......... Maratony, strona 1 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:190.42 km (w terenie 58.19 km; 30.56%)
Czas w ruchu:06:33
Średnia prędkość:29.07 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:63.47 km i 2h 11m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
92.20 km 0.00 km teren
03:13 h 28.66 km/h:
Rower:Onix

Żuławy Wokoło 2011- maraton Tczew

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 9

Żuławy?....wyszło zupełnie spontanicznie, bo tak pierwotnie to miał być debiut na szosowych maratonach z okazji przesiadki z mtb. Nie będę się powtarzał jeśli chodzi o powody, bo jest to w jednym z poprzednich wpisów. Natomiast Żuławy? A no zdając sobie sprawę że na weekend nie mam nic konkretnego należało to szybko zmienić, a przypomniałem sobie o propozycji Leszka na forum RS, pamiętałem, że były jeszcze dwa wolne miejsca więc szybko poinformowałem o swej woli dołączenia do ekipy, udało się w sumie załapać w ostatniej chwili.

Po dokładnym doinformowaniu wiedziałem, że w maratonie nie ma klasyfikacji więc czysta turystyka. Maraton był organizowany przez STOWARZYSZENIE KF SPORT PROMOTION-AG

Trzeba było „tylko” ze Szczecina stawić się na start w Tczewie tak przed 9 co oznaczało wczesną pobudkę, bardzo wczesną, właściwie pobudka zazębiała się z porą o której zwykle dopiero kładę się spać, więc zastanawiałem się czy jest sens w ogóle iść spać :D

Z domu wyszedłem przed 3, wszystkich po kolei zabierał Leszek i ostatecznie wyjeżdżając ze Szczecina mieliśmy uformowany skład – Jewti, Rowerzystka, Zbyszek, Łuki, o i ja. Czasowo mieliśmy mały poślizg, pięć osób w różnych miejscach miasta pochłania sporą ilość cennych minut, więc wkradła się drobna niepewność czy zdążymy na start. Po drodze mieliśmy tylko krótki postój na lekkie śniadanko i kawę.

Do Tczewa wjeżdżamy witani pięknym słońcem i dość mocnym wiatrem. Temperatura jak na wczesną porę na dość wysokim poziomie co dodatkowo pozytywnie nastraja. Jeśli chodzi o czas to można powiedzieć, że byliśmy w samą porę. Szybko wskoczyliśmy w obcisłe i udaliśmy się do biura zawodów oddalonego o około 500 m. Już jadąc wzdłuż Bulwaru Wiślanego zaczęła cieszyć mi się micha, bo widoczki zapowiadały się przednie, Wisła w swoim korycie prezentowała się świetnie, a smaku dodawały dwa mosty z XIX w. – jeden kolejowy, a drugi drogowy przerzucone przez rzekę.

Most kolejowo - drogowy z XIX w. © sargath7

Wisła w Tczewie © sargath7


W biurze zawodów okazało się, że mamy jeszcze dodatkowo pół godziny zapasu, bo nasza grupa startuje dopiero przed dziesiątą.

Poranne słońce zaszczyca ciepłymi promieniami © sargath7


Na starcie poznaliśmy czasowca 11 który dość obszernie zrelacjonował na filmie przebieg maratonu, nasza ekipa załapała się na wywiad od 12 min i 40 sek. :D:D:D

http://www.youtube.com/user/czasowiec11#p/a/u/1/Jv2qJmMIMh8


Tak jak na filmiku słychać było, padł temat jedzenia, pewnie nie było widać, ale byłem strasznie głodny, a nie miałem nawet batona, masakra nie miałem kiedy kupić, ale wyczytałem że mają być 3 na trasie bufety więc jak trasa ma 90 kaemów to zaraz bufecik pewnie będzie ;)

Wystartowaliśmy więc, jeśli można nazwać to startem, bo po prostu ruszyliśmy i nie spiesząc się zmierzaliśmy w nieznanym mi kierunku, minęliśmy linię kolejową wiaduktem i … zaraz za nim małe zamieszanie, ludzie zaczęli się wracać, … okazało, że ktoś źle pojechał, a reszta jak to zwykle bywa za nim :)))

Oznaczenia były trochę za małe w postaci seledynowych strzałek na asfalcie wielkości 15-20 cm, ale jak już wiedzieliśmy co mamy wypatrywać to można było zająć się wyglądaniem bufetów i ciekawych obiektów lub widoków do sfocenia na trasie.

