......... Wpisy archiwalne Lipiec, 2011, strona 1 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:1257.82 km (w terenie 330.00 km; 26.24%)
Czas w ruchu:54:19
Średnia prędkość:23.16 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:69.88 km i 3h 01m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
132.13 km 25.00 km teren
05:59 h 22.08 km/h:
Rower:Ekspert

Ciepły letni deszcz wśród bezdroży Ińskiego Parku Krajobrazowego

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 12.08.2011 | Komentarze 19

Ważka - dziasiaj jest jej 1 ze 120 dni życia i do tego pada :/ © sargath7


„O mały włos”, a właściwie o kilka kropel deszczu i mogło do tej wyprawy nie dojść, a jak miało dojść?



A no dawno dawno temu gdy szlachetny mąż Sir Shrink nawiedził przedmieścia Stettina, kiedy świat był pokryty lodem, mróz kruszył kości, a wiatr łamał nawet najmocniejszych jeźdźców ruszyliśmy na podboje krzyżackich terenów. Podczas braterstwa walki, znoju, w zdrowiu, chorobie i chętnych dziewek, zostałem sklasyfikowany jako godny przemierzania bezkresnych terenów na wschód od Nowogrodu i okolicznych rubieży. Gdy mijały kolejne księżyce obietnice jakby przybladły niczym lico niewiasty i po trosze popadały w czeluście piekielne więc cza było upomnieć się o swą słuszność!

Czem prędzej posłałem pachoła z wekslem do pana na włościach, posłaniec przyjęty został odpowiednio i wywiązała się z tego korespondencja nie mała. Wreszcie gdy miał nadejść właściwy ranek i wczas było wstawać z łożyska to…. Kurwa!!!

….a miało być tak piknie, słuńce miało okalać nas promieniami podczas kampanii…. w rzyciach nam się niechybnie poprzewracało. Podczołgałem się do okna w ścianie i rozwarłem okiennice, deszcz łomotał o glebę jak opętany. Szybko skrobnąłem kilka słów w pergamin i przytroczyłem do odnóża gołębia, natychmiast dostałem w odzewie hasło niczym gromkie zawołanie do bitwy – JEDZIEMY!!!

Cóż więc było począć poprawiłem tylko siodło na wierzchu przytroczyłem zbroję i ruszyłem w stronę Nowogrodu.

Po krótkim przegrupowaniu na miejscu, jeśli można nazwać przegrupowaniem grupę dwóch szalonych mężów zamierzających udać się w siną dal na swych wierzchach w czasie słoty i zawieruchy totalnej.

Dwór w Kulicach © sargath7


Po kilku stajaniach dotarliśmy do dworu w Kulicach, ale aura zawistnej pogody wypłoszyła wszystkich i żywego ducha nie uraczyliśmy, pocwałowaliśmy więc dalej już kompletnie zlani tym ciepłym letnim deszczem. Słusznym tempem przemierzaliśmy osady, wioski i miasta w naszej inspektorskiej chęci.

Osada Daber (Dobra) odkryła przed nami uroki ruin dawnej warowni z XIII wieku należącej do von Dewitzów, zostaliśmy tam przez chwilę uwieczniając pozostałości dawnego bogactwa na płótnach jpg.

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Zabytkowe kamieniczki w Dobrej © sargath7


Po zawitaniu na rynek i krótkim postoju, otoczeni pięknymi kamieniczkami i kilkoma krzątającymi się w pobliżu mieszczanami pogalopowaliśmy sumiennie w stronę wsi Wangerin (Węgorzyno).Tam też mknęliśmy za jakimś szalonym wozem drabiniastym z zawrotną szybkością, z mego skromnego doświadczenia oceniłem na jakieś sześć dziesiątek stajań w ciągu jednej z dwudziestu czterech części doby.

Bociany polują parami © sargath7

Shrink po wyjściu z zakrętu © sargath7

Ścinam zakręt © sargath7


Przemierzaliśmy górki i dolinki z uśmiechem na naszych mokrych gębach podziwiając piękno otaczającego nas świata, niech no rzuci który rękawicę, a chlasnę go nią w ryj jeśli powie iż łżę prawiąc, że do dobrej wyprawy jest potrzebne coś więcej niż zuch kompan i trochę otaczającego świata, a to że po wyprawie się należy dzban przedniej okowity i chętna dziewka to inna historia.

Gdy skończyły się utwardzone dukty, zaczęły się ubłocone trakty leśne które wielbią kopyta naszych wierzchów. Wcześniej jednak zatrzymaliśmy się w zadumie obok starego i zapomnianego żalnika w równie zapomnianej osadzie Dłusko leżącej w sąsiedztwie jeziora o tej samej nazwie.

"Centrum Dłuska" © sargath7

Stary cmentarz koło ruin kościoła w Dłusku © sargath7

Shrink terenowo po bezdrożach © sargath7

W rezerwacie przyrody Głowacz © sargath7



Przebijając się prze głuszę, kamienne ścieżki i grząskie bagna znaleźliśmy się na absolutnym odludziu, napieraliśmy jednak dalej aż droga praktycznie przestała się odznaczać, a na skraju lasu dostrzegliśmy chatkę, zadbaną z uprzątniętym obejściem i uchylonymi złowieszczo drewnianymi drzwiczkami. Cisza, która odbijała w głowie jak echo w studni, została nagle przerwana przez dwa warczące i napierające w naszymi kierunku ogary. Nie zdążyłem nawet wydobyć oręża gdy były już przy strzemionach mego wierzcha. Myślałem, pogryzą, rozerwą, zabiją, ale nie!... z chaty wyszła kobieta wglądająca na wróżbitkę?, zielarkę?, a może czarownicę, która jednym machnięciem palca uciszyła zwierza. Zastanawialiśmy się czy nie skończymy jako składnik w kotle który zauważyłem za stodołą w którym bulgotała jakaś czarna maź. Do ucieczki nie było sensu się zrywać, bo bestie zaatakują zanim przesunę się o choćby piędź. Serce łomotało w piersi, palce oplatały głowicę miecza schowanego w pochwie, a nogi spięte gotowe do szarpnięcia czekały w pogotowiu. Jednak niepotrzebnie bowiem kobieta nie dość że nie okazała złych zamiarów to jeszcze wskazała nam kierunek gdzie pożądaliśmy naszych celów.

Czas zmienia wszystko © sargath7

Druty kolczaste © sargath7

W miejscowości Ścienne © sargath7

Iński Rak © sargath7


Jeszcze trochę drogi było przed nami, ale udało się tymczasem dotrzeć do centrum miasteczka Ińsko, gdzie zatrzymaliśmy się w miejscowej karczmie na jakąś dobrą strawę. Przemoczeni i ubłoceni robiliśmy wielkie dziwy wśród gospodarza i obsługujących niewiast. Zamówiliśmy jadło i siedliśmy w na drewnianych stolcach. Za chwilę podano nam orientalne danie w postaci placka ze słonecznej Italii. Z gąsiora napitek przelałem do antałka i siorbnąłem zdrowo zagryzając kawałem placka,
- Zdrowie wasze w gardła nasze! – chrypnąłem gardłowo obijającym się echem po izbie.
Tak siedzieliśmy jedząc i pijąc, aż kałduny były pełne i nie mogliśmy się ruszyć. Trzeba było jednak wracać, zmierzch się zbliżał nieubłagalnie. Ledwo wgramoliłem swoją rzyć na wierzchowca i powolnym kłusem zaczęliśmy okrążać jezioro.

W drodze do Kamiennego Mostu © sargath7

Łabędzie z młodymi © sargath7

Słonecznik... © sargath7

... i jeszcze więcej w pobliżu Dobrej © sargath7


Przemierzając w drodze powrotnej kolejne miejscowości postanowiliśmy taką wyprawę jeszcze powtórzyć pospiesznie, gdyż ubawiliśmy się setnie. Na koniec jeszcze zwiedziłem w osadadzie Daber (Dobra) intrygujące miejsce ze zgromadzonymi wehikułami z przyszłości.

Stara bocznica koleji wąskotorowej © sargath7

Stara bocznica koleji wąskotorowej © sargath7


Gdy powróciliśmy do grodu Nowogrodzkiego, Sir Shrink jak przystało na prawdziwego władcę ziemskiego uraczył mnie u siebie w zamku starawą w towarzystwie swojej zacnej małżonki, dzięki czemu do swych włości wracałem z pełnym kałdunem.



Dzięki Seba za organizację i naprawdę świetną zabawę, naprawdę było warto się zmoczyć ! :)

Więcej lepszych zdjęć u Shrinka

.

Dane wyjazdu:
49.00 km 20.00 km teren
02:14 h 21.94 km/h:
Rower:Ekspert

Trening PNR + podsumowanie lipcowego urlopu

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 10.08.2011 | Komentarze 4

Po poniedziałkowym nie kręceniu z powodu powrotu z urlopu w Kotlinie Kłodzkiej dałem się namówic Axisowi na trening w Puszczy Bukowej. Urlop jeszcze tydzień więc się zmusiłem, bo tak po prawdzie to mi się nie chciało, leniwy się zrobiłem. Po drodze udało się wykręcić na prostej 6 dyszek za autobusem :)
Po treningu udało mi się znowu rozwalić tylną obręcz więc poszła do wymiany, a ja musiałem ze Zdrojów wrócić autobusem :(

Poniżej filmik z urlopu, niestety bez specjalnego przykładania się, bo nie miałem parcia na filmik, bardziej na zdjęcia i często zapominałem nakręcić fajne miejsca :P

Przy okazji dodaję małe podsumowanie urlopu:

7 dni jazdy
661.45 km przejechanych
27:13 h całkowity czas jazdy
24.30 km/h średnia prędkość całkowita
81,4 km/h prędkość maksymalna
12 460 m całkowita liczba przewyższeń
1425 m najwyższy punkt tej wyprawy
0 przebitych dętek
0 spalonych hamulców (nowe klocki miałem)
0 skoszonych pieszych (chociaż paru by się przydało)
72 przejechanych miast i wsi
3 główne szczyty zdobyte (Śnieżnik, Czarna Góra, Igliczna)
28 litrów wypitych płynów (liczba zawiera tylko napoje bezalkoholowe)
pogoda 50:50 dużo deszczu i dużo słońca
...i nieskończona ilość pięknych widoków





