Sargath
Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .Archiwum
Kategorie bloga
Unibike
Statystyka roczna
Zajrzało tu od października 2010
Dane wyjazdu:
78.06 km
30.00 km teren
Fontanna Orła Białego - Szczecin przed 1945r. i dziś
Środa, 18 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 0
Fontanna Orła Białego – fontanna znajdująca się na placu Orła Białego w Szczecinie, umiejscowiona przed Pałacem pod Globusem, została wykonana przez trójkę berlińskich artystów – Johanna Grael’a projektanta oraz Johanna Kocha i Angerera rzeźbiarza i kamieniarza. Artyści cieszyli się poważaniem na dworze króla Fryderyka Wilhelma I, więc prośba o podkreślenie walorów ówczesnego rynku została skierowana we właściwe ręce. Jest to najstarsza zachowana barokowa fontanna która tak naprawdę była studnią i elementem dawnego szczecińskiego wodociągu mającego swoje źródła na Wzgórzach Warszewskich i doprowadzała do centrum wodę za pomocą drewnianych rur. Cała układanka była koncepcją Szwajcar’a Dubendorf’a członka szczecińskiej kolonii francuskiej. Pierwsze uroczyste uruchomienie nastąpiło w 1732r. ale pierwotnie studnia była umiejscowiona przy kamienicach od strony ul. Koński Kierat.Podstawa fontanny składa się z misy przypominającej kształt czterolistnej koniczyny opisanej na kwadracie w którego narożach pierwotnie znajdowały się posągi gryfów. W centralnej części znajduje się cokół w którym na każdym z boków widoczne są półokrągłe nisze z maszkaronami i przytwierdzonymi u ich dołu misami w kształcie konchy. Nieco wyżej w narożach cokołu znajdują się kolejne misy w kształcie muszli wspierane postumentami. Na samej górze znajduje się już ostatnia misa wypełniona kamieniami i zwieńczona figura Orła Białego, trzymającego pod szponami postacie żółwia i jaszczurki. Całość została wykonana z piaskowca.
W czasie oblężenia miasta w 1813r. studnię uszkodzono, a w 1866r. została przeniesiona na obecne miejsce tj. przed Pałac pod Globusem. Remont kapitalny fontanny przeprowadzono dopiero w latach 1990-92. Niestety fontannę prześladuje pech, bo kolejny remont trzeba było wykonać już w 2005 roku, wtedy też jakiś baran z urzędu wydał pozwolenie na wycięcie okalających fontannę drzew, odsłaniając tym samym szkaradny budynek Polmozbytu (za jaja bym takiego powiesił). Obecnie od roku fontanna znowu nie jest na chodzie (powinni kogoś rozstrzelać).
Roßmarktbrunnen 1935© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
Fontanna Orła Białego© sargath7
Roßmarktbrunnen 1911-1935© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
Fontanna Orła Białego w Szczecinie© sargath7
Dystans to popołudniowy trening z Axisem i oczywiście praca.
Więcej z serii Szczecin przed 1945r. i dziś
.
Kategoria Szczecin dawniej i dziś, Praca, Trening mtb
Dane wyjazdu:
232.73 km
10.00 km teren
Niederfinow Chorin - kryptonim T.E.S.C.O.
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 16
Czyli tajna akcja inwigilacyjna Szczecińskiego BS na Landkreis Barnim która nastąpiła w pewien sobotni majowy dzionek. Prowokacji dopuścił się Jarek pseudonim Gadbagienny, który uznawany jest za zaginionego, zdemaskowany jednak i obecnie tajny agent BS, który po wybadaniu możliwości rekrutów uznał, że więcej daje praca pod przykrywką, a opisując swoje zimowe akcje podjazdowe na terytorium wroga zdradzał swoją taktykę.Do swoich celów wykorzystał oddanych sprawie cyklorebeliantów, których zwerbował sprytnie za pomocą ogólno polskiego serwisu RS, tworząc tym samym silny oddział uderzeniowy. Pisząc szyfrem zrozumiałym dla zainteresowanych ustalił czas i miejsce desantu z którego dalej ruszyliśmy opancerzonymi, zubożonym uranem, wozami bojowymi klasy Rover.
