......... | strona 20 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Dane wyjazdu:
55.93 km 20.00 km teren
02:32 h 22.08 km/h:
Rower:Ekspert

Trening PNR

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 0

Co niedzielny trening w puszczy Bukowej, tym razem bez trenera więc spokojnie męczyliśmy czarny i niebieski szlak. Na koniec piękna gleba przez kokpit w wykonaniu Axisa w krzaki, miałem to szczęście, obserwacji z "pierwszych rzędów", bo jechałem za nim :))
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
89.18 km 0.00 km teren
03:19 h 26.89 km/h:
Rower:Onix

Lajtowo przez NRD

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 3

Z okazji kolejnego pięknego, listopadowego, sobotniego dnia wyskoczyłem z Axisem na niemieckie asfalty. Traska przebiegała mniej więcej przez Dobrą, Blankensee, Mewegen, Rothenklempenow, Borken, Koblentz, ponownie Rothenklempenow i do Dobrej. Spokojna jazda z pogaduchami o rzeczach wzniosłych i tych mniej wzniosłych, aż do Rothenklempenow gdzie łapie kapcia :(

Nad jeziorem Kleiner w Koblentz © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka


Dane wyjazdu:
202.97 km 0.00 km teren
08:12 h 24.75 km/h:
Rower:Onix

Międzyzdroje – od wschodu do zachodu...

Wtorek, 1 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 10

... i na rybkę

Długi weekend zapowiadał się pod mega rowerowym znakiem i tak też było, więc na ostatni dzień, czyli Wszystkich Świętych (1.11.2011) postanowiłem położyć wisienkę na torcie w postaci konkretniejszej traski. Z pewnych względów nie miałem obowiązków do wypełnienia i dzień miałem w całości wolny, a że podobnie było u Adriana to zapowiadało się niezłe kręconko :)

Samopoczucie było mega pozytywne, a pogoda tylko jeszcze bardziej nakręcała do kręcenia :)
Kierunków do wyboru było sporo, ale chyba najciekawszym i najbardziej odpowiednim był po prostu wypad nad morze. Tak się dogadaliśmy i tak też zrobiliśmy. Z tego co pamiętam to na 8:00 ustawiliśmy się w Dąbiu, wcześnie, bo wcześnie robi się ciemno. Po za tym dystans nie najkrótszy, ale też nie powalający. Wybierając trasę kierowałem się też wiatrem który był z południa, wiedziałem już z góry, że przy tak lajtowej wycieczce czas płynie zbyt szybko, więc tym razem wyszedłem z założenia, że lepiej jak pomoże nam dojechać i utrzyma pozytywne samopoczucie, które pozwoli na blisko stukilometrową jazdę po ciemku, niż wymęczy nas na początku i zaszczepi w nas chęć powrotu pociągiem :)

Do Dąbia mam około 15 km więc wyjechałem z zapasem czasu. Po drodze sporo ciekawych ujęć wschodu słońca, z racji zapasu czasu mogłem trochę popstrykać.

Wschód słońca nad Trasą Zamkową © sargath7

Wschód słońca nad Dąbiem © sargath7


Wyjechałem za wcześnie i nie pozostało mi nic jak tylko czekać, a że Adrian postanowił się spóźnić to się trochę naczekałem. Miejsce zbiórki ustaliliśmy pod najpiękniejszą i najwyższą budowlą Dąbia czyli neogotyckim kościołem.

Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie Dąbiu © sargath7


Było kilka stopni powyżej zera i musiałem robić co jakiś czas rundki rozgrzewkowe, bo się zbyt cienko ubrałem. Około 8:15 luzikiem ruszyliśmy bocznymi drogami w stronę Goleniowa, standardowo przez Rurzycę, bo innej drogi nie ma, no chyba że ktoś śmiga szybciej to jest jeszcze S3 :)
Ślimaczyliśmy się z lekka…

Jak podróż z sakwami © sargath7


Już przed Goleniowem zrobiło się znacznie cieplej, słońce przygrzewało mocno z racji czystego nieba. Wiatr który miał być w plecy w sumie, ani nie pomagał, ani nie przeszkadzał.
Kilometry upływały przy pogawędkach na tematy ogólne o istnieniu, o życiu i śmierci – w końcu to święto Wszystkich Świętych, musi być tematycznie ;)

W Stepnicy przez miasto przechodziła procesja i nie było przejazdu dla samochodów, my się jednak przecisnęliśmy, ale zepchnęli nas na boczne dziurawe ulice, którymi dojechaliśmy do plaży, tam jeden z dość długich postojów, jakoś ani ja ani Adrian nie kwapiliśmy się żeby zarządzić „wymarsz” :)