Dane wyjazdu:
82.59 km 10.00 km teren
03:21 h 24.65 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Igliczna 845 m n.p.m. - dzień 7

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 2

...ale dzisiaj naprawdę miała być regeneracja, nie wiem ale jeśli chodzi o dyscyplinę rowerową, a właściwie konieczność odpoczynku to nie potrafię być asertywny :(
Co prawda bardzo późno wyjechałem tego dnia, bo o 11 chyba, no ale z zamiarem spokojnego śmignięcia po okolicy i w dodatku po wczorajszym wieczorze :D. Co znowu stanęło na przeszkodzie? No po primo nie nadaję się na robienie krótkich dystansów, tak minimum 30 dyszki to obowiązkowo, bo jak mniej to człowiek taki nie spełniony jest. Po secundo chciałem zostać w Kotlinie dłużej, ale podczas jazdy doszedłem do wniosku, że tyle wystarczy jeszcze zdążę tu przyjechać i uznałem że następnego dnia wybywam, więc trzeba uczciwie zakończyć wyprawę, jeśli tak to mogę nazwać.
Pogoda taka znowu niepewna, na szczęście po za kilkoma drobnymi kropelkami deszczu podczas podjazdu pod Igliczną. Tak dzisiaj padło właśnie na kolejny ze szczytów Masywu Śnieżnika, ale też jeden z niższych choć bardzo charakterystycznych. Chciałem podjechać w miarę łagodną drogą jadąc od Marianówka i tak też zrobiłem. Podjazdem do Siennej i zjazdem do Idzikowa gdzie odbiłem na Marianówek. Po drodze jednak z górki ostro grzałem, a że spadek konkret i kilka długich stromych prostych jest, co miałem okazję się wielokrotnie przekonać jadąc pod górę to pobiłem swój rekord prędkości zjazdowej w liczbie 72 na 81,4 km/h, wiatr okazał się łaskawy i wiał zgodnie z kierunkiem mojego pseudo downhillu, przy 78 km miałem już wibracje na sterach, ale pod butem jeszcze trochę było więc zaryzykowałem, można było jeszcze, ale prosta się kończyła, a za zakrętem mogło cos jechać, nie koniecznie po swoim pasie więc myślę że po czołówce nic by ze mnie nie zostało :D:D:D

Kolejny widok na Igliczną, tym razem jako cel © sargath7

W stawie w Marianówce kaczki se pływają :) © sargath7


Podjazd nie był wymagający, do wsi asfalt, a dalej ubita droga gruntowa wzmocniona średniej wielkości tłuczniem kamiennym. Ostatnie 500m przed sanktuarium wyłożone jest brukiem dobrej jakości. Po drodze mijałem grupkę maniaków mtb którzy już zjeżdżali odwzajemniając moje pozdrowienie, a i mijani piesi byli dzisiaj jacyś wyjątkowo mili, już z daleka ustępowali drogi i nawet zdarzyło się jakieś pojedyncze pozdrowienie :) no ale w końcu niedziela była :D:D:D

Sanktuarium Matki Boskiej Śnieżnej pod Igliczną © sargath7

Widoki z pod Iglicznej © sargath7

Niby wszystko tak blisko, a jednak tak daleko © sargath7


Po obejrzeniu wnętrza którego nie można niestety fotografować pokręciłem się trochę po dość małym terenie z punktem widokowym. Dodam że wnętrze jest obecnie w remoncie i rusztowania przysłaniają dość mocno efektownie zdobione ściany, aaa i jeszcze wpisałem się do pamiątkowej księgi leżącej na stoliku po lewej stronie. Po prawej znajdowało się jakieś muzeum z wejściem co łaska, ale nie mniej niż za zeta, niestety musiałem sobie podarować, bo nie było opcji wejścia z rowerem, a gość co pilnował drzwi nie chciał dorobić pilnując roweru.
Podszedłem jeszcze na chwilę do schroniska po pieczątkę, bo zbieram wszystkie pieczątki ze schronisk do których władowałem się z rowerem :)
Na szczyt Iglicznej nie znalazłem kierunkowskazu, ale podejrzewałem którędy biegnie droga choć uznałem że nie zawadzi się upewnić, skoro jestem już w schronisku. Pytając się pracownika schroniska jak tam dojadę doszedłem do wniosku, że mamy odmienne pojęcia gdzie jest prawa lub lewa strona. Koniec końców wdrapałem się na szczyt trasą drogi krzyżowej, nie wiem czy jest jakaś inna dostępna. Mam nadzieję że to ten szczyt, bo droga krzyżowa wydała się zbyt krótka stąd moje wątpliwości, ale w pobliżu nic wyższego nie zauważyłem, po za tym znalazłem tam krzyż, obrazek papieża przymocowany do drzewa i znak geodezyjny tzw. reper na kamieniu przy którym postawiłem rower.

Sprzęt na szczycie Iglicznej © sargath7

Na Iglicznej 845 m n.p.m. © sargath7


Sam podjazd od sanktuarium na szczyt był dość techniczny przez leżące wilgotne liście na ścieżce i wyślizgane wystające korzenie, do tego momentami dość spore nachylenie i po lewej stronie dość niebezpieczna skarpa. Całość zaliczona bez podprowadzania, po za dwoma uślizgami na korzeniu i konieczności ruszania na spadku. Wolałem się wypiąć niż testować skoki na główkę w runo leśne :)
Zjazd za to wyśmienity choć krótki, sam podjazd też był krótki :D
Niestety widoków nie było z Iglicznej ze względu na zwartą szatę roślinną rozmieszczoną na skarpach szczytu.

Dalej chciałem zobaczyć wodospad Wilczki więc jak ustaliłem wcześniej z gościem ze schroniska miałem to zrobić czerwonym szlakiem. Tak też zrobiłem i zjechałem, zjazd dość ciekawy i wymagający dobrych umiejętności i równowagi, do tego masa błota spływającego z góry. Właściwie momentami zjeżdżało się strumieniem w dół. W jednym miejscu było dość sporo błota, ale wydawało się płytko więc wjechałem i ugrzęzłem tylnym kołem w błocku prawie pod kasetę, co by nie stracić równowagi odruchowo wypiąłem się i podparłem... nie wiem czy to dobre słowo, w każdym bądź razie lewa noga zanurzyła mi się w błocie do połowy łydki, chyba nie musze pisać co się stało z butem w środku :/
Gdy pokonałem większą część spadku to byłem tak ochlapany błotem, że ludzie którzy mnie mijali od razu mieli lepsze humory. Po pokonaniu lwiej części trasy zauważyłem schody biegnące w dół koło tablicy edukacyjnej. Pytam się babki co stała obok którędy do wodospadu. Dostałem odpowiedz że w lewo można dojechać łagodną drogą, ale patrząc po mnie chyba bardziej atrakcyjna droga będzie po schodach... . Wybrałem jednak wariant spokojniejszy, po schodach nie lubię jeździć, ale krótka rozmowa była zabawna, a że sam się nie widziałem to mogłem tylko podejrzewać jaki ubaw powodowałem :D

Kolejny raz zabytkowy kościół w Międzygórzu © sargath7


Ludzie tłumnie z Międzygórza walą do wodospadu, myślę sobie jest co oglądać, podobno wypas wodospad, jeden wielki film sensacyjny, ale tak szczerze to nic specjalnego, o wiele lepsze wodospady były w Izerach. Ten może się lepiej prezentował do 1997 kiedy to się okazało po powodzi, że jego wysokość była sztucznie wyniesiona przez Niemców, a po powodzi wyszło szydło z worka, albo kamień z wody jak kto woli. W każdym bądź razie woda płynie grawitacyjnie, nie ma efektów specjalnych w postaci skaczących w górę rzeki Pstrągów, czy agentów jej królewskiej mości strzelających do siebie w locie z pistoletów na wodę, za to jest kupa turystów napierających jeden na drugiego, że Ci co z przodu przy barierce prawie zwracają obiady chwilę temu zjedzone w restauracji, no bo każdy chce oblukać jak woda płynie w dół. Niektórzy byli tak zmachani doczłapaniem się do wodospadu, że już nie byli w stanie zabrać ze sobą pustych puszek po Żubrze...

Wodospad Wilczki © sargath7


Po obcowaniu z wodospadem uznałem że zaliczę na koniec wszystkie trzy Długopola, najpierw przez Jaworek ...

Kościół w Jaworku © sargath7


... następnie Domaszków.

Kościół w Domaszkowie © sargath7


Najpierw Długopole Górne .

Kościół Długopole Górne © sargath7


Dalej nie fociłem, bo nie było co, a jak robiłem zdjęcie w Długopolu Górnym to śmignęła mi jakąś fajna rowerzystka na równie fajnej szosce, więc udałem się w pogoń za nią, ale niestety za dugo chowałem aparat, bo znikła mi z oczu i mimo dobrego tempa, aż do Długopola Dolnego, po drodze mijając Zdrój nie dorwałem jej więc musiała gdzieś po drodze skręcić, a taki fajny rower miała :))))

Kościół Długopole Dolne © sargath7


Na koniec więc został lubiany i często zaliczany podjazd z Idzikowa do Siennej, ale dzisiaj jakoś mi się nie chciało go robić, ale innej opcji nie było, ewentualnie do Bystrzycy, dalej na Żelazno i skręt na Lądek, potem na Stronie, ale za duży objazd, dzisiaj grzeczny miał być przejazd więc grzecznie kręciłem w stronę Czarnej Góry. Tak jadąc już któryś raz po tej stronie podjazdu zastanowiłem się, że nikt mnie na nim nie wyprzedzał, ani ja nie spotykałem nikogo jadącego w tym samym kierunku co ja, a tu masz, jadę sobie spokojnie i nagle mija mnie jakiś Englishmen na stalowym rowerze ze sztywnym widelcem i popyla z 18 km/h pod tą stromiznę. Kurcze, żeby tak się szybko spełniało jak życzę sobie walizkę pieniędzy leżącą przy drodze, ehhh... myślę sobie spoko niech jedzie, ja dzisiaj spokojnie, ale po 10 sekundach tyle było z mojej asertywności i ostro musiałem urwać, żeby wsiąść mu na koło, ale się udało i ... nigdy tu takim tempem nie grzałem. Gość jechał na cholernie ciężkim przełożeniu jak na taką stromiznę więc, aby się za nim utrzymać musiałem dociążyć korbę, było to strasznie wykańczające, kręciliśmy jednak ostro w górę i momentami chciałem odpuścić. Po chwili gość robi ruch jak by chciał otrzymać zmianę więc podciągam, ale on do mnie że chce się zatrzymać na papu, ale nie ma sklepów otwartych, to mu moją ubogą angielszczyzną odpowiadam że jak już to jeszcze 10 kilosów musi popedałować. Chyba go tym tekstem złamałem, bo po 300 metrach na patelni zjechał na bok i oznajmił, że siły go opuściły, podziękowałem więc za tempo i pojechałem już żółwim tempem do góry, co jakiś czas się odwracałem czy aby nie jedzie za mną znowu i żeby siary nie było :D:D:D, ale dojechałem już solo do Siennej z wywalonym ozorem i dalej bez pedałowania do Stroni cały czas z górki kilka kilosów :)))).

