......... Wpisy archiwalne Październik, 2011, strona 1 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:1281.86 km (w terenie 90.00 km; 7.02%)
Czas w ruchu:52:50
Średnia prędkość:24.26 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:75.40 km i 3h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
121.14 km 0.00 km teren
04:12 h 28.84 km/h:
Rower:Onix

Schwedt w poszukiwaniu jesieni

Poniedziałek, 31 października 2011 · dodano: 18.11.2011 | Komentarze 6

31 październik to oczywiście dla mnie jeden z dni długiego weekendu, okazało się jednak że większość znajomych pracuje, nie pytałem oczywiście każdego, bo uznałem że jest okazja na wypad solo, nie pamiętam już kiedy ostatnio słyszałem tylko własne myśli podczas wycieczki i teraz nadarzyła się sposobność, aby sobie przypomnieć :)

Pytanie odwieczne gdzie jechać? Dzień krótki, a jakoś nie specjalnie chciałem wracać po nocy, zwłaszcza, że zebrałem się dość późno z wyra. Sobota i niedziela pod znakiem mtb bardzo mnie rozkręciła i samopoczucie było na dość wysokim, pozytywnym, poziomie. Ze względu na brak deszczu od kilku dni, wyciągnąłem szoskę która wskazała mi kierunek do Schwedt. Mimo utrzymującej się ostatnio pięknej pogody nie miałem złudzeń kiedy obudziłem się, a za oknem zamiast słońca i niebieskiego nieba, widoczna była tylko mgła niczym szklanka mleka. Z domu wyszedłem dopiero po 11, czyli w sumie w połowie dnia :) do tej pory po mgle nie było śladu zostały tylko szare chmury, ale grunt że grunt suchy, czyli brak deszczu.

Nie zapomniałem oczywiście o aparacie, bo wyjazd tematyczny :P. Miało być szybko z przemyśleniem trosk dnia doczesnego i analizą otaczającej rzeczywistości oraz masą postojów na foty, gdzieś jeszcze próbowałem wcisnąć postój na żurek w Krajniku koło Schwedt :D

Gdy byłem już w centrum i skomplikowane wzory matematyczne upewniły mnie, że mam zajebisty czas i niepotrzebnie targam lampy to wyczaiłem znajomą co jej dawno nie widziałem i tak zeszło z pół godzinki. Jak już jechałem dalej nie chciało mi się zaprzątać ponownie głowy przeliczeniami i doszedłem do wniosku, że mi wszystko jedno kiedy wrócę oraz że dobrze że jednak targam te lampy. Jadąc ul. Mieszka minąłem cmentarz i dało się wyraźnie zauważyć, że jutro Wszystkich Świętych, a że zwykle mam w zwyczaju olewanie ścieżek rowerowych to jakoś piesi nie narazili mi się, tym razem, zbytnio. Oczywiście mimo szerokiego chodnika większa ilość postanowiła wybrać czerwoną nawierzchnię, tak chyba z przywiązania do poprzedniego systemu. Policja oczywiście nic nie widzi no bo w końcu sezon na rower się już skończył, na szczęście mnie też nie zauważyli że nie jadę po ścieżce i nie taranuję tych buraków, więc uznałem to za jakiś tam przejaw sprawiedliwości.

Do granicy szybko i bezpiecznie, a potem już tylko tradycyjnie asfaltową ścieżką wzdłuż wału nad Odrą. Złotą jesień było widać na każdym kroku, a że sam jechałem i nikt mnie nie poganiał to sporo czasu poświęciłem na postoje i zdjęcia. Niemcy wyludnione, bo u nich akurat wypada 31 wolny to na trasie sporadycznie mijałem jakiegoś osobnika. Do Gartz odcinek kostkowy ogólnie nie jest zły nawet jak na szosę, ale ktoś zapomniał liście i gałęzie pozbierać i był z nich istny dywan, a nie wiadomo co pod spodem. Pamiętałem że miało być szybko, ale robiłem tyle postojów, że jazda między zatrzymaniami była już zbyt szybka i mimo cienkiego ubioru trochę się zgrzałem. Gdy minąłem Gartz to o mało był nie zaliczył lądowania w rowie, bo rodzinka Helmutów postanowiła iść całą szerokością wału, gdy próbowałem ich wziąć z lewej strony to mnie zauważyli i zamiast iść dalej jak szli to na siłę próbowali ustąpić. Zakończyło się to moim odbiciem na sam brzeg asfaltu i niestety przednie koło się ześlizgnęło i zakleszczyło, tył okręcił się ze mną o 90* co zaowocowało uwolnieniem przedniego koła i już miałem się wypiąć by jak najmniej boleśnie wylądować na asfalcie, gdy poczułem że odzyskuję władzę nad sprzętem, obróciłem korbą i wyszedłem na prostą, pewnie to śmiesznie wyglądało, ale grunt że obyło się bez szlifa.