Miejscem startu miał być niepozorny parking, a znakiem rozpoznawczym logo na jednej z pobliski hal czyli T.E.S.C.O. (Tajna Ekspedycja Sekty Cyborgów - Overlord) . Godzina zero operacji mieściła się w przedziale 8:00 – 8:20 na którą stawili się oprócz mnie i wspomnianego wcześniej prowodyra, Paweł vel Misiacz, Adrian vel Gryf (dołączył w Gartz), Krzysiek vel Monter, Robert vel Lewy, Marcin vel Rake.
Ekipa na starcie :)© sargath7
Na początek ruszyliśmy spokojnym nie odznaczającym się tempem do granicy w Rosówku gdzie odebrałem od podstawionego człowieka w kantorze środki do zakupu ekwipunku na tyłach wroga.Następnie jechaliśmy wzdłuż granicy gdzie po minięciu Mescherin dotarliśmy do Gartz skąd zgarnęliśmy kolejnego tajniaka Gryfa.
Mescherin© sargath7
Dla upamiętnienia akcji zrobiliśmy sobie fotkę pod łukiem który zaburzał skanery radarów, dzięki czemu mieliśmy schronienie przed zdemaskowaniem. Z Gartz poruszaliśmy się trasą Odra Nysa, tempo narzucał Jarek, a w trosce aby nikt nie przysnął w czasie drogi to tak 28-30 km/h przyciskał, ekhm znaczy się w jego przypadku smyrał korbę.
Komplet w porcie Gartz© sargath7
Gdzieś między Gartz, a Schwedt przyczailiśmy się na skraju lasu gdzie trzeba było omówić dalszą taktykę, tam też dowódca tłumaczył nam na wojskowej mapie, strategiczne punkty w których możemy spodziewać się dużego zagęszczenia i oporu wroga.
Wykład taktyczny© sargath7
Łabędzie przed Schwedt© sargath7
Po wyjechaniu z lasu jechaliśmy otwartym terenem do samej twierdzy Schwedt, po drodze odpierając ataki wrogo nastawionych niemców. Po instrukcjach naszego drużynowego poligloty Misiacza wiedzieliśmy że najlepszą taktyką zwalczania wroga, jest łyknięcie niemieckiej wiagry, która idzie w rękę i krzyknięcie „Zig Haj” co się do pewnego czasu sprawdzało, bo w miarę szybko przedostaliśmy się na obrzeża miasta, tam jednak nie było już tak łatwo , wrogowie byli bardziej podejrzliwi i dalsza droga była istnym slalomem, a nad głową pamiętam jak świszczały mi zwroty „Sznela”, obyło się jednak bez ran . Niestety opór był tak duży, że musieliśmy się wycofać do schronu w pobliskim Krajniku, tam też uzupełniliśmy ekwipunek. Jarek pokazał pieprzony granat solowy, którym miał zamiar poczęstować jakiegoś prusaka oraz pokrowiec na mikrofilm przypominający kanapkę którą w razie kompromitacji można skonsumować.
Przegrupowanie w Krajniku© sargath7
Ekwipunek Jarka 007© sargath7
Po chwili ponawialiśmy atak próbując objechać zaognione punkty, gdzie po drodze mijaliśmy jakiś nieznany odział rebeliantów, prawdopodobnie z pobliskich przyczółków. Dalsza droga jednak nie mogła przebiegać założoną trasą, ze względu na zaminowanie jej przez pobliski odział zmechanizowany, cynk otrzymał dowódca od stojącego przy drodze, chudego jak tyka o pociągłej strzałkowej twarzy, konfidenta. Dobrze że trenowałem ostatnio na poligonie Wkrzańskim akcje terenowe, bo teraz wyszło mi to na dobre ze względu na stan i ukształtowanie okolicznych terenów.
[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,182773,w-drodze-do-criwen.html]
W drodze do Criwen© sargath7
W drodze Criwen© sargath7
Z mocnym opóźnieniem dotarliśmy do Criwen. W miarę bezpieczną drogą udało się dotrzeć do Hochensaaten gdzie był pierwszy punkt sabotażowy, razem z Misiaczem wzbogaciliśmy pobliski zbiornik wodny śmiertelnymi toksynami domowej produkcji. Szybko przemieściliśmy się do Oderbergu gdzie ocenialiśmy możliwości taktyczne koryta tamtejszej rzeki.
