......... Górskie wypady, strona 1 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Górskie wypady

Dystans całkowity:600.32 km (w terenie 155.00 km; 25.82%)
Czas w ruchu:26:27
Średnia prędkość:22.70 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:85.76 km i 3h 46m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
207.11 km 15.00 km teren
07:52 h 26.33 km/h:
Rower:Ekspert

Przełęcz Rędzińska i Zamek Książ - dzień ósmy (30.04 – 8.05)

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 7

Wczorajsza krótka przebieżka po mieście dała mi do myślenia i odświeżyła chęć kręcenia korbą. Na dzisiaj miałem przygotowany plan. Zamierzałem zaliczyć Przełęcz Rędzińską czyli najtrudniejszy podjazd Rudaw Janowickich gdzie spadki dochodzą do 17%. Miał to być taki ostatni skok w stronę gór, bo jakoś to wszystko szybko się kończyło.

Wstałem trochę po 6:00 i zaczynałem się pakować i zgodnie z planem ruszyć około 8:00. Za oknem kolejny motywator, czyli piękna pogoda, czyste niebo które nie mogło sprawić, aby jakakolwiek kropla deszczu mogła dotknąć ziemi. Takie myślenie to jednak można między bajki włożyć, bo po 7:00 mniej więcej na niebie dosłownie teleportowały się stada chmur i zapewniły mi maksimum wkurwienia zakrywając ostatni pozytywny kawałek nieba. Ewidentnie zanosiło się na deszcz, mój wyjazd stanął pod znakiem zapytania, bo jednak odcinek dość długi, a na starcie się przemoczyć to mi się nie uśmiechało. Zacząłem zwlekać ile się dało, a nawet momentami szukać alternatywy w postaci fotela przed telewizorem. Życiowe rozterki trwały do 10:00 kiedy uznałem „walić to” jadę!

Niby zanosiło się na deszcz, ale nie padało. Z Legnicy skierowałem się na Jawor krajową 3, z racji weekendu ruch był mniejszy, więc mniejsza ilość śmierdzieli w puszkach mogła zdołować mój nastrój, który nie pamiętał już super ekstra motywacji z godziny 6:00. Kilka kilometrów przed Jaworem miałem kryzysowy moment gdy zaczęło padać. Zacisnąłem jednak zęby i po przejechaniu Jaworu dotarłem do Bolkowa, a stamtąd do Marciszowa. Przed miasteczkiem jeszcze był piękny zjazd sponsorowany literką P i cyferką 7. Cyferką 7, bo nachylenie było tak duże, a wiaterek korzystny, że po asfaltowej nawierzchni rowerek leciał i z łatwością na liczniku zagościła prędkość poprzedzona cyfrą siedem właśnie, natomiast literka P jak Pojeb który wyprzedzał mnie na tym pięknym zjedzie na żyletkę.

Po dotarciu do Marciszowa udałem się w stronę mostu, gdzie miała się rozpocząć Rędzińska górka. Może i się zaczęła, ale bez problemów to obejść się nie mogło. Przed wyjazdem zrobiłem sobie miejsce mapki i przebiegu trasy, ale zdjęcia mi wcięło jak na złość. Dobrze że coś w głowie zostało, bo chyba bym wyszedł z siebie. Z opisu zapamiętałem, że start jest na moście nad Bobrem, a zbaczając z głównej drogi patrzę jest most i jest rzeka :) Wyciągam aparacik co by cyknąć początek do przyszłej relacji. Nie wiem jednak czy coś podświadomie było nie tak, ale uznałem, że lepiej jeszcze się upewnić, czy w dobrym kierunku jadę. Rozglądnąłem się i tylko zauważyłem jakiegoś przedszkolaka na rowerku, no nic co mi szkodzi, może się orientuje w okolicy. Pytam jak dojechać na Wieściszowice, a on odpowiada mi że muszę się wrócić i w centrum będzie zjazd. Myślę chyba jednak nie orientuje się, ale wpadłem na pomysł, że zapytam o Kolorowe Jeziorka, które pamiętam były zaznaczone na planie. Dzieciak podał mi znowu ten sam kierunek. Mówię nie ma bata trzeba się jeszcze kogoś spytać bo małolat mnie w maliny wpuści. Udało mi się dorwać jeszcze z 3 osoby które chyba same nie wiedziały skąd są, bo jak się zapytałem w sumie wszystkich czterech to tak cztery strony świata otrzymałem, pamiętam że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale chyba nie na moja skromną przełęcz. Co się okazało, po analizie wybrałem kierunek i trasę którą opisał mały rowerzysta, bo uznałem że kto jak kto, ale tylko dziecko zna poprawną trasę do Kolorowych Jeziorek :) Strzał okazał się w dziesiątkę i ku mojemu zdziwieniu odkryłem przyczynę mojego problemu, a mianowicie nikt nie wspominał, że w tej wioseczce są dwa mosty nad Bobrem :)

Widok z mostu nad rzeką Bóbr © sargath7


Nachylenie na tym etapie to bułka z masłem więc szybko dotarłem do Wieściszowic, pierwsze trudniejsze odcinki zaczęły się gdy odbiłem we wsi na Kolorowe Jeziorka. Kolorowe bo jest to pozostałość po kopalniach pirytu które były w tym rejonie. Natomiast barwy wynikają z duże zawartości minerałów w wodzie i duże go zakwaszenia od wpływu siarki.
Opłacało się pomęczyć zbaczając z trasy, bo tereny wokół jeziorek zadowolą większą grupę maniaków mtb. W dodatku miedzy nimi prowadzi szlak rowerowy. Także wszystko na legalu Misiacz :)

Jeziorko Zielone © sargath7

Skały siarki © sargath7

"Siarą| było by się tędy nie przejechać :) © sargath7

Jeziorko Purpurowe © sargath7

Motocykliści wyhaczyli teren na akrobacje © sargath7

W tym samym czasie nad stawy wpadła grupa amatorów krosu motocyklowego, ale szybko się znudzili i przestali rozjeżdżać szlaki i zbędnie informować o braku tłumików w swoich maszynach.
Jeziorko Zielone i Purpurowe leżą koło siebie, a do Błękitnego trzeba się trochę namęczyć, bo leży znacznie wyżej niż poprzednie, a prowadzi do niego dość stromy podjazd terenowy.

Jeziorko Błękitne © sargath7

Laguna © sargath7


Tereny wokół były mocno zawilgocone, a w połączeniu z tamtejszą glebą stworzyło papkę która szybko polubiła się z moim rowerem, że gdy zjeżdżałem z powrotem do Wieściszowic to elementy ramy wyglądały jak odlewy z gipsu.

Kościół we Wieściszowicach © sargath7


Zaraz za wsią zaczęło się to na co miałem ochote od dłuższego czasu, czyli mega podjazd i do tego z nowym dywanikiem asfaltowym. Pod takie cacko jeszcze nie wdrapywałem się rowerem, a Miodowa w Szczecinie to płaska ścieżka z zakrętami. Zaraz po opuszczeniu stawów niebo się przetarło i wyszło piękne słońce. Trochę nie w porę, bo myślałem że na podjeździe się rozgrzeję i tak się stało z nawiązką, nie narzekam jednak bo nagroda w postaci widoczków rekompensuje wysiłek. Jak sobie pomyślę, że teraz bym siedział w domu i zobaczył takie niebo to pluł bym w brodę, że zrezygnowałem przez kilka chmurek na niebie.

Początek najtrudniejszego odcineka trzykilometrowego - średnio około 11% nachylenia do max 17% © sargath7


Asfalt jednak przed szczytem się kończy i zaczynają się wertepy, ale już na wypłaczonym odcinku drogi.

Widoki po zdobyciu przełęczy © sargath7

Krzyż Milenijny © sargath7

Widoki po zdobyciu przełęczy © sargath7

Widoki po zdobyciu przełęczy © sargath7

Widoki po zdobyciu przełęczy © sargath7


A więc udało się, plan zaliczony. Pogoda piękna czasu jeszcze dużo, rzut okiem na mapę Polski, oczywiście nie ma opcji abym wracał tą samą drogą. Plan był na maksimum 150 km, no cóż plany lubią też nie wychodzić w pozytywny sposób. Podobnie jak z zamkiem Czocha, nie mogłem odpuścić zamkowi w Książu więc kierunek na Wałbrzych. Najpierw jednak trzeba zjechać z tej górki oczywiście z drugiej strony.
Tak w ramach wyjaśnienia, zjazdy nie były mile widziane, bo byłem strasznie leniwy i nie zrobiłem tylnego hamulca, zdemontowałem tylko zacisk w domu :)
Zjazd ograniczał się do hamowania pulsacyjno – asekuracyjnego, co nie przeszkadzało w rozpędzeniu się do 50-60km bez napędzania. Hamować za bardzo nie mogłem bo całkowita utrata hamulców nie była w planie. i akurat ten plan został zrealizowany.
Kościół w Rędzinach © sargath7

