......... Wpisy archiwalne Kwiecień, 2012, strona 2 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:979.33 km (w terenie 6.00 km; 0.61%)
Czas w ruchu:37:13
Średnia prędkość:26.31 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:81.61 km i 3h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
149.47 km 3.00 km teren
06:22 h 23.48 km/h:
Rower:Onix

Strasburg

Niedziela, 8 kwietnia 2012 · dodano: 26.04.2012 | Komentarze 3

No i święta.
Szybko czas zleciał i mimo całego tygodnia urlopu od pracy przed świętami nie znalazłem chwili na jakikolwiek wypad rowerowy. Wreszcie gdy nastała sobota znalazł się i czas i ludzie, niestety pogoda zrobiła sobie żart, jakby deszczu w ciągu całego dnia było mało to jeszcze wieczorem spadł śnieg i zacząłem się zastanawiać czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Pomyślałem, że nici z jazdy w ten weekend, ale zerknąłem na ICM i niedziela wyglądało na to, że miała być pogodna, bezdeszczowa i w miarę ciepła, to ostatnie słabo się sprawdziło. Tylko teraz jak tu pogodzić świąteczne śniadanie z jazdą na rowerze, no nic trzeba było wymyślić jakiś krótki dystansik. Zapomniałem napisać, że ustawiłem się na niedzielne rowerowanie z Adrianem, a dogadaliśmy się na 12:00 u mnie pod chatą, koniec końców to wyjechaliśmy ode mnie o 13:00.

Ostatnio jak robiłem traskę przez Niemcy to musiałem z pętli wykreślić Strasburg, więc teraz trzeba było nadrobić zaległości. Ułożyłem trasę w postaci wąskiej pętli z zachodu na wschód, bo wiatr zalatywał z północy. Na początek do Strasburga na wprost przez Locknitz i Pasewalk. Trasa oklepana więc nie będę się specjalnie rozwodził. Z początku nie mogłem znaleźć optymalnej wersji ubioru i kilka razy się w trakcie przebierałem, potem postój przed szlabanem na obrzeżach Locknitz, następnie od Locknitz do Pasewalku tak nam zaczęło wiać w ryj i do tego zimny wiatr, że zacząłem się zastanawiać czy nie zakończyć na Pasewalku :P

W Pasewalku dłuższy postój na rogatkach - żarcie i obliczanie czasu potrzebnego na pierwotny dystans, początkowo nasza pętelka miała być bardziej pękata, niestety z braku czasu musieliśmy ją trochę odchudzić i w prostej linii uderzyć na Strasburg. Chwila postoju i już robiło się zimno, najgorzej było jak słońce chowało się za chmury.

Kolejny postój bardzo szybko, bo uwagę naszą zwróciły akrobacje szybowcowe w pobliżu Papendorf, znajduje się tam chyba jakieś polowe lotnisko lub teren należy do lokalnego aeroklubu.

Loty za Pasewalkiem © sargath7

Szybowiec © sargath7


Dalej miało być już bez opierniczania, no ale na 5 km przed Strasburgiem fajnie się rozpogodziło, więc wyszła z tego dłuższa sesja :D


Wypogadza się © sargath7

Szosa w trasie © sargath7

Wśród traw © sargath7

W drodze po horyzont © sargath7

Harmonia © sargath7

Czasem trzeba przystopować © sargath7

W końcu do domu będzie trzeba wrócić © sargath7


Już w Strasburgu zajechaliśmy nad zawsze pomijane jezioro Stadtsee.

Jezioro Stadtsee © sargath7


Słońca mało więc, Adrian nadrabiał :P

Adrian i jego nowa fucha © sargath7

Wiosna w pełni © sargath7

Perkoz dwuczuby © sargath7


Potem zahaczyliśmy o mini ryneczek i z powrotem koło jeziora, gdzie odbijamy na południe w poszukiwaniu nie istniejącej miejscowości.

Rzut okiem za siebie © sargath7


Za sobą na horyzoncie zostawiamy Strasburg i mijając niemieckie wioseczki, spokojnymi drogami powoli obieramy wschodni kierunek.

Samotny łowca wiatru © sargath7

Kościół w Taschenberg'u © sargath7

Odnowiony w 1988 r. © sargath7


Ogólnie kierunek na Locknitz, ale po drodze chcieliśmy jeszcze zahaczyć o zabytkowy młyn między miejscowościami Fahrenwalde, a Caselow, darowaliśmy sobie jednak takie atrakcje, bo chwilę wcześniej jadąc miedzy wioskami trafiliśmy na 3 kilometrowy odcinek nierównego bruku, którego nie dało się za cholerę ominąć. Po tym jak mnie wytelepało uznałem, że jedziemy tylko znanymi i gładkimi asfaltami do samego Locknitz najkrótszą drogą. Po drodze trafiła się jeszcze okazja do postoju nad jeziorkiem w Brussow.

