Sargath
Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .Archiwum
Kategorie bloga
Unibike
Statystyka roczna
Zajrzało tu od października 2010
Dane wyjazdu:
149.49 km
0.00 km teren
Torgelow i osada Wkrzan - Ukranenland
Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 6
Misiacz, winowajca całego zamieszania, pewnego majowego dzionka zaproponował wspólny wypad do Torgelow i tamtejszej wioski Wkrzan. Wypad miał być absolutnie turystyczny, wiem że to abstrakcja, tak się nie da, ale zawsze można próbować. Co dziwne tym razem się udało, tak myślę przynajmniej na początku… hmm właściwie to bardziej po środku.Jako że wypad turystyczny to i z założenia nie spodziewaliśmy się dzikich tłumów zwłaszcza, że Misiacz zaproponował godzinę startu ocierającą się o blady świt, czyli 7:00, jak na sobotę to wcześnie, nawet zgredy sąsiedzi jeszcze śpią, ale okazało się że pod koniec tygodnia mamy sporą grupkę która połknęła haczyk turystycznego wypadu. Łącznie dyszka z czego osiem osób na starcie i fotce poniżej.
Ekipa na starcie© sargath7
Sargath, Ismail, Odysseus, Athena, Monter, Gryf, Rammzes, Misiacz
Boss wyprawy miał mało czasu na turystykę, trzeba było się spieszyć powoli, więc w spacerowym tempie dociągnęliśmy się do Dobrej gdzie zgarnęliśmy resztę ekipy - Exit’a i Michała.
Następnie obiecanym Gryfowi asfaltem, gładkim jak stół, dojechaliśmy do granicy w Buku, skąd bocznymi i bardzo ruchliwymi dróżkami minęliśmy Rothenklempenow, aby przemknąć koło cudownego i jak zwykle śmierdzącego Breitenstein, by w końcu osiągnąć cel pośredni przedmiotowej wycieczki, a mianowicie Koblentz.
Jezioro Kleinersee w Koblentz© sargath7
W Koblentz są dwa jeziora o przeciwważnych wielkościach, na mniejszym wszyscy postanowili wgramolić się na mini pomost wędkarski, który mimo solidnej konstrukcji zachowywał się bardzo elastycznie, powiem szczerze że cieszę się iż pomost wytrzymał test wytrzymałościowy, bo mimo maja temperatura powietrza nie była rewelacyjna, nie wspominając już o temperaturze wody.
Natomiast większe jezioro jest zwykle pomijane przez turystów ze względu na nie oznakowany i dość mylący dojazd który biegnie teoretycznie przez teren prywatny, a brzegi jeziora są niespecjalnie dostępne ze względu na trawiasto leśny charakter. Dociekliwi szukacze z pewnością znajdą w chaszczach wieżę obserwacyjną z widokiem na całe jezioro Grosser Koblentzersee.
Jezioro Grosser Koblentzersee© sargath7
Ekipa w krzaczorach© sargath7
Nad jeziorem w Koblentz© sargath7
Żółty Irys© sargath7
Po krótkim odcinku offroad’owym podjechaliśmy na stary cmentarz z zachowanym mauzoleum rodziny von Eickstedt. Tam też ekipa zgłodniała, trochę dziwne miejsce na posiłki, ale spoko mnie też zaczęło ssać, a że byłem przygotowany na jakiegoś niemieckiego fast food’a humor mi się poprawił, szybko jednak zostałem wyleczony z optymistycznego nastroju przez Athenę, która przypomniała mi o szalonej epidemii panującej w Niemczech którą zgotowali wredni i nie dobrzy farmerzy Hiszpańscy zsyłając dobrze wyszkolony oddział Ogórków Zabójców, coś jak z filmu Attack of the Killer Tomatos! Tylko że tam grały pomidory, ale i tak się potem okazało że atakowały nie tylko wściekłe ogórki, ale cała włoszczyzna z ogródka nie zidentyfikowanej seniority z pod Barcelony. Sprawa utknęła w martwym polu, ale myślę że i tak niedługo dojdą, że łapy maczał w tym TUSK (Turecki Usmażony Super Kebab).
Jak wspomniałem wcześniej byłem nastawiony na jakiegoś tuska z warzywami, ale musiałem się obejść smakiem, a pod nosem Gryf kusił smakowitym makaronem z indykiem, albo Ismail świeżym jajem, od kury rzecz jasna.
No nic trzeba będzie coś upolować u Wkrzan. Ruszylismy więc w dalszą drogę aby po chwili znaleźć się w Krugsdorf i nad tamtejszym jeziorem Kiessee.
Jezioro Kiessee© sargath7
Pałac w Kurgsdorf© sargath7
Po wyjeździe na drogę Pasewalk – Ueckermunde dostaliśmy wiatru w plecy więc na liczniku wreszcie zaczęły pojawiać się prawidłowe wskazania co zaowocowało szybszym dotarciem do celu. Na początek zaliczyliśmy Castrum Turglowe które znajdowało się centrum miasta, niestety zaliczanie trwało szybko, bo wspomniane centrum średniowieczne, było po prostu zamknięte. W środku można było dostrzec tylko jednego tubylca który łupał jedną dechą o drugą, po głębszych oględzinach wyglądało to jednak jakby coś budował za pomocą dostępnych narzędzi, a właściwie bez narzędzi. W sumie zobaczyć takiego pra, pra Słowianina z flexem w reku, albo wiertarką to był by dziwny widok. Tak swoją drogą to ciekawe co się stało z resztą tubylców... stawiam browa, że zjedli za dużo tusków popijając colą :D:D:D
Castrum Turglowe© sargath7
Willa stowarzyszenia centrum średniowiecznego© sargath7
Monter i Ismail zmieniają środek lokomocji© sargath7
Rzeka Uecker© sargath7
Nad rzeką w Torgelow© sargath7
Jadąc wzdłuż rzeki Uecker jakieś dwa kilometry od centrum dotarliśmy do kluczowego celu wypadu czyli Ukranenlandu, średniowiecznej wioski naszych przodków Słowian, a właściwie Wkrzan. Trochę się naczytałem za dużo podkoloryzowanych opisów w wikipedii, a w rzeczywistości inaczej trochę to wyglądało.
