Sargath
Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .Archiwum
Kategorie bloga
Unibike
Statystyka roczna
Zajrzało tu od października 2010
Wpisy archiwalne w kategorii
200 km <
Dystans całkowity: | 2257.67 km (w terenie 60.00 km; 2.66%) |
Czas w ruchu: | 87:33 |
Średnia prędkość: | 25.79 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 225.77 km i 8h 45m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
276.56 km
0.00 km teren
Zalew
Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 04.07.2012 | Komentarze 0
km z gpsśr przybliżona z danych kompanów
opis kiedyś :)
Kategoria 200 km <, Niemcy, Trening szosa, Wycieczka
Dane wyjazdu:
206.17 km
0.00 km teren
Choszczno
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 20
Długi weekend i cały tydzień wolny, do tego super pogoda sprowokowała mnie do czegoś mocniejszego. W niedzielę jadąc praktycznie tymi samymi drogami samochodem bardzo spodobały mi się okolice i w ten sposób rodził się plan na poniedziałek – do Choszczna i z powrotem. Dodatkowo tereny te są mi nieznane z rowerowego punktu widzenia, więc będzie coś nowego i okazja zaliczenia dodatkowych gmin. Początkowo miała to być zwykła wycieczka, ale już na początku wyszło na to że mam być w Stargardzie najpóźniej na 15:00. Z rana jeszcze marudziłem i wyjechałem dopiero po 9:00 więc zastanawiałem się czy w ogóle brać aparat, no… ale :)Najbardziej to nie lubię tras wyjazdowych z miasta, a zwłaszcza przez prawobrzeże, do tego jeszcze przez Struga wali się jak przez plac budowy, w okolicach podwórka Romano vel Trenejro scentrowałem sobie przednie koło tak na początek, zaliczając niezłą dziurę której nie zauważyłem, bo jechałem za busem :))) Sprawdziłem, kapcia nie załapałem więc można jechać dalej. Potem jeszcze kilku frajerów w puszkach i skręcam na Pyrzyce. Do Pyrzyc po prostu bomba nie schodzę poniżej 38-40 km/h. Zrobiłem sobie niezły zapas czasu. Z Pyrzyc skręt na Przelewice.
W drodze do Przelewic© sargath7
Od Przelewic drogi to jedno wielkie sito, do tego oznaczenia to jakaś masakra, musiałem się kilka razy zatrzymywać żeby na gps’a luknąć kiedy się okazało, że jadę w złym kierunku.
Ruiny kościoła w Płońsku/k ... niczego© sargath7
Zielono na trasie...© sargath7
... i żółto.© sargath7
Trochę było błądzenia, ale krajobrazy wszystko rekompensowały, niestety nie miałem czasu co by focić więc pozostało tylko podziwianie. Prędkość przelotowa spadła, bo teren już mniej płaski, wiatr zaczął się boczny, na szczęście tereny mocno osłonięte to nie dawał się tak we znaki, najbardziej szkoda było jednak kół. Naiwnie myślałem, że dowiozę fajną średnią do domu, bo do Pyrzyc miałem ponad 35, ale to nie realne u mnie na takim dystansie, a pod wiatr to już w ogóle :) Po błądzeniu, psioczeniu na drogi i masakrycznym upale o którym jeszcze nie wspominałem dotarłem do Choszczna w dobrym czasie. Pomyślałem, że teraz lajcik już do Stargardu więc zrobiłem sobie dość długi ponad półgodzinny popas nad jeziorem w Choszcznie.
Nad jeziorem Klukom w Choszcznie© sargath7
Promenada nad jeziorem w Choszcznie© sargath7
Perkoz - po raz enty :)© sargath7
Kościół w Choszcznie© sargath7
Ogólnie Choszczno to straszna wioska zabita dechami, a kierowcy stąd powinni być wysyłani na jakieś psycho testy, bo na potęgę wymuszają pierwszeństwo, wyprzedzają na hama żeby zaraz skręcić w boczną uliczkę lub stanąć w pole position na czerwonym, czy też walących głowami o klakson.
Ten długi postój nie był dobrym pomysłem, bo po wyjeździe z wioski dostałem takiego wiatru w ryj, że myślałem, że walnę rower w krzaki i wrócę stopem. Czasu miałem na styk więc na płaskim obowiązkowo musiałem utrzymywać trzy dyszki. Po dojechaniu do Suchania byłem wyprany totalnie, a lżej nie było. Z Suchania główną już do samego Stargardu gdzie melduję się około 14:30, szybko wsunąłem jeszcze hot-doga koło dworca, aby kilka minut przed piętnastą być w umówionym miejscu.
Na koniec pozostał tylko odcinek Stargard – Szczecin, z miasta wydostałem się przed szesnastą i zbliżając się do Szczecina około siedemnastej do dwóch stówek brakowało mi około 15 km, więc zaplanowałem sobie trochę traskę na około dokręcając przez miasto.
Słońce przez całą drogę tak przypiekało, że zjarałem sobie łapy masakrycznie, przez trzy dni byłem niepełnosprawny po tym :D
P.S. cztery nowe gminy wpadły :))
Kategoria 200 km <, Trening szosa, Wycieczka
Dane wyjazdu:
202.97 km
0.00 km teren
Międzyzdroje – od wschodu do zachodu...
Wtorek, 1 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 10
... i na rybkęDługi weekend zapowiadał się pod mega rowerowym znakiem i tak też było, więc na ostatni dzień, czyli Wszystkich Świętych (1.11.2011) postanowiłem położyć wisienkę na torcie w postaci konkretniejszej traski. Z pewnych względów nie miałem obowiązków do wypełnienia i dzień miałem w całości wolny, a że podobnie było u Adriana to zapowiadało się niezłe kręconko :)
Samopoczucie było mega pozytywne, a pogoda tylko jeszcze bardziej nakręcała do kręcenia :)
Kierunków do wyboru było sporo, ale chyba najciekawszym i najbardziej odpowiednim był po prostu wypad nad morze. Tak się dogadaliśmy i tak też zrobiliśmy. Z tego co pamiętam to na 8:00 ustawiliśmy się w Dąbiu, wcześnie, bo wcześnie robi się ciemno. Po za tym dystans nie najkrótszy, ale też nie powalający. Wybierając trasę kierowałem się też wiatrem który był z południa, wiedziałem już z góry, że przy tak lajtowej wycieczce czas płynie zbyt szybko, więc tym razem wyszedłem z założenia, że lepiej jak pomoże nam dojechać i utrzyma pozytywne samopoczucie, które pozwoli na blisko stukilometrową jazdę po ciemku, niż wymęczy nas na początku i zaszczepi w nas chęć powrotu pociągiem :)
Do Dąbia mam około 15 km więc wyjechałem z zapasem czasu. Po drodze sporo ciekawych ujęć wschodu słońca, z racji zapasu czasu mogłem trochę popstrykać.
Wschód słońca nad Trasą Zamkową© sargath7
Wschód słońca nad Dąbiem© sargath7
Wyjechałem za wcześnie i nie pozostało mi nic jak tylko czekać, a że Adrian postanowił się spóźnić to się trochę naczekałem. Miejsce zbiórki ustaliliśmy pod najpiękniejszą i najwyższą budowlą Dąbia czyli neogotyckim kościołem.
Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie Dąbiu© sargath7
Było kilka stopni powyżej zera i musiałem robić co jakiś czas rundki rozgrzewkowe, bo się zbyt cienko ubrałem. Około 8:15 luzikiem ruszyliśmy bocznymi drogami w stronę Goleniowa, standardowo przez Rurzycę, bo innej drogi nie ma, no chyba że ktoś śmiga szybciej to jest jeszcze S3 :)
Ślimaczyliśmy się z lekka…
Jak podróż z sakwami© sargath7
Już przed Goleniowem zrobiło się znacznie cieplej, słońce przygrzewało mocno z racji czystego nieba. Wiatr który miał być w plecy w sumie, ani nie pomagał, ani nie przeszkadzał.
Kilometry upływały przy pogawędkach na tematy ogólne o istnieniu, o życiu i śmierci – w końcu to święto Wszystkich Świętych, musi być tematycznie ;)
W Stepnicy przez miasto przechodziła procesja i nie było przejazdu dla samochodów, my się jednak przecisnęliśmy, ale zepchnęli nas na boczne dziurawe ulice, którymi dojechaliśmy do plaży, tam jeden z dość długich postojów, jakoś ani ja ani Adrian nie kwapiliśmy się żeby zarządzić „wymarsz” :)
Na plaży w Stepnicy© sargath7
Prawdziwie wolny jest ten kto może rozłożyć skrzydła© sargath7
Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa© sargath7
Nieraz tak niewiele potrzeba by osiągnąć spokój© sargath7
Kwitnące kwiaty w listopadzie© sargath7
Pereł brak...© sargath7
Nawet mając jasny cel droga nie zawsze jest łatwa, a zbaczając z niej możemy nieźle umoczyć...© sargath7
Temperatura powietrza była niska, ale słońce padało pod takim kątem, że nawet bezczynne stanie nie powodowało uczucia zimna. Z nad wody wiał akurat dość mocny wiatr dający uczucie rześkości, na powierzchni wody tworzyły się drobne zmarszczki odbijające promienie słoneczne jak mieniące się kosztowności. Szumu fal oblewających brzeg lub rozbijających się o filary mola pomieszany ze skrzekiem mew szukających pożywienia lub charakterystyczny śmiech kaczek w szuwarach to wszystko w nieznany sposób nie zakłócało ciszy panującej wokół, nawet zbłąkani spacerowicze którzy pojawili się na chwilę na molo.
Kiedy już udało się wyrwać z nad Zalewu, bez zbędnych zatrzymań dotarliśmy na farmy wiatrowe w okolicach Wolina.