Na plaży w Stepnicy © sargath7

Prawdziwie wolny jest ten kto może rozłożyć skrzydła © sargath7

Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa © sargath7

Nieraz tak niewiele potrzeba by osiągnąć spokój © sargath7

Kwitnące kwiaty w listopadzie © sargath7

Pereł brak... © sargath7

Nawet mając jasny cel droga nie zawsze jest łatwa, a zbaczając z niej możemy nieźle umoczyć... © sargath7


Temperatura powietrza była niska, ale słońce padało pod takim kątem, że nawet bezczynne stanie nie powodowało uczucia zimna. Z nad wody wiał akurat dość mocny wiatr dający uczucie rześkości, na powierzchni wody tworzyły się drobne zmarszczki odbijające promienie słoneczne jak mieniące się kosztowności. Szumu fal oblewających brzeg lub rozbijających się o filary mola pomieszany ze skrzekiem mew szukających pożywienia lub charakterystyczny śmiech kaczek w szuwarach to wszystko w nieznany sposób nie zakłócało ciszy panującej wokół, nawet zbłąkani spacerowicze którzy pojawili się na chwilę na molo.

Kiedy już udało się wyrwać z nad Zalewu, bez zbędnych zatrzymań dotarliśmy na farmy wiatrowe w okolicach Wolina.

Potęga bliskości © sargath7

Na farmie wiatrowej © sargath7


Z Wolina już główną drogą przy dość małym natężeniu ruchu dotarliśmy do celu. Ustaliliśmy, że najpierw robimy objazd, a na koniec obowiązkowa rybka w smażalniach pod Kawczą Górą. Czas leciał nieubłagalnie szybko, a słońce coraz bardziej zbliżało się do horyzontu. Jako że wiatr był z południa, to tafla Bałtyku była niezmącona, ciepłe powietrze było pchane z lądu, naprawdę z takim zestawieniem Bałtyk prezentował się bardzo ciekawie, zupełnie inaczej, niż gdy na plaży roi się od turystów leżących jeden na drugim i smażących się w upalnym słońcu, co chwilę słychać drących mordę sprzedawców kukurydzy, pączków i masy innych rzeczy, czekam tylko na telewizory i sprzęt agd. Do tego co jakiś czas powiew świeżości z wody robiącej za publiczną toaletę dla kulturalnych plażowiczów lub zapachem fajek od leżącego w pobliżu sb’eka, a przy okazji dla kontrastu jakiegoś psa który stanie i zacznie otrzepywać się z wody właśnie obok ciebie lub załatwi potrzeby fizjologiczne w piasek koło twojego koca... na szczęście teraz była idealna pora na pobyt nad Bałtykiem, mało ludzi, cisza spokój, żyć nie umierać.

Międzyzdroje - widok na Kawczą Górę © sargath7

Na molo w Międzyzdrojach © sargath7

Raz, dwa, trzy... szukam... © sargath7

Mewa © sargath7

Kutry rybackie © sargath7

Wrona siwa © sargath7

Nad Bałtykiem © sargath7

Quantum scimus, gutta est, ignoramus mare - To, co wiemy, kroplą jest, czego nie wiemy, to morze © sargath7


Tablicę końca Międzyzdrojów zostawiliśmy w tyle około 15:30, ale jakoś bez rozpędu i do Wolina dotarliśmy jak zaczęło robić się ciemno, a na farmach wiatrowych można już było podziwiać zachód słońca wiszący nad dachami chat miejscowości Gogolice.

Zachód nad Gogolicami © sargath7


Oznaczało to jakieś 80 km po ciemku, ale moje wcześniejsze planowanie okazało się skuteczne i z duża dawką pozytywnej energii mogliśmy jechać dalej. W ciągu dnia słońce ogrzało powietrze które na szczęście teraz zbyt szybko się nie ochładzało, a wiatr okazał się niegroźny. Nie wiem co nam dosypali do ryb, ale dopadła nas jakaś chmura dobrego humoru, jechało się wyśmienicie. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, bo musiałem pogrzebać w telefonie, w tym czasie Adrian cykał foty, najlepsze były te robione z flash’em jak jechał jakiś samochód, jakoś każdy zwalniał momentalnie :D:D:D
W dalszej drodze było nie inaczej kupa żartów i dobrego humoru towarzyszyła nam cały czas, jedyny mankament to bolący tyłek. Normalnie czułem, że mógłbym śmigać całą noc, gdyby nie siodło, które wcześniej nie przysparzało mi zbyt wielu problemów, bo ogólnie jest bardzo wygodne, teraz jednak się zbuntowało :(
Tego dnia nie odwiedziliśmy cmentarzy, ale tak po prawdzie droga którą jechaliśmy była jednym wielkim cmentarzem, już wyjeżdżając ze Szczecina wpadłem na pomysł, liczenia krzyży stojących przy drodze, na powrocie było łatwiej, bo wszystkie były ładnie oświetlone zniczami, ale wynik był dość wysoki jak na stukilometrowy odcinek – 26 krzyży.