FINE

Dane wyjazdu:
159.76 km 20.00 km teren
05:52 h 27.23 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Widokowo po Czechach - dzień 6

Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 5

Ratusz Stare Mesto © sargath7


Ach gdybym wiedział że tego dnia będzie taka pogoda to był bym skłonny zrezygnować z dnia poprzedniego i związanych z tym wojaży. Niestety nie wiedziałem, a ICM się nie sprawdził, niespodzianka, było pięknie. Nawet jak by padało to miałem cel na Stare Mesto, które nie wypaliło poprzednio więc trzeba było ponowić atak. Jako że wszystko wskazywało na całodniowy wypad to postanowiłem, że po Starym Mescie dalszy kierunek będzie dostosowany do kierunku w jakim zachce mi się jechać. Tak też zrobiłem i dalej w zasadzie nie ma co pisać, tym razem może więcej fotek, a mnie pisania, bo się poprzednio chyba za bardzo rozpisałem :D:D:D

A więc kierunek na Bolesławów i do granicy, długi kilku kilometrowy podjazd, nachylenie miodzio tak na rozgrzewkę przed zjazdem, na górze człowiek zmęczony, a tu niespodzianka w obie strony zjazd :D:D:D, no ale wybór jest oczywisty. Dalej już tylko dłuuugi zjazd do Starego Mesta, po minięciu kilku nieistotnych wiosek.

Przygraniczne widoki na przełęczy Staromorawskiej © sargath7

Ratusz Stare Mesto © sargath7

Trójca święta - Stare Mesto © sargath7

Kościół - Stare Mesto © sargath7

Stare Mesto © sargath7


Następnie spodobała mi się droga ku Hanusovicom, praktycznie dalej zjazd więc można dobrze cisnąć. Zdarzyło się kilka odbić leśnymi ścieżkami .

Leśne szlaki za Starym Mestem © sargath7


Poniżej miało być po drodze do Hanusovic, ale nie chce mi się już zmieniać.

Po drodze do Starego Mesta © sargath7

Wiatrołomy © sargath7


Dalej dojechałem do tych nieszczęsnych Hanusovic – straszna dziura, masakra kompletnie nic tam nie ma, ale może za słabo szukałem, jakiś taki byłem zniecierpliwiony, może za wiele oczekiwałem, pokręciłem się i na mapce dostrzegłem Jindrichow – kolejna dziura, zawracam i miałem jechać na Kraliky, ale jakaś ikonka zamku przykuła moja uwagę jadąc w stronę Sumperku, tam chciałem jechać, bo wiem że konkret miasto, ale za mało czasu i tak za dużo postojów na foty, średnia spada...
...więc tak sobie pojechałem, że jak znowu nic ciekawego nie znalazłem to się wkurzyłem i źle skręciłem, nie wiem może z 5 km zabrakło mi do Sumperku, ale o tym dopiero dowiedziałem się w domu bo mapa mi tak daleko nie docierała i zawróciłem, jakąś boczną dróżką już w stronę Kraliky. Czasu mało, a tu tyle ślepych trafień. Ogólnie tereny ciekawe, tylko focić, bo praktycznie jedzie się w dole wąwozów, a właściwie tak między górami, efekt ciekawy.
Tak po prawdzie to dzisiaj strasznie słabo kręciłem, a chciałem zrobić szybki odcinek tak około setki, do Hanusovic miałem zachodni wiatr, czyli prosto w ryj. Chyba za mocno kręciłem po odezwała się stara kontuzja kolana która wybiła mnie z rytmu, sporo kilosów już za mną, przedmą jeszcze więcej. Na mapie taka krótka wycieczka się wydawał :)
Satawy koło Małej Morawy © sargath7

Widoki na masyw Śnieżnika © sargath7

Schludne pola © sargath7

W drodze do miasta Kraliky © sargath7

Ostatni podjazd i Kraliky © sargath7

W oddali klasztor Góra Matki Bożej © sargath7

Zjazd do Kraliky © sargath7

Kraliky - ratusz na rynku © sargath7

Wieża kościoła Kraliky © sargath7

Fontanna na rynku © sargath7

Kamieniczki z arkadami na rynku © sargath7


Jak już pokręciłem się po mieście, które oprócz odnowionego centrum, posiada największą atrakcję w postaci klasztoru na górze którą sobie darowałem co by nie obciążać kolana, a pod górę to ja powoli i rozważnie jeszcze nie umiem podjeżdżać, głos rozsądku wygrał i po zwiedzaniu pojechałem w stronę Międzylesia gdzie czekała mnie kolejna porcja zabytków :)

Na granicy © sargath7

Kociół w Boboszowie © sargath7

Bibloteka w Międzylesiu © sargath7

Kolumna Maryjna © sargath7

Zamek w Międzylesiu z Czarną Wieżą © sargath7

Fontanna z widokiem na kościół św. Barbary © sargath7

Przy wejściu do zamku © sargath7

Pod krużgankami zamku © sargath7

Kościół św. Barbary © sargath7


Międzylesie to bardzo piękne miasteczko i chciało by się tam zostać na dłużej, ale niestety czas wracać. Kierunek na Bystrzycę Kłodzką po raz enty.

Widoki na Góry Bystrzyckie i Orlickie © sargath7

Widoki na Góry Bystrzyckie i Orlickie © sargath7

Tak odskocznia od widoków :) © sargath7


Po drodze odbiłem na Wilkanów zamiast zawijac do Bystrzycy, zawsze to jakieś 5 km mniej, zwłaszcza że teraz na deser, a może za karę spory podjazd mielony już kilka razy więc rozpisywać się nie będę, ot taka górecka z Idzikowa do Siennej i dalej do Stroni.

Okolice Wilkanowa z widokiem na górki Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego © sargath7

i jeszcze jeden widoczek na Masyw Śnieznika © sargath7

Kolejny raz rzut obiektywem na Igliczną © sargath7


Po przyjeździe na kwaterę okazało się, że na urlop przyjechała nowa grupka osób i byli bardzo towarzyscy, sklepy już po zamykane bo jest koło dwudziestej, ale jakiś ciepły browar kiszę na górze więc ... więc gdy się skończył to był problem... ale na pomoc przyszedł zmrożony Soplica, bo właściciel pensjonatu postanowił się dołączyć... ba poczęstował nawet świetnym chorwackim piwem w małych 0,33 l buteleczkach jedno Ożujsko, a drugie Karlovacko oba dobre, ale nie ma się czym podniecać, ale trzeba brać poprawkę, że nie piłem go na czczo :) Zgon nastąpił dość wcześnie ale miałem trochę męczący dzień... ale wypad bardzo udany!

Dane wyjazdu:
143.40 km 40.00 km teren
06:04 h 23.64 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Eskapada Kłodzka i Nocne Bielice - dzień 5

Piątek, 22 lipca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 8

Nad wioską rozpościerały się piękne krajobrazy, ale tym razem przysłonięte szaro stalowymi chmurami pokrywającymi całe sklepienie niebieskie.

Rzęsiste krople kryształowego deszczu spadały na dachy pokrytych strzechą chat ukazując malowniczy widok, który obserwowany z daleka powodował złudzenie schludnie związanych snopków siana ułożonych na rozłożystym zboczu Janowca. Stok zazieleniony bujną wysoką trawą i gdzieniegdzie rosnącymi grupkami iglaków, tworzył osłonę dla wyłaniającego się na szczycie skalistego czuba pokrytego kwitnącymi porostami i letnimi kwiatami. Wszystko zmoczone w ciepłym letnim deszczu sprawiało wrażenie bardziej ożywionego niż zwykle.

Kapiące krople ściekające po sparciałych deskach skraju dachu uderzały jedna po drugiej o luźną blachę wystającej z pod framugi okna. Z za uchylonego płata okiennego z luźno osadzonymi i klekoczącymi małymi szkiełkami w zmurszałej ramie, dochodziły dźwięki gruchającego gołębia suszącego mokre skrzydełka pod słomianym dachem.

Wiatr przeciskał się w tylko sobie znany sposób przez szpary w drewnianej ścianie budynku tworząc dźwięki, jakby ściana była jednym dobrze dostrojonym instrumentem.

Wszystkie dźwięki połączone w całość wygrywały usypiające melodie, ale utrzymujące w płytkim śnie. Leżąc na dużym rozłożystym wyrku czułem jak bym się unosił kilka centymetrów nad nim słuchając melodii na pół śpiąc... a może to wszystko jest snem... nie wiem... nie ważne jest cudownie, nie ruszam się stąd... nagle! z oddali zaczęły napływać nuty nie pasujące do całości, burzące schemat, powodowały irytację, stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze... wtem poczułem jak by mnie coś wysysało do góry z dużą prędkością, wszystko co piękne i błogie zaczęło się oddalać i oddalać, nie mogłem nic zrobić, przed oczami widziałem tylko jasną oślepiającą biel... obudziłem się...patrzyłem na sufit, a z prawej strony na stoliku wyła komórka...