Potęga bliskości© sargath7
Na farmie wiatrowej© sargath7
Z Wolina już główną drogą przy dość małym natężeniu ruchu dotarliśmy do celu. Ustaliliśmy, że najpierw robimy objazd, a na koniec obowiązkowa rybka w smażalniach pod Kawczą Górą. Czas leciał nieubłagalnie szybko, a słońce coraz bardziej zbliżało się do horyzontu. Jako że wiatr był z południa, to tafla Bałtyku była niezmącona, ciepłe powietrze było pchane z lądu, naprawdę z takim zestawieniem Bałtyk prezentował się bardzo ciekawie, zupełnie inaczej, niż gdy na plaży roi się od turystów leżących jeden na drugim i smażących się w upalnym słońcu, co chwilę słychać drących mordę sprzedawców kukurydzy, pączków i masy innych rzeczy, czekam tylko na telewizory i sprzęt agd. Do tego co jakiś czas powiew świeżości z wody robiącej za publiczną toaletę dla kulturalnych plażowiczów lub zapachem fajek od leżącego w pobliżu sb’eka, a przy okazji dla kontrastu jakiegoś psa który stanie i zacznie otrzepywać się z wody właśnie obok ciebie lub załatwi potrzeby fizjologiczne w piasek koło twojego koca... na szczęście teraz była idealna pora na pobyt nad Bałtykiem, mało ludzi, cisza spokój, żyć nie umierać.
Międzyzdroje - widok na Kawczą Górę© sargath7
Na molo w Międzyzdrojach© sargath7
Raz, dwa, trzy... szukam...© sargath7
Mewa© sargath7
Kutry rybackie© sargath7
Wrona siwa© sargath7
Nad Bałtykiem© sargath7
Quantum scimus, gutta est, ignoramus mare - To, co wiemy, kroplą jest, czego nie wiemy, to morze© sargath7
Tablicę końca Międzyzdrojów zostawiliśmy w tyle około 15:30, ale jakoś bez rozpędu i do Wolina dotarliśmy jak zaczęło robić się ciemno, a na farmach wiatrowych można już było podziwiać zachód słońca wiszący nad dachami chat miejscowości Gogolice.
Zachód nad Gogolicami© sargath7
Oznaczało to jakieś 80 km po ciemku, ale moje wcześniejsze planowanie okazało się skuteczne i z duża dawką pozytywnej energii mogliśmy jechać dalej. W ciągu dnia słońce ogrzało powietrze które na szczęście teraz zbyt szybko się nie ochładzało, a wiatr okazał się niegroźny. Nie wiem co nam dosypali do ryb, ale dopadła nas jakaś chmura dobrego humoru, jechało się wyśmienicie. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, bo musiałem pogrzebać w telefonie, w tym czasie Adrian cykał foty, najlepsze były te robione z flash’em jak jechał jakiś samochód, jakoś każdy zwalniał momentalnie :D:D:D
W dalszej drodze było nie inaczej kupa żartów i dobrego humoru towarzyszyła nam cały czas, jedyny mankament to bolący tyłek. Normalnie czułem, że mógłbym śmigać całą noc, gdyby nie siodło, które wcześniej nie przysparzało mi zbyt wielu problemów, bo ogólnie jest bardzo wygodne, teraz jednak się zbuntowało :(
Tego dnia nie odwiedziliśmy cmentarzy, ale tak po prawdzie droga którą jechaliśmy była jednym wielkim cmentarzem, już wyjeżdżając ze Szczecina wpadłem na pomysł, liczenia krzyży stojących przy drodze, na powrocie było łatwiej, bo wszystkie były ładnie oświetlone zniczami, ale wynik był dość wysoki jak na stukilometrowy odcinek – 26 krzyży.
Po minięciu Stepnicy zauważyłem, że nie domagają już mi lampy, Adrianowi zresztą też, więc uznaliśmy że trzeba w Goleniowie zmienić baterie. Zakupy zrobiliśmy na stacji benzynowej gdzie strzeliliśmy po hot-dogu i kawie, podobnie jak dzisiaj z rana tylko jadąc w kierunku przeciwnym.
Po wymianie źródła zasilania o niebo lepiej, samochody szybciej nas dostrzegały i wyłączały szybciej długie światła, a i wzrosła wykrywalność dziur w asfalcie :)
W Szczecinie byliśmy około 20:00, już zdążyło się zrobić dość zimno, nie był to jednak mróz więc dało się jechać, rozdzieliliśmy się na krzyżówce na słonecznym, Adrian pojechał do Gryfina, a ja skierowałem się na lewobrzeże.
Dane wyjazdu:
249.26 km
0.00 km teren
Pętla przez Dolinę Dolnej Odry, Pojezierze Myśliborskie i Równinę Pyrzycką
Sobota, 17 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 6
Ostatnimi czasy w weekendy z Adrianem śmigamy jakieś dalsze trasy, tak było też dzisiaj. W piątek dostałem od niego kilka propozycji tras i wszystkie ponad dwie stówki, powoli zaczyna to być regułą. W propozycjach były traski do rzeszy lub na wschód, ale ostatecznie padło na południe.Ustawiliśmy się więc w Gryfinie tak na 10 co bym mógł spokojnie dojechać. Z rańca temperatura około 8*C + mgła + w 100% zachmurzone niebo = podkopane chęci do jazdy, ale co tam kręcić trzeba :)
Po wyjściu na powietrze do szali goryczy doszedł przeszywający i zimny wiatr, po pierwszym zjeździe zacząłem się zastanawiać, czy nie ma przymrozku mimo trzech warstw ubrań, ale kilka szybszych akcentów i się rozgrzałem. Jak zawsze sprawdzam pogodę na ICM głównie wiatr i opady - na ten dzień, miało być suchutko, ale chyba nie uwzględnili szybkiej ulewy w Daleszewie, tego było już za wiele. Uznałem, że trzeba skrócić trasę, bo zaczęła mi się zacierać granica między przyjemnością idącą z kręcenia, a szalonym wypadem w skrajnych warunkach, ale!... nie wiem czy o tym pisałem, bowiem zauważyłem dziwną prawidłowość, iż uczestnictwo Adriana w wycieczce prawdopodobnie gwarantuje świetną pogodę. Poinformowałem go o konieczności skrócenia trasy i doszliśmy do wniosku, że wyjdzie w praniu, a na razie śmigamy zgodnie z planem, tak też zrobiliśmy i po nawinięciu kilku kilometrów na koła pogoda zmieniła się o 180*, zaszczycając słońcem, temperatura rosła momentalnie, ostał się ino wiatr, no ale sytuacja z marnej osiągnęła pułap powyżej oczekiwań, więc cos w tym jest :D:D:D
W jakiejś dziurze zabitej dechami zatrzymaliśmy się na małe zakupy w przydrożnym sklepie, obok którego tętniło życiem poranne leczenie kaca przez rdzennych mieszkańców wioski. Prawdopodobnie była to wioska tubylców uzależnionych od adrenaliny, bowiem sielankowy widok zaburzała wielka cysterna stojąca obok sklepu, a obok niej kilku kaskaderów z odpalonymi fajkami zachowywało się jakby tego typu scenkę mieli doskonale opanowaną. Uznałem że może ich wzrok o tak wczesnej porze nie jest wystarczająco ostry po trudach dnia poprzedniego związanych ze skomplikowaną sztuką testowania różnorakiej maści alkoholi, zwróciłem więc uwagę na fakt tego wystrzałowego połączenia, lecz wnet zostałem poinformowany przez jednego z magistrów lotnych związków chemicznych, iż „nie wybuchnie”, uspokoiło mnie to znacznie, bo w końcu człowiek tak doświadczony to nie lada autorytet…
Po zakupach kontynuowaliśmy jazdę do Chojny, bo nie wspomniałem że w tym kierunku zmierzaliśmy i po drodze krótki postój koło Widuchowej na fotki przy „Starym Trakcie”.
Na Starym Trakcie© sargath7
Zły duch nie ośmiela sie wstapic do namiotu,w ktorym znajduje sie koń czystej krwi© sargath7
Do Chojny jest rzut beretem, ale sporo po drodze górek i wiatr jakiś taki nie sprzyjający, że jechało się marnie, nogi ciężkie nie chciały współpracować i tak się ciągnęliśmy, po minięciu Chojny, do Cedyni.
Wieża kościoła mariackiego w Chojnie© sargath7
Na wylocie z Cedyni zauważyłem kilka przydomowych straganów z jabłkami na które od razu nabrałem ochoty więc zjechałem co by kilka kupić, właścicielka jednak, jak tylko podjechałem, oznajmiła, że możemy sobie po kilka gratisowo wziąć i mimo że nalegałem to o zapłacie nie chciała słyszeć. Wzięliśmy więc po jabłku, a babka zaczęła jednostronną konwersację o tym jak to źli i niedobrzy Niemcy są wybredni jak kupują jej jabłka i o tym że jej wredna sąsiadka sprzedała więcej towaru. Jak słusznie zauważył Adrian to była sprytnie ukryta opłata za owoce, nie pozostało nic tylko cierpliwie wysłuchać monologu o sytuacji politycznej Cedyni, gdyż niegrzecznie było by się tak po prostu ulotnić. Po około 10 minutach udało się wyrwać i ruszyć w dalszą drogę.
Kościół w Cedyni© sargath7
Koło Cedyni znajduje się rezerwat florystyczny „ Wrzosowiska Cedyńskie”, a że mamy środek września to wypadało by wykorzystać ten zbieg sprzyjających okoliczności i przyjrzeć się z bliska czym może nas zachwycić nasza Złota Polska Jesień.