Nad jeziorem Brussower See © sargath7

Nad jeziorem Brussower See © sargath7

Nad jeziorem Brussower See © sargath7

Nad jeziorem Brussower See © sargath7


Pięć kilometrów przed Locknitz jedziemy już po zmroku.

Zachód w Menkin © sargath7


Po godzinie rozjazd na Ku Słońcu, skręcam w lewo, a Adrian jeszcze gna do Gryfina.



Dane wyjazdu:
153.43 km 0.00 km teren
06:02 h 25.43 km/h:
Rower:Onix

Trzcińsko Zdrój

Niedziela, 1 kwietnia 2012 · dodano: 16.04.2012 | Komentarze 9

Trzcińsko Zdrój © sargath7


Wypadało by zacząć od tego, że opisana wycieczka o mały włos miała się nie odbyć.
Z całego weekendu najwięcej czasu zwykle mam w sobotę i do tej pory ostatnimi czasy pogoda sprzyjała moim wojażom. Na ostatni dzień marca ustawialiśmy się wstępnie z Adrianem od połowy tygodnia, a jak przyszła sobota to się okazało, że cały dzień deszczowy. Dogadaliśmy się, że wieczorem dam znać co z niedzielą, ale jakoś tak czas szybko mi zleciał i co najlepsze wieczorem nad Szczecinem mieliśmy zamieć śnieżną, fakt faktem temperatura dodatnia i śnieg od razu się topił, ale myśl o rowerze jakoś przygasła i w sumie jak sobie przypomniałem, że miałem dać znać to było koło 1:00 w nocy, darowałem więc sobie – mówi się trudno, weekend bez roweru będzie. Rano jednak, tak przed 8:00 gdy się obudziłem, za oknem była tak świetna pogoda, że dzień bez roweru był by dniem straconym. Pomyślałem żeby dryndnąć do Adriana, ale tak z rana w niedzielę, nie wypada, no ale szkoda dnia... dzwonię, na szczęście nie spał i szybko dogadaliśmy się co do trasy.

Ogarnąłem się dość szybko i trochę po 10 byłem w Gryfinie. Adrian też był gotowy i zaproponował trzy traski – 50, 60 i 90 km do wyboru. Czasu miałem tak jak znam życie na max 100 km na dzisiaj, a już w obie strony do Gryfina pyknie mi prawie 60 dyszek, więc rozsądek nakazywał by wybranie wersji 50 km, no tak ale zawsze jest jakieś ale i człowiek zachłanny. Zapytałem czym się charakteryzują poszczególne traski, ale wystarczyło że Adrian wspomniał coś o kebabie na trasie 90 i jakoś człowiek mało asertywny się zrobił, więc wiadomo co było dalej :)

Koniec końców tak po 11 mijamy tablicę Gryfino i ciśniemy na południe. Po drodze jak zwykle pogaduchy, jazda spokojna, bez spięć. Na pierwszej lepszej fałdce w drodze do Bań, mijamy Romka, widać było że wali trening to go nie zatrzymywaliśmy. Pogoda cały czas zajebista, tylko trochę wiatr momentami wkurwiający.

Trasy krok po kroku nie będę opisywał, bo już i tak każdy pewnie śpi, więc teleportuję się do bram Trzcińska Zdrój, czyli najdalej wysuniętego punktu wycieczki. Jechaliśmy tam, bo miałem smaka na tamtejszego kebaba, ale wątpliwości zasiał Adrian, bo miasto jakieś takie wymarłe, w sumie niedziela, ale, ale przecież to polska. Niestety! Zamknięte, o to się zdenerwowałem :) Już mieliśmy do Pyrzyc walić, ale wyszło, że na powrocie w Chojnie coś na ruszta wrzucimy. Tak też się stało, w Chojnie trzasnęliśmy sobie po dwa hot-dogi i braszczyk. Następnie bez udziwnień przez Widuchową i do Gryfina. No i jak się nie foci to czasowo się można wyrobić w przyzwoitych porach. W Gryfinie meldujemy się około 15. Adrian zaprasza do siebie na herbatę, ale odmawiam, bo na horyzoncie widać nie pewne stalowe chmury, a mam nadzieję dojechać dzisiaj suchy do domu. Gdyby nie boczny wiatr to jechało by się przyzwoicie, jednak boczny wiatr to nic w porównaniu z frontowym jak zmieniłem kierunek na zachód, pod trasę zamkową podjeżdżałem żenująco wolno, bo ca 12 km/h tak w ryj nawalało, do tego zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. W domu melduję się koło 16:30. Jest dobrze, nie zmokłem i wypad zaliczony, ale małe górki i wiatr trochę mnie dzisiaj wymęczyły.

Kategoria 100 km <, Wycieczka