Kościół w Pisarzowicach © sargath7

Przed Kamienną Górą © sargath7


Do samej Kamiennej Góry był zjazd więc udało się zregenerować. W Kamiennej nie zatrzymywałem się bo czas gonił ze względu na chęć zwiedzania zamku w Książu, a kasy zamkowe otwarte do 18:00. Zatrzymałem się na stacji i zachciało mi się Sprite’a . Mimo doświadczeń wlałem go do bidonu, a po paru set metrach gdy zapragnąłem łyka to miałem go już na całym kokpicie i ramie, co zaowocowało w późniejszym czasie w połączeniu z błotem do mozolnego mycia sprzętu.
Zamiast cisnąć na Wałbrzych ściąłem sobie drogę przez Szczawno Zdrój i około 17 byłem przed zamkiem. Przed twierdzą był umiejscowiony parking strzeżony więc wpadłem na pomysł zostawienia go pod czujnym okiem strażnika. Jak się okazało za popilnowanie sprzętu nie musiałem nic płacić, bo rowerzyści nie płacą :)

Lew strzegący zamku © sargath7

Zamek Książ © sargath7


Już na luzie udałem się do kasy gdzie bez problemu udało się nabyć bilet studencki. Zły jednak byłem bo nie udało się załapać na zwiedzanie z przewodnikiem (tylko do 17:00) i najciekawsze podziemia z tajemnicami II w. ś. zostały poza moim zasięgiem. Zamieszczam fotki tylko z zewnątrz, bo publikowanie środka jest zabronione mimo wykupienia pozwolenia na fotografowanie za 8zł, ale tylko do własnych zbiorów.
Rzeźby roślinne na tarsach zamku © sargath7

W ogrodach zamku © sargath7

Jedna z wież zamku Książ © sargath7

Ściana południowa zamku © sargath7

Herb rodowy na południowej ścianie © sargath7

Frontowe wejscie do zamku z zejścia do tarasów © sargath7


Obskoczenie wszystkiego zajęło mi ponad godzinę, albo lepiej (dobrze że nikt na mnie nie czekał :D:D:D), a po zwiedzaniu posilałem się w pobliskim barze, gdzie zadzwonił do mnie Jurek, jeszcze wtedy rowerowy, teraz niestety już nie, bo praca go pochłonęła :)
Następnie na koniec skoczyłem na punkt widokowy, niestety taka pora że wszystko pod słońce, czyli kaszanka z fotek wyszła.
Zamek Książ z punktu widokowego © sargath7

Zamek Książ © sargath7


Gdy zamierzałem odwiedzić zamek w Książu uznałem, że wrócę pociągiem z Wałbrzycha, jednak na dworcu okazało się, że nie ma bezpośredniego połączenia Wałbrzycha z Legnicą i trzeba się przesiadać w Jaworzynie Śląskiej. Jako że słoneczko jeszcze dobrze dawało, było koło 19:00, więc uznałem że bujnę się do Jaworzyny, bo szkoda czasu na przesiadki, a taka opcja pociągiem to jakieś cztery godzinki w plecy, ze względu na przesiadki. Gdy doczłapałem się do Jaworzyny to się wkurzyłem, że od razu nie skręciłem na Legnicę i nie olałem pociągu. Pociąg bowiem dopiero za 1,5 godziny. Czułem się jednak na siłach i nie chciało mi się czekać , pogoda świetna, a w końcu to już naprawdę ostatni dzień na Śląsku. Uznałem że wracam rowerem do Legnicy. Na liczniku ponad 120 km więc luzik. Nie wiem co mi się we łbie ubzdurało, że muszę jechać przez Bloków i w Strzegomiu zamiast na Jawor machnąłem się na Bolków, przez co do woreczka kilometrów w tym dniu dołożyłem kolejną dwudziestkę. Na szczęście wiatr był moim sprzymierzeńcem i ani specjalnie nie przeszkadzał, a wielokrotnie wręcz pomagał, licznik wskazywał 35 – 40 km/h. Nie wiem jak mi to wyszło, ale w domu byłem po 22:00 więc szybciej niż zaplanowałem :)

Dane wyjazdu:
101.91 km 45.00 km teren
04:37 h 22.07 km/h:
Rower:Ekspert

Stóg Izerski 1107 m n.p.m. i Sępia Góra 828 m n.p.m. - dzień siódmy (30.04 – 8.05)

Piątek, 6 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 7

Trzeci dzień po wielkim majówkowym śniegu jest ostatnim w górach, ale czy aby na pewno?

Z pewnością tego dnia zamierzałem zrobić traskę pożegnalną, bo na weekend już na 100% uderzę do Legnicy, a tak na dobrą sprawę to czułem lekki niedosyt. Śnieg mimo że zapewnił masę atrakcji mi i sprzętowi w wersji letniej to jednak pokrzyżował moje plany które zakładały przynajmniej 80% na szlaku. Nie wiem na tą chwilę ile faktycznie wyszło, bo podsumowanie napiszę jak dodam wszystkie zaległe relacje z gór. W każdym bądź razie dzisiaj miało być terenowo, bez względu na to czy będzie śnieg na ścieżkach, czy nie.

Cel nr 1, jeden z tych zaplanowanych przed wyjazdem na urlop, czyli Stóg Izerski nad Świeradowem Zdrój. Miało być grzecznie, podjazd, zjazd i z powrotem, bo wieczorem żegnam się z górami i przesuwam się bardziej na północ.

No więc około 9:00 wyjechałem ze Szklarskiej już obcykaną traską do Świeradowa, niestety asfaltem. Po drodze za Zakrętem Śmierci spojrzałem tylko na prawo, prowadził tam szlak rowerowy, typowo terenowy i niestety utrzymywała się tam z 10 cm warstwa śniegu. Jakoś mnie to nie obeszło, cel jest nie do odwołania, a ta śnieżyca złośliwie zostawiła najwięcej śniegu tylko w Szklarskiej :)

Temperatura była już znacznie podwyższona w stosunku do dni poprzednich, więc jak jechałem asfaltem, to po bokach utworzyło się dużo strumieni topniejącego śniegu spływającego z wyższych partii gór dość obficie i tworząc przy tym efektowny szum przypominający jadący samochód. Efekt był taki, że jadąc miałem wrażenie, że co chwilę ktoś ma zamiar mnie wyprzedzić , ale czai się przy tym co jest bardzo wkurwiające, jakie było moje zdziwienie na początku kiedy, kilkakrotnie odwracałem się żeby zobaczyć co za cienias nie potrafi wyprzedzić rowerzysty, a wtedy okazywało się że nikogo za mną nie ma. Cóż natura nieraz też potrafi wkurzać, po takich trzech razach udało się do tego przyzwyczaić.

Dzisiaj miałem zamiar pobić przedwczorajszy rekord 72 km/h , ale niestety nie udało się bo wiał dość mocny przedni wiatr, który zapewniał podczas zjazdu z góry efekt jazdy po prostym. Po paru minutach wjechałem do Świeradowa i teoretycznie od skrętu pod górę do centrum, można traktować ten etap jako podjazd po Stóg Izerski co wychodzi jakieś 600 m podjazdu, do tego legalnego, bo prowadzi tam szlak rowerowy i nie tylko, ale o tym później. Po drodze fotka parku gdzie już nie ma ani grama śniegu.

Park w Świeradowie © sargath7


I jeszcze jedna z centrum.

Mój cel Stóg Izerski © sargath7


Przejechałem koło stacji kolejki gondolowej, która jest tak naprawdę bardzo ciekawą kolejką i służy nie tylko narciarzom.
Podjazd zaliczałem od północno zachodniej strony zielonym szlakiem i było momentami naprawdę wymagająco mimo tego, że był to asfalt, z ubytkami, bo z ubytkami, ale zawsze asfalt, do tego droga rowerowa.
Jeszcze trochę pod górę, a potem szykuje się ciekawy zjazd. © sargath7

Stromy podjazd, ale zaraz szczyt © sargath7


Wreszcie około 11 byłem na szczycie, a pogoda i widoki zadbały o to że zbyt szybko nie miałem zamiaru stąd się zbierać. Pierwsze co to poleciałem do schroniska po pieczątkę na kartce pocztowej n pamiątkę, a potem przekąsiłem zupkę. W takiej scenerii, gdzie ławeczki w większości wolne ustawione są na punkcie widokowym powoduje efekt totalnego zapomnienia. Szkoda że ze Szrenicy nie było nic widać, bo skoro tutaj widoczki pierwsza klasa to stamtąd klasa Vip.

Na Stogu Izerskim w maju :) © sargath7

Widoczek ze Stogu Izerskiego wschód © sargath7

i w kierunku Świeradowa © sargath7

Schronisko na Stogu Izerskim © sargath7


W schronisku dowiedziałem się bardzo ciekawej informacji, a mianowicie, kolejka gondolowa która wjeżdża na szczyt Stogu, zabiera bez problemu rowery. Zastanawiałem się czy nie zjechać kolejką na dół, bo i tak długo mi zeszło na szczycie, ale jak powiedziałem na początku na dzisiaj miała być wypas wycieczka więc namówiłem siebie, że wyjechać ze Szklarskiej i tak zdążę, a kolejką trzeba się przejechać.