Wrzosowiska Cedyńskie© sargath7
Wrześniowy Wrzos© sargath7
Od Cedyni mieliśmy już tylko jedno w głowie – bar w Starych Łysogórkach. Jadąc wzdłuż rozlewiska Odry oprócz pięknych widoków otrzymaliśmy cholernie niekorzystny wiatr na tyle, że najchętniej bym się walnął pod pobliskim drzewkiem i sączył zimne piwko, a rowerowanie odłożył na inny termin :) Po drodze za Osinowem minęliśmy współczesny tabor Cyganów przemieszczających się B-ajerami M-łodego W-ieśniaka, akurat urządzali sobie barbecue na dziko i chyba zabrakło węgla bo jeden po paru minutach wyprzedzał nas na żyletę :/
Po drodze oczywiście obowiązkowe zdjęcie szczytu techniki ZSRR ...
Josif Stalin 2© sargath7
… a po chwili czekamy na zupkę, znaczy się ja czekam na zupę, a Adrian już siorbie :D:D:D
Postój na dobrą zupkę© sargath7
Jako że nie było żurku i ogórkowej to wciągnąłem pomidorową która bardzo pozytywnie wpłynęła na samopoczucie, a temperatura powietrza osiągnęła rewelacyjny kolarski pułap 20*C.
Kościół pw. Narodzenia NMP w Zielinie© sargath7
W Gozdowicach już czułem że znowu z kolejnego wypadu będę wracał po zmroku, po regeneracji jechało się znacznie lepiej, podkręciliśmy trochę tempo i przemykając przez Mieszkowice (w których byłem tydzień temu) dojechaliśmy do Dębna co oznaczał, że nie będzie taryfy ulgowej i jedziemy pierwotną trasą. Powiem szczerze że z kilometra na kilometr jechało się znacznie lepiej, z pewnością miał na to przełożenie wiatr do którego odwracaliśmy się coraz bardziej plecami :)
Kościół Piotra i Pawła© sargath7
Orzeł w koronie na rynku w Dębnie© sargath7
Stara kamieniczka w Dębnie© sargath7
USC w Dębnie© sargath7
Na rynku w Dębnie natknąłem się na bojową pszczołę (prawdopodobnie nasłaną przez Misiacza), cholera mi siadła na szyi, a nie wiedziałem o tym i chciałem się podrapać, zdzira jedna zaplątała się w rękawiczkę i dziabnęła mnie ostatecznie w szyję. Przynajmniej się dowiedziałem, że nie jestem uczulony na takie atrakcje, bo nigdy nie dostąpiłem zaszczytu użądlenia :D:D:D
Do Myśliborza poszło z górki, do tego zmiany co kilometr i jesteśmy na miejscu.
W Myśliborzu© sargath7
Kamieniczka w Myśliborzu© sargath7
Rada miejska© sargath7
Kolegiata Jana Chrzciciela© sargath7
Brama Nowogródzka© sargath7
Brama Pyrzycka© sargath7
Pamiątki z wakacji :)© sargath7
Za Myśliborzem koło Renic wbijamy się na starą „trójkę” jeszcze wtedy myślałem o tej drodze bardzo pozytywnie, teraz będzie mi się kojarzyć tylko z jednym...
Do Lipian ciągnęliśmy żwawym tempem, tam też trzeba było ustalić, czy trzymamy się pierwotnej trasy i ciśniemy na Gryfino, czy Adrian robi kółko przy okazji podprowadzając mnie pod Szczecin, odpowiedź jest prosta – jedziemy dłużej razem czyli kierunek na Pyrzyce.
Tytan walczy z Heliosem© sargath7
Zdążyło się już ściemnić ostro i jakieś pięć kilometrów przed Pyrzycami zatrzymałem się na dołożenie jednej warstwy ubrań, jak już kończyłem zabawę z garderobą obok przejechała ciężarówka robiąc spory rumor, okazało się że jechała na dwóch kapciach z prawej strony. Szybko zacząłem się organizować, bo ciężarówka jechała ponad 40 dychy, więc pomyślałem tylko o jednym „dawca” ale za nim byłem gotowy oddaliła się spory kawałek. Jednak podjęliśmy decyzję gonimy! i na maksa wyciskamy co by się zbliżyć do życiodajnego pędu, na licznikach prawie pięć dyszek i tak ze 4 kilometry, masakra dorwaliśmy ją dopiero na wlocie do Pyrzyc, na pierwszym lepszym rondzie podjechałem do kierowcy zapytać gdzie jedzie, okazało się jednak że na najbliższą stację i dupa, energia poszła na marne, a mogło być tak pięknie :)
Potem to już nuda, jazda po ciemku, w Szczecinie na Słonecznym się z Adrianem rozdzielamy, a ja cisnę do domu, energia jest jeszcze spora, gdybym nie był umówiony na terenik na niedzielę to bym dokręcał do trzech stówek :)
Już w centrum zrobiłem krótki postój na Trasie Zamkowej porobić nocne fotki zainspirowany jednymi z ostatnich zdjęć Atheny i Odysseusa :)
Planuję nowy cykl na zimę – „Szczecin nocą”, bo niedługo zawieszam do wiosny „Szczecin dawniej i dziś” :D
Co do wpisu to wyszło faktycznie 260,26, ale włączyła się jakaś debilna automoderacja i mimo wysyłania maili do admina była totalna zlewka, więc wpisałem miniej kilosów :/
Dane wyjazdu:
234.12 km
0.00 km teren
Do miasta Czterech Bram
Sobota, 3 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 6
Zbliżał się kolejny piękny weekend, a chciałem zrobić jakiś większy dystansik nowym sprzętem tak na spokojnie, zgadałem się więc z Adrianem który z chęcią przyjął zaproszenie i mieliśmy uderzać na południe – Cedynia lub Chojna w zależności jakby się jechało. Na forum jednak Krzysiek zamieścił propozycje wypadu na zachód do Strasburga (Uckermark), ekipa zebrała się zacna więc uznaliśmy z Adrianem że dołączymy, a z racji że Strasburg jest zbyt blisko to gdzieś po drodze mieliśmy się urwać i pocisnąć do Neubrandenburga.Na miejsce zbiórki o 9:00 stawili się oprócz mnie i Adriana (Gryf), Krzysiek (Monter), Paweł (Misiacz), Grzesiek (James), Romal i Saint. Był też Jarek (Gad) ale tylko narobił smaku swoją obecnością, bo przyjechał towarzysko na start, potem musiał nas opuścić. Ruszyliśmy więc spacerowo w stronę granicy w Lubieszynie. Przed granicą zatrzymaliśmy się na śniadanie w postaci hot-dogów na stacji, właściwie to tylko ja zgłodniałem, bo sobie przypomniałem, że u szwaba wszystko zamknięte. W dalszej drodze rolę przewodnika przejął Saint i zaproponował alternatywne drogi z dala od zgiełku samochodów, a jako że nie dawno wyleczyłem się z uzależnienia od wertepów i błota to pomysł nie przypadł mi do gustu. Na szczęście bruk wielbiony przez Niemców był sporadycznie i w miarę znośnym czasie dotarliśmy do Krugsdorfu, gdzie chłopaki się rozkleili i rzucili w objęcia dożynkowej baby która miała czym oddychać.
Dożynkowa Baba w Krugsdorf© sargath7
Macaniom nie było końca, ale jakoś udało się ruszyć w dalszą drogę i jadąc momentami przez prześmierdłe wioski dotarliśmy do Pasewalku gdzie tym razem zgłodniał Misiacz, ale nie biegaliśmy po sklepach, bo zawsze niewinny koks Misiacz wozi ze sobą tony balastu i jakaś wałówka też się znalazła :)))
Misiacz tłumaczy Adrianowi jak to jest być koksem© sargath7
Za Pasewalkiem ekipa się trochę rozciągnęła, np. ogromne wrażenie zrobił na mnie Grzesiek który przyjechał fullem na oponach 2.25 i bez problemu osiągał prędkości zarezerwowane dla szosówek. W pewnym momencie urwał się nam i popędził do przodu znikając z pola widzenia za horyzontem. Postanowiłem go dojść i dopiero po paru kilometrach z tempem ponad 40 km/h go doścignąłem. Nie zwalnialiśmy tylko już we dwóch dojechaliśmy pod wieżę wodną w Strasburgu. Tam poczekaliśmy kilka minut na ekipę.
Wieża wodna w Strasburgu© sargath7
Po połączeniu sił udaliśmy się do centrum, a skoro woda mi się kończyła to zacząłem rozglądać się za sklepem, oczywiście otwartym :)
Na rynku który, z wyglądu sądząc, tętni nocnym życiem zrobiliśmy postój, bo obok był otwarty market, w środku leciało z głośników disco-deutsche.
Ekipa na rynku w Strasburgu© sargath7
Musiałem wchodzić dwa razy do marketu, bo plastikowe butelki u Niemca zmuszają do skupu, bowiem za kawałek plastiku płaci się 0,25 ojro kaucji.
Kościół NMP w Strasburgu© sargath7
Niektórzy osiągnęli cel wypadu inni mieli przed sobą jeszcze kilka kilometrów. Jak wspomniałem wcześniej mieliśmy się z Adrianem urwać do Neubrandenburga, ale ekipa była tak zacna i miło się jechało że dojechaliśmy razem do Strasburga, zacząłem się nawet zastanawiać nad powrotem w grupie i darowaniu sobie dalszej jazdy, jednak było stanowczo zbyt wcześnie żeby wracać i podjąłem decyzję o dalszym kręceniu na zachód, udało się nawet namówić Grześka i za chwilę kierowaliśmy się do Miasta Czterech Bram. W tym miejscu skończyła się spacerowa jazda i ze względu na sprzyjający wiatr i ukształtowanie terenu który pochylał się w stronę Neubrandenburga, wykręciliśmy 38 km w godzinkę :)
Brama Friedlander© sargath7
Barbakan przy bramie Friedlander© sargath7
Brama Friedlander - widok na przedbramie i bramę wewnętrzną© sargath7
Brama Friedlander - brama wewnętrzna© sargath7
Brama Stargardzka w Neubrandenburgu© sargath7
Brama Stargardzka - widok z przed murów© sargath7
Budyneczek w przedbramiu bramy Stargardzkiej© sargath7
Dawne koło młyńskie koło bramy Stargardzkiej© sargath7
Brama Treptower© sargath7
Zabrakło do kolekcji jeszcze Nowej Bramy, ale może niedługo to uzupełnię.