Po minięciu Stepnicy zauważyłem, że nie domagają już mi lampy, Adrianowi zresztą też, więc uznaliśmy że trzeba w Goleniowie zmienić baterie. Zakupy zrobiliśmy na stacji benzynowej gdzie strzeliliśmy po hot-dogu i kawie, podobnie jak dzisiaj z rana tylko jadąc w kierunku przeciwnym.
Po wymianie źródła zasilania o niebo lepiej, samochody szybciej nas dostrzegały i wyłączały szybciej długie światła, a i wzrosła wykrywalność dziur w asfalcie :)

W Szczecinie byliśmy około 20:00, już zdążyło się zrobić dość zimno, nie był to jednak mróz więc dało się jechać, rozdzieliliśmy się na krzyżówce na słonecznym, Adrian pojechał do Gryfina, a ja skierowałem się na lewobrzeże.
Kategoria 200 km <, Wycieczka


Dane wyjazdu:
121.14 km 0.00 km teren
04:12 h 28.84 km/h:
Rower:Onix

Schwedt w poszukiwaniu jesieni

Poniedziałek, 31 października 2011 · dodano: 18.11.2011 | Komentarze 6

31 październik to oczywiście dla mnie jeden z dni długiego weekendu, okazało się jednak że większość znajomych pracuje, nie pytałem oczywiście każdego, bo uznałem że jest okazja na wypad solo, nie pamiętam już kiedy ostatnio słyszałem tylko własne myśli podczas wycieczki i teraz nadarzyła się sposobność, aby sobie przypomnieć :)

Pytanie odwieczne gdzie jechać? Dzień krótki, a jakoś nie specjalnie chciałem wracać po nocy, zwłaszcza, że zebrałem się dość późno z wyra. Sobota i niedziela pod znakiem mtb bardzo mnie rozkręciła i samopoczucie było na dość wysokim, pozytywnym, poziomie. Ze względu na brak deszczu od kilku dni, wyciągnąłem szoskę która wskazała mi kierunek do Schwedt. Mimo utrzymującej się ostatnio pięknej pogody nie miałem złudzeń kiedy obudziłem się, a za oknem zamiast słońca i niebieskiego nieba, widoczna była tylko mgła niczym szklanka mleka. Z domu wyszedłem dopiero po 11, czyli w sumie w połowie dnia :) do tej pory po mgle nie było śladu zostały tylko szare chmury, ale grunt że grunt suchy, czyli brak deszczu.

Nie zapomniałem oczywiście o aparacie, bo wyjazd tematyczny :P. Miało być szybko z przemyśleniem trosk dnia doczesnego i analizą otaczającej rzeczywistości oraz masą postojów na foty, gdzieś jeszcze próbowałem wcisnąć postój na żurek w Krajniku koło Schwedt :D

Gdy byłem już w centrum i skomplikowane wzory matematyczne upewniły mnie, że mam zajebisty czas i niepotrzebnie targam lampy to wyczaiłem znajomą co jej dawno nie widziałem i tak zeszło z pół godzinki. Jak już jechałem dalej nie chciało mi się zaprzątać ponownie głowy przeliczeniami i doszedłem do wniosku, że mi wszystko jedno kiedy wrócę oraz że dobrze że jednak targam te lampy. Jadąc ul. Mieszka minąłem cmentarz i dało się wyraźnie zauważyć, że jutro Wszystkich Świętych, a że zwykle mam w zwyczaju olewanie ścieżek rowerowych to jakoś piesi nie narazili mi się, tym razem, zbytnio. Oczywiście mimo szerokiego chodnika większa ilość postanowiła wybrać czerwoną nawierzchnię, tak chyba z przywiązania do poprzedniego systemu. Policja oczywiście nic nie widzi no bo w końcu sezon na rower się już skończył, na szczęście mnie też nie zauważyli że nie jadę po ścieżce i nie taranuję tych buraków, więc uznałem to za jakiś tam przejaw sprawiedliwości.