A tym ciekawym wagonikiem zaraz będę jechał do góry :) © sargath7


Wymyśliłem, że zjadę na dół i wjadę do góry, więc będę miał dwa zjazdy :D:D:D
Zjazd z góry był dość mocny, a pięćdziesiątka utrzymywała się na liczniku z zaciśniętymi, asekuracyjnie i lekko, klamkami. Udało się zjechać bezpośrednio do stacji, mimo hu*** na Maksa oznaczeń, ale przy 50-60 km/h za wiele w sumie się nie widzi. Szybko kupiłem bilecik i zapłaciłem 19 zł , a więc na górę!!!
Zapakowałem się do wagonu, akurat z czasem dobrze wycyrklowałem, bo odjazdy co 30 minut. Wszystko super glanc pomada, podobno rowerki dwa wchodzą do wagonu, ale jak dla mnie to chyba bez właścicieli, albo stłoczeni jak sardynki w puszce. Wkomponowałem rower w narożnik i rozwaliłem się na ławeczce co by się dziadek z babcią nie zamierzali dosiąść. Babcia pewnie słabe serce ma i jeszcze w wagonie by wykorkowała i miał bym dzień z głowy :D Zapewniłem dziadka, że w nastepnym będzie mu wygodniej :D:D:D. Dobra wreszcie odjazd i jadę do góry, normalnie dzień Świstaka.
Widok z wagonu w stronę Świeradowa © sargath7

Sprzęcik w wagonie, prawda że mało miejsca? © sargath7

Gdy dojechałem na górę nacieszyłem się jeszcze widokami, a potem powtórka z rozrywki, szybki zjazd do Świeradowa, ta jasne szybki, nagle się turystom zebrało na chodzenie po górach, ehh musiałem mocniej hamować co by jakiegoś nie skosić, a kusiło, kusiło :)
Jako, że hamulce miałem już na wykończeniu to na zapas miałem ze sobą nowe klocki do tarczówek, ale zabierałem się do wymiany i zabierałem, aż się nie zabrałem i się to zemściło. Jechałem chyba podobną traską co wcześniej, ale coś mi się chyba poplątało i skręciłem nie w tym momencie co trzeba, zatrzymałem się więc z dość mocnym piskiem tylnego hamulca, ale to się nieraz zdarza więc patrzę tylko na mapę i coś mi śmierdzi spalenizną. Z lasu dochodziły odgłosy wycinki więc myślę sobie drwale ognicho palą, ale nie patrzę na tylnego hama, a tam tarcza i klocki dymią, dymią czy parują nie istotne, pierwszy raz moje oczy takie cudo widziały, schodzę roweru nachylam się, niucham, myślę sobie drwale niewinni byli :).
Niestety spaliłem hamulce, a to dopiero połowa zjazdu, myslę sobie poczekam, wystygną to pojadę, żeby tylko tarcza się nie pofalowała lub pękła, stygło to dobre 5 – 10 minut, normalnie jak bym miał jaka kurze to bym jajecznice sobie walnął, „Jajecznica z tarczy a’la Sargath” :)
Dobra trzeba jechać, górka jeszcze spora, przedni jeszcze hamuje, ale za sobą ma już ponad 10 000 km, a ten z tyłu 4 tysiące dopiero wytrzymał, no ale o połowę tańszy :)
Spadek zrobił się większy i musiałem przycisnąć bardziej tylny, jak mną szarpnęło po chwili i się metalu posypało, gównie opiłków, ale kawałki musnęły mi nawet brodę, myślę sobie tarcza pękła, oby tylko zacisk był cały. Nachylam nie a tam wyrwało blaszkę rozpierającą klocki w zacisku, a okładzina klocka to w sumie nie istniała. Po wyjęciu były całe skopcone, na fotce poniżej widać, że są czarne, a tak naprawdę dzisiaj z rana były jeszcze czerwone model Jagwire’a – nie polecam krótko żyją, a i życia mogą pozbawić :D

To co zostało z klocków i balszki po zjeździe ze Stogu Izerskiego :) © sargath7


Wymontowałem blaszkę i zostawiłem klocki na miejscu w razie jak bym z przyzwyczajenia pociągnął za klamkę, tak asekuracyjnie, bo mogły by tłoczki wyskoczyć wtedy na zewnątrz. Rozepchałem tak, że nie obcierało :) Okazało się że dojechałem od dupy strony do Czerniawy. Pytam się robotnika z budowy jak najszybciej do Świeradowa, a on, że tam skąd jadę, to mu mówię że odpada, została więc trochę dłuższa droga, ale tylko trochę.
Po jakimś czasie jadę drogą, patrzę, a tam znak „Zamek Czocha 16 km”, myślę, nieee czasu mało hamulec tylny padł innym razem, ale palnąłem się w łeb i mówię kiedy??? teraz jest okazja. Koło drogi była chałupa i chłopek roztropek no to pytam go jaka droga do zamku? a on że z górki, to ja się pytam czy jest jakaś pod górkę, patrzy na mnie dziwnie to mu mówię, że hamulce mi cienko pierdzą, ale okazało się że spadki małe więc przedni za bardzo się nie napracuje.
Po drodze przypomniało mi się że kasę zostawiłem w spodniach na krześle w domu, z kolejką gondolową nie było problemu bo kartą płaciłem, a w planach nic więcej nie miałem. Nie wiedziałem czy opyla się jechać, bo tylko, żeby z zewnątrz popatrzeć to lipa, ale! patrzę w portfelu mam jeszcze tysia koron, myślę może za to wejdę, ale potem wpadłem na pomysł żeby kantor dorwać, tylko mapy nie miałem okolic więc nie wiedziałem gdzie jakaś większa miejscowość po drodze.
Jeśli jednak mówimy o atrakcjach po drodze, to przy samej drodze był stary zamek z XIV w. , a właściwie ruiny zamku w Świeciu.
Ruiny Zamku w Świeciu © sargath7

Wchodzę przez łuk do środka, a z za pleców słyszę, że wstęp płatny, myślę ku**** kasy nie mam i myślę ruinki fajne, szkoda by było nie zobaczyć z bliska. Pytam ile, a on że minimum złotówkę. Podejrzeń nabrałem bo gość jak robol ubrany, złotówkę chce to menel pewnie jakiś na wino podstępem zbiera, ale nie okazało się, że gość chce to miejsce odbudować razem z żoną i jest to własność prywatna. Pogrzebałem w portfelu i ze 4,30 wyszperałem, bo koron nie chciał kupić. Dał bym więcej bo kurcze pożyteczny cel, od razu przypomniała mi się wieża Bismarcka w Szczecinie, też własność prywatna, a właściciel ma to w dupie i się wszystko sypie, a tu taki gość ma pomysł i pewnie mu wyjdzie.

Rower w ruinach © sargath7

Dawna podstawa wieży, obecnie punkt widokowy © sargath7

Pozostałości dawnej karczmy i wiezy więziennej © sargath7


Wreszcie dojechałem do Leśnej, a tam chłop z twarzą od brony oderwaną pokierował mnie do kantoru i do zamku. W Leśnej wymieniłem kaskę i heja do Zamku, po drodze na stacji jeszcze mapę kupiłem, wchodzę przez bramę, podchodzę do kasy, chcę kupić bilet, a facet do mnie że zamek za free. To ja się męczę żeby kasę zdobyć, dopuszczałem opcje wyżebrania po wioskach, a tu zamek za darmochę, dobra tylko się płaci za zwiedzanie w środku, ale nie maiłem zapięcia, a i tak na tą chwilę co byłem nie był dostępny przewodnik.
Zamek Czocha z górnego tarasu © sargath7

Jezioro Leśniańskie z dziedzińca zamku Czocha © sargath7

Wieża z placyku ze studnią © sargath7

Zamek Czocha © sargath7


Obleciałem cały zameczek, lochy i inne co było do zobaczenia, a następnie z zamku ułożyłem sobie trasę przez Mirsk do Świeradowa, ale było po płaskim więc hamulce nie będą jęczeć. Po drodze ktoś sobie swój prywatny zamek wybudował, a właściwe basztę.