Wieża Fangelturm© sargath7
Wykusze rozmieszczone dość regularnie w murach obronnych© sargath7
Kościół św. Jana obok klasztoru Franciszkanów© sargath7
Kamienice obok rynku głównego w Neubrandenburgu© sargath7
Kościół św. Marii w Neubrandenburgu© sargath7
Posystemowy wieżowiec firmy Nordkurier na rynku głównym© sargath7
Po objeździe miasta które jest naprawdę bardzo piękne i bogate w zabytki troszku zgłodnieliśmy i zaczęliśmy wypatrywać budy z tradycyjnym jadłem niemieckim, czyli tureckim kebabem. Trochę się z turasem w budce nie dogadałem, bo zamiast frytek do kebaba wręczył mi plastikowy widelec :(
Co do samego jedzenia dodatkowo mam spore zastrzeżenia, bo mówiąc otwarcie kebab obok kina był do dupy :(
Po jedzonku pojechaliśmy szukać kolejnego otwartego sklepu i dorwaliśmy netto, już od dłuższego czasu chodził za nami browarek więc przy okazji zakupiliśmy po Radebergerze (ja i Gryf), które skonsumowaliśmy kulturalnie przy stolikach które stały obok netto.
Powrót był trochę bardziej utrudniony, bo wiatr nie był już taki łaskawy i do końca wycieczki udało mi się podnieść średnią tylko do 28 km/h. Po drodze jeszcze tylko postój w Pasewalku na kolejne uzupełnienie bidonów, a podliczając ilość wypitych przeze mnie płynów tego dnia to mi wyszło 6,5 l .
Czasowo jednak się nie wyrobiliśmy i w okolicach Locknitz zapadł zmrok. Niestety nie posiadałem lampek, ale na szczęście wyprzedzająca mnie policja, albo mnie nie zauważyła, albo mieli to gdzieś. Po drodze w Mierzynie pożegnaliśmy się z Grześkiem dla którego jak już wspomniałem szacun za wytrwałość, bo te oponki 2,25 musiały stawiać spory opór, a nie odstawał od nas ani na krok. Pierwotnie ze względu na brak świateł miał mnie odprowadzić Adrian do domu, ale jakoś dojechałem bez konieczności eskorty, nie chciałem go ciągać na drugi koniec Szczecina, bo i tak wyszło mu tego dnia prawie 300 km (miał problemy z licznikiem dlatego tak mało kilosów wpisał) .
Dzięki wszystkim za super wypad, było naprawdę świetnie, ekipa dopisała, pogoda dopisała i tempo też było znośne :)
P.S. foty niestety z komóry :(
Dane wyjazdu:
200.29 km
35.00 km teren
Czaplinek – rekonesans w Drawskim Parku Krajobrazowym
Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 12
Butem w morde Ich witać was sąsiad z za zachodnia granica… ja,ja. Ich postanowić skorzystać z zaproszenie meine Nachbar Herr Sebastian i Herr Michael, do Polska. Ich być bardzo sceptyczny co do tego pomysł, bo Ich wiele słyszeć złe rzeczy o ten Land. Podobno być to kraj Egzotische, Ich słyszeć że tu fatalna kultura polski kierowca auto i oni nie tolerować Fahrradfahrer na droga, że tu nie być gut Radweg. Ich kiedyś słyszeć, że polski minister mówić publika – „Polska to dziki Land”. W Deutsche ZDF nawet partia Nationaldemokratische Partei Deutschlands poważnie się obawiać tego społeczeństwo.Mimo obawa Ich skorzystać z zaproszenie i zgodnie z instrukcja od Herr Sebastian Ich mieć wsiąść w pociąg do Czaplinek… ja, ja Tempelburg Ich pamiętać to miasto z opowiadań Großmutter lub Großvater, Ich już nie pamiętać które, bo byli bardzo podobni, meine Mutti mówić zawsze, że Großvater być ładniejszy od Großmutter, ale Ich nigdy nie wiedzieć dlaczego… ja,ja.
Więc Ich mieć wsiąść do super szybka kolej, tutaj Ich mieć kolejna obawa, bo Ich słyszeć znowu, że od druga wojna światowa sposób przewozu cywilów się nie zmienić w Polska, a Ich mieć klaustrofobia i bać się ciemny mały wagon. Ich udać się jednak do Bahnhof. Już cena bilet była oberfaul niska i moja aryjska odwaga zmaleć do poziom urody Deutsche Frau… ja, ja.
Szok dla mnie być, gdy Ich zobaczyć ten piękny szynobus który wjechać na peron. W środek dużo przestrzeń, mało Menschen, mocowanie na Fahrrad, toaleta duża być i papier mieć… ja, ja… Ich się zastanawiać czy na pewno być w polski Zug.
Ich robić wiele Photo bo na każdy krok nie wierzyć w to co widzieć, więc jak meine Kameraden dołączyć po droga, Ich zrobić im Photo, kibel i Zug też się załapać… ja, ja.
Polska ultranowoczesna kolej© sargath7
Na początek meine Kollegen zabrać mnie nad Drawsko See gdzie Ich podziwiać piękny widok, takie czyste jezioro to nawet nie być w Rzesza. Ich się zastanawiać czy Baltic brudzić meine Deutschland rodacy którzy urlop spędzać na polska plaża.
Jezioro Drawsko© sargath7
Pod żaglami© sargath7
Tu żondzi Maria K.© sargath7
Ruiny zamku Drahim© sargath7
Jezioro Żerdno© sargath7
Następnie my ruszyć dalej na północ niebieski szlak, który nazywać się „Dolina Pięć Jezior”, jezioro być dużo, ale Ich nie liczyć czy być pięć. Co ciekawe Ich wiedzieć już dlaczego mówić się że Polska to Egzotische land, w dorf Prosino mijać farma Struś… ja, ja. Widok masa piękny.
Na niebieskim Szlaku Pięciu Jezior© sargath7
Widok na Spyczną Górę© sargath7
Farma Strusi© sargath7
Od Bahnhof droga być bardzo gut. Ich być bardzo zdziwiony stan nawierzchnia i ilość auto, a właściwie brak auto. Ich w pewien moment poczuć się jak na półwysep Iberyjski takie piękny widok co rusz być… ja, ja.
Szosa w Dolinie Pięciu Jezior© sargath7
W to miejsce my musieć zmienić kolor szlak i Ich musieć wdrapywać się pod góra, bardzo, bardzo wysoko, żeby wjechać w las, te piękna okolica nazywać się Szwajcaria Połczyńska, Ich nadal nie może się nadziwić te piękny widoki.
Na czerwonym szlaku© sargath7
Michuss i Shrink© sargath7
Zjazdy leśne niczym górskie stoki© sargath7
Michuss zjeżdża© sargath7
W pewny moment my zjechać w boczna droga, bo Kollegen, chcieć mi pokazać alternatywna droga, znaczy się być bliżej natura… ja, ja. Ich zażywać wtedy masarzy z pokrzywa, to podobno być dobra na reumatyzm. Piękno Polska ziemia oszałamiać, Deutsche widok się nie umywać do Polska.
Pola Drawskiego Parku Krajobrazowego© sargath7
Stawy Drawskiego Parku Krajobrazowego© sargath7
Szlaki Drawskiego Parku Krajobrazowego© sargath7
Gdy Ich dotrzeć do Połczyna o który wiele opowiadać meine Großvater albo Großmutter, Ich już nie pamiętać które, to Ich się strasznie wystraszyć, na Parkplatz stać Czarna Wołga. Meine Vater opowiadać jak być zabierać często go na impreza przez NKWD taka Wołga. Ich bać się, bo Vater zawsze wracać po ta impreza jakiś taki nie swój... ja, ja.
Czarna Wołga© sargath7
Hyh jak się jednak okazać Polacy być bardzo dowcipni i teraz Czarna Wołga pełnić pewien rodzaj atrakcja turystyczna, teraz turysta nawet płacić dobra wola za przewóz... ja, ja.
Meine Kollegen poinformować mnie, że trzeba uzupełnić bidon, na co Ich się zaśmiać, bo dziś być Sonntag i każdy sklep być geschlossen. Ich się bardzo zdziwić kiedy się okazać, że w Polska to każdy sklep być otwarty czy to być Sonntag czy Fest. My więc uczynić zakupy i cieszyć się pełny bidon znaczyć się Flasche.
Pijalnia wody w Połczynie© sargath7
Na zwiedzać miasto czasu nie być niestety, więc my kontynuować czerwony szlak, po drodze mnie przysuszyć, jak Ich mijać stary browar BROK, ale w Polska jest Kultur tu nie można pić piwo jak prowadzić Fahrrad, a u mnie w Deutschland same moczy morda... ja, ja.
My jechać Gut ścieżka (tak tu nazywać Radweg :))) ) i po droga zahaczyć o pijalnia wody z dziura, woda gut, gut, ale Flasche pełne być niestety więc zapchać morda z całości i pojechać dalej.
Dalej to my być w ogród Angielski, piękny, naprawdę takich widok w Deutschland Ich nigdy nie widzieć, Ich się zastanawiać dlaczego mieć takie złe zdanie o Polska i Ich zrozumieć - to przez opowieści meine drogi Kameraden Herr Misiatzsch z którym często Ich podróżować po Deutschland.