Wygramoliłem się, ogarnąłem i pożarłem śniadanie, zebrałem rzeczy i szedłem po rower, otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz, wszystko nagle zrobiło się oślepiająco białe, a ja czułem się jak zawieszony w próżni.... po chwili się ocknąłem galopując w nieznane, pędząc na miękkich ropopochodnych kopytach wierzchowca po jakimś twardym niezidentyfikowanym czarnym dukcie. Co chwilę obok mnie przemieszczały się dziwne istoty o nieregularnych buraczanych kształtach, robiące to z zawrotną prędkością i tworzące przy tym powiewy wiatru mogące zdmuchnąć krzepkiego wojownika. Po chwili gdy się oswoiłem się z myślą iż nie jestem prawdopodobnie atakowany, zauważyłem iż we wnętrzu zamknięte są istoty podobne do mnie, ale jakieś inne, miny skupione i posępne, jak by siedzące w wychodku i dumające na własnym zatwardzeniem.

Mknąłem tak w nieznane, a nade mną zawieszone wysoko ciężkie deszczowe chmury zlewały z siebie cały żal w postaci wielkich kropli deszczu. Czułem że w butach chlupocze mi woda, ale coś mnie ciągnęło cały czas do przodu i nie pozwalało zawrócić. Po drodze mijałem wsie i miasteczka, a wiatr nie był litościwy i dął co sił zawsze tam gdzie me oczy spojrzały. W pewnej małej mieścinie o dziwnym mianie Ołdrzychowice wypatrzyłem karczmę gdzie chciałem się posilić i napić. W środku jednak miło nie zostałem przyjęty, sądząc po minie słusznych rozmiarów karczmarki, być może to z powodu mojej dziwnej konieczności wejścia z wierzchowcem do środka izby. Ponad to otrzymałem tylko zwykłą wodę i dziwne pożywienie w szeleszczących opakowaniach z napisem Snickers, których za nic nie mogłem usunąć, ale się okazało że opakowania są jadalne i mimo drobnych niedogodności oraz mimo małych rozmiarów, jedzenie okazało się dobre i sycące, a nawet dodające energii.

Ruszyłem dalej, a niebo jakby jaśniało nad mą głową co dodawało odwagi i cierpliwości, oddalało uczucie zrezygnowania i chęci kapitulacji. Gdy ostatnia kropla dotknęła ziemi dotarłem do...

Kłodzko - rysunek na ścianie przy wejściu do labiryntów © sargath7


Omijając wielką liczbę ustawionych jeden za drugim dziwnych istot które wcześniej mknęły w nicość z zawrotną prędkością, teraz stały w bez ruchu i wydobywały z siebie chmury śmierdzącego dymu, a uwięzieni w nich ludzie patrzyli na mnie jedni z politowaniem inni z zazdrością, a jeszcze inni kontynuowali swoją latrynową kontemplację sądząc po skwaszonych minach, tylko po co tak stać jeden za drugim, jak można jechać. Im głębiej wjeżdżałem do grodu tym więcej mijałem wolnych mieszczan, aż natrafiłem na miejsce do którego mnie tak ciągnęło...

Twierdza Kłodzka © sargath7


Chciałem zostawić wierzchowca w pobliskiej strzeżonej stajni jednak stajenny się nie zgodził, bowiem wszystkie miejsca zostały już zajęte i to głównie przez te wielkie buraczane obiekty, mało tego był zdziwiony iż chcę oddać na przechowanie takiego wierzchowca. Wdrapałem się na wzgórze, aby mieć lepszy widok na gród. Wiał tam jednak zimny wiatr więc udałem się do wielkiej bramy, przy której strażniczka pełniła wartę. Wreszcie ktoś znajomo wyglądający, po chwili konwersacji pozwolono mi zostawić wierzchowca w stróżówce i osuszyć płaszcz i część wierzchniego okrycia. Uiściłem jeszcze tylko myto przy bramie w ilości dwunastu złotych monet i znalazłem się na dziedzińcu, tam jednak nie było już tak miło. Zostałem przywitany ciężką artylerią…

Stanowiska ogniowe widziane z dziedzińca © sargath7


… nie było iskierki nadziej, ani żadnego jasnego punktu na przetrwanie, latarnie nie przywoływały blaskiem ...

Dom Courtine © sargath7


...to pułapka, nie ma gdzie uciekać. Wtem dostrzegam jedyną możliwą drogę na ocalenie własnej rzyci...

Wejście do środka twierdzy © sargath7


...nie bacząc na nic biegnę i wpadam do wilgotnych lochów, rozpaczliwie szukam wyjścia, lecz korytarze ciągną się niczym labirynt kilometrami...

Labirynty Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... niski pułap nie ułatwia biegu, czasem nawet w błocie czołgam się, a strach napędza mnie i dodaje animuszu...

Jeden z chodników o długości 200 m do pokonania na czworaka :) © sargath7


... z daleka w jednym z korytarzy widać jednak światło dzienne, biegnę tam i rozpościera się przede mną piękny widok...

Panorama z wzniesienia Twierdzy © sargath7

Wieża ratuszowa © sargath7


... muszę jednak zmierzać dalej, bo nadciągają wrogo nastawieni strażnicy...

Żołnierz pruski © sargath7


... dopadam w jednej z krypt rycinę z planem Twierdzy i już wiem dokąd zmierzam...

Rysunek Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... znowu biegnę labiryntem ...

Labirynty Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... mijam stróżówkę, porywam wierzchowca, narzucam suchy płaszcz i gnam na rynek miejski, ledwo uchodząc z życiem. Ochłonąwszy przemierzam ulice miejskie zachwycając się potęgą ludzkich rąk wznoszących tak piękne i monumentalne budowle...

Ratusz na rynku © sargath7

Kamienice na rynku © sargath7

Ciekawa kamienica na starym mieście © sargath7

Kościół Wniebowzięcia NMP © sargath7



...gdzieniegdzie spotykałem biednych ludzi zaklętych w kamień...


Rzeźba na piedestale © sargath7



... u źródła gasiłem pragnienie...


Fontanna koło straży pożarnej © sargath7


… spotykam kolejnych biedaków zaklętych w kamień, prawdopodobnie to kara za szaber w pobliskiej świątyni, sądząc po miejscu w którym zostali zaklęci, a było to na murach okalających kościół, pozostawiono ich z pewnością ku przestrodze…

Posągi koło kościoła WNMP © sargath7


… uciekłem więc szybko z tego przerażającego miejsca, a potem musiałem przedostać się na drugą stronę rzeki…

Stalowy most na Nysie Kłodzkiej © sargath7


... szukałem schronienia lecz wrota były zamknięte...

Boczne wejście do kościoła prz klasztorze Franciszkanów © sargath7

Klasztor Franciszkański © sargath7


… zwierzęta posiadały kamienne miny, co nie wróżyło dobrych nowin…

Klasztor Franciszkanów © sargath7


… odjechałem na bok i już przekraczałem kolejny most, oby nie jeden za daleko…

Most XV - wieczny nad Młynówką © sargath7


… po drodze spotykam kolejnych nieszczęśników, dochodzę do wniosku, że miejsce w którym się znalazłem szczyci się swoim okrucieństwem…

Jedna z sześciu rzeźb na moście © sargath7


… chcę się wydostać jak najszybciej. Gdy udaje się opuścić mury miejskie, niebo nabiera jasnego odcienia, powietrze stało się mniej wilgotne i rześkie. Przede mną rozstaj dróg, gdzie pojechać, dokąd się udać… dość wrażeń czas na jakąś strawę. Ruszam i w tym momencie wszystko wokół staje się blade i rozmyte. Blask jasności rozchodzi się na wszystkie strony kalecząc wzrok… obraz się wyostrza. Zatrzymuję się… siedzę na swoim rowerze, gdzieś w okolicach Idzikowa, przede mną spory podjazd i do tego dobrze mi znany. Zaczynam kręcić korbą i zastanawiać się dlaczego nie pamiętam ostatnich kilku godzin. Mam na sobie przemoczone ubranie, ale nogi dobrze podają, więc kręcę. Gdzieś w dole skarpy słychać szum strumienia, a w nozdrza wchodzi zapach lasu. Chmury zaczynają się rwać i momentami widać najcudowniejszy odcień błękitu. Dociskam mocniej i zanim się obejrzę już jestem koło domu, jest już dość późno, coś koło dziewiętnastej. Pochłaniam momentalnie obiad, ale coś mi nie pasuje, snuję się, jestem rozdrażniony, myślę o przedpołudniu, rozważam nad swoją egzystencją. Muszę to poczuć ponownie, zbadać nie odkryte pokłady podświadomości, ujarzmić incepcję…

Dotykam ramy, otwieram drzwi i wszystko dzieje się tak jak poprzednio… odzyskuję świadomość, stoję gdzieś na poboczu nieznanej mi czarnej drogi. Ruszam do przodu znowu na tym samym co poprzednio wierzchowcu. Droga ciągnie się na południe, z każdej strony widać szczyty pomniejszych gór, zmierzam jakimś wąwozem. Muszę się dowiedzieć gdzie się znalazłem, zastanawiają mnie ciągłe utraty świadomości. Zbaczam na polną mocno przesiąkniętą zaopatrzoną w pokładu błota drogę i wspinam się na szczyt pomniejszego wzgórza, stamtąd będzie lepszy widok na okolice, może coś uda mi się wywnioskować, dostrzec jakiś znajomy kształt.