Baszta przy drodze © sargath7


Po kluczyłem trochę po wioskach, po drodze mijał mnie jakiś rowerzysta jak fociłem, wyprzedziłem go i został w tyle, ale potem już w Świeradowie znowu się spotkaliśmy, za dużo fotek robię :))
Dojechałem wreszcie do Mirska, wioseczka widać, że taka zamknieta w sobie, cały lud na ryneczku siedzi i lukają, pewnie każdy każdego zna, więc patrzyli na mnie dość dziwnie, trochę mi się spieszyło więc zbyt długo tam nie zabawiłem. Na stacji za miastem uzupełniłem kalorie hot dogami, a następnie kierunek już Świeradów.
Ruiny kościoła poewangelickiego z XVIII wieku który spłonął w 56r. XXw. © sargath7

Wieża zegarowa na rynku © sargath7

Uliczki w Mirsku © sargath7

Gdy już doczłapałem się do Świeradowa to tak szukałem alternatywy do tego podjazdu do Szklarskiej i wykombinowałem sobie drogę rowerową, terenową więc dobrze, ale zamiast sobie ułatwić to zafundowałem sobie podjazd razy dwa niż ten do Szklarskiej szosą. Nie ma co narzekać, po to tu przyjechałem. Droga się zaczynała przy szosie 404 i pięła się stromo do góry, jeden zakręt, drugi, trzeci i tak na 700 metrów, na rozstaju patrzę na mapę, a tam jakieś 120 m do góry jest kusząca atrakcja w postaci Sępiej Góry. Waham się, waham, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie zostać jednak znowu jeden dzień dłużej. Po kolejnej chwili namysłu i uzupełnieniu płynów, podjąłem decyzję która była i tak pewnie oczywista, czyli wdrapuję się na górę, to tylko sto parę metrów, ale z jakim nachyleniem, no chyba że ja już byłem wykończony tego dnia, nie wiem, ale jak podjeżdżałem już do czubka to po drodze schodziła para, a koleś do mnie „dawaj dawaj już meta”, a ledwo już ciągnąłem to trochę żwawiej mi się kręciło i rzeczywiście po chwili byłem na szczycie.

Widok z Sępiej Góry na Stóg Izerski © sargath7

Sępia Góra © sargath7


Po chwili odpoczynku na skałce przypomiało mi się, że trzeba zjechac teraz w dół, ale przedni hamulec spisał się bez zarzutów, z resztą nie pierwszyzna kiedy jeżdżę na jednym hamulcu :)
Dalej jechałem już rowerowym szlakiem i znowu wkurwiały mnie oznaczenia, ale trzeba było cisnąć bo zbliżała się 18:00, a w końcu tego dnia wyjazd. Po drodze miałem jeszcze głupie myśli, aby się wdrapać na kopalnie kwarcu Stanisław, ale rozsądek wziął górę tym razem :)
Wyjechałem ze szlaku na szosę właśnie pod szlakiem do kopalni, ale skierowałem się do Szklarskiej i zbawienie wiatr w plecy, przez kilka kilometrów do Zakrętu Śmierci jechałem pod górkę z wiatrem w plecy . Na zakręcie dojrzałem tym razem ścieżkę, która zaprowadziła mnie na zajebisty punkt widokowy.
Widok z punktu nad Zakrętem Śmierci © sargath7

Widoczność była tak dobra, że udało się sfotografować Śnieżkę i schronisko :) © sargath7


Teraz to już naprawdę wróciłem do domu i około 20 udało mi się wyjechać , ten dzionek zaliczam do tych najlepszych, dystans, górki, widoki, atrakcje i przygody to coś wspaniałego.

Dane wyjazdu:
71.99 km 0.00 km teren
03:03 h 23.60 km/h:
Rower:Ekspert

Harrahov – Świeradów Zdrój - dzień piąty (30.04 – 8.05)

Środa, 4 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 7

Śnieg który wczoraj spadł niezaproszony z nieba, nie wziął do swojego białego, zmarzniętego i ubitego móżdżka, że wrażeń majowo-śniegowych mój rower i ja mamy po śrubki w mostku i nie przyjechaliśmy do Szklarskiej na sanki. Jako że po południu dnia poprzedniego wyszło ładne słonko (fakt, faktem mróz był), a w nocy padał ulewny deszcz to w nocy śniły mi się szlaki bez śniegu. Jak się obudziłem to zastanawiałem się czy to był na pewno deszcz. Śniegu było nadal sporo co motywowało jedynie do lepienia bałwana, a na koniec do założenia mu czerwonej koszulki z napisem „Kaczyści-Cylkiści”, a w ręce wsadzenia po lewej sierpa, a po prawej młota, albo lepiej wbicia młota w łeb.

Dobra trzeba coś robić, przyjechałem na urlop odpoczywać, więc trzeba się trochę zmęczyć na rowerku. Uznałem, że dzisiejsza trasa będzie w stylu gdzie koła powiozą, oczywiście po konsultacji z mózgiem. Zapakowałem się asekuracyjnie na dłuższy dzień mimo iż zbierało się tylko na krótki. Wyjechałem na główną ulicę, pokręciłem się i doszedłem do wniosku, że śniegu dużo więc na szlak nie ma co jechać, ale szosą jechać da się jak najbardziej. Pognałem więc do Harrahov główną drogę nr 3, na początek podjazd na rozgrzewkę, a potem zjazd do samego Harrahov. W nocy chyba solniczki ostro soliły drogę, bo w tym momencie z jezdni można było zeskrobywać sól. W sumie nie wiadomo co będzie, przez takie zawirowania pogodowe, wysypią całe zapasy na drogi i sól wskoczy do grona polskiej linii produktów „wszystko po pięć złotych”.

Na wjeździe do miasta stoją radary prędkości, od razu pokazało że przekraczam, ale z Jakuszyc mniej niż 60 jechać się nie dało. Zakręt się zbliżał więc hamować i tak trzeba było, a u Czechów rower traktowany na równiejszych prawach z samochodem niż w Polsce, więc zwolniłem co by pokuty nie dostać :D:D:D. Tak swoją drogą jakaś organizacja mogła by zająć się badaniem czy taki impuls lecący w stronę rowerzysty nie jest szkodliwy :), np. Pisiory, ostatnio cicho siedzą, chyba skończyły się miejsca pod tablice pamiątkowe, albo to z powodu wiosennych transferów klubowych.
No ale jestem już w Harrahov, a tam szok, śniegu nima! To jakiś żart, czyżby padało tylko w Szklarskiej ? Ślady jednak są, ale znikome, hmm wniosek się nasuwa, że w Polsce gówno dłużej się rozkłada... znaczy się topi.
Śnieg w południowej dolnie niezauważalny © sargath7

Okno jednej z chat w Harrahov © sargath7

Mały kościół, a za nim huta szkła i do tego czynna © sargath7


Przy głównej ulicy na Nowym Świecie znajduje się huta szkła i browar. Browar lepszy, ale to dwa w jednym, browar się nazywa Minipivovar Novosad. Pomyślałem luknę ile za piwko wołają i co mają. Wchodzę do środka, a tam takie wielkie okna, a za nimi piece i robotników trochę się kręci i dmuchają :) Szybko wyciągam aparacik i wchodzę na schody gdy zatrzymuje mnie jakiś stary Czech, taki w stylu średniowiecznego karczmarza, tasaka tylko nie miał. Coś tam gwarzy pod nosem, a ja go ni w ząb nie kumam, Czesi mają to do siebie, że jak my do nich po Polsku to oni kumają, ale odwrotnie to już lipa. W końcu go zaczaiłem, że na dół to za kaskę się wchodzi, ale bez fotek, a jak bez fotek to nie wchodzę. Podszedłem do lodówki z browarkiem, a tam piwko patriotycznie tylko to co robi browar dla robotników z huty co by się im raźniej w szkło dmuchało :). Już się chwytam za drzwi lodówki, a „karczmarz” – że on sam – warczy. Myślę sobie chyba koleś ma jakieś zaszłości do Polaków za 1968 rok.
Dorwałem piwko Frantisek, jest to smaczek regionalny, wersja ciemna i jasna rozlewane do butelek PET 1,5l po 75 koron za sztukę – czyli jakieś 12 zł za butlę. Można konsumować na miejscu i brać na wynos, jako że rowerem na trzeźwego śmigam to łyknąłem na wynos dwie butelki, jedno ciemne jedno jasne, ale do foty pełne nie dotrwało :D. Szkoda, że więcej nie wziąłem, ale nie chciałem się za bardzo obciążać, bo nie wiadomo co jeszcze w planach, w końcu to koła dzisiaj mnie niosą, a jak by nie patrzył to 6 piwek :).
No i co chyba istotne, niebo w gębie zwłaszcza jasne, ale o tym wiedziałem już w domu :D

„Kvasnicove nepasterizovane pivo vyrabene tradicnim zpusobem” © sargath7


Następnie ruszyłem ulicą w dół do najważniejszego obiektu z którego słynie ta wioska, a mianowicie skoczni narciarskich, tak swoją droga to ciekawe jak by się skakało z takiej skoczni na rowerku :D
Ciekawa chatka między drzewami © sargath7