Lilie w Parku Angielskim© sargath7
Park Angielski© sargath7
Dalsza trasa być również malownicza, ale więcej teren, my trochę zbłądzić i trafić przez przypadek na posesja privat. Tam my spotkać dwie kobieta, jedna chcieć mnie pogonić, a druga miła wskazać nam droga, Ich się zastanowić i dojść do wniosek, że ta wulgarna kobieta to musieć mieć jakieś korzeń z Germania... ja, ja tu kiedyś te plemiona zamieszkiwać.
Nad jeziorem Kłokowskim© sargath7
Nad jeziorem Kłokowskim© sargath7
Po chwila odpoczynek nad piękny jezioro Kłokowskie, Ich musieć ruszać dalej do wieża na Wolej Górze. Wieża być przeciwpożar i my się wdrapać na nią po ponad 200 stopień, bez Fahrrad oczywiście. Tak sobie Ich znowu pomyśleć, że w Deutschland to taka atriaction pewnie kilka ojro by kosztować, bo w Deutschland to za wszystko trzeba płacić, a tu co kostenlos , znaczy się gratis... ja, ja.
Wieża widokowa na Wolej Górze© sargath7
Widok z Wieży© sargath7
Shrink pod Wieżą© sargath7
Widziałem orła cień...© sargath7
Z pod wieża my kierować się czarny szlak przez wioska Czarnkowie do kolejna atrakcja czyli Radweg w miejsce stara linia kolejowa.
Na czarnym szlaku© sargath7
Zabytkowy dom w Czarnkowie© sargath7
Czerwień jak krew rozlewa dzikość róży w sercu© sargath7
I po żniwach, czas na jesień i liście z drzew spadające© sargath7
Wreszcie Ich dotrzeć wspomniana ścieżka z początek szuter, ale dobra jakość być to pewnie niedługo Polacy poprawić, w końcu to nie być Rugia, że po piach jeździć tu widać kultura. Gdy za chwila już być piękny gładki asfalt my spotykać wiele rowerzysta którzy bardzo kultura, oni robić nam miejsce i pozdrawiać nas kultura. Ich tak sobie znowu myśleć, że Polska to być piękny kraj, nie to co u mnie na Uznam, pieszy łazić po ścieżka, oh ja pamiętać jak kiedyś przez taka jedna Frau Ich się przewrócić... ja, ja.
Dawna stacja kolejki wąskotorowej© sargath7
Na końcowy odcinek ścieżka, my mijać bardzo zręczna rowerzystka, ona jechać bez trzymanka i czytać książka i jechać tak dalej, coś niesamowite, w Deutschland to same niezdara jeździć... oj ja, ja, ja.
Następnie my mijać Złocieniec i kierować się nach Drawsko.
Kościół w Drawsku Pomorskim© sargath7
W stronę słońca© sargath7
Żniwa© sargath7
Bajkowy zachód kończący bajkowy dzień© sargath7
Ich się trochę zasiedzieć w Polska i nas zastać zmrok czarny, ale meine Kollegen być na to przygotowani i oświetlać droga.
Zamek w Pęzinie nocą© sargath7
Brama Pyrzycka w Stargardzie© sargath7
My dojechać do Stargard bez większy problem około godzina 22:30, czyli zgodnie z plan, a że plan nie było to każda godzina być zgodnie z plan :)
Dzięki meine Kollegen za wycieczka po piękna Polska, ich muszę teraz zająć się uświadamianie Deutsche społeczeństwo, że warto tu przyjechać.
Czus!
Dane wyjazdu:
218.73 km
0.00 km teren
Mollenbeck - w nowym składzie
Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 29.06.2011 | Komentarze 6
Mollenbeck, bo z mapy wyszło mi, że to najdalszy punkt jaki zaliczyłem podczas tego wypadu, a i w sumie najdalszy w Niemczech na zachód do którego udało się zapuścić. W sumie o decyzji o dołączeniu do ekipy myślałem ze sporym dystansem z racji zaproszenia od Koksa Wobera :), no bo gdzie ja na swoim MTB’ku będę gonił za szosowcami, ale boss wyprawy zadeklarował znośne tempo więc schowałem białą flagę i dołączyłem do teamu.Spotkanie na Głębokim, dawno stamtąd nie wyruszałem, właściwie miejscówka typowo zimowa, bo dobre zimowe akcje się tu rozpoczynały, pierwsze mrozy, pierwsze śniegi i zasrane wiatry :), to mi się na wspominki zebrało :D:D:D
A więc do rzeczy, o 8 pierwsza fotka startowa, tym razem robiłem za statyw, bo nie było Misiaczowej sakwy :)
Ekipa na Głębokim© sargath7
Od lewej Adrian, Piotrek, Magda, Romek i Tomek, kurcze rymuje się, ale to ich wina bo się tak ustawili, a jak fotkę odwrócicie o 180* to jeszcze ja tam byłem :)
Po sesji odpaliliśmy korby i śmignęliśmy z piskiem gum do Lubieszyna przez dobrą, gdzie miał czekać na nas Adam, ale nie czekał więc gdy udało się wyhamować poczekaliśmy około kilku minut na poboczu. Powód spóźnienia okazał się zrozumiały gdy wreszcie zjawił się na starcie nr 2. Jako że jego piękna kolarka była stanowczo zbyt lekka więc przykleił, tak przykleił to dobre słowo, do niej dwa kilo bananów i kilka litrów wody w butelkach pół litrowych wynajdując przy tym dość efektywne bidony jednorazowe (dokumentacja fotograficzna u innych uczestników wyprawy).
Już w komplecie pognaliśmy w stronę Pasewalku, nie myślałem o postoju zbyt szybko, bo i w sumie po co, tempo znośne, ale moja dętka pomyślała za mnie i postanowiła że kilka ropopochodnych atomów w jej strukturze postanowiło przestać trzymać się za wiązania co zaowocowało permanentną próżnią w jej wnętrzu. Winowajcą syntezy był wredny niemiecki kolec. Usterkę naprawiłem w zastraszająco „szybkim tempie” więc ekipa dała mi do zrozumienia, że nadaję się idealnie do temu BMW Sauber :D:D:D
Za Pasewalkiem dostałem cynę, że pora na oddanie toksyn w glebę, udało mi się wtedy wyhaczyć dobre miejsce na kilka fotek, a krajobraz wg mnie był bajkowy.
Krajobraz na wprost© sargath7
Krajobraz na prawo© sargath7
Krajobraz na lewo© sargath7
Kolejny postój przed Strasburgiem i dobra pora na drugie śniadanie, gdzie opędzlowałem dwa jajka, przykład wzięty z poprzednich wypadów, znaczy zgapiłem, do tego kanapka z wędliną i mam moc :D
Miasto Strasburg jak Strasburg, nic specjalnego, trzeba by było dokładniej zbadać przy następnej okazji, ale teraz przynajmniej wiem skąd pochodzą „żenujące żarty prowadzącego”
Postój przed Strasburgiem© sargath7
Tematem dzisiejszej lekcji powinny być chmury, takie bowiem zjawisko towarzyszy ostatnio większości rowerzystów, przynajmniej w północno zachodniej Polsce. Właściwie to większość dzisiejszych fotek opiewa w to zjawisko, choć dzisiaj pokazały się od dobrej strony, bo nie padało co było pozytywnym akcentem wycieczki. Jako że chwilę tam staliśmy to wzięło mnie na porównywanie chmur do rzeczy codziennych, np. na fotce poniżej jak się przyjrzeć to można dostrzec rekina z otwartą paszczą, szpiczastą płetwą i zadartym ogonem… no dobra rzecz nie codzienna, ale na fazę dobra :)))
Pochmurny rekin© sargath7
Dalej w ruch i tak na dobrą sprawę to za dużo miejscowości mijaliśmy więc teraz mogę być nie wiarygodny w opisie tego gdzie dokładnie w danym momencie się znajdowaliśmy, proszę w razie co o poprawę :D:D:D
Zapomniałem wspomnieć o wietrze który był wnerwiający do Strasburga, a za nim to już wkurwiający, bo obraliśmy kierunek centralnie pod niego, aż do nawrotu w Mollenbeck.
Gdzieś za Strasburgiem na lotnej udało się uchwycić wycieczkowiczów :)
Romek i Magda na lotnej premii zdjęciowej© sargath7
Jadąc dalej do Woldegk wjechaliśmy w granice Parku Naturalnego Feldbergu.
W tle wiatrak w Woldegk nad jeziorem Stadtsee© sargath7
Inny wiatrak w Woldegk© sargath7
Tereny wokół Woldegk obfitują w pagórki więc peleton nam się trochę rozciągnął, a widoczki naprawdę przednie. Traska z pewnością do powtórki w niedalekiej przyszłości mam nadzieję, bo krajobrazy naprawdę zachwycały.
Spalanie wody było dość spore więc w Feldbergu dopadliśmy jakąś „Stonkę” gdzie zrobiliśmy upgrade ekwipunku.
Tak w kwestii przemyśleń to szosowcy to jednak mistrzowie miniaturyzacji bagaży podczas wycieczek, cały dobytek upchany w trzech kieszonkach na plecach, nie wspominając już arcymistrza kompresji Adamickiego z jego bidonami i sakwami bananowymi :)
Wieża kościoła w Feldbergu© sargath7
Za Feldbergiem zatrzymaliśmy się dość szybko, aby podziwiać widoki nad jeziorem Breiter Luzin na tamtejszej grobli. Ekipa stanęła trochę nie fotogenicznie więc zdjęcie wyszło jak wyszło :)
Grobla komunikacyjna na Breiter Luzin© sargath7
Breiter Luzin© sargath7
Taka czysta woda była widoczna z grobli© sargath7
Ekipa na grobli© sargath7
Restauracja - chyba skandynawska przy grobli© sargath7
Łódż Wikingów© sargath7
Na wylocie z Parku Feldberg dróżka wiła się w świetnej leśnej scenerii, samochodów było mało, więc nie przeszkadzał nawet brak niemieckiej ścieżki rowerowej.