Początek spoko, jechaliśmy wzdłuż wału wysokiego na 4-5 metrów skutecznie osłaniającego nas od wiatru więc jechało się bardzo komfortowo, dopiero po minięciu pierwszej miejscowości wyjechaliśmy na otwarty teren gdzie można było odczuć pierwsze podmuchy, nie było jednak tak źle jak zapowiadał organizator, faktycznie momentami od bocznych podmuchów musiałem korygować tor jazdy, ale ogólnie dobrze się jechało. Nasza ekipa się rozproszyła, więc podkręciłem sobie tempo co by mieć więcej czasu na ewentualne „fotostopy” :)

Ruiny kościoła w Stablewie © sargath7

Kościół w Giemlicach © sargath7


Co do ukształtowani terenu to nigdy nie jeździłem po takich płaszczyznach, na 90 km wytyczonej trasy nie spotkałem ani jednego podjazdu, ani zjazdu, płasko jak na stole :)

Płasko, płasko... © sargath7


Tak po prawdzie to mimo iż orientowałem się co do kierunków w których zmierzaliśmy to jednak miejscowości i inne punkty charakterystyczne były zagadką, więc tworząc ten wpis i tytułując zdjęcia opierałem się na rzetelnym wg mnie śladzie gps – KLIK

Drzewa jak życie wznoszą się ku niebu dając cień zmęczeniu © sargath7

Architektura drewniana Żuław Wislanych © sargath7


Pierwszy postój około 45 kilometra, jadąc niespiesznym tempem, nie załapałem się na prom przez Wisłę w Świbnie i trzeba było czekać na następny, obok jednak było to na co czekał mój żołądek, czyli bufet :)))
Okazało się, że nie tylko spóźniłem się na prom, ale też na pierogi. Na szczęście serwowali akurat naleśniki – zajebiste naleśniki (albo byłem po prostu bardzo głodny) więc wziąłem się za konsumpcję, a że prom długo nie przypływał to wszamałem siedem sztuk, zaspokajając pierwszy głód, do tego herbatka i można jechać dalej. Zawczasu dowiedziałem się, że następne żarełko jest za około 22 km :))))

Brzeg Wisły © sargath7

Prom odpływa, a my opuszczamy Gdańsk © sargath7

Jesienne promienie skazane są na przepaść w ciemności © sargath7

Holownik "Kleń" © sargath7

Rara avis ? © sargath7

Rozglądanie się na boki nie zbliży nas do celu który jest przed nami... © sargath7


Przeprawa promowa była tak ślamazarna, że spędziłem tam ponad 30 minut. Od promu kierunek na Mikoszewo gdzie rozpoczyna się szlak budownictwa drewnianego, po drodze można było się natknąć na wiele domów podcieniowych, które w większości starałem się uwieczniać na zdjęciach.

...i schodzimy z promu © sargath7

Drewniana wieża strażacka © sargath7

Staw w Żuławkach © sargath7

Dom podcieniowy Żuław Wiślanych © sargath7


W Ostaszewie był drugi bufet i z okazji odbywających się właśnie dożynek, cała wieś wyległa na ulice, a panie z koła gospodyń wiejskich, przebrane w stroje regionalne serwowały zajebiste krokiety z barszczem, do tego jabłka z sadu i kompot. Jako że mój żołądek nie pamiętał już tych naleśników to krokiety postanowiły godnie je zastąpić, a że rozdawali po dwa na tacce to się ustawiałem trzy razy w kolejce :P
Powiem szczerze, że po tym żarełku moja prędkość przelotowa nieznacznie zmalała i NIE była to przyczyna wiatru ustawiającego się coraz bardzie frontowo :D:D:D

Kościół w Ostaszewie © sargath7

Pola za Ostaszewem © sargath7

Leszek i Łukasz na bufecie © sargath7

Stary budynek poczty w Nowym Stawie © sargath7


Zanim zdążyłem się porządnie rozpędzić wpadłem do Nowego Stawu, gdzie był... tak! kolejny bufet :)
Zastanawiałem się czy jak go zaliczę to czy dojadę do mety, ale tutaj jak się okazało była popitka w postaci zupki, by najmniej nie chińskiej, a Żuławskiej i do tego wybornej, no tak wybornej, że udało się zmieścić dwie dokładki. Wszystko fajnie, ale teraz został najgorszy odcinek z ustawieniem centralnie pod wiatr.