Do granicy szybko i bezpiecznie, a potem już tylko tradycyjnie asfaltową ścieżką wzdłuż wału nad Odrą. Złotą jesień było widać na każdym kroku, a że sam jechałem i nikt mnie nie poganiał to sporo czasu poświęciłem na postoje i zdjęcia. Niemcy wyludnione, bo u nich akurat wypada 31 wolny to na trasie sporadycznie mijałem jakiegoś osobnika. Do Gartz odcinek kostkowy ogólnie nie jest zły nawet jak na szosę, ale ktoś zapomniał liście i gałęzie pozbierać i był z nich istny dywan, a nie wiadomo co pod spodem. Pamiętałem że miało być szybko, ale robiłem tyle postojów, że jazda między zatrzymaniami była już zbyt szybka i mimo cienkiego ubioru trochę się zgrzałem. Gdy minąłem Gartz to o mało był nie zaliczył lądowania w rowie, bo rodzinka Helmutów postanowiła iść całą szerokością wału, gdy próbowałem ich wziąć z lewej strony to mnie zauważyli i zamiast iść dalej jak szli to na siłę próbowali ustąpić. Zakończyło się to moim odbiciem na sam brzeg asfaltu i niestety przednie koło się ześlizgnęło i zakleszczyło, tył okręcił się ze mną o 90* co zaowocowało uwolnieniem przedniego koła i już miałem się wypiąć by jak najmniej boleśnie wylądować na asfalcie, gdy poczułem że odzyskuję władzę nad sprzętem, obróciłem korbą i wyszedłem na prostą, pewnie to śmiesznie wyglądało, ale grunt że obyło się bez szlifa.

Będąc już w Schwedt darowałem sobie skok na zupę do Krajnika i od razu zawróciłem, aparat poszedł do plecaka co by mnie już nie kusił, a jazda stała się płynna i warunki do przemyśleń korzystne :D
Nie będę się rozpisywał o źdźbłach trawy tańczących do melodii wiatru na rozłożystych łąkach, o kołyszących promieniach słońca na falującej tafli wody, o śpiewie ptaków ukrytych w konarach drzew melodyjnie zwiastujących chowające się słońce za horyzontem, nie będę bo zwyczajnie tego nie było po za szumem mojej opony na asfalcie, po za wiatrem walącym mi prosto w ryj, po za melodyjnym dźwiękiem rozgniatanej skorupy ślimaka pod moją oponą, którego nie zdążyłem ominąć. Jednak nie dałem się melancholii bowiem w końcu mimo zakłamania świata i zatartym marzeniom świat jest nadal piękny, a teraz przychodzą nowe myśli nowe marzenia i prawda staje się rzeczywistością, tak to wszystko powiedziały mi endorfiny które wydzieliły mi się podczas jazdy, a potem zapadł zmrok i patrzyłem tylko żeby nie wjechać w jakąś dziurę :P


Jesiennie koło Neurochlitz © sargath7

Pory roku to najlepsi dekoratorzy wnętrza świata © sargath7

W metropolii natury © sargath7

Jesienne przysmaki © sargath7

Nasza ostatnia podróż nieraz może zakończyć się w wyjątkowym miejscu © sargath7

W tunelu przyrody © sargath7

Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły © sargath7

Skarby teściowej © sargath7

Rzeźby szuwarowych drwali © sargath7

Owoce leśne © sargath7

Robiąc to co inni często ukrywamy swoją wyjątkowość © sargath7

Hey man, what's up? © sargath7

Odra w Schwedt © sargath7


Dane wyjazdu:
59.25 km 25.00 km teren
02:24 h 24.69 km/h:
Rower:Ekspert

Trening PNR

Niedziela, 30 października 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 2

Dawno nie było mnie na treningu PNR, a dzisiaj nadarzyła się okazja więc postanowiłem, że bujnę się do Bukowej na zbiórkę, m.in. miejsce treningów było powodem moich nieobecności. Może teraz się to zmieni, bo treningi przeniesiono z wtorku na niedzielę.

Na moście długim ustawiłem się z Pawłem i Piotrkiem, a po drodze dołączyli Grzesiek i Tomek (jak o kimś zapomniałem to przepraszam, ale po takim czasie już mi się składy mylą) :))

Punkt zbiórki - pętla na bukowym o 11, więc jeśli nic nie pokręciłem z ilością osób to było nas siedmiu. Cel na ten dzień - czasówki. Trzy etapy - podjazd, teren zróżnicowany i zjazd. Polegało to na najzwyklejszym wyścigu z pomiarem czasu, więc każdy startował osobno. Mimo, że ostatnio narzekałem na brak formy udało się wygrać wszystkie trzy etapy. Najlepiej poszło mi z podjazdem, potem pagórki i tradycyjnie zjazd przydało by się doszlifować.

Zaplecze siły nabytej ostatnio na szosie, przełożył się pozytywnie na mtb :)
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
42.40 km 25.00 km teren
01:59 h 21.38 km/h:
Rower:Ekspert

Wkrzańska - rozkręcanie

Sobota, 29 października 2011 · dodano: 13.11.2011 | Komentarze 7

Po praktycznie tygodniu nie jeżdżenia (nie licząc jednego dojazdu do pracy), postanowiłem wyskoczyć na rozkręcenie mięśni w lesie. Axis zmajstrował sobie nowe kółko więc po małym serwisie wjechaliśmy w teren. Na szlaku dużo liści, trzeba uważać, przy nachyleniach na boczny uślizg.
Trochę pokręciliśmy sami, a później dołączył Piotrek. Bylismy m.in. zaliczyć podjazd na wieżę Quistorpa, gdzie okazało się że prace przygotowawcze do remontu wieży zostały rozpoczęte. Na razie uprzątnięto wszystko z gruzu i śmieci. Póki nie wejdzie tam ekipa remontująca można podziwiać oryginalną posadzkę z przed wieku, oczywiście oficjalnie wstęp jest wzbroniony :)
Samopoczucie raczej dobre, ale czułem strasznie brak jazdy przez tydzień, szybko dostawałem zadyszki, dłuższe przerwy nie wskazane.

