......... Wpisy archiwalne Listopad, 2011, strona 2 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2011

Dystans całkowity:1028.48 km (w terenie 91.00 km; 8.85%)
Czas w ruchu:44:28
Średnia prędkość:23.13 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:60.50 km i 2h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
143.71 km 0.00 km teren
05:47 h 24.85 km/h:
Rower:Onix

Ueckermunde – kebab o zachodzie słońca

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 17.12.2011 | Komentarze 3

Jak w tytule, po co się pierniczyć z opisem :P

Nie no nie będę taki jak Adrian i jakiś opis wyrzeźbię, mimo iż od wypadu minął ponad miesiąc i w sumie ledwo co pamiętam to się poświęcę.
No więc po Święcie Niepodległości nastał drugi dzień dłuższego weekendu, a że jakiś wypad mieliśmy zaplanowany już w poprzednim tygodniu to pozostało tylko nakreślenie trasy i oczywiście jak zwykle osobą która to musiała zrobić byłem ja. Pierwsza myśl, dawno nie jadłem kebaba i dawno nie byłem w Ueckermunde. Kebab o zachodzie słońca nad zalewem :P

Start z Mostu Długiego nie pamiętam o której, ale z rana jakoś. Piękne słońce zwisało nad horyzontem i byłem przed czasem, ha! Tak nie spóźniłem się. Po chwili doczłapał się Adrian z Gryfina i mogliśmy toczyć się ku granicy RFN’u. Nie powiem że było ciepło, jak na złość pizgało. Prawie cały listopad upały jak w lipcu tego roku, a tego dnia akurat okolice zera, w nocy to w ogóle mróz trzaskał.

Bądź niczym trawa, gdy wieje wiatr. Słabość jest siłą, co chroni twój świat. © sargath7

Ostatni na polu bitwy © sargath7

Słowa są skrzydłami umysłu © sargath7


Do Tanowa jakoś zeszło w mgnieniu oka i za szkółką leśną zrobiliśmy stopa co by Adrian mógł pogadać przez fona. Gadał tyle, że udało mi się mocno zmarznąć, a ponowne rozkręcenie się produkowało myśli o powrocie do domu. Daleko nie ujechaliśmy gdy wypatrzyłem w Dobieszczynie niemieckie oddziały zmechanizowane, jak się po chwili okazało były to nie tylko odziały niemieckie, a sojusz polsko-niemiecko-rosyjski, wg mojej historii najnowszej :P

Pojazdy wojskowe w Dobieszczynie © sargath7


Przyczajeni na pobliskiej skarpie mogliśmy obserwować ruchy wroga na perymetrze. Wg wstępnego raportu natknęliśmy się na miejsce przegrupowania i tymczasowy obóz z dobrze ulokowanymi okopami. Nasz kamuflaż jednak się nie sprawdził przez co zostaliśmy momentalnie wykryci, wróg jednak okazał się sprzymierzeńcem, a dla niektórych towarzyszem broni…

Adrian dołączył do odziału :) © sargath7


Historycznych pojazdów i przebranych ludzi była dość spora ekipa, pogadali my, ba! my się pobawiliśmy ich zabawkami, a oni naszymi :D
Z zaproszenia na grochówkę nie skorzystaliśmy, a szkoda w sumie, bo co mi się udało rozgrzać od Tanowa to dawno już zapomniałem, właściwie wtedy chyba jednak nie zmarzłem, bo teraz czułem się jak sopel lodu. Tak to jest jak się gada pół godziny o karabinach i formacjach, chłopaki jechali na wspomaganiu z piersiówek, my niestety jeszcze nie dojechaliśmy do granicy niemieckiej więc musieliśmy być bezalkoholowi :)
Po przegrupowaniu żołnierze ruszyli na Nowe Warpno, a my wróciliśmy do planu pierwotnego i skierowaliśmy się ku granicy NRD’owa ;) Rozgrzewkowo zarzuciliśmy tempo ekspresowe do Gegensee, gdzie zrobiliśmy chwilowy postój na uzupełnienie kalorii, a dalsza droga, nie obfitując w zdarzenia warte odnotowania, doprowadziła nas do Ueckermunde.