Oderberg© sargath7
Aby nie rzucać się w oczy po szybkim przegrupowaniu w Oderbergu, zaczęliśmy napierać na kluczowy punkt misji, a mianowicie Niederfinow i tamtejszy teleport osiowy dla podwodnych statków atomowych. Na miejscu ja Monter i Rake zostaliśmy wyznaczeni do zbadania planów i wyniesienia schematów konstrukcji. W tym celu musieliśmy zdobyć przepustki na teren obiektu. Możliwe to było dzięki wcześniejszym staraniom Gada. Przepustki zostały już wcześniej przygotowane i należało je tylko wyjąć z pobliskiej skrytki płacąc paserowi 2 euro. Następnie z duszą na ramieniu przeszliśmy przez ścisłą kontrolę i pokierowaliśmy się ku przeznaczeniu.
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Podnośnia statków w Niederfinow© sargath7
Treidellok na podnośni© sargath7
Udało się ustalić dane techniczne obiektu, oraz ten zaawansowany XX wieczny system, a także że wróg potajemnie buduję jeszcze lepszy technologicznie podobny obiekt w pobliżu. Ze względu na już standardowy brak czasu czym prędzej opuściliśmy strefę „0” i odmeldowaliśmy się u Gada gdzie poza pochwałami i obiecanym wnioskiem do odznaczenia, dostaliśmy pozwolenie na szaber w pobliskich barach, gdzie ja z Rake’m pałaszowaliśmy Wursta. Po chwili odpoczynku trzeba było ruszać, bo zgodnie z wyliczeniami mieliśmy duże opóźnienie misji.
Od ostatniego celu mieliśmy tylko kilka kilometrów, ale ze względu na problemy pod Schwedt tutejszy oddział pruski dowiedziały się o naszej obecności. Dlatego przebijaliśmy się przez las. Nie była to jednak w 100% bezpieczna droga, bo jak wiadomo grasowały tam oddziały Werwolfu. Droga okazała się zaminowana, na co psioczył dość mocno Misiacz, ale udało się jednak przejechać bez strat. Naszym oczom ukazała się potężna twierdza, która jak donosiło dowództwo prowadziła badania na schwytanych rodakach. Trzeba było to sprawdzić. Przyczailiśmy się koło jednego z murów i ustaliliśmy taktykę. Do środka mogła wejść tylko jedna osoba, więc początkowo zgłosiłem się na ochotnika, ale potem zacząłem się wahać i już z rozkazu dowódcy udałem się do twierdzy będącej pod przykrywką klasztoru, pozornie rzeczywiście wyglądało to jak klasztor. Udając pruskiego studenta udało mi się nawet zmniejszyć budżet wyprawy płacąc jednynie 2,5 euro łapówki dla Gertrudy stojącej na warcie. Nie wzbudzającym podejrzeń tempem przebiłem się przez błonia mijając stada rozsypującego się personelu laboratoryjnego i przebiegłem wzdłuż łukowych korytarzy wychodzących na dziedziniec. Podczas fotografowania obiektu na potrzeby artyleryjskie mało nie zostałem zdemaskowany, przez jedną Helgę. Robiłem zdjęcie gdy w kadr weszło mi jakieś próchno pruskie, przez co wypowiedziałem głośno najpopularniejszy i niewinny spójnik polskich zdań, szybko ugryzłem się w język i czmychnąłem do pobliskiej komnaty która prowadziła do piwnic. Nie wiem czy cynk o praktykach jakie miałem tu zastać okazał się fałszywy, czy po prostu coś pominąłem, bowiem lochy były puste z wszechogarniającym chłodem i wilgocią. Jednak po dokładniejszej eksploracji znalazłem ślady różnych nieznanych medykamentów, oznaczało że wszystko niedawno zostało przeniesione. Operacja była tajna w 100% co oznaczało, że mamy w ekipie kreta !
Dało mi to dużo do myślenia, a miałem już swoje podejrzenia.