Na niebieskim © sargath7

Liście usłały dywan i przykryły ścieżki © sargath7

Jesień na Głębokim © sargath7

Na grobli © sargath7

Brzydkie kaczątko © sargath7

Kolorowo na Głębokim © sargath7

W wieży Quistorpa © sargath7

Korytarze w ruinach © sargath7
Kategoria Trening mtb


Dane wyjazdu:
25.16 km 0.00 km teren
00:56 h 26.96 km/h:
Rower:Onix

Szczecin nocą #5

Czwartek, 27 października 2011 · dodano: 11.11.2011 | Komentarze 1

Brama Królewska © sargath7


Było trochę przerwy po Berlinie, byłem pewny że mnie cos rozłoży, jednak się upiekło :))
Po 12 dniach znowu na szosce.
Kategoria Praca, Szczecin nocą


Dane wyjazdu:
55.49 km 0.00 km teren
04:10 h 13.32 km/h:
Rower:Ekspert

Festival of Dark? – Berlin

Sobota, 22 października 2011 · dodano: 10.11.2011 | Komentarze 5

Tak na dobrą sprawę to nie wiem od czego zacząć, czy od tego że był to jeden z najgorszych wypadów w jakich miałem okazję uczestniczyć, czy może że do dzisiaj pamiętam jak przemarzłem na kość, albo może w ramach równowagi, że było kupę śmiechu jadąc w grupie znajomych właściwie bez celu… dobra! szala się zbytnio nie przechyliła, było do bani… ale chyba lepiej od początku.

O imprezie odbywającej się w Berlinie dowiedziałem się z lokalnego forum rowerowego i zapowiadało się to naprawdę interesująco. Była możliwość wyjazdu busem, ale ostatecznie wybrałem opcję dojazdu własnym samochodem, zwłaszcza że chęć na ten „festiwal” nabrał też Adrian, więc mogliśmy mieszcząc się w miarę rozsądnych kosztach dołączyć niezależnie do ekipy. Jako że lubimy popstrykać fotki to uznaliśmy że po przejeździe zostaniemy w Berlinie na całą noc co by wszystko obfocić.

Ostatecznie zebrała się spora ekipa i w konwoju pięciu samochodów mogliśmy kierować się do stolicy rzeszy. Plan zgodnie z info na forum był taki że dojeżdżamy do Hohenschönhausen gdzie przejmuje nas przewodnik niemiecki, a trasa cytuję – (…)wiedzie bocznymi drogami do centrum miasta, a potem już po kolei przez wszystkie główne lokalizacje, w których coś się świeci (...). Czy to proste zdanie mogło wzbudzić podejrzenia?

No więc w sobotę (22.10.) zebrałem się i pojechałem do Gryfina gdzie zapakowaliśmy się z Adrianem do auta, a następnie udaliśmy na miejsce zbiórki w Kołbaskowie. Jak się okazało nie dogadaliśmy się z resztą grupy wystarczająco precyzyjnie, bo stacji na granicy jest kilka i czekaliśmy na siebie na dwóch różnych. Koniec końców po spotkaniu ruszamy na autostradę już w komplecie i po ca 1,5 h jesteśmy w Berlinie i właściwym miejscu czyli Hohenschönhausen. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem rozpakowujemy sprzęt, przebieramy się, humory dopisują tylko kilka osób musi oczywiście pyknąć dymka. Nie kumam jak rowerzysta może palić, to jak ocieranie się o hipokryzję, to jak odchudzanie się w barze z fastfoodem, to jak pozdrawianie sąsiada z jednoczesnym pluciem mu na wycieraczkę, to jak… ;)

Wracając do dobrych humorów, ten dzień był pierwszym kiedy miałem wypróbować sakwy zamiast plecaka. Zapakowałem je wcześniej, a że miały od groma różnych kieszeni i schowków to znalezienie w nich czegoś graniczyło z cudem, a cudem w tym przypadku miał być komplet kluczy który potrzebowałem do złożenia sprzętu. Na szczęście z pomocą przyszedł Bronik użyczając mi swój komplet, za co serdecznie dziękuje, mój natomiast się znalazł zaraz po tym jak oddałem ten pożyczony :D:D:D