W porcie Ueckermunde © sargath7

Stary mechanizm mostu zwodzonego © sargath7

Priwall V © sargath7

Pod wieżą kościoła Mariackiego © sargath7

Z wiekiem cierpliwość jest bardziej znośna © sargath7

grunt to nie wdepnąć... © sargath7

Coffe Farm © sargath7

Kunszt ludzkich rąk © sargath7

Nie mając własnego zdania, pozwalamy innym na zbyt wiele © sargath7

Kiedyś w końcu trzeba przybić do brzegu... © sargath7


Mimo, iż nie dojechaliśmy zbyt późno to jedzenie i smęcenie po mieście z obowiązkowym zaliczeniem promenady zajęło nam wystarczająco dużo czasu, że miasteczko opuszczaliśmy w pierwszej fazie zmroku.
Na wylocie z Ueckermunde znajduje się tor motocrossowy, a że właśnie kilku motocyklistów kręciło na nim, a my pogodziliśmy się z faktem, że znowu wracamy po ciemku to postanowiliśmy niespiesznie popatrzeć jak im idzie.

Na torze motocrossowym © sargath7


Tor opuszczamy już z koniecznością odpalenia lampek. Początkowo jazda nie sprawiała jakichkolwiek problemów do póki nie zerwał się wiatr, który momentami przeszkadzał nawet na zalesionych odcinkach drogi. Mimo zimna, wiatru i zmroku, żeby tego było mało jakoś przed Ahlbeck poczułem charakterystyczne pływanie w tylnym kole. Bardziej niedogodnego momentu na złapanie flaka chyba nie mogło być, no dobra na szczęście nie padało. Zatrzymaliśmy się na poboczu i nie było wyjścia jak tylko zmieniać gumę, jedno wiem na pewno, że nie cierpię pompować szosy ręczną pompką. No nic zdjąłem oponkę i szukam przyczyny, a tu się okazuje, że dziury ani widu, ani słychu... hmm... pomyślałem, że to przypadek i pewnie powietrze zeszło przez źle dokręcony zawór, postanawiam złożyć wszystko z powrotem do kupy. W międzyczasie Adrian zabezpieczał tyły ostrzegawczo świecąc lampą Niemcom po gałach co zaowocowało sporym zainteresowaniem przejeżdżających samochodów, które zwalniały, a jeden gość nawet się zatrzymał z ofertą pomocy. Po chwili miałem wszystko złożone do kupy, a ręczną pompką udało mi się wtłoczyć ledwo 7 atmosfer więc o komforcie nie można było mówić, ale lepszy rydz niż nic :)
Udało mi się ujechać może z pięć kilometrów i z tyłu czuję znowu „miękki znos”, zacząłem sobie pluć w brodę, że jednak nie zainstalowałem świeżej gumy. Wszystkiego rozgrzebywać mi się nie chciało, więc co jakiś czas zatrzymywaliśmy i pompowałem, ale stopy robiły się coraz częściej więc miarka się przebrała. W tak urozmaiconej jeździe udało nam się doczłapać do Hintersee gdzie oświecony promieniami światła latarni przystąpiłem do serwisu, wszystko jako tako szło dopóki nie skończyłem pompować koła stwierdzając pod koniec, że skrzywiłem zawór, myślę spoko mam jeszcze jedną dętkę do domu około 40 km, ale nie chciało mi się znowu wszystkiego rozbierać, a po oględzinach mimo usterki powietrze nie uchodziło z zaworu, nie ma to jak prowizorka :)

Z ciągłym wrażeniem, że jadę na flaku udało się jednak dojechać bez przeszkód do Szczecina, gdzie na Bramie Portowej odbiłem w swoją stronę, a Adrian do Gryfina.

...otwiera się droga nowa tam gdzie księżyc sie chowa... © sargath7


Dane wyjazdu:
113.87 km 1.00 km teren
05:10 h 22.04 km/h:
Rower:Ekspert

Maciejewo

Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 04.12.2011 | Komentarze 9

Kolejny długi weekend listopadowy do tego Święto Niepodległości oraz utrzymująca się piękna pogoda wymuszały konieczność zagospodarowania czasu pod rowerowym znakiem. Jako że konkretniejsze plany miałem na sobotę, to na piątek 11 listopada inspiracji poszukałem na łamach lokalnego forum i podłączyłem się do ekipy szturmującej pałac w Maciejewie, ot taki romantyczny męski wypad.

Zbiórka na Moście Długim przyciągnęła Rammzesa, Montera, Łukiego, Ismaila, Bronika, Tobiaszka, Krzysieja no i mnie.