Milnica trochę podeschła © sargath7

Pomnik poległych w I w.ś. © sargath7

Skocznie narciarskie w Harrahov © sargath7

K125 i K185 © sargath7

Kościół św. Wacława © sargath7

i wieża kościoła © sargath7


Jak już pokręciłem się po mieście i miałem dość skierowałem się do domu, krótko bo krótko, ale zawsze, przez cały dzień myślałem o dzisiejszym wyjeździe do Szczecina, bo czekać, aż stopi się śnieg ze szlaków to mogę do czerwca. Kręcąc pod górę trochę pokombinowałem i wykombinowałem, że jednak zostanę i wymyśliłem fajną alternatywę, ale o tym w następnej relacji, a w związku z tym że reszta dnia jest do zaplanowania wpadłem na pomysł rundki do Świeradowa Zdrój. Podjechałem na kwaterę, zostawiłem piwko w lodówce i od razu ruszyłem w stronę zakrętu śmierci.
Widok na Szrenicę z zakrętu © sargath7

i na schronisko na Szrenicy © sargath7

Droga od zakrętu do Świeradowa jest cały czas z górki, a nawierzchnia w 70% trasy jest beznadziejna, na szczęście odcinek z mega zjazdem na którym udało mi się zarejestrować na liczniku prędkość 72km/h jest wyremontowany.
W połowie drogi zatrzymałem się na chwilę, żeby zadzwonić , stałem z prawej strony nikomu nie wadząc i każdy mnie mijał bez problemu, ale znalazł się taki patafian jeden co z kilometra już łapsko na klaksonie miał, pozdrowiłem go słowami i gestami. Najgorsze jest to że baran ze Szczecina był, pewnie podniecony że przyjechał w góry z drugiego końca Polski.
Gdy dotoczyłem się do miasteczka to do centrum trzeba się było wdrapać pod stromy ale krótki podjazd, na początek serce miasta, czyli park i dom zdrojowy.
Park w Świeradowie Zdrój © sargath7

Dom Zdrojowy © sargath7

W Świeradowie śniegu za wiele też nie ma © sargath7

Jedna z wież kościóła św. Józefa © sargath7

Szyszki :) © sargath7


Świeradów jest miejscowością uzdrowiskową więc pełno tam kuracjuszy z przeważającą ilością niemieckich roczników Made In Adolf. Ciężko było zrobić jakąś „czystą” fotkę fontanny ale się udało, w koło bowiem kręciło się przez dłuższy czas kilka Gertrud podpierając się balkonikami. Myślę sobie ze współczuciem, biedni niemcy tyle represji ich spotkało po wojnie, że muszą się teraz leczyć w Polsce...

Fontanna koło parku © sargath7

Fontanna koło parku © sargath7

Fontanna koło parku © sargath7

Fontanna koło parku © sargath7


Po czasie uznałem że wystarczy na dzisiaj, zwłaszcza że zbierały się stalowe chmury które nie wyglądały zbyt ciekawie, a do domu jeszcze ze 20 km i to cały czas pod górę, jedynym pocieszeniem był fakt, że wiatru nie było prawie w ogóle. Udało się jednak wrócić przed samym deszczem. Tak na dobrą sprawę to chciałem jeszcze odwiedzić Nove Mesto pod Smrkem, ale to się jeszcze nadrobi :)

Dane wyjazdu:
28.11 km 0.00 km teren
02:12 h 12.78 km/h:
Rower:Ekspert

Szklarska Poręba – biegun… śniegu?… w maju? - dzień czwarty (30.04 – 8.05)

Wtorek, 3 maja 2011 · dodano: 13.05.2011 | Komentarze 7

Wyjeżdżając 30 kwietnia do Szklarskiej z zamiarem urlopowania się połączonego z aktywnym rowerowaniem byłem zły na pogodę która miała się pogorszyć, akurat na mój urlop. Wiedziałem, że ma się ochłodzić nawet do 5 stopni. Ok. Myślę sobie trzeba zabrać pełen ekwipunek na chłodne dni. Zabrałem nawet kalesony. I co? Przydały się :D . Tylko zachowałem się samolubnie, bo sam się opancerzyłem, a rower w wersji letniej :/ . Nie wziąłem opon z kolcami. No ale… po kiego grzyba w maju mi opony z kolcami. Zwłaszcza że przez ostatnie dni kwietnia mieliśmy falę upałów. Ok poprzednie dni opisałem we wcześniejszych relacjach i wyglądało to jak wyglądało, trochę słońca trochę deszczu, dobra nawet drobny śnieg, ale, ale na wysokości 1300 m więc to się da przełknąć, zresztą ten kto czytał ten wie :).

Wracając do dnia dzisiejszego czyli 3 maja – majóweczka w pełni, słoneczko, piwko i zielona trawka, heh dobre, chyba na Kanarach.

Budzę się o 6:00 i zaczynam przygotowywać się do wyjazdu bo mam dzisiaj w planach grubą traskę, a w górach lepiej po zachodzie nie wracać. No, większość przygotowana, w myślach tekst z dnia poprzedniego „bo jutro może być gorzej”, a to jutro to dzisiaj już… .

Po wczorajszym deszczu już przemyślałem dzisiejszy wypad i deszcz mi nie straszny, błotniki przygotowane, ciuchy nieprzemakalne wszystko gotowe. Jakoś tylko ciemno w pokoju z rana… a no tak nie podniosłem rolet.

Trzeba mi było nie podnosić. Kręcę, kręcę i zastygam, myślę sobie czy ja spałem do grudnia??? Data w komórce jednak wskazuje zgodnie z rozsądkiem Święto Konstytucji więc nie lunatykuję. Chyba.

Naglę dostaję takiego kopa jak bym w serce załadował sobie mega szprycę adrenaliny. Wpadam do garażu, wyciągam rower, na piersiach dynda aparat. Stawiam go pod iglakami koło garażu i ot taka foteczka, trochę zamazana, ale moje bycie pod wrażeniem trochę zatrzęsło mi rękami, a biała sraczka z nieba niczego nie ułatwiała.

Tak to 3 maja w Szklarskiej © sargath7


Następnym razem napęd zmieniam w czerwcu dopiero :D

Wyszedłem jeszcze na ulicę, straszna breja, chyba była dodatnia temperatura, ale w okolicach 6 śniegu było jeszcze mało więc resztki mojego optymistycznego nastroju podpowiadały mi „to się zaraz stopi, przecież to maj, majówka, jeszcze tydzień temu śmigałeś w krótkich gaciach” .

Wróciłem do pokoju obmyślając nowy plan, jako że się nie spieszyłem za bardzo, bo nie ma na co już to trochę mi zeszło, jak zajrzałem za okno ponownie to już się zastanawiałem czy zamiast roweru nie wypożyczyć nart. Teraz tak napierniczał ten śnieg, że po minucie na dworze można być pomylonym z bałwanem (w kwestiach wizualnych oczywiście). Walnąłem jakieś mocniejsze śniadanie i postanowiłem, że pokręcę po mieście, porobię foty. Wyjechałem przed dom, a tam na samochodzie ze 45 cm śniegu !!!. Gdyby się nie topił to chyba by było ze 100cm i złamały by się amory pod ciężarem śniegu :D

No nic jadę, nie będę siedział na dupie, bo nie po to tu przyjechałem, po za tym całą zimę w Szczecinie przejeździłem i było zajebiście, szczególnie z ekipą którą pozdrawiam (o kogo chodzi to każdy wie).

Mam nadzieję, że ptaki te co siedziały na tych drutach wczoraj nie zwiały na południe © sargath7

Pada śnieg, pada śnieg ... w maju !!! © sargath7


Na letnich oponkach fajnie się zjeżdżało z górek, które były w Szklarskiej nie małe, w ogóle Szklarska to jedna wielka górka. Tak sobie jeździłem i fociłem i sobie myślę jak tu udowodnić że to maj, bo przyjadę do Szczecina zdjęcia pokaże, na BS wrzucę i nikt nie uwierzy, powiedzą że daję zdjęcia z zimy, ale nie mam dowodzik.

Takiego połączenia nigdy nie widziałem © sargath7


No dobra, ale jak ktoś powie, że te gałęzie wrzuciłem do zamrażarki, hmm… o wybawcy z TVN 24, jak ztaczałem się z górki patrzę kręcą materiał coś w stylu „ z kamerą wśród śniegu… w maju” to taka anomalia lekka, no bo w końcu mamy efekt cieplarniany, grożą nam temperatury w zimie typowo letnie. Ekoterroryści na pewno mają rację, bo to pewnie przez zniszczenie siedliska Miedziopiersi północnej, czy innego tego podobnego… . No dobra jak kręcą relację to świat się o tym dowie, o efekcie ciep… efekcie zimarnianym .

Wyjeżdżam na główną ulicę, a tam szok, wszyscy spierniczją, samochody stoją jeden za drugim i ciągną w stronę Jeleniej Góry, właściwie nie ciągną tylko stoją. Potem dowiedziałem się, że korek jest, aż do Jeleniej, a prędkość średnia to 3 km/h. Jechałem sobie po mieście, a po drodze ludzie na mnie palcem „o rowerzysta”, no tak w Polsce to w sumie nie spotykane zjawisko, a do tego w maju to już w ogóle masakra jakaś.

Masowy wyjazd z Szklarskiej w maju :) © sargath7


Spoko, będzie więcej miejsca dla mnie, jak już wyjadą wszyscy zaprawieni w bojach traperzy „miejscy”, nie będzie trzeba omijać tych atletów co ćwiczą biegi triatlonowe kwatera-browar-wc, a potem wracający baletowym krokiem z airbagiem zamiast brzucha. W restauracji nie będzie trzeba czekać 40 minut na jedzenie, a obiekty warte uwiecznienia w pliku JPG nie będą przysłonięte niepotrzebnymi statystami.