W międzyczasie zaczęli zbierać się fryce i nie powiem sporo się tego zebrało, głównie trzon społeczeństwa niemieckiego, czyli … emeryci. Nie mogło oczywiście zabraknąć głównego bohatera tego wieczoru lub jak kto woli nocy, czyli Hajo…
Radzę zapamiętać to „imię” i omijać z daleka, bo Festival of Lights w Berlinie pod przewodnictwem Hajo można porównać do imprezy w stylu – „Jak będąc w Berlinie podczas festiwalu świateł i się na niego nie natknąć”. Hajo przybył na miejsce obdarzając nas szerokim uśmiechem od ucha do ucha przypominając o wpisowym z jeszcze większym uśmiechem. Naszym tłumaczem był kolega z ekipy – Emem. Dowiedzieliśmy się kilku szczegółów dotyczących przejazdu i po uiszczeniu haraczu mogliśmy ruszać… w pole.

Z początku gdy oddalaliśmy się od cywilizacji nikt nic nie podejrzewał, do jazdy wystarczało światło okolicznych latarni, ale potem coraz częściej trzeba było ratować się własną rowerową lampką, jadąc na festiwal światła chyba coś pokręciliśmy i podłączyliśmy się do grupy festiwalu ciemności. Póki jeszcze wszyscy byli na świeżo to podczas jazdy żartów było sporo, w miarę jednak przemierzanych pól i łąk stolicy Niemiec żarty się wyostrzały z lekką nutką ironii wobec naszych wspaniałych sąsiadów ;)
Najwięcej radochy wszystkim sprawił okrzyk pola lub polo, bo każdy wołał jak chciał, gdy przed sobą zobaczył przeszkodę w postaci słupka wyrastającego ze środka ścieżki.

Po około 15 – 20 przejechanych kilometrach w nasze szeregi wkradało się lekkie zniecierpliwienie, ale w międzyczasie się dowiedziałem że w ramach tego „wpisowego” zatrzymujemy się w kawiarni po drodze. Zanim to jednak nastąpiło przypomniały mi się słowa Misiacza – cytuję (…)Włączę sobie w rowerze lampki za Dobieszczynem...albo gdziekolwiek i będę miał też "festiwal” (…) te słowa paradoksalnie stały się teraz idealnie osadzone w przestrzeni, a mnie cała sytuacja zaczęła mocno niecierpliwić.

Kiedy wreszcie dotarliśmy, z pozoru, w cywilizowane okolice, wyłaniając się nagle z krzaczorów, naszym oczom ukazała się przytulnie wyglądająca restauracja. Co do wpisowego to … była to po prostu zrzuta na wyżerę dla Hajo Team Buszujący w Ciemnościach. Niemiaszki sprytne wskoczyły szybko do środka i pozajmowały wszystkie miejsca. Po naszej ekipie padły nieśmiałe pytania związane z opuszczeniem grupy, bo jak się okazało mieliśmy tam spędzić bagatela godzinę, ale koniec końców jakoś się wszyscy upchali. Do stolika podszedł kelner, aby przyjąć zamówienia z miną nieukrywającą pogardy, przepraszam poprawka jak się później okazało to była kelnerka z naturalnym wyrazem twarzy i „aryjską” urodą. W sakwach miałem żarcie i herbatę w termosie więc nie miałem zamiaru dokładać do tego interesu więc po prostu wyciągnąłem wałówę i zacząłem konsumować, a parę osób zrobiło to samo i zrobiło się swojsko, ci co się wyłamali zamawiali głownie herbaty, jedni z rumem otrzymując wodę z rumem bez herbaty, inni z cytryną nie dostając cytryny. Nie wiem może się nie znam i tak miało być? W każdym bądź razie przy naszym wielkim weselnym stole znalazł się jeden rodzynek z bandy goebbelsów który zamówił sobie dość spore koryto, a że jadł szybciej niż przełykał to dostał jakiegoś dziwnego ataku, nagle zesztywniała mu lewa ręka, pomocy nie chciał, pytaliśmy, zdziwiłem się jednak, że nie prawa, ale może z wiekiem są przerzuty.

Skoro już wyszliśmy z lokalu, a okolica zakrawała na cywilizowaną, kontrastując do mroku przez który się przebijaliśmy wcześniej, uznałem więc że teraz może być tylko lepiej… myliłem się jadać przez chwilę w miarę rozświetloną ulicą po chwili wskoczyliśmy ponownie w krzaczory. Fakt faktem jechaliśmy przez miasto, ale nasz przewodnik wampir prowadził nas takimi trasami, że światła po za własną lampką nie uświadczysz.