Pomysł jazdy mtb’kiem był bardzo trafiony, bo właśnie przypomniałem sobie jak dziurawa jest droga z Klinisk do Goleniowa, po za tym myśląc o spokojnym wypadzie, nie przypuszczałem że tempo będzie naprawdę tragiczne, oscylowało bowiem w okolicach 15 – 17 km/h, czyli prędkościach w zasadzie pieszego stojącego na czerwonym świetle?, nie! tak po prawdzie to prędkości ujemne podawane przez licznik jako wartość bezwzględna ;))
Na szczęście Krzysiej przyjechał na szosce i też go nogi świerzbiły więc często , gęsto robiliśmy szybkie odskoki z koniecznością późniejszego postoju w oczekiwaniu na resztę.
Trasa wiodła przez Kliniska, Tarnówko, Podańsko, Mosty z metą w tytułowym Maciejewie. Na sam koniec podkręciliśmy tempo i byliśmy na miejscu kilka minut przed resztą, miałem więc trochę zapasu czasu na fotki. Po dotarciu reszty delegacji padła propozycja na spróbowanie tutejszej herbaty, więc całą ekipą szturmem przyatakowaliśmy pałacową restaurację.

Z powrotem już w okrojonym składzie, bo Krzysiej pocisnął na Nowogard, a my lekko zmodyfikowaną trasą, spacerowo przez Goleniów i potem miało być na Rurzycę, ale jakoś tak wyszło, nie będę pokazywał palcem czyja to wina :)), wyjechaliśmy jak na Stepnicę i trzeba było walić drogą ekspresową do najbliższego zjazdu. Po drodze Bartek pokazał nam piaszczyste skróty przez las którymi niegdyś przebijał się swoją szosówką i koniec końców udało się wyjechać prosto do parku przemysłowego Goleniowa. Dalej już bez niespodzianek Rurzyca, Kliniska, Załom i Most Długi.

Spoko było tylko trochę zmarzłem :)))

No i jeszcze pozdrowienia dla kierowcy busa parkującego w pobliżu ścieżki rowerowej w Dąbiu, już chyba drzwi na oścież nie będzie otwierał :P

Kościół w Podańsku © sargath7

Jezioro Lechickie © sargath7

Pałac Maciejewo © sargath7

często to co na początku wydaje się skomplikowane z czasem okazuje się bardzo proste... © sargath7

Szczęście zagląda z ukrycia, ale zdradza je blask, którego często nie dostrzegamy... © sargath7

Sursum corda! - W górę serca... © sargath7

Na herbacie w pałacu © sargath7

Wystrój pałacu Maciejewo © sargath7

Zegar słoneczny © sargath7

Przypałacowe okolice © sargath7

Audi, vide, sile! - Słuchaj, patrz, milcz! © sargath7

Wolność na ziemi jest tylko złudzeniem... © sargath7

Kościół w Mostach © sargath7

- © sargath7
Kategoria 100 km <, Wycieczka


Dane wyjazdu:
25.13 km 0.00 km teren
01:03 h 23.93 km/h:
Rower:Ekspert

***

Czwartek, 10 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 0

Kategoria Praca


Dane wyjazdu:
25.04 km 0.00 km teren
01:02 h 24.23 km/h:
Rower:Ekspert

***

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 0

Kategoria Praca


Dane wyjazdu:
55.93 km 20.00 km teren
02:32 h 22.08 km/h:
Rower:Ekspert

Trening PNR

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 0

Co niedzielny trening w puszczy Bukowej, tym razem bez trenera więc spokojnie męczyliśmy czarny i niebieski szlak. Na koniec piękna gleba przez kokpit w wykonaniu Axisa w krzaki, miałem to szczęście, obserwacji z "pierwszych rzędów", bo jechałem za nim :))
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
89.18 km 0.00 km teren
03:19 h 26.89 km/h:
Rower:Onix

Lajtowo przez NRD

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 3

Z okazji kolejnego pięknego, listopadowego, sobotniego dnia wyskoczyłem z Axisem na niemieckie asfalty. Traska przebiegała mniej więcej przez Dobrą, Blankensee, Mewegen, Rothenklempenow, Borken, Koblentz, ponownie Rothenklempenow i do Dobrej. Spokojna jazda z pogaduchami o rzeczach wzniosłych i tych mniej wzniosłych, aż do Rothenklempenow gdzie łapie kapcia :(

Nad jeziorem Kleiner w Koblentz © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka


Dane wyjazdu:
202.97 km 0.00 km teren
08:12 h 24.75 km/h:
Rower:Onix

Międzyzdroje – od wschodu do zachodu...