Po paru rundkach po mieście wpadłem na pomysł, aby odwiedzić Zakręt Śmierci, taki gwóźdź programu. Dawno tam nie byłem, właściwie byłem na nim jak byłem może w podstawówce, wtedy w sumie robił wrażenie, a teraz zakręt jak zakręt, ale w scenerii majowo-zimowej może być, szkoda tylko, że śnieg tak sypał, że nie widać było widoczku.

W drodze do zakrętu © sargath7

Rower na zakręcie w prawo © sargath7

Rower na zakręcie w lewo © sargath7

Rower na Zakręcie Śmierci - w maju! © sargath7

I z powrotem do Szklarskiej © sargath7

Szklarska w Białej Dolinie © sargath7


Ulice którymi dało się jako tako jechać, zamieniały się w rwące potoki, po zakręcie zjechałem w stronę wodospadu Szklarki, ale na szlaku zalegała bardzo gruba warstwa śniegu więc pojechałem z powrotem do miasta, już mocno przemoczony, więc skierowałem się na kwaterę, bo dalsze snucie się po mieście nie miało sensu, a nadal nie byłem w pełni wyleczony.

Ciuchy fajnie szybko na grzejniku doszły do stanu używalności, a śnieg przestał padać późnym popołudniem, do tego słoneczko wyjrzało około godziny 18 więc zebrałem się i uderzyłem na ponowny podbój miasta.

Samochodów już nie było, miasto właściwie wymarłe, cisza spokój, cała Szklarska dla mnie!!!
Majowe krajobrazy © sargath7

Wiosna w pełni © sargath7

Przyroda też jest zaskoczona © sargath7

Strumień © sargath7

Zasypane miasto © sargath7

Wiosną wszystko budzi się do życia © sargath7

Góry w maju pięknie się prezentują © sargath7

Anomalie pogodowe - efekt cieplaniany © sargath7

Krajobrazy po burzy snieżnej © sargath7

Mróz tworzy sztukę © sargath7

Karkonosze w maju © sargath7

Jasne niebo pozytywnie nastraja © sargath7

Idealne zestawienie barw - zielony, niebieski, biały © sargath7


Dane wyjazdu:
76.13 km 20.00 km teren
03:23 h 22.50 km/h:
Rower:Ekspert

Szrenica 1362 m n.p.m. – dzień trzeci (30.04 – 8.05)

Poniedziałek, 2 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 14

Zupełnie odwrotnie do dnia poprzedniego byłem tego poranka tak naładowany na kolejny dzień, że nie przeszkadzał mi fakt, że nie przygotowałem na dzisiaj żadnej konkretnej traski. Niestety pogoda dała ciała na całej linii, po wczorajszym pięknym słońcu dzisiaj czarne chmury wisiały nad Karkonoszami i zwiastowały niechybne opady deszczu. Zwlekałem do ostatniej chwili, a nawet zasięgnąłem porady u tutejszych gospodarzy. Dowiedziałem się, że - dzisiaj lepiej wykorzystać to co jest, bo jutro może być gorzej – słowa niczym wróżba prorocza spowodowały, że wyzbyłem się resztek wahania i czym prędzej wyjechałem na szlak.

Po chwili kręcenia podjazdem wzdłuż krajowej 3 w kierunku Jakuszyc zaczął padać deszcz i na nowo miałem wątpliwości przed jakimkolwiek wypadem. Na początek mimo deszczu podjechałem do Kruczych Skał które znajdują się na terenie miasta. Było tam pełno osobników którzy chyba pierwszy raz na oczy widzieli skałki, a właściwie skałeczki, fakt efektownie wyglądające, ale nie to żeby się tak podniecać, wnioskując po zachowaniu.

Krucze skały © sargath7


Kiedy zacząłem po kamieniach wkręcać się do Wodospadu Kamieńczyka, deszcz dał mi się tak we znaki, więc uznałem że zaliczam wodospad i wracam, nie będę ryzykował całkowitego rozchorowania się i zmarnowania reszty urlopu. Kamienie robiły się coraz bardziej śliskie i nawet na górskich przełożeniach miałem drobne zrywy tylnego koła, a piesi turyści nie ułatwiali zadania idąc całym duktem więc był problem z ich omijaniem, a i zdarzali się tacy co poczuli się dotknięci że jadę tam rowerem, na szczęście byli i tacy co dopingowali.

Wodospad Kamieńczyka © sargath7


Wodospad Kamieńczyka © sargath7


Po dojechaniu do wodospadu deszcz już tylko mżył, a jak się okazało (wcześniej nie zwróciłem uwagi), droga od wodospadu biegnie na szczyt Szrenicy :D. Kolejne kilka chwil wahania i się zawziąłem wskoczyłem na siodełko i zacząłem wjeżdżać w stronę szczytu, na bramce przy kasie do KPN’u wyskoczył gość i drąc japę, że rowerem tu nie można. Mówię mu, że biorę to na siebie, a on że na siebie to 500 zł mandatu jest, no to odpowiedziałem, że zaryzykuję.

Po kilkuset metrach kiedy już skończyły się kocie łby i nachylenie zaczęło się zmniejszać, zauważyłem, że z góry zjeżdża samochód straży leśnej, odbiłem na prawo i wbiłem się między drzewa licząc że ze względu na słabą widoczność mnie nie zauważą, ale miałem pecha :D:D:D Strażnik opuścił szybę i krzyknął żebym podjechał, no to myślę sobie, pozamiatane. Chwilę pogadaliśmy, okazało się, że byli bardzo wyluzowani i nie mają nic do rowerzystów, ale przepisy przepisami i jak teraz grzecznie zejdę na dół to obejdzie się bez mandatu, na to ja że w tych butach nie da się iść, więc dogadaliśmy się że i tak jadą w dół to odprowadzą mnie wzrokiem i mam zjeżdżać powoli :)))

Cieć na kasie był bardzo zadowolony, pytam go czy się da od strony czeskiej dojechać (bo nie miałem zamiaru rezygnować), ale nie wiedział lub nie chciał powiedzieć, za to skierował mnie na zielony szlak od zachodniej strony góry i mówi że tam da radę. No to od wodospadu Kamieńczyka pocisnąłem w dół szlakiem rowerowym, wyłożony asfaltem więc bez pedałowania 50 na liczniku gościła, a klamki w pogotowiu i tak lekko tarły tarcze :)

Na zielonym szlaku © sargath7


Wyjechałem na drogę główną i pojechałem szosą w kierunku wskazanym przez tego patafiana z kasy. Skręciłem na zielony szlak i patrzę w górę spadek średni, ładny szuterek i równy zero kamieni, już zacząłem o gościu zmienić zdanie na lepsze, gdy po jakimś czasie droga się skończyła i zaczął się strumień, myślę sobie pewnie przez chwilę będzie trzeba podprowadzić, ale mijam dwójkę turystów i pytam jaka droga wyżej, a na to gość do mnie, że jeszcze gorzej niż tu i że widział już wiele, ale jak wjadę tędy na siodle to może się ze mną o coś założyć. Nie kombinowałem i zawróciłem, czas wypróbować czeską stronę lub wrócić do domu. Chciałem zakręcić koło Jakuszyc i wrócić do Szklarskiej, ale na horyzoncie nad Czechami niebo robiło się błękitne.

Na czeskim szlaku © sargath7


Dzisiaj chyba już ze sto razy zmieniałem trasę i plany, ale skoro pogoda daje szanse to dlaczego by nie skorzystać. Przekroczyłem granicę w Jakuszycach i dojechałem do szlaku rowerowego. Zaczęło się zaliczanie podjazdu, kolejne zakręty, nachylenie średnie i tak przez kilka kilometrów. Droga równa i asfaltowa więc jak dojechałem do pierwszego zjazdu to sześć dyszek wyszło na luzie, nie cisnąłem więcej, żeby oszczędzać siły na pojazdy, które dość mocno męczyły zwłaszcza że skierowany byłem pod wiatr. Po kilkunastu kilometrach dorwałem wiatę drewnianą gdzie zatrzymałem się na dłuższy postój na którym uzupełniłem kalorie i osłoniłem się od parszywego wiatru.

Zjazd z daleka © sargath7


Zjazd z bliska :) © sargath7


Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie © sargath7


Widoki z Kamenne Budki © sargath7


Widoki z Kamenne Budky © sargath7


Chmury przewalały się nad głową jak podczas tornada © sargath7


Czeskie Karkonosze © sargath7


Mega zjazdy zawsze mile widziane, szkoda że pod wiatr © sargath7


Czeskie Karkonosze © sargath7


Przez wiatr droga się strasznie dłużyła, po drodze mijałem trzech prawdopodobnie czeskich rowerzystów, a poza tym droga była cała moja. Po kolejnej serii podjazdów dotarłem do skrzyżowania (1135 m n.p.m.) ze szlakiem prowadzącym do Voseckiej Boudy czyli czeskiego schroniska pod szczytem Szrenicy, mój szlak prowadził dużym objazdem do Harrahov. Ze względu na wiatr i ponowne zrypanie pogody poważnie myślałem o opcji jazdy na Harrahov i powrotu bez zdobycia Szrenicy, jednak turyści którzy zmierzali do góry zmobilizowali mnie wewnętrznie i ruszyłem na szczyt.