Będąc już w Schwedt darowałem sobie skok na zupę do Krajnika i od razu zawróciłem, aparat poszedł do plecaka co by mnie już nie kusił, a jazda stała się płynna i warunki do przemyśleń korzystne :D
Nie będę się rozpisywał o źdźbłach trawy tańczących do melodii wiatru na rozłożystych łąkach, o kołyszących promieniach słońca na falującej tafli wody, o śpiewie ptaków ukrytych w konarach drzew melodyjnie zwiastujących chowające się słońce za horyzontem, nie będę bo zwyczajnie tego nie było po za szumem mojej opony na asfalcie, po za wiatrem walącym mi prosto w ryj, po za melodyjnym dźwiękiem rozgniatanej skorupy ślimaka pod moją oponą, którego nie zdążyłem ominąć. Jednak nie dałem się melancholii bowiem w końcu mimo zakłamania świata i zatartym marzeniom świat jest nadal piękny, a teraz przychodzą nowe myśli nowe marzenia i prawda staje się rzeczywistością, tak to wszystko powiedziały mi endorfiny które wydzieliły mi się podczas jazdy, a potem zapadł zmrok i patrzyłem tylko żeby nie wjechać w jakąś dziurę :P


Jesiennie koło Neurochlitz © sargath7

Pory roku to najlepsi dekoratorzy wnętrza świata © sargath7

W metropolii natury © sargath7

Jesienne przysmaki © sargath7

Nasza ostatnia podróż nieraz może zakończyć się w wyjątkowym miejscu © sargath7

W tunelu przyrody © sargath7

Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły © sargath7

Skarby teściowej © sargath7

Rzeźby szuwarowych drwali © sargath7

Owoce leśne © sargath7

Robiąc to co inni często ukrywamy swoją wyjątkowość © sargath7

Hey man, what's up? © sargath7

Odra w Schwedt © sargath7


Dane wyjazdu:
59.25 km 25.00 km teren
02:24 h 24.69 km/h:
Rower:Ekspert

Trening PNR

Niedziela, 30 października 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 2

Dawno nie było mnie na treningu PNR, a dzisiaj nadarzyła się okazja więc postanowiłem, że bujnę się do Bukowej na zbiórkę, m.in. miejsce treningów było powodem moich nieobecności. Może teraz się to zmieni, bo treningi przeniesiono z wtorku na niedzielę.

Na moście długim ustawiłem się z Pawłem i Piotrkiem, a po drodze dołączyli Grzesiek i Tomek (jak o kimś zapomniałem to przepraszam, ale po takim czasie już mi się składy mylą) :))

Punkt zbiórki - pętla na bukowym o 11, więc jeśli nic nie pokręciłem z ilością osób to było nas siedmiu. Cel na ten dzień - czasówki. Trzy etapy - podjazd, teren zróżnicowany i zjazd. Polegało to na najzwyklejszym wyścigu z pomiarem czasu, więc każdy startował osobno. Mimo, że ostatnio narzekałem na brak formy udało się wygrać wszystkie trzy etapy. Najlepiej poszło mi z podjazdem, potem pagórki i tradycyjnie zjazd przydało by się doszlifować.

Zaplecze siły nabytej ostatnio na szosie, przełożył się pozytywnie na mtb :)
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
42.40 km 25.00 km teren
01:59 h 21.38 km/h:
Rower:Ekspert

Wkrzańska - rozkręcanie

Sobota, 29 października 2011 · dodano: 13.11.2011 | Komentarze 7

Po praktycznie tygodniu nie jeżdżenia (nie licząc jednego dojazdu do pracy), postanowiłem wyskoczyć na rozkręcenie mięśni w lesie. Axis zmajstrował sobie nowe kółko więc po małym serwisie wjechaliśmy w teren. Na szlaku dużo liści, trzeba uważać, przy nachyleniach na boczny uślizg.
Trochę pokręciliśmy sami, a później dołączył Piotrek. Bylismy m.in. zaliczyć podjazd na wieżę Quistorpa, gdzie okazało się że prace przygotowawcze do remontu wieży zostały rozpoczęte. Na razie uprzątnięto wszystko z gruzu i śmieci. Póki nie wejdzie tam ekipa remontująca można podziwiać oryginalną posadzkę z przed wieku, oczywiście oficjalnie wstęp jest wzbroniony :)
Samopoczucie raczej dobre, ale czułem strasznie brak jazdy przez tydzień, szybko dostawałem zadyszki, dłuższe przerwy nie wskazane.