Widok z pod Cernego Vrch'u © sargath7

Widok z pod Cernego Vrch'u © sargath7

Kościół w Starym Gierałtowie © sargath7


Już wiem gdzie się znalazłem, to osada Stary Gierałtów. Postanawiam jechać w kierunku Bielic, gdzie przez lasy przedostanę się znowu do domu. Wydaje mi się, że to nie wielki odcinek drogi, nie mam żadnej mapy. Zmierzam do Nowego Gierałtowa, mijam kościół…

Kościół w Nowym Gierałtowie © sargath7


…staram się znaleźć drogę do Przełęczy Gierałtowskiej, jednak gubię drogę i trafiam na Strzelnicy Parafialnej…

Strzelnica parafialna © sargath7


… długo tam nie zabawiam, ciągnę dalej w kierunku Bielic. Zaczyna się ściemniać, gdy docieram do Bielic zapada zmrok, a na dodatek kończy się utwardzony dukt, wjeżdżam w las. Obok szlaku płynie rwący potok, odgłosy nocy stają się coraz bardziej wyraźne, zaczynam się niepokoić, dużo ilości błota spływają z górnych partii szlaku, czuję jak wszystko mnie oblepia. Wilgotna ściółka leśna rozprowadza swój aromat otaczając dookoła. Zaczyna padać, okrywam się płaszczem, nie cofam się, nie rezygnuję. Poruszam się cały czas pod górę, tętno zaczyna się stopniowo podnosić, wzmaga się poczucie niepewności, czuję że w podświadomość wdziera się strach. Mózg co chwilę próbuje mnie oszukać, widzę i słyszę co chwilę jakieś szelesty i ruchy w leśnych zaroślach. Odwracam się nerwowo za siebie, mam wrażenie, że coś za mną jedzie lub biegnie, trzeba myśleć racjonalnie, jestem tu zupełnie sam… nagle na drogę wybiegają trzy jelenie, łomocąc kopytami o wilgotne kamienie drogi, zauważają mnie i zaczynają w popłochu uciekać w przeciwnym kierunku. Jednak nie jestem sam. Mijam zakręty za zakrętem, nie ma żadnych kierunkowskazów, trafiam co chwila na jakieś rozstaje, losowo zmieniam kierunki. Deszcz pada coraz mocniej, przez moment dostrzegam między chmurami, jakąś białą planetę która przygląda mi się ukradkiem…

Ciemna zimna i deszczowa noc © sargath7


… szlak robi się coraz bardziej stromy, światło z dziwnej latarni umieszczonej z przodu wierzchowca daje coraz słabszą poświatę, czuję że tracę kontakt ze światem zewnętrznym, wyjeżdżam z za zakrętu i przede mną długa prosta w górę, biała planeta, wyłania się z za chmury i rzuca poświatę na chowający się za zakrętem na szczycie szlak, w tym momencie pojawia się tam jakiś zwierz, podobny do psa, ale jestem za daleko, żeby dokładnie określić. Zatrzymuję się i biję z myślami, nie wiem co jeszcze przede mną, nie wiem czy jadę w dobrym kierunku, nie wiem co dalej… postanawiam zawrócić, ale to cholernie długa droga jakieś 30- 40 stajań. Chyba zbliża się północ, jedno co mnie pociesza to że jest z góry, pędzę więc w dół na pamięć, choć nie wiem czy mogę jej ufać, ostatnio ciągle mnie zawodzi. Udaje mi się jednak po sporym odcinku czasu dotrzeć do wsi, dalej już utwardzoną drogą zmierzam do domu, robi się strasznie zimno, deszcz zacina z boku. Mijam kolejne wsie, czuję się jak bym z góry jechał dłużej niż odwrotnie.
Docieram jednak bezpiecznie do domu, wszystko wskazuje że jest po pierwszej w nocy…

… budzę się rano, leże na łóżku, czy to był sen… a może śnię dalej…

:)

Dane wyjazdu:
29.71 km 10.00 km teren
01:11 h 25.11 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Uran i Złoto - dzień 4

Czwartek, 21 lipca 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 8

Jako że wczorajszy dzień który miał być pierwotnie regeneracyjny, taki nie był to dzisiejszy zapowiadał się na leżenie do góry brzuchem. Wczorajsze popołudnie padało i całą noc, to samo o 6 nad ranem i tak miało cały dzień, ale koło 8 zrobiła się tylko lekka mżawka i zanikająca, więc postanowiłem zrobić dzień rozjazdowy i zaliczyć ze dwa razy Czarną Górę, więc „szybkie” śniadanie i o 9 wyszedłem. Tylko przestąpiłem próg zaczęło kropić, ale dobra jadę, to w końcu tylko 15 kilosów pod górę zrobię tylko dwa podjazdy :)

Jak tylko wyjechałem na szosę główną w stronę Siennej to śmignął mi szosowiec jadący w zamierzonym przeze mnie kierunku i to na...” scenka” mi opadła, gość cisnął na białym Tarmacu SL3 11’ – toż sama rama więcej warta niż wszystko co miałem przy sobie, a do tego czerwony sram :) suuuper sprzęcik !!!

Szybko go dogoniłem i wsiadłem na koło, za wiele osłony mi to nie dawało, bo było pod górę, ale zawsze jakieś konkretne tempo. Po 5 minutach zaczęło padać, a nie kropić, no nic myślę będzie jednak trening, a nie regeneracja, do dupy z taką jazdą :))) Stromizna spora, a gość ładnie prawie 20 i powiem szczerze, że już ledwo ledwo ciągnąłem z taką prędkością, bo jak na mnie to kosmos, ale za chwilę wyszło prośba o zmianę, średnio mi się to uśmiechało, ale cóż nie będę wiśnia. Wyjechałem, ale sorry sam na ponad 10 % podjeździe nie wycisnę więcej jak 15 i tak zdychałem już po tych kilku kilometrach. Minęliśmy Sienną i zaczęły się serpentyny na Przełęczy Puchaczówka. Myślę sobie, nie można robić siary zostało może ze dwa kilosy do końca asfaltu, trzeba się wysilić, wrzuciłem cięższy bieg i kręcę, za chwilę się odwracam, a tu gościa nie ma został za zakrętem, dałem ciała za bardzo szarpnąłem. Na wzniesieniu po wymianie uprzejmości rozjechaliśmy się, ja dalej terenowo pod Czarną, a on w dół, ale w stronę Idzikowa.

Tymczasem deszcz rozpadał się konkretnie i uznałem, że skrócę wycieczkę do jednego tylko podjazdu. Przed nadajnikiem TV miałem nawet gacie przemoczone tak napierniczało, a krople wielkie, że w życiu takich nie widziałem. Nastąpiła kolejna rewizja planów i postanowiłem tylko podjechać :))))... kurcze co za bez sens, jeszcze trzeba zjechać, a do tego ziemno jak na Syberii się zrobiło.

No nic owinąłem się w wiatrówkę i heja na dół, jako że już traska rozpoznana z pierwszego dnia to mogłem po dokręcać na niektórych zakrętach, niestety deszcz trochę nie pomagał i na jednym prawie bym szlifa zaliczył więc się uspokoiłem, ale 60 dyszek to luzikiem by wyszło średnio na samym zjeździe, nie wiem nie mam w liczniku takich bajerów :))))
Do domku już bez niespodzianek. Przebrałem się i wypiłem gorącą herbatę ze szkodliwą ostatnio cytryną :/


Deszcz ostro leje co robić dalej, dalej już nie rowerowo, bo przed 12 skoczyłem samochodem z dobrą średnią do kopalni Uranu w Kletnie. Sama kopalnia taki jeden tunelik, krótki i nie wiadomo o co chodzi... ale! przewodnik po prostu genialny, wiedza historyczna i sposób przekazania na mistrzowskim poziomie, więc polecam wypad w tamte strony. Dużo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o końcówce II w.ś. i zimnej wojnie związanej z rabunkowym pozyskiwaniem rudy Uranowej w tych rejonach, a także okolic Kowar.
Tunel w kopalni Uranu w Kletnie © sargath7


Grudka realnie jest napromieniowana co zademonstrował przewodnik licznikiem Geigera (nie mylić z MacGywerem). Z wrażenia trochę prześwietliłem :(
Podobno taka ilość jest bezpieczna, najwyżej aparat dostanie raka obiektywu, bo był najbliżej :))))
Na przyszłość trzeba pamiętać, że jest opcja zwiedzania ekstremalna, można za około 150 – 200 zł umówić się w max 6 osobowej grupie na nocne zwiedzanie z latarkami chodników normalnie nieudostępnionych do zwiedzania. Po prostu czad, zwiedzanie wtedy trwa około 6 godzin w zależności od kondycji i pewnie dopiero wtedy taka kopalenka robi wrażenie, zwłaszcza że wchodzi się na chodniki nie oczyszczone w 100% z Uranu i promieniowanie może być nieraz przekroczone, nadal podobno bezpieczne, ale jednak coś konkretnego :)

Grudka Uranu © sargath7


Co do Fluorytu (to ten niebieskawy), to mamy go w Polsce spore ilości, ale i tak taniej jest od ruskich go importować :/

Fluoryt w kopalni © sargath7



Po chwili obcowania z Uranem ogarnęła mnie gorączka złota więc, dalej z dobrą średnią przemieściłem się z Kletna do Złotego Stoku gdzie wykupując pakiet pełny odwiedziłem Kopalnie Złota :)
Na początek płukanie złota, na szczęście pod wiatą. Dostałem krążek z rowkami i woreczek piasku, trzeba było to przepłukać, piasek lżejszy więc się wypłukuje, na początku nie wiedziałem co mam wypatrywać, ale fajna turystka pokazała mi jak się to robi :)) jednak kobitki lepsze oko mają do świecidełek :D

Przepłukane grudki pirytu © sargath7

Dalej skoczyłem na spływ łodzią po zalanych tunelach. Sam sobie spływ jak to spływ, rozdali ludziom latarki co by się nie zajmowali po ciemku niczym innym i tak kilkadziesiąt metrów się spławialiśmy i tutaj znowu przewodnik, ziom nad ziomki, jajcarz nad jajcarze oprócz wątków historycznych, opowiadał jakie nieraz turysty parapety się trafiają to masakra. Jak walił żartami o Zimnym Lechu i Krwawej Mery to niektórzy prawie z tratwy pospadali, ale nie będę tu przytaczał, co by nie nadużywać „wolności słowa” :D:D:D

Zalany tunel udostępniony do zwiedzania łodzią © sargath7

Piryt na ścianach kopalni © sargath7


Potem zabrała nas turystów fajna przewodniczka na suche chodniki, z taką to mógł bym się zgubić po drodze :)

Tunel w kopalni Złota w Złotym Stoku © sargath7

Tunel w kopalni Złota w Złotym Stoku © sargath7

Tunel w kopalni Złota w Złotym Stoku © sargath7

Stary wagonik do przewozu urobku © sargath7

Podróbka sztabki złota - dlatego szyba jeszcze cała © sargath7


Jak się już poszwendaliśmy po tunelach to się doczłapaliśmy do fajnego korytarza z podsystemowymi tabliczkami ostrzegawczymi/informacyjnymi, po prostu bomba, uwielbiam takie po PRL’owskie smaczki, niezły ubaw...