Vosecka Bouda © sargath7


Widok na schronisko jeszcze z dołu.

Pod Voseckou Boudou © sargath7


Koło schroniska kierowałem się żółtym szlakiem i dość mocnym nachyleniem . Momentalnie wjechałem w strefę totalnej mgły. Dziesięć metrów to był max jaki oferowała widoczność. Gdy wjechałem już na górną grań, na wysokość około 1290 m, skręciłem na czerwony szlak już po polskiej stronie.

Na czerwonym szlaku © sargath7


Jak bym odszedł dalej to rower mógłbym zgubić © sargath7



Mgła była tak gęsta, że na około słyszałem rozmowy grupek turystów, a dopiero po paru sekundach wyłaniali się z mgły. Po drodze zatrzymałem jednego gościa z zapytaniem czy strażnicy nie kręcą się w okolicach szczytu, poinformował mnie, że około godziny temu patrol zjechał na dół więc luzik. Po chwili drogi myślałem że mi się przywidziało, ale nie szok zaczął padać śnieg :D:D:D . Na koniec krótki i stromy podjazd czarnym szlakiem i tak jestem na Szrenicy

Schronisko na szczycie Szrenicy © sargath7


Micha mi się cieszy © sargath7


Oczywiście fotograf upierdzielił mi nogi, ale spoko, zawsze to jakieś zdęcie :D, a schronisko ledwo widać przez mgłę.

W schronisku opędzlowałem obiad i pogadałem z tamtejszym pracownikiem schroniska który był bardzo zainteresowany moim podjazdem, po krótkiej rozmowie uznałem że zjadę czerwonym szlakiem, bo dowiedziałem się od gościa, że patrol o tej porze zjeżdża na bazę i można śmiało cisnąć :D . Na początek zjazd czarnym do schroniska na Hali Szrenickiej.

Schronisko na Hali Szrenickiej na 1200 m n.p.m. © sargath7


Czerwonym zjeżdżałem praktycznie cały czas na hamulcu 50 km/h po trylince i nieźle mną wytrzęsło nie mówiąc już o kocich łbach na końcowym odcinku do tego rozpadał się mocny deszcz który przemoczył mnie do suchej nitki, ale Szrenica zaliczona :D:D:D

Dane wyjazdu:
81.22 km 70.00 km teren
03:51 h 21.10 km/h:
Rower:Ekspert

Izerska Pętla - dzień drugi (30.04 – 8.05)

Niedziela, 1 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 9

Dzień poprzedni był jednak przydługi przez co obudziłem się strasznie nie wyspany i totalnie bez weny na pedałowanie. Dodatkowo choróbsko które przyczepiło się do mnie jak rzep psiego ogona nie odpuszczało i nasilało zrezygnowani e jakie mnie dopadło. Momentami chciałem wrócić do wyra i nic nie robić cały dzień.

Jednak to co było za oknem nastrajało pozytywnie, więc mimo znacznego spadku temperatury na dworze, a lekkiego wzrostu na ciele, zacząłem w okolicach 8 przygotowywać się do wyjazdu i niewiele po 9 podjeżdżałem już pod pierwsze wzniesienia.

Na dzisiejszy rajd wybrałem dłuższą traskę co się zwała Izerską Pętlą wg map które dostałem za free w informacji turystycznej, naprawdę fajne i dokładne mapki, które wielokrotnie wskazały mi lepszę droge niż to gówno przybite gwoździami do drzew przez jakieś Stowarzyszenie Cyklistów, ale spoko miała być przygoda więc na żywioł trzeba iść.

No więc jadąc w górę w stronę huty szkła i obok stacji kolejowej w Górnej Szklarskiej wjechałem na asfaltową ścieżkę biegnącą wzdłuż rzeki Kamienna.

Rzeka Kamienna © sargath7


Złota rzeka © sargath7


Czystość rzeki pierwsza klasa © sargath7


Właściwie to był strumień, bo nie wiem czy można to nazwać rzeką, ale woda w niej czysta, że aż miałem chęć napełnić nią bidon. Momentami wzdłuż drogi leżał śnieg jeszcze z poprzedniej zimy i patrząc na pogodę nie myślałem że może go tu być niedługo znacznie więcej o tej porze roku, ale o tym w nastepnych relacjach :)

Na szlaku © sargath7


Gdy skończył się wreszcie asfalt, zaczął się upragniony szuterek, po przecięciu linii kolejowej, zacząłem kierować się do krajowej 3 biegnącej na Jakuszyce. Mogłem oczywiście skrócić sobie drogę jadąc z Szklarskiej do Jakuszyc szosą, ale trasy terenowe wygrywają w każdym calu z mojego punktu widzenia. Im bliżej Jakuszyc tym droga robiła się bardziej kamienista, a widoczki robiły się coraz lepsze. Po dotarciu do stacji benzynowej nakupiłem zapas węglowodanów i ruszyłem drogą nr 13 z Polany Jakuszyckiej. Jak na żywioł to po całości :) Była to pętla więc wybrałem kierunek zgodny ze wskazówkami zegara. Na początek bonusik bo trasa leciała w dół do samych Czech zahaczyłem o zadupia Harrachov, gdzie wyjechałem super mega zjazdem na dworzec kolejowy gdzie stały archaiczne pociągi czeskie. Gdy dojechałem do wiaduktu i zaliczyłem zakrętasa 180 stopni znalazłem się na .... polu golfowym przez który biegnie szlak na skraju lasu. Już wcześniej ubolewałem nad oznaczeniami, ale żeby kolor szlaku znakować blaszany kubeł na śmieci to chyba żart.

W Polsce w górach gdy droga ma spadek to w poprzek pod skosem idą rynny odwadniające zrobione z drewnianych korytek, natomiast w tych rejonach na skarpach Czesi oszczędzają na drewnie i urozmaicili szlak robiąc koryto z następującą po nim muldą co zapewniało na zjeździe niezapomniane przeżycia zakończone oczywiście bez gleby.

Fragment zjazdu na szlaku rowerowym po czeskiej stronie © sargath7


Następnie zgodnie z mapą powinienem przeciąć rzekę Izerę w pobliskiej okolicy, jednak oznaczeń nie było, a nie chciało mi się szukać pod kamieniami więc pojechałem na czuja i potem momentami żałowałem :)

Droga zaprowadziła mnie na nie ten brzeg co chciałem i cisnąłem w górę nie oznaczonym szlakiem wzdłuż Izery która była jedynym zaufanym kierunkowskazem, z mapy wynikało że w pobliżu jest most więc jest dobrze :) Tylko z mapy nie wynikało że różnica poziomów jest deczko inna :)

Hmm chyba nie ten poziom © sargath7


Dobra spoko nie jest źle droga dalej prowadzi pod mostem więc pewnie będzie zaraz parę serpentyn i będzie ok... taa jasne po parunastu metrach droga się skończyła, a ja nie miałem zamiaru się cofać więc rower na plecy i zacząłem się wdrapywać pod chyba 60% nasyp na wysokość chyba ze 30 m zsuwając się raz po raz, ale wreszcie się wdrapałem.... a tam co ? most kolejowy. Mówię sobie spoko to pewnie przez niewyspanie nie zauważyłem tej mega odznaczające się drogi kolejowej na mapie :)

Zejście zpowrotem w dół nie wchodziło znowu w grę więc wszedłem na most. Po lewej spróchniałe dechy, daję sobie spokój chcę żyć , po prawej blachy wchodzę, rozklekotane że hej, chyba daw no nikt ich nie dokręcał . Szybko zapomniałem o moście gdy zobaczyłem widok z niego.

Izera na południe © sargath7


Izera na północ © sargath7


Wszystkie odcienie zieleni © sargath7


Gdy skończyłem sesję zdjęciową, zapakowałem się i chciałem ruszać, spojrzałem na tory i w myślach zachciało mi się pociągu, tak dla atrakcji, ale myślę na takim starym rozklekotanym moście pewnie nic nie jeździ, ruszam więc na drugą stronę, a tu jak nie zaczęło się wszystko trząść za plecami słyszę gwizd lokomotywy, odwracam się i patrzę tylko czy mi starczy miejsca, czy skakać mam do rzeki, przycisnąłem się do barierki razem z rowerem i mało się nie zlałem ze strachu jak mnie mijał za plecami pociąg, a pod nogami klekotały blachy pomostowe. Musiałem chwilę postać zanim się ruszyłem, a potem ugryźć się w język na przyszłość przed wypowiadaniem durnych życzeń :)

Szybko ruszyłem w stronę zejścia z mostu, ale nie było zejścia tylko kamienisty nasyp zakręcający nie w tą stronę. Z lewej skarpa spadająca do rzeki, a z prawej ściana skalna :)

Ściana skalna za mostem © sargath7


Wiem wiem, ale na foty zawsze jest pora :)))

Przebiegłem szybko po podkładach kolejowych i zsunąłem się ze skarpy podpierając rowerem. Dojechałem do rozstaju i skierowałem się już właściwą drogą na Orle.