Lasy za Wittenhagen© sargath7
Na wylocie z parku Natural Feldberg© sargath7
Gdzieś w okolicach Wittenhagen chyba źle skręciliśmy bo zaczęła się płytówka , coś w stylu drogi na Chociwel ze Szczecina, ogólnie masakra… dla roweru szosowego i tak kilka kilometrów prawie pod Furstenwerder. Okazało się że to była trasa alternatywna, ale nie nadrobiliśmy kilometrów więc spoko, mi tam płyty nie przeszkadzały zbytnio :D:D:D
Kamieniczki w Furstenwerder© sargath7
Jako że od Feldbergu cisnęliśmy z wiatrem to z licznika nie schodziliśmy poniżej 30 do Prenzlau, ba! po kilku kilometrach siedzenia na kole Adamickiemu i jego rozgrzewkowej 40, trochę mnie odcięło i zostałem z tyłu. Na szczęście los się nade mną zlitował i z pola właśnie wyjeżdżał traktor z wielką przyczepą siana, to był niemiecki traktor więc okazał się bardzo pomocny, po chwili jak mnie wyprzedził szybko wskoczyłem mu na koło i już na luzie niczym z górki 40-45 ciągnął mnie przez 8 kilometrów prawie pod Prenzlau.
Dziad miał w przyczepie uszkodzone światła stopu i jak wyprzedzał Romka i Magdę to ostro przyhamował więc prawie pocałowałem deskę tylnej klapy, ale jakoś perspektywa nadrobienia średniej w sprzyjających warunkach była silniejsza więc nie zrezygnowałem ze wspomagacza.
W Prenzlau dwa postoje, jeden na wlocie do miasta, a drugi nad jeziorkiem.
Ciśniemy z Adrianem w przeciwnych kierunkach w Prenzlau© sargath7
Jezioro Unteruckersee© sargath7
Panorama Unteruckersee© sargath7
Za Prenzlau Adrian odłączył się od ekipy i pognał do Gryfina, natomiast my przez Brussow pocisnęliśmy do Locknitz, gdzie jeszcze na ukojenie mięśni kupiłem piwko i czekoladę (Milka po 0,59 ojro, a Ritter Sport po 0,79 normalnie mega taniocha) . W Lubieszynie ekipa podzieliła się na kilka części.
Dziękuje wszystkim za wycieczkę, było naprawdę mega, ale muszę jeszcze potrenować co by nie zwalniać grupy :)
Dane wyjazdu:
232.73 km
10.00 km teren
Niederfinow Chorin - kryptonim T.E.S.C.O.
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 16
Czyli tajna akcja inwigilacyjna Szczecińskiego BS na Landkreis Barnim która nastąpiła w pewien sobotni majowy dzionek. Prowokacji dopuścił się Jarek pseudonim Gadbagienny, który uznawany jest za zaginionego, zdemaskowany jednak i obecnie tajny agent BS, który po wybadaniu możliwości rekrutów uznał, że więcej daje praca pod przykrywką, a opisując swoje zimowe akcje podjazdowe na terytorium wroga zdradzał swoją taktykę.Do swoich celów wykorzystał oddanych sprawie cyklorebeliantów, których zwerbował sprytnie za pomocą ogólno polskiego serwisu RS, tworząc tym samym silny oddział uderzeniowy. Pisząc szyfrem zrozumiałym dla zainteresowanych ustalił czas i miejsce desantu z którego dalej ruszyliśmy opancerzonymi, zubożonym uranem, wozami bojowymi klasy Rover.
Miejscem startu miał być niepozorny parking, a znakiem rozpoznawczym logo na jednej z pobliski hal czyli T.E.S.C.O. (Tajna Ekspedycja Sekty Cyborgów - Overlord) . Godzina zero operacji mieściła się w przedziale 8:00 – 8:20 na którą stawili się oprócz mnie i wspomnianego wcześniej prowodyra, Paweł vel Misiacz, Adrian vel Gryf (dołączył w Gartz), Krzysiek vel Monter, Robert vel Lewy, Marcin vel Rake.
Ekipa na starcie :)© sargath7
Na początek ruszyliśmy spokojnym nie odznaczającym się tempem do granicy w Rosówku gdzie odebrałem od podstawionego człowieka w kantorze środki do zakupu ekwipunku na tyłach wroga.Następnie jechaliśmy wzdłuż granicy gdzie po minięciu Mescherin dotarliśmy do Gartz skąd zgarnęliśmy kolejnego tajniaka Gryfa.
Mescherin© sargath7
Dla upamiętnienia akcji zrobiliśmy sobie fotkę pod łukiem który zaburzał skanery radarów, dzięki czemu mieliśmy schronienie przed zdemaskowaniem. Z Gartz poruszaliśmy się trasą Odra Nysa, tempo narzucał Jarek, a w trosce aby nikt nie przysnął w czasie drogi to tak 28-30 km/h przyciskał, ekhm znaczy się w jego przypadku smyrał korbę.
Komplet w porcie Gartz© sargath7
Gdzieś między Gartz, a Schwedt przyczailiśmy się na skraju lasu gdzie trzeba było omówić dalszą taktykę, tam też dowódca tłumaczył nam na wojskowej mapie, strategiczne punkty w których możemy spodziewać się dużego zagęszczenia i oporu wroga.
Wykład taktyczny© sargath7
Łabędzie przed Schwedt© sargath7
Po wyjechaniu z lasu jechaliśmy otwartym terenem do samej twierdzy Schwedt, po drodze odpierając ataki wrogo nastawionych niemców. Po instrukcjach naszego drużynowego poligloty Misiacza wiedzieliśmy że najlepszą taktyką zwalczania wroga, jest łyknięcie niemieckiej wiagry, która idzie w rękę i krzyknięcie „Zig Haj” co się do pewnego czasu sprawdzało, bo w miarę szybko przedostaliśmy się na obrzeża miasta, tam jednak nie było już tak łatwo , wrogowie byli bardziej podejrzliwi i dalsza droga była istnym slalomem, a nad głową pamiętam jak świszczały mi zwroty „Sznela”, obyło się jednak bez ran . Niestety opór był tak duży, że musieliśmy się wycofać do schronu w pobliskim Krajniku, tam też uzupełniliśmy ekwipunek. Jarek pokazał pieprzony granat solowy, którym miał zamiar poczęstować jakiegoś prusaka oraz pokrowiec na mikrofilm przypominający kanapkę którą w razie kompromitacji można skonsumować.
Przegrupowanie w Krajniku© sargath7
Ekwipunek Jarka 007© sargath7
Po chwili ponawialiśmy atak próbując objechać zaognione punkty, gdzie po drodze mijaliśmy jakiś nieznany odział rebeliantów, prawdopodobnie z pobliskich przyczółków. Dalsza droga jednak nie mogła przebiegać założoną trasą, ze względu na zaminowanie jej przez pobliski odział zmechanizowany, cynk otrzymał dowódca od stojącego przy drodze, chudego jak tyka o pociągłej strzałkowej twarzy, konfidenta. Dobrze że trenowałem ostatnio na poligonie Wkrzańskim akcje terenowe, bo teraz wyszło mi to na dobre ze względu na stan i ukształtowanie okolicznych terenów.
[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,182773,w-drodze-do-criwen.html]
W drodze do Criwen© sargath7
W drodze Criwen© sargath7
Z mocnym opóźnieniem dotarliśmy do Criwen. W miarę bezpieczną drogą udało się dotrzeć do Hochensaaten gdzie był pierwszy punkt sabotażowy, razem z Misiaczem wzbogaciliśmy pobliski zbiornik wodny śmiertelnymi toksynami domowej produkcji. Szybko przemieściliśmy się do Oderbergu gdzie ocenialiśmy możliwości taktyczne koryta tamtejszej rzeki.
Oderberg© sargath7
Aby nie rzucać się w oczy po szybkim przegrupowaniu w Oderbergu, zaczęliśmy napierać na kluczowy punkt misji, a mianowicie Niederfinow i tamtejszy teleport osiowy dla podwodnych statków atomowych. Na miejscu ja Monter i Rake zostaliśmy wyznaczeni do zbadania planów i wyniesienia schematów konstrukcji. W tym celu musieliśmy zdobyć przepustki na teren obiektu. Możliwe to było dzięki wcześniejszym staraniom Gada. Przepustki zostały już wcześniej przygotowane i należało je tylko wyjąć z pobliskiej skrytki płacąc paserowi 2 euro. Następnie z duszą na ramieniu przeszliśmy przez ścisłą kontrolę i pokierowaliśmy się ku przeznaczeniu.
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Treidellok na podnośni© sargath7
Udało się ustalić dane techniczne obiektu, oraz ten zaawansowany XX wieczny system, a także że wróg potajemnie buduję jeszcze lepszy technologicznie podobny obiekt w pobliżu. Ze względu na już standardowy brak czasu czym prędzej opuściliśmy strefę „0” i odmeldowaliśmy się u Gada gdzie poza pochwałami i obiecanym wnioskiem do odznaczenia, dostaliśmy pozwolenie na szaber w pobliskich barach, gdzie ja z Rake’m pałaszowaliśmy Wursta. Po chwili odpoczynku trzeba było ruszać, bo zgodnie z wyliczeniami mieliśmy duże opóźnienie misji.