Ściana z tabliczkami posystemowymi © sargath7

...bo będziesz dupę wycierał łokciem © sargath7

Punkt skupu jaj © sargath7

Nie myj jaj © sargath7

zawsze na podwójnym gazie © sargath7

Nie dotyczy bikerów ze Szczecina © sargath7


A na koniec kolejną podziemna przewieźli nas do mennicy gdzie wybiłem sobie złota monetę, ale tyko z koloru niestety :(

Wybita złota moneta © sargath7


Jak już pozwiedzałem z buta wszystko to niestety nadal padało i nici z dania dzisiejszego na rowerze poza rannym akcentem :(
Trzeba odpocząć przed jutrem :)

Dane wyjazdu:
129.56 km 0.00 km teren
05:22 h 24.14 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka - Javornik - dzień 3

Środa, 20 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 10

Na trzeci dzień, z racji oddalających się opadów, zaplanowałem Stare Mesto pod Śnieżnikiem z opcją dalej na południe jeśli pogoda będzie łaskawa i noga będzie podawać. Skoro więc wypad do Czech to waluta obowiązkowo, na szczęście trochę tego zostało z wypadu majowego. Dobrze że nie sprzedawałem wtedy, bo korony podskoczyły do góry, nieznacznie bo nieznacznie, ale zawsze jest to niepożądana informacja.
Wyjazd w okolicach 10, miałem się przebić nową ścieżką do Kletna, podobno skrótem. Do Siennej standardowo podjazdem jak na Czarną Górę, dalej odbiłem w lewo na nieoznaczony asfalt i stromym, bardzo stromym podjazdem na Janową Górę. Po drodze w zaroślach zauważyłem stary i zaniedbany kościół.

Stary kościół w okolicach Siennej © sargath7


Gdy już wdrapałem się na najwyższy punkt odcinka to myślałem że padnę, coś mnie odcięło, noga przestała podawać, fakt że było stromo, ale krótko, za mną dopiero kilka kilometrów, a tu taki zgon. Wiedziałem że na cokolwiek jest już za późno, ale szybko machnąłem tabliczkę białej czekolady i po zerknięciu na mapę zastanawiałem się nad rewizją planów. Uznałem, że nie ma co się ładować do Czech, bo do samego Starego Mesta jest najpierw podjazd, potem mega zjazd i jeszcze trzeba wrócić. Sama w sobie jazda tam i z powrotem była by do wykonania, ale planowałem na powrocie większy balast na plecach :)... więc, aby urlop był nadal przyjemnością ułożyłem sobie płaski odcinek regeneracyjny. Zamiast skręcić na południe na Przełęcz Staromorawską to zjechałem koło kopalni Uranu do Kletna, a dalej powrót do Stroni. Po drodze jeszcze w Starej Morawie zdjęcie Galerii Wapiennik, poprzednio jak tu jechałem, front był przysłonięty przez autokar z suchymi Niemcami.

Galeria Wapiennik © sargath7


Skoro miało być płasko to tylko do Lądka, więc jak pomyślałem to tak pojechałem, tylko jeszcze w pttk’u zakupiłem kolejną porcję map. W miarę sprawnie się przemieściłem, ale nie dziwota, bo to raptem 7 km. Na ryneczku rozłożyłem się na ławce i zabrałem się za pochłanianie lodów zakupionych w pobliskiej kawiarence. Następnie wodząc palcem po mapie w głowie rodziły się kolejne kierunki tras, a w tym akurat momencie moje zainteresowanie wzbudził Javornik oddalony o jakieś 17 km. Tymczasem jednak zabrałem się za objechanie terenów miejskich Lądka.

Ratusz na rynku w Lądku Zdrój © sargath7

Kolumna św. Trójcy © sargath7

Trójca Święta © sargath7

Kamieniczki na rynku © sargath7

Makro z rabaty kwiatowej na moście św. Jana © sargath7

Ruiny kościoła © sargath7

Kościół Narodzenia NMP © sargath7

Sanktuarium © sargath7

Dom uzdrowiskowy Wojciech © sargath7


Po objechaniu w miarę dokładnie istotnych miejsc Lądka, podjąłem decyzję o wydłużeniu traski z racji znacznej poprawy i wzroście sił. Nie wiem może śniadanie było za słabe, albo to dzięki solidnej porcji węglowodanów przyjmowanych w trakcie objazdu po mieście, bo nogi zaczęły lepiej podawać.
Na południe nie ma co się pchać, za późno już, ale Javornik kusił, więc kierunek wschód :)
Do Javornika z Lądka trzeba się przebić przez Przełęcz Lądecką, która chyba pierwotnie pełniła tylko funkcję przejścia pieszego, bo na mapach googla nie ma w tym miejscu drogi. Obecnie prowadzi tam dość dobra asfaltowa droga która jednak może być niekiedy nie przejezdna ze względu na odstrzały w działającej Kopalni Bazaltu na zboczu Czarnego Urwiska, akurat jak jechałem wszystko było otwarte i na przełęcz wdrapałem się powoli, ale bez zbędnych przestojów.

W drodze na przełęcz Lądecką © sargath7

Na Przełęczy Lądeckiej 665 m n.p.m. © sargath7


Z przełęczy do Javornika już tylko zjazd. Nie wiem czy wspominałem, ale na każdym prawie zjeździe obowiązkowo narzucałem wiatrówkę, bo temperatura nie była zbyt wysoka, a to co się człowiek rozgrzeje to na szybkim zjeździe jest się momentalnie wychładzanym, a przy prędkości ponad 50 km/h odczuwalna temperatura jest bardzo niska, a szkoda hamować :)

Widok od strony czeskiej pod przełęczą Lądecką © sargath7

Kościół w Travnej © sargath7


Po minięciu Travnej dojechałem do przedmieść Javornika i napotkałem na swej drodze takie coś jak poniżej, a nie mam pojęcia do czego to służyło. Tabliczka była, ale po czesku (u nas jak tabliczki stawiają to po czesku też są opisy, a tu dupa), więc nie kumałem. Wygląda to na wieżyczkę strażniczą, ale tylko z zewnątrz, w niszach od dołu oprócz dzikiej toalety dla mijających to miejsce „turystów” , znajdują się otwory do szybu biegnącego do góry na wylot. Coś jak komin. Na górze był tylko taras i przeszklone przekrycie wspomnianego wcześniej komina. Stawiam dwie możliwości ze swojej strony, że jest to – dziwny piec, albo bardzo stary i zaawansowany, jak na czasy w których powstał, element większego i nieistniejącego systemu kanalizacji/melioracji.

Niezidentyfikowany obiekt © sargath7


Jak ktoś wie co to jest to śmiało, bo ciekawość mnie zżera :)
Po krótkich oględzinach dotarłem do Javornika, miasteczko małe ale czyste i zadbane. Posiadające kilka ciekawych zabytków, np. Zamek Jansky Vrch – czyli jak wyczytałem Wzgórze Jana. Zamek jednak zostawiłem sobie na koniec i zacząłem od rynku gdzie dorwałem sklepik z możliwością degustacji piwka. Zwykle ograniczam się tylko do zakupu, ale ... . W Czechach jest zgodnie z prawem nie wolno mieć ani grama alkoholu we krwi, ale zgodnie z prawem obowiązują mnie przepisy Polskie, a piwo próbowane przeze mnie jest bardzo słabe około 3,8% w dodatku szklanka 0,3 l, bo „z pipy” :) więc mam nadzieję że zostanie mi wybaczone :)
Co do piwka to zakupiłem na spróbowanie Krusovice oczywiście jasne – Svetle, strzał w dziesiątkę bardzo bogaty smak i chciało by się jeszcze, ale nie można przeginać, kupiłem kilka butelek 0,5 skusiłem się na nie po rozmowie ze sprzedawcą który po Polsku w miarę dobrze gadał. Wspomniane piwko waży się już od XVI wieku w okolicach Pragi więc raczej lipy nie powinno być i nie było.
Czas pozostał na objazd po mieście. Mogłem jednak najpierw wjechać na zamek, a potem obciążać plecak :), ale trzeba było myśleć zawczasu. Ograniczyłem się tylko do objechania małego dziedzińca na zamku i zerknięcia na panoramę miasta z jednego z tarasów widokowych. Co ciekawe gość ze sklepu z piwkiem powiedział mi jeszcze co nieco o zamku, a mianowicie wewnątrz podobno (nie wiem nie sprawdzałem) jest wystawa fajek ręcznie skrobanych przez mnichów, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że drzeworyty przedstawiają gołe panienki. Mnisi to jednak kiedyś była wesoła społeczność :)

Ratusz w Javorniku © sargath7

Zamek Jansky Vrch © sargath7

Kościół w Javorniku © sargath7

Panorama z tarasów zamku © sargath7


Zwiedzanie zwiedzaniem, ale czas jechać dalej, heh miałem wracać, ale nie chciałem tą sama droga, a jedyna najkrótsza inna od tej co tu dotarłem biegła przez Paczków i Złoty Stok więc mega na około. No nic czas jeszcze w granicach błędu pozostał więc pojechałem, a do Paczkowa o dziwo wiatr w plecy miałem i jechało się bardzo przyjemnie. Oficjalnie nie miałem zwiedzać i objechać miasto obwodnicą, ale stojący przed miastem wielki znak „Zabytki Paczków” szybko zmienił moje zamiary :)

Miasto jest bardzo bogate w zabytki, ale niestety bardzo zaniedbane i co mnie bardzo uderzyło to w centrum nie brakuje w żadnej bramie menela. Wielu ciekawym zabytkom przydał by się gruntowny remont. Co ciekawe zachowały się prawie w całości średniowieczne mury obronne okalające centrum oraz wiele innych budynków w stanie nienaruszonym.

Ratusz w Paczkowie © sargath7

Kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy © sargath7

Kościół pw. św. Jana Ewangelisty © sargath7

Wieża i brama Wrocławska © sargath7

Wieża i brama Kłodzka © sargath7

Jedna z baszt średniowiecznych murów miejskich © sargath7


Z Paczkowa zamiast drogą główną do Złotego Stoku, objechałem boczną praktycznie nieuczęszczaną przez Kamienicę. Tam też zaczął padać deszcz i wiać cholerny wiatr w twarz. Po około 10 minutach, byłem przemoczony, na szczęście temperatura była na przyzwoitym poziomie.

Kościół w Kamienicy © sargath7


Do Złotego Stoku dojechałem falbankami w towarzystwie Tirów i innych wyprzedzających na żyletkę.