Drzewo nie smagane wichrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe © sargath7

Wiatr rozprawia się nawet z wielkimi © sargath7


Mimo silnego wiatru jechało się świetnie głównie z powodu towarzystwa nowo poznanej rowerzystki z Trójmiasta, która odłączyła się od swojej ekipy. Po drodze złapał nas szybki deszcz, na szczęście nie był zbyt mocny i generalnie na sucho dojechaliśmy do mety :))

Widok na Tczew © sargath7

Most nad Wisłą z XiX © sargath7

I na koniec jeszcze dwie wieże z bliska :) © sargath7


Na mecie czekał na nas masaż – to najważniejsze oraz posiłek i pamiątkowy medal. Na masaże oczywiście była kolejka, masowały dwie dziewczyny i dwóch gości więc trzeba było przepuszczać ludzi co by utrafić na jedną z nich, bo naturalnie większe wzięcie miały dziewczyny. Po gwoździu programu przyszedł czas na jedzonko i tu klops – klops w przenośni, bo co jak co na trasie kuchnia była wyborna, ale na koniec to pojechali po całości. Posiłkiem okazał się makaron z sosem .... hmm z jakimś sosem do tego podane na zimno, a objętość na dwie łyżki, natomiast obiecywany kufel piwa okazał się połową plastikowego kubka.

Ta drobna łyżka dziegciu na tle całego dnia nie popsuła nastrojów i zadowoleni mogliśmy wracać do Szczecina.
Dzień zaliczony bardzo pozytywnie, poznane ciekawe miejsca, dobra kuchnia, wspaniała atmosfera, na trasie poznałem wielu pozytywnie zakręconych rowerzystów głównie z Gdańska, Gdyni i okolic Tczewa co jest naturalnie zrozumiałe, oczywiście nasza ekipa Szczecińska była najlepsza ma się rozumieć i tutaj podziękowania dla Leszka za organizację i zabezpieczenie logistyczne, oraz za towarzystwo całej załodze :)

Ekipa w komplecie na mecie :) © sargath7
Kategoria Maratony, Wycieczka


Dane wyjazdu:
60.03 km 20.00 km teren
01:43 h 34.97 km/h:
Rower:Ekspert

Maraton „MTB” Miedwie 2011

Sobota, 6 sierpnia 2011 · dodano: 17.08.2011 | Komentarze 11

To był dobry dzień.

Wyniki:
OPEN – 9/654
OPEN Mężczyźni – 9/537
M2 – 9/135

A było to tak, na miejscu zjawiłem się około 9:30, blachosmrodem. Koło amfiteatru czekało już kilkoro znajomych Gadzik, Baśka i Lewy. Już na początku atmosfera wokół była zajebista, masa zawodników i obserwatorzy. Jak to przed startem bywa, czuć lekkie podniecenie które wzmaga się do momentu startu, aby w jednej chwili ulotnić się. Szybko doprowadziłem sprzęt do używalności i przebrałem się w obcisłe :) . Za ten czas przybyła reszta ścigantów Tomek, Piotrek, Adrian, Marcin i jeszcze kilku innych.

Ze względu na dużą ilość zawodników i zawodniczek nie było startu wspólnego tylko osobno z podziałem na kategorie. Na początek start kobiet więc szybko ustawiłem się wzdłuż barierek na linii startu co by popatrzeć na dziewczyny, a naprawdę było na co, zwłaszcza w pierwszej linii siostrzyczki z AGA TEAM :))) . Tam też zauważyłem koksa Wober’a który dzisiaj wcielił się w rolę fotografa, także część poniższych fotencji zamieszczam dzięki jego uprzejmości.

Kiedy dziewczyny wystartowały, na linii ustawili się panowie dodatkowo z podziałem na kategorie wiekowe (panie startowały razem bez względu na wiek), na początek M6, więc się szybko ulotniłem, bo już fajne widoki się skończyły.