Jadąc tak dalej totalnie bez celu, przynajmniej ja go nie widziałem, przemierzaliśmy kolejne ciemne ulice, już nawet darcie się pola, polo zrobiło się nudne jak flaki z olejem. Dla ożywienia atmosfery jeden z bandy Helmutów postanowił przebić oponę i zamiast zjechać na bok zatrzymał się w miejscu, przez co jedna z uczestniczek, akurat od nas, nie wyhamowała i przydzwoniła w niego. Z tego co pamiętam zakończyło się to wywrotką. Jak się Mr Szajse otrzepał i obejrzał swój rower to walnął monolog nieprzeciętny, bo gdyby wciąć z niego wszystkie Scheiße to gość by milczał. Co do sprzętu to 1:0 dla naszych, Niemiec bowiem miał zdemolowaną tylną przerzutkę, wygięła się jak ręka jego ojca podczas służby w rzeszy i nie mógł „niestety” już z nami jeździć ;))

Po kilkuset metrach cywilizacja staje się rzeczywistością, moje oczy dostrzegają pierwsze światła, może Hajo się wystraszył i odebrał tą kolizję jako ostrzeżenie, gdybym wiedział to bym go uszkodził wcześniej ;). Kilkanaście zakrętów i szok jesteśmy na Hauptbahnhof, omijamy go kierując się na most i do centrum. Krótkie zatrzymanie na moście, zacząłem się rozstawiać ze statywem i gdy wszystko było gotowe trzeba było się zwijać, wkurzyłem się, bo wreszcie kiedy jest coś do sfotografowania to nie ma na to czasu, co prawda nie było tam nic ciekawego, ale wyjeżdżając z ciemności moja ocena sytuacji mogła być lekko zniekształcona ;)

Najpierw przejechaliśmy koło Bramy Brandenburskiej, aby dotrzeć na plac Poczdamski gdzie, szok!, zarządzono 10 minut na foty, burżuj z tego Hajo. Ludzi masa, włażą w kadr, 10 minut to stanowczo za mało. Wracamy z powrotem do bramy Brandenburskiej, gdzie wraz z Adrianem odłączamy się od reszty, po prostu zostając z rozstawionym sprzętem, ludzi tutaj też od groma. Od tej pory włóczymy się już bez planu, starając się zobaczyć co się da, niestety temperatura spada dość znacznie i marznę coraz bardziej, herbata w termosie już praktycznie wystygła, cola w bidonie zimna jak lód, a brak w okolicy toalet zmusza często do partyzantki. Od bramy udaje się nam przemieścić w okolice Alexanderplatz, gdzie nad jednym z kanałów Szprewy jest ładny widok na oświetloną wieżę TV i katedrę. Trochę tam postaliśmy co by jeszcze wszamać trochę prowiantu, jak obierałem smaczne jajko na twardo doszedłem do wniosku iż zaczęła się zapowiadać, mimo pewnych komplikacji na początku, świetna noc. Jak już miałem wziąć pierwszego kęsa patrzyłem w stronę zmieniających się barw fasady Berliner Dom, które nagle… zgasły, a po odbudowanej nadziei już nic nie zostało. Wkurzyłem się na maxa, z początku pomyślałem, że to chwilowo, albo że tylko ta budowla nie jest już obsługiwana, bo wieża TV nadal była pięknie oświetlona, jednak okazało się że najzwyczajniej w świecie festiwal się skończył i tyle. Było może przed 1:00, mimo to nie miałem zamiaru wracać, bo wtedy chyba bym miał jedyne wspomnienie związane z jazdą po krzakach którą mógłbym sobie zafundować pod domem. Kręciliśmy się więc dalej bez celu wyszukując chociaż to co zostało podświetlone naturalnym światłem, choć było tego niewiele. W dzielnicy rządowej spotykamy dwóch rowerzystów z rowerami obwieszonymi diodami, efekt nie powiem, ciekawy. Okazało się że zgubili powietrze w kole i szukali pompki, więc Adrian pożyczył im swoją, a za czas usuwania awarii trochę pogadaliśmy, między innymi właśnie o festiwalu i tym co można jeszcze zobaczyć. Jak już zaczęły mi odpadać palce rąk i nóg zdałem sobie sprawę, że jest już mróz, mimo kilku warstw na sobie nie było to wystarczające, jednak kręciliśmy dalej, dopiero w okolicach 4:00 byłem już totalnie wypompowany, zimno wyssało ze mnie całą energię. Postanowiliśmy, że się zmywamy, do samochodu jakieś 15 km, czyli nic pomyślałem, pół godzinki i jesteśmy, tempo się podkręci i się choć trochę rozgrzeję. Nic bardziej mylnego, byłem tak wykończony, że stawy współpracowały ze mną jak nienasmarowany łańcuch. Do samochodu prowadził nas gps. Jak się teraz zastanowię to nie za wiele pamiętam z powrotu, prawo, lewo, prosto, światła sygnalizatorów nie miały znaczenia, chodniki, ścieżki, jezdnia… obojętne, byle do celu. Mimo iż miałem na sobie windstoppera czułem jak zmrożony wiatr przeszywa mnie, tak jak by zimniej było pod kurtką niż na wierzchu. Co chwilę tylko pytałem Adriana ile jeszcze kilometrów, a miałem wrażenie, że mówi mi ciągle tę samą ilość. Pokonaliśmy w sumie 55 km, a nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak wyprany.