Wtorek, 1 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 10

... i na rybkę

Długi weekend zapowiadał się pod mega rowerowym znakiem i tak też było, więc na ostatni dzień, czyli Wszystkich Świętych (1.11.2011) postanowiłem położyć wisienkę na torcie w postaci konkretniejszej traski. Z pewnych względów nie miałem obowiązków do wypełnienia i dzień miałem w całości wolny, a że podobnie było u Adriana to zapowiadało się niezłe kręconko :)

Samopoczucie było mega pozytywne, a pogoda tylko jeszcze bardziej nakręcała do kręcenia :)
Kierunków do wyboru było sporo, ale chyba najciekawszym i najbardziej odpowiednim był po prostu wypad nad morze. Tak się dogadaliśmy i tak też zrobiliśmy. Z tego co pamiętam to na 8:00 ustawiliśmy się w Dąbiu, wcześnie, bo wcześnie robi się ciemno. Po za tym dystans nie najkrótszy, ale też nie powalający. Wybierając trasę kierowałem się też wiatrem który był z południa, wiedziałem już z góry, że przy tak lajtowej wycieczce czas płynie zbyt szybko, więc tym razem wyszedłem z założenia, że lepiej jak pomoże nam dojechać i utrzyma pozytywne samopoczucie, które pozwoli na blisko stukilometrową jazdę po ciemku, niż wymęczy nas na początku i zaszczepi w nas chęć powrotu pociągiem :)

Do Dąbia mam około 15 km więc wyjechałem z zapasem czasu. Po drodze sporo ciekawych ujęć wschodu słońca, z racji zapasu czasu mogłem trochę popstrykać.

Wschód słońca nad Trasą Zamkową © sargath7

Wschód słońca nad Dąbiem © sargath7


Wyjechałem za wcześnie i nie pozostało mi nic jak tylko czekać, a że Adrian postanowił się spóźnić to się trochę naczekałem. Miejsce zbiórki ustaliliśmy pod najpiękniejszą i najwyższą budowlą Dąbia czyli neogotyckim kościołem.

Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie Dąbiu © sargath7


Było kilka stopni powyżej zera i musiałem robić co jakiś czas rundki rozgrzewkowe, bo się zbyt cienko ubrałem. Około 8:15 luzikiem ruszyliśmy bocznymi drogami w stronę Goleniowa, standardowo przez Rurzycę, bo innej drogi nie ma, no chyba że ktoś śmiga szybciej to jest jeszcze S3 :)
Ślimaczyliśmy się z lekka…

Jak podróż z sakwami © sargath7


Już przed Goleniowem zrobiło się znacznie cieplej, słońce przygrzewało mocno z racji czystego nieba. Wiatr który miał być w plecy w sumie, ani nie pomagał, ani nie przeszkadzał.
Kilometry upływały przy pogawędkach na tematy ogólne o istnieniu, o życiu i śmierci – w końcu to święto Wszystkich Świętych, musi być tematycznie ;)

W Stepnicy przez miasto przechodziła procesja i nie było przejazdu dla samochodów, my się jednak przecisnęliśmy, ale zepchnęli nas na boczne dziurawe ulice, którymi dojechaliśmy do plaży, tam jeden z dość długich postojów, jakoś ani ja ani Adrian nie kwapiliśmy się żeby zarządzić „wymarsz” :)

Na plaży w Stepnicy © sargath7

Prawdziwie wolny jest ten kto może rozłożyć skrzydła © sargath7

Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa © sargath7

Nieraz tak niewiele potrzeba by osiągnąć spokój © sargath7

Kwitnące kwiaty w listopadzie © sargath7

Pereł brak... © sargath7

Nawet mając jasny cel droga nie zawsze jest łatwa, a zbaczając z niej możemy nieźle umoczyć... © sargath7


Temperatura powietrza była niska, ale słońce padało pod takim kątem, że nawet bezczynne stanie nie powodowało uczucia zimna. Z nad wody wiał akurat dość mocny wiatr dający uczucie rześkości, na powierzchni wody tworzyły się drobne zmarszczki odbijające promienie słoneczne jak mieniące się kosztowności. Szumu fal oblewających brzeg lub rozbijających się o filary mola pomieszany ze skrzekiem mew szukających pożywienia lub charakterystyczny śmiech kaczek w szuwarach to wszystko w nieznany sposób nie zakłócało ciszy panującej wokół, nawet zbłąkani spacerowicze którzy pojawili się na chwilę na molo.

Kiedy już udało się wyrwać z nad Zalewu, bez zbędnych zatrzymań dotarliśmy na farmy wiatrowe w okolicach Wolina.