Na niebieskim © sargath7

Liście usłały dywan i przykryły ścieżki © sargath7

Jesień na Głębokim © sargath7

Na grobli © sargath7

Brzydkie kaczątko © sargath7

Kolorowo na Głębokim © sargath7

W wieży Quistorpa © sargath7

Korytarze w ruinach © sargath7
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
25.16 km 0.00 km teren
00:56 h 26.96 km/h:
Rower:Onix

Szczecin nocą #5

Czwartek, 27 października 2011 · dodano: 11.11.2011 | Komentarze 1

Brama Królewska © sargath7


Było trochę przerwy po Berlinie, byłem pewny że mnie cos rozłoży, jednak się upiekło :))
Po 12 dniach znowu na szosce.
Kategoria Praca, Szczecin nocą


Dane wyjazdu:
55.49 km 0.00 km teren
04:10 h 13.32 km/h:
Rower:Ekspert

Festival of Dark? – Berlin

Sobota, 22 października 2011 · dodano: 10.11.2011 | Komentarze 5

Tak na dobrą sprawę to nie wiem od czego zacząć, czy od tego że był to jeden z najgorszych wypadów w jakich miałem okazję uczestniczyć, czy może że do dzisiaj pamiętam jak przemarzłem na kość, albo może w ramach równowagi, że było kupę śmiechu jadąc w grupie znajomych właściwie bez celu… dobra! szala się zbytnio nie przechyliła, było do bani… ale chyba lepiej od początku.

O imprezie odbywającej się w Berlinie dowiedziałem się z lokalnego forum rowerowego i zapowiadało się to naprawdę interesująco. Była możliwość wyjazdu busem, ale ostatecznie wybrałem opcję dojazdu własnym samochodem, zwłaszcza że chęć na ten „festiwal” nabrał też Adrian, więc mogliśmy mieszcząc się w miarę rozsądnych kosztach dołączyć niezależnie do ekipy. Jako że lubimy popstrykać fotki to uznaliśmy że po przejeździe zostaniemy w Berlinie na całą noc co by wszystko obfocić.

Ostatecznie zebrała się spora ekipa i w konwoju pięciu samochodów mogliśmy kierować się do stolicy rzeszy. Plan zgodnie z info na forum był taki że dojeżdżamy do Hohenschönhausen gdzie przejmuje nas przewodnik niemiecki, a trasa cytuję – (…)wiedzie bocznymi drogami do centrum miasta, a potem już po kolei przez wszystkie główne lokalizacje, w których coś się świeci (...). Czy to proste zdanie mogło wzbudzić podejrzenia?

No więc w sobotę (22.10.) zebrałem się i pojechałem do Gryfina gdzie zapakowaliśmy się z Adrianem do auta, a następnie udaliśmy na miejsce zbiórki w Kołbaskowie. Jak się okazało nie dogadaliśmy się z resztą grupy wystarczająco precyzyjnie, bo stacji na granicy jest kilka i czekaliśmy na siebie na dwóch różnych. Koniec końców po spotkaniu ruszamy na autostradę już w komplecie i po ca 1,5 h jesteśmy w Berlinie i właściwym miejscu czyli Hohenschönhausen. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem rozpakowujemy sprzęt, przebieramy się, humory dopisują tylko kilka osób musi oczywiście pyknąć dymka. Nie kumam jak rowerzysta może palić, to jak ocieranie się o hipokryzję, to jak odchudzanie się w barze z fastfoodem, to jak pozdrawianie sąsiada z jednoczesnym pluciem mu na wycieraczkę, to jak… ;)

Wracając do dobrych humorów, ten dzień był pierwszym kiedy miałem wypróbować sakwy zamiast plecaka. Zapakowałem je wcześniej, a że miały od groma różnych kieszeni i schowków to znalezienie w nich czegoś graniczyło z cudem, a cudem w tym przypadku miał być komplet kluczy który potrzebowałem do złożenia sprzętu. Na szczęście z pomocą przyszedł Bronik użyczając mi swój komplet, za co serdecznie dziękuje, mój natomiast się znalazł zaraz po tym jak oddałem ten pożyczony :D:D:D

W międzyczasie zaczęli zbierać się fryce i nie powiem sporo się tego zebrało, głównie trzon społeczeństwa niemieckiego, czyli … emeryci. Nie mogło oczywiście zabraknąć głównego bohatera tego wieczoru lub jak kto woli nocy, czyli Hajo…
Radzę zapamiętać to „imię” i omijać z daleka, bo Festival of Lights w Berlinie pod przewodnictwem Hajo można porównać do imprezy w stylu – „Jak będąc w Berlinie podczas festiwalu świateł i się na niego nie natknąć”. Hajo przybył na miejsce obdarzając nas szerokim uśmiechem od ucha do ucha przypominając o wpisowym z jeszcze większym uśmiechem. Naszym tłumaczem był kolega z ekipy – Emem. Dowiedzieliśmy się kilku szczegółów dotyczących przejazdu i po uiszczeniu haraczu mogliśmy ruszać… w pole.