Wreszcie udaje się dojechać do samochodu zamienionego w jeden wielki sopel. Najszybciej jak to możliwe przebraliśmy się i zapakowaliśmy rowery, w sumie po 5:00 udaj się ruszyć. Odpaliłem nawigację i kierunek Szczecin. W tym momencie popełniam niewybaczalny błąd ustawiając ogrzewanie na pełną parę. Szybko udaje się nam ogrzać, ale przez dużą różnicę temperatur czuję się totalnie sflaczały i senny. W mieście jako tako się jechało, ale po wjechaniu na nudną ciemną autostradę non stop zasypiałem, wydawało mi się że kontroluję sytuację, najgorsze jednak były momenty utraty pełnej świadomości i nagłe przebudzenia. W rzeczywistości trwało to może kilka sekund, ale wystarczyło, aby nie utrzymać się w szerokości pasa ruchu. Dużo szczęścia przy tym, że nikt nas nie wyprzedzał. Dopiero z 10 km przed granicą nie wytrzymuję i zjeżdżam na jakąś budowę i podejmujemy decyzję, że kimniemy się z godzinę, tak aby trochę odpocząć i też nie ochłodzić zupełnie samochodu. Ustawiłem się jednak równolegle do pasa autostrady i co chwilę się rozbudzałem wystraszony nadjeżdżającymi z przeciwnego pasa samochodami, by za chwilę zdać sobie sprawę, że jesteśmy po za nią w bezpiecznym miejscu, niestety sytuacja się powtarza kilkakrotnie i po 20 minutach jedziemy dalej. Te 20 minut coś jednak pomogło, bo już bez problemów doczłapaliśmy się do stacji gdzie kupiłem sobie mega kawę która dała oczekiwanego kopa. Odwiozłem Adriana do Gryfina, a potem już sam do Szczecina, gdzie jak podjechałem pod dom był już zupełnie jasny ranek. To była naprawdę długa noc.

W następnym roku na pewno się tam pojawię, ale już w ekipie która podzieli moje zainteresowania związane z tą imprezą i zajmiemy się od razu tym czego powinna dotyczyć wycieczka, a nie szlajanie się po krzakach. Berlin nocą jest ciekawym tematem, nie tylko do fotografowania, ale można zobaczyć wtedy jego totalną przemianę, z czystego i bardzo bezpiecznego miejsca, staje się miejscem ostrych libacji, bójkami przed lokalami, w większości pijanymi pieszymi. Architektura mówi o sobie w nocy zupełnie cos innego niż w dzień, w końcu można zobaczyć wiele w zupełnie innym świetle :)

Na koniec kilka fotek, niestety wyszła z tego tragiczna sieczka, bo będąc w restauracji zaparował mi obiektyw, wytarłem go bluzą i zabrudziłem przy okazji. Zauważyłem to ale uznałem, że go wytrę dopiero w centrum, nie wiem jakoś tak durnie postąpiłem i potem o tym zapomniałem, chyba zimno mocniej niż mi się wydawało wpłynęło na mój stan umysłu.


Alexanderplatz © sargath7

Aleja Unter den Linden © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Kościół Friedrichswerder © sargath7

Katedra Berlińska © sargath7

Fontanna Neptuna, kościół NMP i wieża TV © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Reichstag © sargath7

Kościół NMP © sargath7

Urząd Kanclerski © sargath7

Plac Poczdamski © sargath7

Hotel Ritz © sargath7

Pomnik Fryderyka Wielkiego © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka


Dane wyjazdu:
49.11 km 0.00 km teren
02:17 h 21.51 km/h:
Rower:Onix

Szczecin nocą #4

Czwartek, 20 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 1

Pomnik Czynu Polaków © sargath7


Po pracy krótka rundka po mieście z Axisem co by pofocić parę obiektów w nocy, trochę zimno i nasłuchałem się sporo narzekania, przez co foty wyszły denne, ale to się nadrobi. Ogólnie miał to być trening-foto przed Berlinem, ale nie potrzebnie, w rzeszy nie było już co fotografować :(
Kategoria Praca, Szczecin nocą


Dane wyjazdu:
25.34 km 0.00 km teren
01:06 h 23.04 km/h:
Rower:Ekspert

Praca

Środa, 19 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 0



Range Rover
Kategoria Praca