Potęga bliskości © sargath7

Na farmie wiatrowej © sargath7


Z Wolina już główną drogą przy dość małym natężeniu ruchu dotarliśmy do celu. Ustaliliśmy, że najpierw robimy objazd, a na koniec obowiązkowa rybka w smażalniach pod Kawczą Górą. Czas leciał nieubłagalnie szybko, a słońce coraz bardziej zbliżało się do horyzontu. Jako że wiatr był z południa, to tafla Bałtyku była niezmącona, ciepłe powietrze było pchane z lądu, naprawdę z takim zestawieniem Bałtyk prezentował się bardzo ciekawie, zupełnie inaczej, niż gdy na plaży roi się od turystów leżących jeden na drugim i smażących się w upalnym słońcu, co chwilę słychać drących mordę sprzedawców kukurydzy, pączków i masy innych rzeczy, czekam tylko na telewizory i sprzęt agd. Do tego co jakiś czas powiew świeżości z wody robiącej za publiczną toaletę dla kulturalnych plażowiczów lub zapachem fajek od leżącego w pobliżu sb’eka, a przy okazji dla kontrastu jakiegoś psa który stanie i zacznie otrzepywać się z wody właśnie obok ciebie lub załatwi potrzeby fizjologiczne w piasek koło twojego koca... na szczęście teraz była idealna pora na pobyt nad Bałtykiem, mało ludzi, cisza spokój, żyć nie umierać.

Międzyzdroje - widok na Kawczą Górę © sargath7

Na molo w Międzyzdrojach © sargath7

Raz, dwa, trzy... szukam... © sargath7

Mewa © sargath7

Kutry rybackie © sargath7

Wrona siwa © sargath7

Nad Bałtykiem © sargath7

Quantum scimus, gutta est, ignoramus mare - To, co wiemy, kroplą jest, czego nie wiemy, to morze © sargath7


Tablicę końca Międzyzdrojów zostawiliśmy w tyle około 15:30, ale jakoś bez rozpędu i do Wolina dotarliśmy jak zaczęło robić się ciemno, a na farmach wiatrowych można już było podziwiać zachód słońca wiszący nad dachami chat miejscowości Gogolice.

Zachód nad Gogolicami © sargath7


Oznaczało to jakieś 80 km po ciemku, ale moje wcześniejsze planowanie okazało się skuteczne i z duża dawką pozytywnej energii mogliśmy jechać dalej. W ciągu dnia słońce ogrzało powietrze które na szczęście teraz zbyt szybko się nie ochładzało, a wiatr okazał się niegroźny. Nie wiem co nam dosypali do ryb, ale dopadła nas jakaś chmura dobrego humoru, jechało się wyśmienicie. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, bo musiałem pogrzebać w telefonie, w tym czasie Adrian cykał foty, najlepsze były te robione z flash’em jak jechał jakiś samochód, jakoś każdy zwalniał momentalnie :D:D:D
W dalszej drodze było nie inaczej kupa żartów i dobrego humoru towarzyszyła nam cały czas, jedyny mankament to bolący tyłek. Normalnie czułem, że mógłbym śmigać całą noc, gdyby nie siodło, które wcześniej nie przysparzało mi zbyt wielu problemów, bo ogólnie jest bardzo wygodne, teraz jednak się zbuntowało :(
Tego dnia nie odwiedziliśmy cmentarzy, ale tak po prawdzie droga którą jechaliśmy była jednym wielkim cmentarzem, już wyjeżdżając ze Szczecina wpadłem na pomysł, liczenia krzyży stojących przy drodze, na powrocie było łatwiej, bo wszystkie były ładnie oświetlone zniczami, ale wynik był dość wysoki jak na stukilometrowy odcinek – 26 krzyży.

Po minięciu Stepnicy zauważyłem, że nie domagają już mi lampy, Adrianowi zresztą też, więc uznaliśmy że trzeba w Goleniowie zmienić baterie. Zakupy zrobiliśmy na stacji benzynowej gdzie strzeliliśmy po hot-dogu i kawie, podobnie jak dzisiaj z rana tylko jadąc w kierunku przeciwnym.
Po wymianie źródła zasilania o niebo lepiej, samochody szybciej nas dostrzegały i wyłączały szybciej długie światła, a i wzrosła wykrywalność dziur w asfalcie :)

W Szczecinie byliśmy około 20:00, już zdążyło się zrobić dość zimno, nie był to jednak mróz więc dało się jechać, rozdzieliliśmy się na krzyżówce na słonecznym, Adrian pojechał do Gryfina, a ja skierowałem się na lewobrzeże.
Kategoria 200 km <, Wycieczka