Wreszcie zaczęły się podjazdy, długie pojazdy, a właściwie duże pagórki.

Kierunek na Orle © sargath7


Po drodze wyczaiłem granitowy postument ku czci Renault...LOL

Co to robi na szlaku nie mam pojęcia, nie znam czeskiego © sargath7


Jadąc koło rezerwatu Bukowiec skierowałem się na boczny szlak, bo w ciągu całej drogi nie trzymałem się ściśle wyznaczonego szlaku zaliczając odcinki specjalne.

Odcinek specjalny do Orle © sargath7


W pobliżu Orle trzeba przekroczyć rzekę, zapewnia to mostek z którego rzeka tworzy ciekawy krajobraz.

Punkt przekroczenia Izery © sargath7


Izera w okolicach Orle © sargath7


Przejście prze rzekę oznacza jednocześnie powrót do Polski

Na granicy PL - CZ © sargath7


W tych miejscach szlaki są dość wymagające dla rowerzystów, których była spora ilość na granicy i większość pchała lub ciągnęła swoje sprzeta :)

Izera przy Kobylej Łące © sargath7


Po przejściu granicy dojechałem to Rezerwatu Torfowisko Doliny Izery gdzie na Kobylej Łące poprosiłem chyba jakiegoś kobylca o zrobienie fotki, ale reszty chyba nie muszę wyjaśniać ...

Panorama 180 Torfowisk Doliny Izery © sargath7


Panorama 360 Doliny © sargath7


Z tamtąd już szybkim tempem dotarłem do Chatki Górzystów , gdzie była kupa zziajanych turystów, a w dolinie wiało bardzo mocno i ten odcinek miałem z mocnym wiatrem w twarz, nie zjaechałem do chaty, bo mijało się to z celem przy takim naporze turystów.

Chatka Górzystów © sargath7


Potem zgodnie z trasą 13 w stronę Bagien Izerskich, aby przeciąć Kozi Potok.

Kozi Potok © sargath7


Następnie powinienem skierować się na południe w stronę Sinej Drogi, ale chyba dałem ciała na jakimś rozjeździe i zrobiłem mega kółko z mega podjazdem, ale udało się wrócić na właściwy tor gdzie wyjechałem przy Jagnięcym Jarze.

Nad Jagnięcy Jarem, na wprost droga :) © sargath7


Do Rozdroża pod Cichą Równiną dojechałem zjazdem na którym zregenerowałem siły. Tam też zaczęły zbierać się chmury. Skierowałem się Górnym Duktem Końskiej Jamy (fajne maja tam nazwy :))) skąd rozciągał się piękny widok na Kopalnię Kwarcu Stanisław i Jakuszyce.

W oddali Kopalnia Kwarcu © sargath7


Na Końskim Dukcie :) © sargath7


W dole Jakuszyce © sargath7


Z Jakuszyc już podobną drogą udałem się do Szklarskiej :)

Dzionek zapisany na duży plus, pogoda dopisała, mimo niskiej temperatury, a niektóre etapy trasy rozgrzewały :)

Dane wyjazdu:
33.85 km 5.00 km teren
01:29 h 22.82 km/h:
Rower:Ekspert

Góry Izerskie – dzień pierwszy (30.04 – 8.05)

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 10.05.2011 | Komentarze 12

Ostatni dzień kwietnia rozpoczynający długi weekend majowy postanowiłem przeznaczyć na aktywny wypoczynek urlopowy gdzieś w górach, padło na Kotlinę Kłodzką, wszystko zacząłem planować już miesiąc wcześniej, a jakiś tydzień przez godziną zero wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jednak jak to w życiu bywa plany potrafią nie wypaplać w całości lub częściowo, a mianowicie nocleg który miałem zarezerwowany w okolicach Kłodzka nie wypalił z pewnych przyczyn i na dwa dni przed wyjazdem zostałem bez noclegu. Pewnie w normalnym okresie nie było by problemów ze znalezieniem alternatywy, ale był to moment nawału turystów związany z majówką długo-weekendową. Mimo licznych wysiłków nie udało mi znaleźć czegoś odpowiedniego, bo w większości pensjonatów gdzie były o dziwo wolne miejsca były dostępne tylko opcje dwu osobowe, a tym razem w planach miałem wypad samotny :) . Z pomocą przyszła mi koleżanka i podała namiary na nocleg w Szklarskiej Porębie. Mogę już po powrocie powiedzieć że jestem bardzo zadowolony z tej zamiany nawet mimo pogody która krzyżowała na każdym kroku moje plany.

Do Szklarskiej dotarłem samochodem krajową 3, wcześniej w planach był pociąg, ale liczba rzeczy którą miałem zamiar zabrać była stanowczo zbyt duża więc darowałem sobie ten wariant. Zastanawiałem się nad opcją jazdy przez Niemcy, ale darowałem sobie i pocisnąłem przez Polskę i bardzo dobrze bo jechało się wyśmienicie, był mały ruch i można było przycisnąć, teraz pozostaje tylko oczekiwać na płatne fotki od przydrożnych fotografów, jeśli takowe się zdarzyły :))) . Średnia wyszła bardzo piękna, ale nie będę złośliwy i nie wpisze dystansu na bikestatsa :).

Wyjechałem ze Szczecina dość późno zatrzymując się tylko koło klasztoru w Paradyżu.

Wieże klasztoru w Paradyżu © sargath7


W Szklarskiej byłem koło 18. Nie zamierzałem się jednak opierniczać, bo pogoda na następne dni nie wróżyła dobrych wiadomości, z resztą już tego dnia zaczęło się chmurzyć. Złożyłem rowerek i z racji ograniczonej ilości czasu postanowiłem się pokręcić po mieście w celu rozpoznawczym. Pojeździłem trochę po mieście, w sumie nie cykając fotek przy byle czym bo wszędzie było pełno pseudo „turystów” miłośników „aktywnego” wypoczynku pod parasolkami z widokiem na góry i stolikiem zaopatrzonym w kilka kufli piwa, zdyszanych po kilkuset metrach chodzenia po mieście. Z drugiej strony mniej mięsa armatniego na ścieżkach :).
Najciekawszym punktem tej krótkiej wycieczki był wodospad Szklarki do którego prowadziła droga rowerowa, wspólna z marudnymi pieszymi, ale zawsze coś na legalu :)

Szklarka z mostu przy krajowej 3 © sargath7

Kolory w rzece zachwycały © sargath7

Skałki w dolinie © sargath7

Twarze w skałach © sargath7

Wodospad Szklarki © sargath7

Górna półka wodospadu Szklarki © sargath7



Tutaj mały bonusik, droga rowerowa z odcinkiem do Street’u :)

Szlak rowerowy © sargath7


W ciągu całego wyjazdu dawałem wielokrotnie ludziom aparat aby zrobili mi fotkę na tle „czegoś” i zwykle robili mi fotki na tle „czegoś”, nie koniecznie tego co chciałem. Jestem totalnym amatorem jeśli chodzi o fotografię, ale jak ktoś by mnie poprosił, abym zrobił mu zdjęcie na tle np. wodospadu to bym starał się tak ustawić, aby był widoczny i wodospad i postać fotografowana. Wg mnie najważniejszym obiektem jest tło na którym się ustawiamy i ono powinno być najlepiej wyeksponowane, a osoba pozująca powinna być wkomponowana tak aby nie przysłaniać tego tła i nie stawać się obiektem pierwszoplanowym. Poniższą fotkę zrobiła mi w miarę młoda kobitka i mimo że kilkakrotnie prosiłem, aby ustawiła się we wskazanym przeze mnie miejscu, chyba nie rozumiała i po cyknięciu mi trzech praktycznie identycznych fotek, przerażona zapytała… czy mi się filmu starczy. Myślałem, że walnę na pysk i podziękowałem za zrobienie super zdjęcia :)

Super fota na "tle" wodospadu :) © sargath7


Kolejny agent robiąc zdjęcie mi na platformie z widokiem na wodospad, upierdolił mi głowę, a przy drugim podejściu zasłonił moją sylwetką cały wodospad. Poprosiłem go o zrobienie fotki bo zobaczyłem że ma przewieszony na ramieniu lustrzankę z mega wielkim obiektywem, ale widać że wisiała tam tylko dla ozdoby. Tym wywodem chciałem tylko uprzedzić, że nie zaszczycę swoją postacią zbyt wielu zdjęć :))).

Następnie szybki powrót do domu z zamiarem zaplanowania tras na kolejne dni, bo wszystko co zaplanowałem przed urlopem tyczyło się Kotliny Kłodzkiej, a wylądowałem w Izerach :)

A ten rudzielec siedział na dachu garażu wieczorem i czarował pogodę na następny dzień :) © sargath7