Zgarnąłem maszynę i zacząłem się przepychać do znajomych rozsianych na tyłach czekających na start M2, M3, M4. Gadzik z Gryfem wystartowali na luzie z zamiarem rekreacyjnego przejazdu z dłuższą pauzą na bufecie. Natomiast reszta czyli silny trzon M2 był gotowy do startu agresywnego. Pierwotnie ugadaliśmy się z Tomkiem, Piotrkiem, Marcinem i Robertem, że startujemy w grupie i ciśniemy na maxa więc trzeba było zająć miejsca z przodu.

Podczas oczekiwania ponad 30 - 40 minut, zanim każda kategoria wystartuje, trochę deprymowało niektórym już na starcie uchodziło powietrze z dętek, na szczęście zawsze znalazł się ktoś kto pomógł.

Kiedy odjechała kategoria M3 szybko przebiłem się jako jedyny na pierwszą linię. Start honorowy zapewnił mniej wypadków i dopiero po wjechaniu na główną drogę zaczęło się prawdziwe ściganie. Przy starcie honorowym jednak było trochę przepychania i dałem się trochę powyprzedzać, żeby nie szarpać i poobserwować tych co mogą się liczyć w tym wyścigu. Gdy zaczęło się ściganie na serio i odjechał kład bezpieczeństwa, całe czoło mocno szarpnęło, wielu pocisnęło do przodu żeby zaraz zostać wchłoniętym przez peleton. Po drodze można było zauważyć, że niektórzy w peletonie to chyba nigdy nie jechali, co chwilę słychać było jak ktoś komu obtarł koło, zajechał drogę lub przyhamował ostro efekty często były dramatyczne, efektowne wywrotki i całowanie matki ziemi.

Na razie trzymałem się w kupie, bo raźniej, co chwilę było szarpanie, stopniowo po kilku zawodników się wykruszało i grupka robiła się coraz mniejsza i po chwili jak się obejrzałem nie było za nami już nikogo. Zaczęły się zmiany i pierwsze wyprzedzania zawodników którzy startowali wcześniej. Kto nie wytrzymał tempa na początku praktycznie nie miał by szans na dojście, bo ataki były co chwilę.

Około 20 km było nas może już tylko 15 osób, co chwilę było zmaganie z wyprzedzaniem zawodników, którzy jechali powoli i niech chcieli zjechać mimo wyraźnych sygnałów. Na asfaltach prędkość oscylowała w okolicach 40-45km/h, aż nie dowierzałem jak zerkałem na zegar, momentami na prostej było prawie 60 km/h.

Przed 27 km po peletonie poszło info że zatrzymujemy się na bufecie, ale była to tylko zmyła i dwóch się na to nabrało, przyhamowali i już nas nie doszli. Na płytach jumbo kolejne wykruszenia, straciłem wtedy kontakt z czołówką i to był błąd. Jak był skręt na górki to zrobił się zator, bo cwaniaki na cienkich oponach się pozakopywali, wtedy za mocno szarpnąłem i łańcuch spadł, na początku myślałem, że to koniec, że pękł, ale nie na szczęście to tylko zrzuta i momentalnie usterka usunięta, jednak wystarczyło to, aby czołówkę zgubić na amen. Czołówka czyli 5-7 zawodników urwało się, a ja zostałem z 5 gośćmi i jakoś to szło.

Na około 15 km do mety jechałem już sam, a jadąc pod górę odcięło mi prąd, musiałem się zregenerować, więc wsiadłem na koło jednego z kolesi co mnie wyprzedzał, po około 2-3 km poczułem że jest lepiej. Niestety nie miałem już, żelu bo wypadł mi gdzieś po drodze z kieszeni. Było stanowczo za wolno więc zerwałem się i jechałem już sam, cisnąłem ostro i myślałem że dojechałem czołówkę, tak mi powiedział jeden z zawodników. Przyczaiłem się więc, na 5 km do mety zaczęło się kolejne wykruszanie, zostałem z dwoma gośćmi i nie miałem zamiaru szarpać, jak się okazało i tak nie jechałem w czole, a siły na dojście były na debecie. Tak ze 3km przed metą trzymałem się ich koła, ładnie grzali, ze trzy razy wyszedłem na zmianę.