Do osady udało się wejść ze zniżką, dzięki Athenie, na bilecie grupowym, więc wkrzaniliśmy się do środka omijając miejscowego tubylca.
Wkrzański osadnik© sargath7
Osada Wkrzan w Torgelow© sargath7
Widać jakie było zaangażowanie naszych przodków do piłki nożnej sądząc po nie skoszonym boisku na pierwszym planie. Wioska ogólnie wymarła, no tak ale nie ma co się dziwić, w zadaszonej szaszłykarni na skraju wioski w menu uwzględniono colę...
Na konkurs przeciągania liny, czy strzelania z łuku nie było chętnych, a zresztą nawet jak by byli to i tak nie było obsługi. Ekipa się rozpierzchła po rozległych połaciach osady, więc uderzyłem do średniowiecznego portu słowiańskiego.
Koga Svantevit© sargath7
W słowiańskiej marinie stały zaparkowane tylko dwie łódki. Misiacz jedną nawet próbował podwędzić, ale chyba zrezygnował ze względu na potężnego u-locka którym była przymocowana do brzegu.
Przycisk do papieru :)© sargath7
"Palmy" w osadzie© sargath7
Wkrzańskie chaty© sargath7
Wnetrze jednej z chat© sargath7
Wreszcie po dotarciu do centrum wioski :), wydobyłem z tłumu towarzyszy kilku rdzennych mieszkańców którzy podobno w sezonie mieszkają tu na stałe, jednak wnętrza chat na to nie wskazują, a kalesony na sznurach pełnią w większości chat funkcję ozdobną lub będące świadectwem zamożności właściciela chaty, bo w jednych było mniej, a w drugich więcej portek i luźnych koszul na sznurach.
Mieszkańcy osady nie byli zbytnio zainteresowani przybyciem delegacji z Polski i nie chcieli pozować do zdjęć, ani opowiadać ciekawych historii po polsku.
Pokerowy kącik w osadzie© sargath7
"Wodo-ciąg" w osadzie© sargath7
Po dogłębnym przeczesaniu wioski udaliśmy się na krótki popas w okolicach wejścia do wioski, gdzie Gryf kolejny raz kusił swoim makaronem. Po szybkim szamanku tego co kto miał ruszyliśmy na poszukiwanie zdrowej żywności dla mnie, niestety weekend w Niemczech nie sprzyja takim operacjom.
Popas po zwiedzaniu© sargath7
Po objechaniu miasteczka zostało tylko zaliczenie Lidla, gdzie wybór był cholernie ciężki, ale na szczęście Misiacz wyraził chęć towarzyszenia w zwiedzaniu tej ciekawej osady żywnościowej. Udało się wyrwać tradycyjną krakowską i jakiegoś sandwich’a. Jako że wszyscy odpoczęli w oczekiwaniu pod sklepem (kolejka była długa :) ) więc ruszyliśmy żwawym tempem do domu reperując średnią do zadowalającego poziomu :))), ja wiem że miało być turystycznie, ale Misiacz powiedział że jak na 16 nie będzie w domu to jego browarek zostanie rozdysponowany więc trzeba było nakręcić tempo co by kolegę poratować ;)
Ziemia niczyja© sargath7
Komentarze
dornfeld | 12:44 piątek, 10 czerwca 2011 | linkuj
Fajne zdjęcia, odnośnie przedostatniego zdjęcia, nie ma tu takiego pojęcia jak "ziemia niczyja", przebieg granicy na lądzie jest ściśle wytyczony co do centymetra, za pomocą, monolitów (kamieni między słupkami granicznymi), na każdym z nich jest wyżłobiona linia, wyznaczająca bieg granicy państwowej oraz dalszy jej kierunek, po obu stronach monolitu.
Na zdecydowanej większości, płoty, doły itp, były budowane wyłącznie po polskiej stronie, nie wiedzieć czemu, na wschód nikt nie uciekał :) Efekt, jest taki, że na mniej uczęszczanych odcinkach, płoty i przeszkody nadal trzymają się mocno, na ich usunięcie brakuje po prostu kasy, jest to oczywiście niezgodne z układem w Schengen, wszystkie takie przeszkody powinny być usunięte. Pozdrawiam
Na zdecydowanej większości, płoty, doły itp, były budowane wyłącznie po polskiej stronie, nie wiedzieć czemu, na wschód nikt nie uciekał :) Efekt, jest taki, że na mniej uczęszczanych odcinkach, płoty i przeszkody nadal trzymają się mocno, na ich usunięcie brakuje po prostu kasy, jest to oczywiście niezgodne z układem w Schengen, wszystkie takie przeszkody powinny być usunięte. Pozdrawiam
kundello21 | 20:33 czwartek, 9 czerwca 2011 | linkuj
O kurde, ale pieknie:) Normalnie jak podróż w czasie...
Tesco nie pasuje jedynie;)
Tesco nie pasuje jedynie;)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!