Z początku gdy oddalaliśmy się od cywilizacji nikt nic nie podejrzewał, do jazdy wystarczało światło okolicznych latarni, ale potem coraz częściej trzeba było ratować się własną rowerową lampką, jadąc na festiwal światła chyba coś pokręciliśmy i podłączyliśmy się do grupy festiwalu ciemności. Póki jeszcze wszyscy byli na świeżo to podczas jazdy żartów było sporo, w miarę jednak przemierzanych pól i łąk stolicy Niemiec żarty się wyostrzały z lekką nutką ironii wobec naszych wspaniałych sąsiadów ;)
Najwięcej radochy wszystkim sprawił okrzyk pola lub polo, bo każdy wołał jak chciał, gdy przed sobą zobaczył przeszkodę w postaci słupka wyrastającego ze środka ścieżki.

Po około 15 – 20 przejechanych kilometrach w nasze szeregi wkradało się lekkie zniecierpliwienie, ale w międzyczasie się dowiedziałem że w ramach tego „wpisowego” zatrzymujemy się w kawiarni po drodze. Zanim to jednak nastąpiło przypomniały mi się słowa Misiacza – cytuję (…)Włączę sobie w rowerze lampki za Dobieszczynem...albo gdziekolwiek i będę miał też "festiwal” (…) te słowa paradoksalnie stały się teraz idealnie osadzone w przestrzeni, a mnie cała sytuacja zaczęła mocno niecierpliwić.

Kiedy wreszcie dotarliśmy, z pozoru, w cywilizowane okolice, wyłaniając się nagle z krzaczorów, naszym oczom ukazała się przytulnie wyglądająca restauracja. Co do wpisowego to … była to po prostu zrzuta na wyżerę dla Hajo Team Buszujący w Ciemnościach. Niemiaszki sprytne wskoczyły szybko do środka i pozajmowały wszystkie miejsca. Po naszej ekipie padły nieśmiałe pytania związane z opuszczeniem grupy, bo jak się okazało mieliśmy tam spędzić bagatela godzinę, ale koniec końców jakoś się wszyscy upchali. Do stolika podszedł kelner, aby przyjąć zamówienia z miną nieukrywającą pogardy, przepraszam poprawka jak się później okazało to była kelnerka z naturalnym wyrazem twarzy i „aryjską” urodą. W sakwach miałem żarcie i herbatę w termosie więc nie miałem zamiaru dokładać do tego interesu więc po prostu wyciągnąłem wałówę i zacząłem konsumować, a parę osób zrobiło to samo i zrobiło się swojsko, ci co się wyłamali zamawiali głownie herbaty, jedni z rumem otrzymując wodę z rumem bez herbaty, inni z cytryną nie dostając cytryny. Nie wiem może się nie znam i tak miało być? W każdym bądź razie przy naszym wielkim weselnym stole znalazł się jeden rodzynek z bandy goebbelsów który zamówił sobie dość spore koryto, a że jadł szybciej niż przełykał to dostał jakiegoś dziwnego ataku, nagle zesztywniała mu lewa ręka, pomocy nie chciał, pytaliśmy, zdziwiłem się jednak, że nie prawa, ale może z wiekiem są przerzuty.

Skoro już wyszliśmy z lokalu, a okolica zakrawała na cywilizowaną, kontrastując do mroku przez który się przebijaliśmy wcześniej, uznałem więc że teraz może być tylko lepiej… myliłem się jadać przez chwilę w miarę rozświetloną ulicą po chwili wskoczyliśmy ponownie w krzaczory. Fakt faktem jechaliśmy przez miasto, ale nasz przewodnik wampir prowadził nas takimi trasami, że światła po za własną lampką nie uświadczysz.