Kościół w Złotym Stoku © sargath7


Za Złotym Stokiem czekał mnie podjazd dziurawym asfaltem, do tego dość długi, w nogach już sporo kilometrów, a do domu jeszcze około 30 i do tego z 10 km podjazdu :(
Deszcz padał coraz mocniej, plecak ciążył masakrycznie, po drodze cholernie nie miła sytuacja, gdy już wdrapałem się na szczyt, zaczął się zjazd to na jednej z długich prostych zaczął mnie wyprzedzać z duża prędkością kretyn w Audi mimo iż z naprzeciwka dość blisko zbliżał się inny osobowy samochód, nie pamiętam marki. Co do samego wyprzedania mnie to spoko, jak najbardziej prawidłowo, bo z drugiego pasa, ale gość nie obliczył chyba że ten z naprzeciwka też nie jedzie spacerowo i zaraz po minięciu mnie kierowca Audi zjechał na prawo ze zbyt dużym zamachem i przy mokrej nawierzchni zarzuciło mu tyłem i przerysował bokiem o drzewo które jak wiele innych rosło na samym skraju jezdni. Otarcie się o drzewo odrzuciło go z powrotem na lewy już pusty pas, a hamowanie zakończył jednym przednim kołem przewieszonym przez skarpę. Chciałem baranowi zdjęcie zrobić, ale tak ciął deszcz, że wolałem nie zamoczyć sprzętu. Teraz cieć się nauczy, że rower nie jedzie tylko 10 km/h. Na zegarze miałem akurat ponad 50, bo było z górki i pewnie tego nie wziął po uwagę.

Ostro zmoczony wjechałem do Stronia, a tam tablica która wywołała spory uśmiech u mnie.

Chata Cyborga © sargath7


Już wiem gdzie przyjeżdżają cyborgi ze Szczecina na trening górski :)))))

Dane wyjazdu:
85.30 km 25.00 km teren
04:06 h 20.80 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka - Śnieżnik 1425 m n.p.m. - dzień 2

Wtorek, 19 lipca 2011 · dodano: 29.07.2011 | Komentarze 13

Pobudka o 8, szybkie spojrzenie za okno, miało dzisiaj padać, a tu niespodzianka piękne słońce. Nie ma co ryzykować, głównym celem po który tu przyjechałem jest Śnieżnik także plan przygotowany już z góry trzeba wdrożyć w praktyce, w końcu nie wiadomo jak się pogoda ułoży na dalsze dni, nie myślałem że już drugiego dnia nadarzy się okazja do ataku na ten najwyższy szczyt Kotliny Kłodzkiej, ale tak! udało się zaliczyć tę górkę, nie będę owijał w bawełnę w końcu tytuł i tak wszystko zdradza, ale o tym za chwilę :)

Po śniadaniu i zebraniu sprzętu około 9:30 zjechałem w dół do centrum miasteczka w celach zakupowych, przy okazji objechałem trochę wioskę (dla przypomnienia Stronie Śląskie) i oczywiście oprócz kościołów za wiele do zwiedzania nie było :)

Kościół Zmartwychwstania Pańskiego © sargath7

Kościół p.w. Matki Bożej Królowej Polski i św. Maternusa © sargath7


Podjechałem do pttk’u co by rozeznać teren, ale coraz bardziej dochodzę do wniosku, że pracują tam ludzie z przypadku co nie maja nic wspólnego z krajoznawstwem, a jedynie z tłuczeniem kasy.
Mniejsza z tym na początek kierunek na Bolesławów z odbiciem na Kletno, po drodze zboczyłem na chwilę do zbiornika w Starej Morawie, ot takie uregulowane bajorko dla pacjentów robiących sobie namiastkę morza, po za morzem to wszystko się zgadza, leżący grubas i jego pies szczający i srający gdzie popadnie, opakowanie po wielkim sandwich’u walnięte w piach, pet pstryczkiem do wody i obowiązkowa toaleta w wodzie, no bo przecież w toi toi’u śmierdzi, lepiej żeby woda waliła. Gdyby w Polsce były wulkany to można by takich wrzucać w ofierze dla bogini głupoty.

W drodze do Kletna © sargath7

Zbiornik w Starej Morawie © sargath7

Widoki w Starej Morawie © sargath7

Kamieniołomy koło źródła Marianna © sargath7


Gdy dojechałem do Kletna od Stroni cały czas podjazdem, na razie asfaltowym o spokojnym spadku, zastanawiałem się czy odbić na Jaskinię Niedźwiedzia. Decyzja padła dość szybko oczywiście pozytywna, no bo co bym powiedział Misiaczowi, gdy by zapytał czy zajrzałem do jego prehistorycznych krewnych :). Na miejscu był mały problem co począć z rowerem, ale dogadałem się z szatniarzem który miał mieć baczenie na sprzęt, tak przynajmniej powiedział i załapałem się na zwiedzanie pieczary.

Jaskinia Niedzwiedzia © sargath7

Jaskinia Niedzwiedzia © sargath7

Jaskinia Niedzwiedzia © sargath7


W środku jak się dowiedziałem panuje ustabilizowana temperatura, całe 6,5*C, a ja na sobie mam tylko krótki rękaw, ale co tam trzeba być twardym a nie miętkim :P, tak jak przewodnik który ubrany w dwa grube wełniane swetry uznał że nie zmarznę jak zaproponowałem szybki skok do szatni po bluzę.

Szkielet niedzwiedzia © sargath7

Jaskinia Niedzwiedzia © sargath7

Jaskinia Niedzwiedzia © sargath7


Jaskinia spoko pełno różnych „nacieków”, niestety motywów rowerowych nie było, za to nie zabrakło motywu fallicznego. Grupka zwiedzająca do której dołączyłem miała ostrą polewkę ze stwierdzenia przewodnika iż jest to mikołaj, może i tak tylko chyba mu ukradli dwa wory z prezentami.

Fallus zwany mikołajem w jaskini © sargath7


Po wyjściu z groty okazało się że rower dalej stoi, ale szatniarz gdzieś zaginął w akcji i na odbiór plecaka i kasku z przechowalni musiałem czekać ponad 15 minut. Po wszystkim mogłem ruszyć dalej w górę. Droga z asfaltowej zmieniła nawierzchnię na kamienistą i nachylenie stopniowo zwiększało swój kąt. Po drodze mijałem pieszych i dziwiłem się jak można się tak katować i wchodzić na szczyt na piechotę, oni natomiast mieli odwrotne zdanie na ten temat sądząc po szeptach między sobą w stylu, patrz! ten gość jedzie na rowerze.
Na szlaku nie obyło się bez objawów buractwa w postaci kierowcy samochodu na wrocławskich blachach, który będąc zmuszonym zawrócić z powodu ścinki drzew, na stwierdzenie że w tym rejonie jest zakaz poruszania się samochodem odpowiada mi – „ja mogę”.
Wspinaczka rowerem zakończyła się gdy dotarłem do schroniska pod Śnieżnikiem, tam też obowiązkowa fotka sprzętu pod budynkiem.

Schronisko pod Śnieżnikiem © sargath7


Obok schroniska zaczepili mnie dwaj Słowacy którzy zaliczyli po snejku, a nie mieli zapasowych dętek, musiałem niestety odmówić odstąpienia swojej, bo miałem tylko jedna zapasową, a nie wiadomo co jeszcze się zdarzy po drodze, zaproponowałem jednak zestaw do łatania, na co gość „ni umim tym”. Myślałem że walnę na glebę, bo kto się porywa na taki teren w dodatku za granicą i nie potrafi wykonać podstawowych czynności przy rowerze. Wziąłem więc dętki i im posklejałem, ale i tak cienko widziałem ich dalsze wojaże.
Zdobycie schroniska pod Śnieżnikiem należało do łatwiejszych natomiast od schroniska na szczyt zaczynały się schody w wielu miejscach dosłownie. Pod górę 50:50 trochę jazdy trochę podprowadzania, odcinek nie był zbyt długi, ale dawał sporo w kość. Powrót to w większość udało się zjechać, ale bywały momenty, że wolałem zeskoczyć z siodła z sprowadzić rower te kilka metrów.

Po drodze oczywiście kolejny akt buractwa, mijam właśnie dyszącego walenia z dyszącą waleniową i słyszę pod kulfonem waleniowej wyrzut „z rowerem??? tutaj???”, teren był zbyt trudny na tracenie energii na dyskusje z buractwem, więc kręciłem dalej. Dojechałem do bardzo widokowego miejsca wolnego od przysłaniających widok drzew z zamiarem walnięcia fotki. Oparłem rower o słupek graniczny i zaczynam kadrować, za ten czas wspomniane buraki dogoniły mnie i zubożyły otaczające mnie piękno krajobrazu. Poinformowałem gościa że próbuję zrobić zdjęcie, odpowiedz: „wolny kraj, można chodzić gdzie się chce”. Dla podkręcenia nastroju wyjął papierosa z którego peta wywalił w krzaki. Naprawdę zastanawiam się na wożeniem metalowej pały co by raz dziennie przynajmniej się przydała.

Widok pod szczytem Śnieżnika © sargath7

Widok pod szczytem © sargath7


Jeszcze tylko kilka metrów i dotarłem na szczyt.

Śnieżnik zdobyty ! © sargath7

Widok ze szczytu Śnieżnika © sargath7

Widok ze szczytu Śnieżnika © sargath7

Widok ze szczytu Śnieżnika © sargath7


Na szczycie było bardzo zimno i wiał dość porywisty wiatr, więc po chwili odpoczynku i uzupełnieniu kalorii zjechałem szlakiem do Międzygórza przejeżdżając tylko. Postanowiłem zostawić sobie tą wioskę na później, a tym czasem kierowałem się do Bystrzycy Kłodzkiej.

Kościół w Międzygórzu © sargath7


Od Międzygórza do samej Bystrzycy jechałem tylko asfaltem, a droga usytuowana była w dolinie więc przemieszczałem się bardzo szybko.

Widok na Igliczną © sargath7

Wieża kościoła w Wilkanowie © sargath7


Bystrzyca jest bardzo bogata w zabytki i bardzo piękna. Leży na Nysą Kłodzką, a samo miasto jest w formie owalnego grodu na wzniesieniu. Niestety nie miałem zbyt dużo czasu na zwiedzanie, a szkoda. Na pewno pozycja obowiązkowa przy następnej okazji pobytu w Kotlinie.