Okazało się że trasa miał 5 km więcej niż w regulaminie, ale dzięki objazdowi w czerwcu wiedziałem w którym punkcie jestem. Ostatni kilometr to czysta taktyka, nie wyszedłem już na zmianę i trzymałem się koła wspomnianych wcześniej dwóch zawodników, było to już w terenie więc i tak zmiany nie były konieczne, ale tempo trzeba trzymać i się nie męczyć. Jak minęliśmy szlaban przed końcem promenady trzymałem się mocno i tak z 300 metrów przed kreską wyjechałem im z koła już na maksa kręcąc ostatnie metry, za mną jakiś koleś na przełajówce wziął mnie z prawej, ale i tak udało się dwa miejsca ugrać do przodu.

Jestem bardzo zadowolony z wyniku, ale jednak jakiś nie dosyt jest, bo do zwycięzcy miałem tylko 98 sekund straty, gdyby nie łańcuch na piachach to było to do wygrania, albo przynajmniej pudło mogło by być, ale za rok też będzie szansa :)

Co do organizacji to mimo iż to mój drugi start w maratonach to jestem pod ogromnym wrażeniem, naprawdę maraton Gryfa może się schować.
Wpisowe o połowę mniejsze na Miedwiu
Obiad to obiad, a nie jakaś zupa z gara w dodatku zimna
Nagrody kosmos na Miedwiu
Atmosfera przebija wszystko

Dziękuję tu organizatorom i zawodnikom, zwłaszcza znajomym, było ZAJEBIŚCIE !!!
Gratulacje dla zwycięzców !!!

Dobry humor przed startem © sargath7

Na starcie nr 211 © sargath7

Start honorowy © sargath7

Ciśniemy do mety © sargath7

Z Piotrkiem i Tomkiem na mecie © sargath7
Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
38.19 km 38.19 km teren
01:37 h 23.62 km/h:
Rower:Ekspert

Gryf Maraton MTB Szczecin - edycja I

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 20

A więc stało się, wystartowałem pierwszy raz w maratonie rowerowym i to co mogę powiedzieć w tym pierwszym zdaniu to... było zajebiście :)))

Start - odbył się o godzinie 11:00 koło szkoły nr 74 na oś. Bukowym. Na starcie stanęło około 140 uczestników z czego, ku mojemu zdziwieniu, aż ponad 80 w maratonie na 35 km (mi wyszło około 38km i tyle faktycznie z granicą kilkuset metrów było), czyli tym co ja.

Trasa - przebiegała przez puszczę Bukową, wg mnie bardzo wymagająca, długie pojazdy w większości z głębokimi koleinami na których wielu zaliczało gleby. Zjazdy natomiast nie zauważalne ze względu na jakość nawierzchni która, albo była brukowana, lub szutrowa z koleinami po traktorach, wypełnionymi torfem i zdradliwe przykryte warstwą liści, właśnie takie pułapki na zdjazdach powodowały efektowne salta w wykonaniu uczestników.
Ja zaliczyłem jedną glebę na końcu zjazdu były liście, a pod nimi głębokie błocko, koło mi ugrzęzło po oś, a tył mojego roweru postarał się, abym długo na nim nie posiedział :)
Bardziej na południe w okolicach Żelisławca i Binowa na otwartej przestrzeni, jadąc przez pola wiał silny wiatr w twarz. Wiatrzycho było cholernie wykańczające.
Podsumowując traska była bardzo ciekawa i z pewnością nie łatwa.

Wyniki - w swojej kategorii, czyli M2 zająłem 8 miejsce na 21, a ogólnie wśród uczestników maratonu na 35km okolice 20 miejsca na około 80 dokładnie będę wiedział jak opublikują wyniki na stronie organizatora, to samo tyczy się kwalifikacji OPEN.

Na starcie spotkałem Bartka który ruszył za nami i odpykał traskę z dobrym czasem, szkoda że nie startował oficjalnie. Pozdrowienia.

Gratulacje dla wszystkich tych co byli przedemną i za mną :)


Na starcie Gryfa I 2011


Pierwsze proste i zakręty


Pierwsze długie podjazdy


Okolice Kołowa


Niektórzy tak kończyli wyścig

Mój numer startowy © sargath7
Kategoria Maratony