Jadąc tak dalej totalnie bez celu, przynajmniej ja go nie widziałem, przemierzaliśmy kolejne ciemne ulice, już nawet darcie się pola, polo zrobiło się nudne jak flaki z olejem. Dla ożywienia atmosfery jeden z bandy Helmutów postanowił przebić oponę i zamiast zjechać na bok zatrzymał się w miejscu, przez co jedna z uczestniczek, akurat od nas, nie wyhamowała i przydzwoniła w niego. Z tego co pamiętam zakończyło się to wywrotką. Jak się Mr Szajse otrzepał i obejrzał swój rower to walnął monolog nieprzeciętny, bo gdyby wciąć z niego wszystkie Scheiße to gość by milczał. Co do sprzętu to 1:0 dla naszych, Niemiec bowiem miał zdemolowaną tylną przerzutkę, wygięła się jak ręka jego ojca podczas służby w rzeszy i nie mógł „niestety” już z nami jeździć ;))

Po kilkuset metrach cywilizacja staje się rzeczywistością, moje oczy dostrzegają pierwsze światła, może Hajo się wystraszył i odebrał tą kolizję jako ostrzeżenie, gdybym wiedział to bym go uszkodził wcześniej ;). Kilkanaście zakrętów i szok jesteśmy na Hauptbahnhof, omijamy go kierując się na most i do centrum. Krótkie zatrzymanie na moście, zacząłem się rozstawiać ze statywem i gdy wszystko było gotowe trzeba było się zwijać, wkurzyłem się, bo wreszcie kiedy jest coś do sfotografowania to nie ma na to czasu, co prawda nie było tam nic ciekawego, ale wyjeżdżając z ciemności moja ocena sytuacji mogła być lekko zniekształcona ;)

Najpierw przejechaliśmy koło Bramy Brandenburskiej, aby dotrzeć na plac Poczdamski gdzie, szok!, zarządzono 10 minut na foty, burżuj z tego Hajo. Ludzi masa, włażą w kadr, 10 minut to stanowczo za mało. Wracamy z powrotem do bramy Brandenburskiej, gdzie wraz z Adrianem odłączamy się od reszty, po prostu zostając z rozstawionym sprzętem, ludzi tutaj też od groma. Od tej pory włóczymy się już bez planu, starając się zobaczyć co się da, niestety temperatura spada dość znacznie i marznę coraz bardziej, herbata w termosie już praktycznie wystygła, cola w bidonie zimna jak lód, a brak w okolicy toalet zmusza często do partyzantki. Od bramy udaje się nam przemieścić w okolice Alexanderplatz, gdzie nad jednym z kanałów Szprewy jest ładny widok na oświetloną wieżę TV i katedrę. Trochę tam postaliśmy co by jeszcze wszamać trochę prowiantu, jak obierałem smaczne jajko na twardo doszedłem do wniosku iż zaczęła się zapowiadać, mimo pewnych komplikacji na początku, świetna noc. Jak już miałem wziąć pierwszego kęsa patrzyłem w stronę zmieniających się barw fasady Berliner Dom, które nagle… zgasły, a po odbudowanej nadziei już nic nie zostało. Wkurzyłem się na maxa, z początku pomyślałem, że to chwilowo, albo że tylko ta budowla nie jest już obsługiwana, bo wieża TV nadal była pięknie oświetlona, jednak okazało się że najzwyczajniej w świecie festiwal się skończył i tyle. Było może przed 1:00, mimo to nie miałem zamiaru wracać, bo wtedy chyba bym miał jedyne wspomnienie związane z jazdą po krzakach którą mógłbym sobie zafundować pod domem. Kręciliśmy się więc dalej bez celu wyszukując chociaż to co zostało podświetlone naturalnym światłem, choć było tego niewiele. W dzielnicy rządowej spotykamy dwóch rowerzystów z rowerami obwieszonymi diodami, efekt nie powiem, ciekawy. Okazało się że zgubili powietrze w kole i szukali pompki, więc Adrian pożyczył im swoją, a za czas usuwania awarii trochę pogadaliśmy, między innymi właśnie o festiwalu i tym co można jeszcze zobaczyć. Jak już zaczęły mi odpadać palce rąk i nóg zdałem sobie sprawę, że jest już mróz, mimo kilku warstw na sobie nie było to wystarczające, jednak kręciliśmy dalej, dopiero w okolicach 4:00 byłem już totalnie wypompowany, zimno wyssało ze mnie całą energię. Postanowiliśmy, że się zmywamy, do samochodu jakieś 15 km, czyli nic pomyślałem, pół godzinki i jesteśmy, tempo się podkręci i się choć trochę rozgrzeję. Nic bardziej mylnego, byłem tak wykończony, że stawy współpracowały ze mną jak nienasmarowany łańcuch. Do samochodu prowadził nas gps. Jak się teraz zastanowię to nie za wiele pamiętam z powrotu, prawo, lewo, prosto, światła sygnalizatorów nie miały znaczenia, chodniki, ścieżki, jezdnia… obojętne, byle do celu. Mimo iż miałem na sobie windstoppera czułem jak zmrożony wiatr przeszywa mnie, tak jak by zimniej było pod kurtką niż na wierzchu. Co chwilę tylko pytałem Adriana ile jeszcze kilometrów, a miałem wrażenie, że mówi mi ciągle tę samą ilość. Pokonaliśmy w sumie 55 km, a nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak wyprany.