Od ostatniego celu mieliśmy tylko kilka kilometrów, ale ze względu na problemy pod Schwedt tutejszy oddział pruski dowiedziały się o naszej obecności. Dlatego przebijaliśmy się przez las. Nie była to jednak w 100% bezpieczna droga, bo jak wiadomo grasowały tam oddziały Werwolfu. Droga okazała się zaminowana, na co psioczył dość mocno Misiacz, ale udało się jednak przejechać bez strat. Naszym oczom ukazała się potężna twierdza, która jak donosiło dowództwo prowadziła badania na schwytanych rodakach. Trzeba było to sprawdzić. Przyczailiśmy się koło jednego z murów i ustaliliśmy taktykę. Do środka mogła wejść tylko jedna osoba, więc początkowo zgłosiłem się na ochotnika, ale potem zacząłem się wahać i już z rozkazu dowódcy udałem się do twierdzy będącej pod przykrywką klasztoru, pozornie rzeczywiście wyglądało to jak klasztor. Udając pruskiego studenta udało mi się nawet zmniejszyć budżet wyprawy płacąc jednynie 2,5 euro łapówki dla Gertrudy stojącej na warcie. Nie wzbudzającym podejrzeń tempem przebiłem się przez błonia mijając stada rozsypującego się personelu laboratoryjnego i przebiegłem wzdłuż łukowych korytarzy wychodzących na dziedziniec. Podczas fotografowania obiektu na potrzeby artyleryjskie mało nie zostałem zdemaskowany, przez jedną Helgę. Robiłem zdjęcie gdy w kadr weszło mi jakieś próchno pruskie, przez co wypowiedziałem głośno najpopularniejszy i niewinny spójnik polskich zdań, szybko ugryzłem się w język i czmychnąłem do pobliskiej komnaty która prowadziła do piwnic. Nie wiem czy cynk o praktykach jakie miałem tu zastać okazał się fałszywy, czy po prostu coś pominąłem, bowiem lochy były puste z wszechogarniającym chłodem i wilgocią. Jednak po dokładniejszej eksploracji znalazłem ślady różnych nieznanych medykamentów, oznaczało że wszystko niedawno zostało przeniesione. Operacja była tajna w 100% co oznaczało, że mamy w ekipie kreta !
Dało mi to dużo do myślenia, a miałem już swoje podejrzenia.
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Bez w klasztorze, składnik trucizn wyskokowych :)© sargath7
W lochach klasztoru© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Cała akcja zajęła mi tylko kilka minut, ale dla towarzyszy czekających w ukryciu była to niemal wieczność, prawdopodobnie z powodu ciągłych patroli wokół twierdzy. Wszyscy odetchnęli z wielką ulgą gdy wróciłem cały i zdrowy. Mogliśmy ruszać. Kierowaliśmy się z powrotem na Schwedt. Traska przebiegała bez większych problemów poza niezidentyfikowanymi pojazdami patrolującymi pobliskie drogi. Machiny te były napędzane siłą niemieckich zwiędłych mięśni przez co były dość wolne, ale z dużym śmiercionośnym potencjałem.
Ze względu na nieznane walki po drugiej stronie rzeki udało się nam bez problemów okrążyć Schwedt i dotrzeć do miejsca przegrupowania w okolicach śluzy. Tam Misiacz popełnił nie wybaczalny błąd, naruszając ciszę radiową łącząc się z Jurkiem który w zemście za nie możliwość dołączenia do ekipy okazał się wtyczką wroga.
Dowód w sprawie przeciwko Misiaczowi :)© sargath7
Teraz wszystko zrozumiałem, w dodatku mam na wszystko dowody. Podczas pobytu w Niederfinow Misiacz już wtedy meldował do nieznanego odbiorcy nasze poczynania, wróg miał przez to czas, aby przenieść laboratoria z twierdzy Chorin. Jednak to nie wszystko co nas czekało. Jurek rozwścieczony, że jesteśmy cali i zdrowi, co gorsza suszy, postanowił przetestować nową broń biologiczną i nagle piękne słońce schowało się za grubymi stalowymi chmurami.
Cisza przed... Zemstą Jurka© sargath7
Misiacz wykorzystał chwilę naszego zdziwienia takimi niespotykanymi zawirowaniami pogodowymi i dał dyla. Większość ruszyła za nim jednak ja zostałem z Gryfem który został rany od bardzo toksycznych kropli lecących z nieba. Nałożyło się to po osłabieniu na treningu z poprzedniego tygodnia kiedy to musiał pokazać możliwości swojej głowy w jak najlepszym procentowym świetle. Zdrajcę udało się złapać na odcinku między Schwedt a Gartz. Tam też dołączył do nas Bartek, który uczestniczył w walkach o wyzwolenie Coca Coli pod Schwedt i wracając dostał się w wir Zemsty Jurka. Toksyczne krople stopiły mu oponę w jego odrzutowym Cyklonie.
Dalej jechaliśmy już mocno zmoczeni i napromieniowani przez co Misacz wykorzystał okazję do ucieczki, a cała drużyna została rozproszona.
Mission Complete
A tak już na poważnie to dzięki panowie za wycieczkę. Poniżej filmik z akcji T.E.S.C.O. :D:D:D
Dane wyjazdu:
207.11 km
15.00 km teren
Przełęcz Rędzińska i Zamek Książ - dzień ósmy (30.04 – 8.05)
Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 7
Wczorajsza krótka przebieżka po mieście dała mi do myślenia i odświeżyła chęć kręcenia korbą. Na dzisiaj miałem przygotowany plan. Zamierzałem zaliczyć Przełęcz Rędzińską czyli najtrudniejszy podjazd Rudaw Janowickich gdzie spadki dochodzą do 17%. Miał to być taki ostatni skok w stronę gór, bo jakoś to wszystko szybko się kończyło.Wstałem trochę po 6:00 i zaczynałem się pakować i zgodnie z planem ruszyć około 8:00. Za oknem kolejny motywator, czyli piękna pogoda, czyste niebo które nie mogło sprawić, aby jakakolwiek kropla deszczu mogła dotknąć ziemi. Takie myślenie to jednak można między bajki włożyć, bo po 7:00 mniej więcej na niebie dosłownie teleportowały się stada chmur i zapewniły mi maksimum wkurwienia zakrywając ostatni pozytywny kawałek nieba. Ewidentnie zanosiło się na deszcz, mój wyjazd stanął pod znakiem zapytania, bo jednak odcinek dość długi, a na starcie się przemoczyć to mi się nie uśmiechało. Zacząłem zwlekać ile się dało, a nawet momentami szukać alternatywy w postaci fotela przed telewizorem. Życiowe rozterki trwały do 10:00 kiedy uznałem „walić to” jadę!
Niby zanosiło się na deszcz, ale nie padało. Z Legnicy skierowałem się na Jawor krajową 3, z racji weekendu ruch był mniejszy, więc mniejsza ilość śmierdzieli w puszkach mogła zdołować mój nastrój, który nie pamiętał już super ekstra motywacji z godziny 6:00. Kilka kilometrów przed Jaworem miałem kryzysowy moment gdy zaczęło padać. Zacisnąłem jednak zęby i po przejechaniu Jaworu dotarłem do Bolkowa, a stamtąd do Marciszowa. Przed miasteczkiem jeszcze był piękny zjazd sponsorowany literką P i cyferką 7. Cyferką 7, bo nachylenie było tak duże, a wiaterek korzystny, że po asfaltowej nawierzchni rowerek leciał i z łatwością na liczniku zagościła prędkość poprzedzona cyfrą siedem właśnie, natomiast literka P jak Pojeb który wyprzedzał mnie na tym pięknym zjedzie na żyletkę.
Po dotarciu do Marciszowa udałem się w stronę mostu, gdzie miała się rozpocząć Rędzińska górka. Może i się zaczęła, ale bez problemów to obejść się nie mogło. Przed wyjazdem zrobiłem sobie miejsce mapki i przebiegu trasy, ale zdjęcia mi wcięło jak na złość. Dobrze że coś w głowie zostało, bo chyba bym wyszedł z siebie. Z opisu zapamiętałem, że start jest na moście nad Bobrem, a zbaczając z głównej drogi patrzę jest most i jest rzeka :) Wyciągam aparacik co by cyknąć początek do przyszłej relacji. Nie wiem jednak czy coś podświadomie było nie tak, ale uznałem, że lepiej jeszcze się upewnić, czy w dobrym kierunku jadę. Rozglądnąłem się i tylko zauważyłem jakiegoś przedszkolaka na rowerku, no nic co mi szkodzi, może się orientuje w okolicy. Pytam jak dojechać na Wieściszowice, a on odpowiada mi że muszę się wrócić i w centrum będzie zjazd. Myślę chyba jednak nie orientuje się, ale wpadłem na pomysł, że zapytam o Kolorowe Jeziorka, które pamiętam były zaznaczone na planie. Dzieciak podał mi znowu ten sam kierunek. Mówię nie ma bata trzeba się jeszcze kogoś spytać bo małolat mnie w maliny wpuści. Udało mi się dorwać jeszcze z 3 osoby które chyba same nie wiedziały skąd są, bo jak się zapytałem w sumie wszystkich czterech to tak cztery strony świata otrzymałem, pamiętam że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale chyba nie na moja skromną przełęcz. Co się okazało, po analizie wybrałem kierunek i trasę którą opisał mały rowerzysta, bo uznałem że kto jak kto, ale tylko dziecko zna poprawną trasę do Kolorowych Jeziorek :) Strzał okazał się w dziesiątkę i ku mojemu zdziwieniu odkryłem przyczynę mojego problemu, a mianowicie nikt nie wspominał, że w tej wioseczce są dwa mosty nad Bobrem :)
Widok z mostu nad rzeką Bóbr© sargath7
Nachylenie na tym etapie to bułka z masłem więc szybko dotarłem do Wieściszowic, pierwsze trudniejsze odcinki zaczęły się gdy odbiłem we wsi na Kolorowe Jeziorka. Kolorowe bo jest to pozostałość po kopalniach pirytu które były w tym rejonie. Natomiast barwy wynikają z duże zawartości minerałów w wodzie i duże go zakwaszenia od wpływu siarki.