Kościół p.w. św. Michała Archanioła © sargath7

Wieża ratusza © sargath7

Bystrzyca Kołodzka z mostu nad Nysą Kłodzką © sargath7

Ponury Szpital © sargath7

Budynek PZU © sargath7

Kolumna Trójcy Świętej © sargath7

Budynek liceum © sargath7

Brama Rycerska © sargath7


Po pobieżnym objechaniu miasta szybko skierowałem się w stronę Siennej, podejrzewałem że nie będzie lekko. Z Bystrzycy do Stroni jest jakieś 25 km z czego od przełęczy Puchaczówka do Stroni jest około 6 km, a od Bystrzycy do Marianówka 7 km, czyli plus minus wychodzi 10 km podjazdu na przełęcz Puchaczówka od strony Idzikowa. Od Marianówka do Idzikowa podjazd luzacki, potem w Idzikowie stopniowo się zwiększa, że już pod koniec wsi jest konkret, a ostatnie 4 km to momentami mega stromizna dochodząca do 19% nachylenia. Kolejny podjazd zaliczony, w rowerowej bazie podjazdów uplasował się na 11 pozycji, natomiast wczorajszy rozgrzewkowy na 22.

Dane wyjazdu:
31.13 km 15.00 km teren
01:17 h 24.26 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Czarna Góra 1205 m n.p.m. - dzień 1

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 22.07.2011 | Komentarze 8

Przyszedł lipiec, a wraz z nim czas na kolejny urlop tym razem letni, mam nadzieję że nie zapeszam, ale po doświadczeniach z maja i urlopu „wiosennego” z dość wyraźnym akcentem zimowym mam właściwie jedynie nadzieję na lepszą aurę, ale wiadomo nadzieja matką... no! nie kraczę może będzie dobrze, musi być w końcu Polak na urlop się udaje odpocząć po ciężkiej pracy ;)

Więc tak, w poniedziałek z rańca tak przed 10 wyjechałem samochodem do Stroni Śląskich leżących w Sudetach Środkowych, górach Bialskich w pobliżu masywu Śnieżnika, gdzie miałem zaklepaną bazę wypadową, ruch na trasie niewielki, ale nie dogadałem się z nawigacją i nie zdążyłem na 17 do PTTKu w Stroniu gdzie miałem zamiar nabyć mapy, spóźniłem się 7 minut. Na szczęście w pensjonacie było kilka map więc skoro i tak jestem po podróży to zaplanuję sobie traski na następne dni, a dzisiaj dzień bez rowerowy.

Po ogarnięciu się i rozpakowaniu, przeglądnąłem mapki i moją uwagę przykuła Czarna Góra, która i tak była w planach, tylko nie zdawałem sobie sprawy że tak blisko. Długo mnie nie trzeba było namawiać, wyjechałem po 20, co nie było mądre, ale czego się nie robi dla rowerowania :)

Cel namierzony - Czarna Góra (1205 m n.p.m.) © sargath7


Z Stroni (~500m n.p.m.) miałem do Siennej (700m n.p.m.) 6 km podjazdu, początek łagodnie, potem konkrecik. Sienna totalnie wymarłe miasteczko, żywego ducha nie ma, widać że imprezka zaczyna się tu gdy wpadają narciarze, teraz idealne warunki dla rowerzystów, zero statystów, a w zamian spotkałem kilku maniaków DH którzy zaliczali Czarną w przeciwieństwie do mnie zgodnie z prawem ciążenia.

Widok na Sienną © sargath7


Na szczyt Czarnej prowadzi przełęcz Puchaczówka. W ciągu dnia niebo było zasnute chmurami przysłaniającymi błękit nieba, do tego parne burzowe powietrze, ale mimo wszystko pogoda znośna i choć groziła czasem stalową chmurą to na wspomnianej przełęczy ukazała piękne widoki i słońce chylące się ku zachodowi. Zatrzymałem się więc w okolicach kapliczki będącej znakiem rozpoznawczym przełęczy Puchaczówka, w celu strzelenia więcej niż kilku fotek :)
Kapliczka obok zakrętu na przełęczy Puchaczówka © sargath7

Na przełęczy Puchaczówka © sargath7

Na przełęczy Puchaczówka © sargath7

Na przełęczy Puchaczówka © sargath7


Wiersz z drzwi kapliczki:

Ona Ci opowie o mrocznym czasie i zgryzocie,
O zawierusze hulającej, cierpieniu i tęsknocie.

Dawno, dawno temu, sto lat i więcej chyba,
Pewien bohater młody raz po raz miecza dobywa.

Padają od jego miecza jeden za drugim wrogowie,
A w waleczności serca nie ma równego sobie.

Lecz pewnej nocy ciemnej, gdy znów na warcie staje,
Tęsknota za bliskimi wytchnienia mu nie daje.

Odkłada na bok broń i w ciemną noc wyrywa,
W dwunastej godzinie drogi pod dom swój przybywa.

Otwórz żono kochana, czem prędzej otwórz wrota,
Zwyciężyła ma do rodziny miłość i tęsknota.

Wtem z izby głos dobiega pełen wesołości:
Ach ojcze, drogi, znów jesteś na wolności.

Nie mówcie o wolności, gdy mi ona nie dana,
Lecz chęć, by was znów ujrzeć tak nieopisana.

Już dnia następnego przyjdzie mu być żegnanym,
Przez zrozpaczonych bliskich hen odprowadzonym.

A nim się rozstaną w największym serca cierpieniu,
Złoży żona obietnicę, zbudować pomnik na wzniesieniu.

Kapliczkę niewielką której czas nie skruszy,
Gdzie wędrowiec strudzony przy Ojcze Nasz się wzruszy.

Nad dezerterem, co w Kłodzku na śmierć został skazany,
Bo żywioł wśród najbliższych nie był mu pisany.


Po wdrapaniu się przełęczą na najwyższy punkt, gdzie wiedzie szosa biegnąca do Bystrzycy, skręciłem w lewo na już wolny od ruchu puszkowego dalszy podjazd i długimi terasami i raz po raz zawijającymi patelniami podjeżdżałem na szczyt podziwiając zachodzące słońce.

Rosa wieczorna © sargath7


Mój podjazd wiódł drogą prowadzącą do znajdującego się na szczycie przekaźnika TV, raz był to wybiórczy asfalt którego często było mniej niż było w ogóle lub zwykły szuterek obfitujący w średnich rozmiarów kałuże, czy też płaskie płyty nie koniecznie tak dobrze ułożone jak w Niemczech – czyli zajebista traska i do tego cały czas pod górę :)

Wieża telewizyjna na Czarnej Górze © sargath7


Przekaźnik jest usytuowany kilkanaście metrów niżej niż sam szczyt Czarnej, a dalsza droga biegnąca wzdłuż zamkniętego obszaru wieży jest bardziej zjazdową niż odwrotnie więc kilka minut musiałem przebiec z rowerem na plecach. Po chwili dotarłem na wypłaszczenie i pierwszy szczyt obecnego wypadu urlopowego.

Rower na Czarnej © sargath7

Widok w kirunku pn-zach z wieży na Czarnej Górze © sargath7

Panorama z wieży widokowej na szczycie Czarnej Góry © sargath7


Widok z góry bajeczny, dodatkowo po wdrapaniu się na szczyt można wejść na drewniana wieżyczkę, uatrakcyjniając sobie trudy wycieczki.
Natomiast ze zjazdem były większe problemy ze względu na moje zamiłowanie do oglądania do końca zachodów co nietrudno się domyślić oznaczało powrót w otaczającej ciemności jak zad murzyna. Do tego wszystkiego nie pomagały moje okulary w których zapomniałem wymienić szkieł z przyciemnianych na jasne, oraz temperatura która spadła po zachodzie momentalnie w okolice 9*C, a jadąc w dół ponad pięć dych mój wewnętrzny termometr odczuwał coś koło zera, brrr.... ale są też dobre strony, w końcu to było około 15 km zjazdu :)))

Dane wyjazdu:
64.08 km 0.00 km teren
02:28 h 25.98 km/h:
Rower:Ekspert

Piaski - powrót Jurka

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 6

Kurcze dawno się tak nie czułem, dziwnie się dodaje wpis w dniu w którym się odbyło wycieczkę :)), wreszcie wszystko nadrobiłem :D
A najlepsze jest to że nadrobiłem wszystko w przeddzień kolejnego urlopu, czyli znowu będę do tyłu, bo po ostatnim wypadzie w góry nie mogłem nadgonić zaległego dorobku kilometrowego przelewanego na klawiaturę w postaci wpisów na BS.

No ale do rzeczy, na dzisiaj zaplanowana była krótka akcja po lesie z Axisem ze względu na jutrzejszy wyjazd co by się nie męczyć przed urlopem, ale! wczoraj wieczorkiem zadzwonił Jurek!!!, który jak się okazało wrócił z zesłania jakie zafundowała mu jego praca. Jako że nie kręcił korbą od dwóch miesięcy i nie widziałem dawno chopa więc szybko telefon do Axisa, że musze dzisiaj odpuścić :D:D:D. Jawnie więc przepraszam za zmianę planów, ale siła wyższa :). Na szybko wymyśliłem traskę i o 9:00 śmigaliśmy już w kierunku Jeziora Piaski. DO celu jechało się wyśmienicie, bo wiatr bardzo pomagał lub nie przeszkadzał. Z dobrą średnią dojechaliśmy do jeziora, ale już czułem, że na powrocie nie będzie już tak wesoło. Po chwili przerwy nad jeziorem zebraliśmy się do powrotu, wcześniejsze obawy okazały się słuszne i wiatr, mimo zalesionej trasy w 80%, skutecznie utrudniał nam powrót.
Jak się jednak okazało Jurek mimo separacji dwumiesięcznej z rowerem radzi sobie świetnie i myslę że należy się go obawiać na przyszłym maratonie nad Miedwiem :)

A i zapomniałem że na zasranych ścieżkach rowerowych z których na moje nieszczęście dzisiaj korzystaliśmy złapałem dwie gumy!!! Jedna na trasie przed Tanowem, a druga się ujawniła już w domu na szczęście w nieszczęściu!


Nad jeziorem Piaski © sargath7
Kategoria Wycieczka