Wreszcie udaje się dojechać do samochodu zamienionego w jeden wielki sopel. Najszybciej jak to możliwe przebraliśmy się i zapakowaliśmy rowery, w sumie po 5:00 udaj się ruszyć. Odpaliłem nawigację i kierunek Szczecin. W tym momencie popełniam niewybaczalny błąd ustawiając ogrzewanie na pełną parę. Szybko udaje się nam ogrzać, ale przez dużą różnicę temperatur czuję się totalnie sflaczały i senny. W mieście jako tako się jechało, ale po wjechaniu na nudną ciemną autostradę non stop zasypiałem, wydawało mi się że kontroluję sytuację, najgorsze jednak były momenty utraty pełnej świadomości i nagłe przebudzenia. W rzeczywistości trwało to może kilka sekund, ale wystarczyło, aby nie utrzymać się w szerokości pasa ruchu. Dużo szczęścia przy tym, że nikt nas nie wyprzedzał. Dopiero z 10 km przed granicą nie wytrzymuję i zjeżdżam na jakąś budowę i podejmujemy decyzję, że kimniemy się z godzinę, tak aby trochę odpocząć i też nie ochłodzić zupełnie samochodu. Ustawiłem się jednak równolegle do pasa autostrady i co chwilę się rozbudzałem wystraszony nadjeżdżającymi z przeciwnego pasa samochodami, by za chwilę zdać sobie sprawę, że jesteśmy po za nią w bezpiecznym miejscu, niestety sytuacja się powtarza kilkakrotnie i po 20 minutach jedziemy dalej. Te 20 minut coś jednak pomogło, bo już bez problemów doczłapaliśmy się do stacji gdzie kupiłem sobie mega kawę która dała oczekiwanego kopa. Odwiozłem Adriana do Gryfina, a potem już sam do Szczecina, gdzie jak podjechałem pod dom był już zupełnie jasny ranek. To była naprawdę długa noc.

W następnym roku na pewno się tam pojawię, ale już w ekipie która podzieli moje zainteresowania związane z tą imprezą i zajmiemy się od razu tym czego powinna dotyczyć wycieczka, a nie szlajanie się po krzakach. Berlin nocą jest ciekawym tematem, nie tylko do fotografowania, ale można zobaczyć wtedy jego totalną przemianę, z czystego i bardzo bezpiecznego miejsca, staje się miejscem ostrych libacji, bójkami przed lokalami, w większości pijanymi pieszymi. Architektura mówi o sobie w nocy zupełnie cos innego niż w dzień, w końcu można zobaczyć wiele w zupełnie innym świetle :)

Na koniec kilka fotek, niestety wyszła z tego tragiczna sieczka, bo będąc w restauracji zaparował mi obiektyw, wytarłem go bluzą i zabrudziłem przy okazji. Zauważyłem to ale uznałem, że go wytrę dopiero w centrum, nie wiem jakoś tak durnie postąpiłem i potem o tym zapomniałem, chyba zimno mocniej niż mi się wydawało wpłynęło na mój stan umysłu.


Alexanderplatz © sargath7

Aleja Unter den Linden © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Kościół Friedrichswerder © sargath7

Katedra Berlińska © sargath7

Fontanna Neptuna, kościół NMP i wieża TV © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Reichstag © sargath7

Kościół NMP © sargath7

Urząd Kanclerski © sargath7

Plac Poczdamski © sargath7

Hotel Ritz © sargath7

Pomnik Fryderyka Wielkiego © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka


Dane wyjazdu:
49.11 km 0.00 km teren
02:17 h 21.51 km/h:
Rower:Onix

Szczecin nocą #4

Czwartek, 20 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 1

Pomnik Czynu Polaków © sargath7


Po pracy krótka rundka po mieście z Axisem co by pofocić parę obiektów w nocy, trochę zimno i nasłuchałem się sporo narzekania, przez co foty wyszły denne, ale to się nadrobi. Ogólnie miał to być trening-foto przed Berlinem, ale nie potrzebnie, w rzeszy nie było już co fotografować :(
Kategoria Praca, Szczecin nocą