Opłacało się pomęczyć zbaczając z trasy, bo tereny wokół jeziorek zadowolą większą grupę maniaków mtb. W dodatku miedzy nimi prowadzi szlak rowerowy. Także wszystko na legalu Misiacz :)
Jeziorko Zielone© sargath7
Skały siarki© sargath7
"Siarą| było by się tędy nie przejechać :)© sargath7
Jeziorko Purpurowe© sargath7
Motocykliści wyhaczyli teren na akrobacje© sargath7
W tym samym czasie nad stawy wpadła grupa amatorów krosu motocyklowego, ale szybko się znudzili i przestali rozjeżdżać szlaki i zbędnie informować o braku tłumików w swoich maszynach.
Jeziorko Zielone i Purpurowe leżą koło siebie, a do Błękitnego trzeba się trochę namęczyć, bo leży znacznie wyżej niż poprzednie, a prowadzi do niego dość stromy podjazd terenowy.
Jeziorko Błękitne© sargath7
Laguna© sargath7
Tereny wokół były mocno zawilgocone, a w połączeniu z tamtejszą glebą stworzyło papkę która szybko polubiła się z moim rowerem, że gdy zjeżdżałem z powrotem do Wieściszowic to elementy ramy wyglądały jak odlewy z gipsu.
Kościół we Wieściszowicach© sargath7
Zaraz za wsią zaczęło się to na co miałem ochote od dłuższego czasu, czyli mega podjazd i do tego z nowym dywanikiem asfaltowym. Pod takie cacko jeszcze nie wdrapywałem się rowerem, a Miodowa w Szczecinie to płaska ścieżka z zakrętami. Zaraz po opuszczeniu stawów niebo się przetarło i wyszło piękne słońce. Trochę nie w porę, bo myślałem że na podjeździe się rozgrzeję i tak się stało z nawiązką, nie narzekam jednak bo nagroda w postaci widoczków rekompensuje wysiłek. Jak sobie pomyślę, że teraz bym siedział w domu i zobaczył takie niebo to pluł bym w brodę, że zrezygnowałem przez kilka chmurek na niebie.
Początek najtrudniejszego odcineka trzykilometrowego - średnio około 11% nachylenia do max 17%© sargath7
Asfalt jednak przed szczytem się kończy i zaczynają się wertepy, ale już na wypłaczonym odcinku drogi.
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Krzyż Milenijny© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
A więc udało się, plan zaliczony. Pogoda piękna czasu jeszcze dużo, rzut okiem na mapę Polski, oczywiście nie ma opcji abym wracał tą samą drogą. Plan był na maksimum 150 km, no cóż plany lubią też nie wychodzić w pozytywny sposób. Podobnie jak z zamkiem Czocha, nie mogłem odpuścić zamkowi w Książu więc kierunek na Wałbrzych. Najpierw jednak trzeba zjechać z tej górki oczywiście z drugiej strony.
Tak w ramach wyjaśnienia, zjazdy nie były mile widziane, bo byłem strasznie leniwy i nie zrobiłem tylnego hamulca, zdemontowałem tylko zacisk w domu :)
Zjazd ograniczał się do hamowania pulsacyjno – asekuracyjnego, co nie przeszkadzało w rozpędzeniu się do 50-60km bez napędzania. Hamować za bardzo nie mogłem bo całkowita utrata hamulców nie była w planie. i akurat ten plan został zrealizowany.
Kościół w Rędzinach© sargath7
Kościół w Pisarzowicach© sargath7
Przed Kamienną Górą© sargath7
Do samej Kamiennej Góry był zjazd więc udało się zregenerować. W Kamiennej nie zatrzymywałem się bo czas gonił ze względu na chęć zwiedzania zamku w Książu, a kasy zamkowe otwarte do 18:00. Zatrzymałem się na stacji i zachciało mi się Sprite’a . Mimo doświadczeń wlałem go do bidonu, a po paru set metrach gdy zapragnąłem łyka to miałem go już na całym kokpicie i ramie, co zaowocowało w późniejszym czasie w połączeniu z błotem do mozolnego mycia sprzętu.
Zamiast cisnąć na Wałbrzych ściąłem sobie drogę przez Szczawno Zdrój i około 17 byłem przed zamkiem. Przed twierdzą był umiejscowiony parking strzeżony więc wpadłem na pomysł zostawienia go pod czujnym okiem strażnika. Jak się okazało za popilnowanie sprzętu nie musiałem nic płacić, bo rowerzyści nie płacą :)
Lew strzegący zamku© sargath7
Zamek Książ© sargath7
Już na luzie udałem się do kasy gdzie bez problemu udało się nabyć bilet studencki. Zły jednak byłem bo nie udało się załapać na zwiedzanie z przewodnikiem (tylko do 17:00) i najciekawsze podziemia z tajemnicami II w. ś. zostały poza moim zasięgiem. Zamieszczam fotki tylko z zewnątrz, bo publikowanie środka jest zabronione mimo wykupienia pozwolenia na fotografowanie za 8zł, ale tylko do własnych zbiorów.
Rzeźby roślinne na tarsach zamku© sargath7
W ogrodach zamku© sargath7
Jedna z wież zamku Książ© sargath7
Ściana południowa zamku© sargath7
Herb rodowy na południowej ścianie© sargath7
Frontowe wejscie do zamku z zejścia do tarasów© sargath7
Obskoczenie wszystkiego zajęło mi ponad godzinę, albo lepiej (dobrze że nikt na mnie nie czekał :D:D:D), a po zwiedzaniu posilałem się w pobliskim barze, gdzie zadzwonił do mnie Jurek, jeszcze wtedy rowerowy, teraz niestety już nie, bo praca go pochłonęła :)
Następnie na koniec skoczyłem na punkt widokowy, niestety taka pora że wszystko pod słońce, czyli kaszanka z fotek wyszła.
Zamek Książ z punktu widokowego© sargath7
Zamek Książ© sargath7
Gdy zamierzałem odwiedzić zamek w Książu uznałem, że wrócę pociągiem z Wałbrzycha, jednak na dworcu okazało się, że nie ma bezpośredniego połączenia Wałbrzycha z Legnicą i trzeba się przesiadać w Jaworzynie Śląskiej. Jako że słoneczko jeszcze dobrze dawało, było koło 19:00, więc uznałem że bujnę się do Jaworzyny, bo szkoda czasu na przesiadki, a taka opcja pociągiem to jakieś cztery godzinki w plecy, ze względu na przesiadki. Gdy doczłapałem się do Jaworzyny to się wkurzyłem, że od razu nie skręciłem na Legnicę i nie olałem pociągu. Pociąg bowiem dopiero za 1,5 godziny. Czułem się jednak na siłach i nie chciało mi się czekać , pogoda świetna, a w końcu to już naprawdę ostatni dzień na Śląsku. Uznałem że wracam rowerem do Legnicy. Na liczniku ponad 120 km więc luzik. Nie wiem co mi się we łbie ubzdurało, że muszę jechać przez Bloków i w Strzegomiu zamiast na Jawor machnąłem się na Bolków, przez co do woreczka kilometrów w tym dniu dołożyłem kolejną dwudziestkę. Na szczęście wiatr był moim sprzymierzeńcem i ani specjalnie nie przeszkadzał, a wielokrotnie wręcz pomagał, licznik wskazywał 35 – 40 km/h. Nie wiem jak mi to wyszło, ale w domu byłem po 22:00 więc szybciej niż zaplanowałem :)
Kategoria Dolny Śląsk - Urlop Maj 2011, Górskie wypady, Wycieczka, 200 km <
Dane wyjazdu:
229.73 km
0.00 km teren
Pętla
Sobota, 4 września 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 4
Wycieczka długo planowana, ale zrealizowana.Pobudka przed 5 i na rowerku byłem o 5:45, bankomat.
5:55 i jedzemy już we dwójkę na Rondo Uniwersyteckie.
Wschód słońca na rondzie.© sargath7
W stronę granicy podążamy we czwórkę.
Zaczyna padać drobny deszcz.
W Kołbaskowie uzupełniłem prowiant o batony i przekroczyliśmy granicę w Rosówku.
Dojechaliśmy do skrzyżowania Gartz - Gryfino i tam czekali na nas ostatni dwaj uczestnicy.
Około 7:30 ruszyliśmy na południe, minęliśmy Gartz i dotarliśmy do Schwed.
Nie udało się objechać całego miasta, ale starówka zaliczona i powiem szczerze, że bardzo ładne i zadbane miasto, akurat odbywał sie tam festyn i dla samochodów granica w Krajniku była zamknieta.
Zabudowa starówki© sargath7
Kościół© sargath7
Kościół© sargath7
Bliżej nie ustalony obiekt© sargath7
A na festynie...
Drewniaki© sargath7
Można było sie przejechać "Ciapkiem" :)© sargath7
Lisy też tam biegały - bardzo fotogeniczne :)© sargath7
Widok na Schwed z mostu na Odrze© sargath7
Następnie kierunek Krajnik
Za mostem Polska© sargath7
Z Krajnika udalismy się do Chojny.
Zachowane fragmenty murów obronnych, podobna wieża jest po drugiej stronie miasta.© sargath7
Ratusz© sargath7
Kościół Mariacki© sargath7
Za Chojna mineliśmy Trzcińsko Zdrój i w ferworze walki w Rowie źle skręcilismy i prawie do Myśliborza zawitaliśmy (zmylił nas przeciwny kierunek na Gryfino), powrót (około 10km nadłożylismy) i kierunek na Banie.
Widok na Banie, tutaj kolejny większy odpoczynek.© sargath7
Tak nas w Pyrzycach przywitali :)© sargath7
Przed Stargardem już było conajmniej ciężko, a to dopiero 180 kilometr.© sargath7
W mieście uzupełniłem kalorie Kebabem :) i kierunek na Sowno i Kliniska Wielkie
Dajemy ostro bo czasu mało, a już się zaczęło ściemniać.© sargath7
Za kliniskami już z "górki", z prawobrzeża przeskoczyliśmy trasą zamkową i do wyrka :)
Rekord życiowy pobity!!!