Dane wyjazdu:
25.34 km 0.00 km teren
01:06 h 23.04 km/h:
Rower:Ekspert

Praca

Środa, 19 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 0



Range Rover
Kategoria Praca


Dane wyjazdu:
25.19 km 0.00 km teren
01:05 h 23.25 km/h:
Rower:Ekspert

Praca

Poniedziałek, 17 października 2011 · dodano: 02.11.2011 | Komentarze 3

...jeden numer, a znaczeń tak wiele... © sargath7
Kategoria Praca


Dane wyjazdu:
93.22 km 40.00 km teren
04:53 h 19.09 km/h:
Rower:Ekspert

Trzebież terenowo

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 6

Pogoda dopisuje, temperatury może nie zachwycają zwłaszcza z rana, ale brak deszczu i bezchmurne niebo w połowie października są jak cisza przed burzą, albo czarny asfalt przed wielkim śniegiem. Pewnie znowu zima zaatakuje znienacka i ostudzi niektórym zapał do kręcenia. Póki jednak jest ładnie nie można narzekać, słusznie bowiem rzecze ten kto wie iż darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Mimo tych pozytywnych aspektów, na szosie już nie ma z kim śmigać, jedni sezony pokończyli innych akademie pochłonęły. No cóż pozostało odkurzyć mtb zobaczyć co w terenie i wśród głuszy leśnej słychać.

Ustawiłem się więc z Pawłem na terenową traskę do Trzebieży i zgodnie z leśnym zwyczajem miało to być z Głębokiego. Nie wiem jakim cudem, ale byłem wcześniej co oznacza, że się nie spóźniłem. Musiałem więc z dziesięć minut poczekać, a mimo października było nader gorąco i połączenie windstoppera z bluzą termo było nietrafionym pomysłem. Tak czekając zauważyłem dwie dziewczyny na mtb ;), jednego szosowca, ten to był dobry podjechał na ławeczki ustawił sprzęt w pozycji na punktowanie do lansu, pokręcił się coś tam pomarudził i pojechał, ale sprzęt nie powiem, zajebisty. Dookoła Głębokiego jeszcze śmigała jakaś kadra młodzików, bo tak ze dwa razy peletonik przemknął koło ławeczek, a poza tym jeszcze masa aktywnych emerytów. Nie można oczywiście zapomnieć o tłumie „kijkowców”, aaa i co najlepsze kąpielisko nawiedziły morsy. Jak im zdjęcia strzelałem to kilku chciało mnie zwerbować, ale mimo iż tego dnia było naprawdę gorąco jakoś nie nabrałem chęci na orzeźwiający skok do wody.

Morsi rytuał © sargath7


No więc jak się naczekałem na Axisa to wreszcie raczył przyjechać i mogliśmy realizować plan terenowy. Trasa bez udziwnień czyli cały czas czerwony szlak do samej Trzebieży, większość znana i lubiana po za odcinkiem od jeziora Piaski, tam mieliśmy dopiero rozdziewiczać ścieżki. Oczywiście nie przepuściliśmy okazji odwiedzenia Bartoszewa, Świdwia i wszystkich innych jezior po drodze.

Nad Jeziorem w Bartoszewie © sargath7

Ptactwo w rezerwacie © sargath7

Jesień w rezerwacie © sargath7


Na asfaltowym odcinku od leśniczówki Podbrzezie do Piaskowej Góry trafiliśmy na dwóch baranów w blacho smrodach, nad jezioro się zachciało, ale nogami nie ma komu już przebierać, więc dupę trzeba podholować, ehh takim to powinni samochody w Odrze topić... najlepiej razem z właścicielem.

W drodze do jeziora Piaski, bardzo wiosennie © sargath7


Po standardowym odwiedzeniu pomostu od strony zachodniej jeziora za cel obraliśmy sobie jego wschodnie brzegi. Ostatnim razem jak byłem tutaj z Jurkiem, to spotkaliśmy rowerzystę który wspominał o pomoście właśnie z drugiej strony. Nie prowadzą tam jednak żadne szlaki więc początkowo zabrnęliśmy w bagna, cofać się nie chciałem, ale jednak opłacało się, oznakowanie jednak było, wbrew pozorom banalne, bo od głównej drogi trzeba się kierować po prostu do „punktu czerpania wody”. Jadąc wzdłuż drogi zauważyłem niecodzienny widok, a właściwie nowe rozwiązanie zastosowania słupa wiszącego, a może porostu jest to pierwotna wersja telekomunikacji bezprzewodowej lub trafniej bezsłupowej :)

Środek był komuś niezbędny, grunt że działa :) © sargath7


Po kilkuset metrach udało się odnaleźć drugi pomost, rowerzysta nie kłamał, a widoczek bombowy. Tyle razy już przyjeżdżałem nad to jezioro i za każdym razem traciłem takie zacne widoki siedząc po drugiej stronie.

Jezioro Piaski z troche innego punktu... widzenia © sargath7

od tego jak upadniemy nie zawsze sami decydujemy © sargath7

Co jest górą, a co dołem? © sargath7

Cisza i spokój... © sargath7


Właściwie to wycieczka mogła się już zakończyć w tym miejscu, bo za nic nie chciało mi się stąd ruszać, czyste niebo, słońce mocno przygrzewające co jak na tę porę roku jest atutem, niezmącona niczym tafla jeziora i kolory zbliżającej się jesieni wokoło. Jednym mankamentem tego miejsca jest, że wie o nim z pewnością większa ilość ludzi sądząc po górach śmieci w krzakach. Śmieciarzom nie wystarczy, że podstawią swojego blachosmroda przy samym brzegu, oni muszą jeszcze zaznaczyć teren informując, że napełniali swoje zbiorniki tłuszczowe.

Jak już udało się zwlec z pomostu na którym sabotowaliśmy wycieczkę ze 20 albo 30 minut, nieudanie oczywiście, bo po chwili już jechaliśmy ponownie czerwonym szlakiem w stronę Trzebieży, a że pierwszy raz ten odcinek robiliśmy terenowo, więc wypatrywaliśmy oznaczeń szlaków raz gubiąc szlak by za chwilę się wrócić i odnaleźć go ponownie. Nie dziwię się jednak, że było przy tym trochę zamieszania skoro niektórym się we łbie poprzewracało i postanowili pozrywać znaki.

Oznakowanie szlaku ... pod drzewem © sargath7


Mimo wszystko docieramy do drogi nr 114 w Brzózkach i kontynuując trasę czerwonego szlaku dojeżdżamy do Zalewu Szczecińskiego na skraju linii brzegowej obok polany rekreacyjnej odkrywamy stary pałac otoczony trzymetrowym murem strzeżony przez agresywnego wilczura. W Internecie udało mi się znaleźć jedynie że chatka jest do kupienia za jedyne 35 baniek, wraz okolicznym terenem i przypałacową stajnią, muszę się zastanowić może wciągnę :D:D:D

Pałac nad Zalewem Szczecińskim © sargath7

Zalew Szczeciński © sargath7

Piękno ma to do siebie, że doceni je nawet ktoś bez wyobraźni © sargath7


Trzymając się uparcie czerwonego szlaku jechaliśmy wzdłuż linii brzegowej co jakiś czas odbijając nad samą wodę, przy jednym z takich odbić natrafiamy ciekawe klify, których nie pokaże, bo zdjęcia nie wyszły, klisza pękła :P. Nieopodal dostrzegliśmy jednak alternatywę dla czerwonego szlaku, a mianowicie ciekawego singletrack’a, długo się jednak nie cieszyliśmy, bo... się skończył. Pojechaliśmy więc na przełaj bezścieżkowo. Po drodze zauważyłem monetę w runie leśnym i aby ubiec Axisa rzuciłem się na nią, nie wiem tylko dlaczego Axis uparcie twierdzi, że to była gleba :P:P:P

Zabawy w bezścieżkowy przełaj zakończyły się koniecznością poratowania się gps’m i grzecznym powrotem na czerwony szlak który już bez stresu doprowadził nas do Trzebieży gdzie po zakupach ruszyliśmy do domu nudną jak flaki z olejem asfaltową szosą do Szczecina przez Jasienicę i Tanowo.
Kategoria Wycieczka


Dane wyjazdu:
66.50 km 0.00 km teren
02:09 h 30.93 km/h:
Rower:Onix

Road Training #3

Piątek, 14 października 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 10

Bezpośrednio po pracy wyjątkowo wykręciłem małą rundkę przez Lubieszyn, Dobrą, Stolec, Dobieszczyn i Tanowo. Odcinek Buk - Stolec to jakaś masakra na szosie, ostatnio jechałem tam kilka miesięcy temu na mtb, więc droga nie wyryła mi się w pamięci jako nieprzejezdna, od dzisiaj odcinek ten jest u mnie skreślony. Do Lubieszyna bardzo mocny wiatr, za Dobrą trochę się uspokoiło, ale zdziwiła mnie mokra szosa, do Dobieszczyna dalej mocy wiatr i dopiero po nawrocie zupełnie inna jazda :)

Rundka zrobiona w ramach treningu, a własciwie odświeżenia, bo ostatnio z czymś mocniejszym to u mnie trochę krucho, niedługo czas się przesiąść na szersze oponki :)

Tak jak przypuszczałem za dużo było ostatnio rozleniwienia nogi nie specjalnie współpracowały.

cień jest niczym bez światła, a światło traci sens bez cienia © sargath7

najważniejsze to obrać dobry punkt widzenia © sargath7
Kategoria Praca, Trening szosa