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Bez w klasztorze, składnik trucizn wyskokowych :)© sargath7
W lochach klasztoru© sargath7
Klasztor Chorin© sargath7
Cała akcja zajęła mi tylko kilka minut, ale dla towarzyszy czekających w ukryciu była to niemal wieczność, prawdopodobnie z powodu ciągłych patroli wokół twierdzy. Wszyscy odetchnęli z wielką ulgą gdy wróciłem cały i zdrowy. Mogliśmy ruszać. Kierowaliśmy się z powrotem na Schwedt. Traska przebiegała bez większych problemów poza niezidentyfikowanymi pojazdami patrolującymi pobliskie drogi. Machiny te były napędzane siłą niemieckich zwiędłych mięśni przez co były dość wolne, ale z dużym śmiercionośnym potencjałem.
Ze względu na nieznane walki po drugiej stronie rzeki udało się nam bez problemów okrążyć Schwedt i dotrzeć do miejsca przegrupowania w okolicach śluzy. Tam Misiacz popełnił nie wybaczalny błąd, naruszając ciszę radiową łącząc się z Jurkiem który w zemście za nie możliwość dołączenia do ekipy okazał się wtyczką wroga.
Dowód w sprawie przeciwko Misiaczowi :)© sargath7
Teraz wszystko zrozumiałem, w dodatku mam na wszystko dowody. Podczas pobytu w Niederfinow Misiacz już wtedy meldował do nieznanego odbiorcy nasze poczynania, wróg miał przez to czas, aby przenieść laboratoria z twierdzy Chorin. Jednak to nie wszystko co nas czekało. Jurek rozwścieczony, że jesteśmy cali i zdrowi, co gorsza suszy, postanowił przetestować nową broń biologiczną i nagle piękne słońce schowało się za grubymi stalowymi chmurami.
Cisza przed... Zemstą Jurka© sargath7
Misiacz wykorzystał chwilę naszego zdziwienia takimi niespotykanymi zawirowaniami pogodowymi i dał dyla. Większość ruszyła za nim jednak ja zostałem z Gryfem który został rany od bardzo toksycznych kropli lecących z nieba. Nałożyło się to po osłabieniu na treningu z poprzedniego tygodnia kiedy to musiał pokazać możliwości swojej głowy w jak najlepszym procentowym świetle. Zdrajcę udało się złapać na odcinku między Schwedt a Gartz. Tam też dołączył do nas Bartek, który uczestniczył w walkach o wyzwolenie Coca Coli pod Schwedt i wracając dostał się w wir Zemsty Jurka. Toksyczne krople stopiły mu oponę w jego odrzutowym Cyklonie.
Dalej jechaliśmy już mocno zmoczeni i napromieniowani przez co Misacz wykorzystał okazję do ucieczki, a cała drużyna została rozproszona.
Mission Complete
A tak już na poważnie to dzięki panowie za wycieczkę. Poniżej filmik z akcji T.E.S.C.O. :D:D:D
Dane wyjazdu:
62.99 km
20.00 km teren
Plac Orła Białego - Szczecin przed 1945r. i dziś
Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 2
Plac Orła Białego – do końca II w.ś. nosił nazwę Rossmarkt czyli Rynek Koński. Po bombardowaniu artyleryjskim w XVIII w. podczas rządów państwa pruskiego stał się najbardziej reprezentatywnym miejscem w Szczecinie. Plac otaczają ulice Staromłyńska, Łaziebna, Grodzka, Staromiejska, Koński Kierat i Mariacka. Patrząc w stronę południową dostrzeżemy Katedrę św. Jakuba znajdującą się na dawnym Rynku Węglowym, który w połączeniu z Rynkiem Końskim tworzył od XIV w. pierwotny „hipermarket” Szczecina. W przeciwieństwie do starówki dawna zabudowa zachowała się w większym stopniu, choć i tak wiele zostało zastąpionych betonowymi szkaradami, np. budynkiem Polmozbytu będącym pierwszym żelbetonowym tworem w Europie. Mimo to plac i tak jest jednym z najpiękniejszych wizytówek Szczecina. Strona zachodnia zachowała Pałac Pod Globusem, Pałac Klasycystyczny i Pałac Joński. W średniowieczu znajdował się tu młyn koński, stąd jego pierwotna nazwa, natomiast nowa wzięła się od fontanny znajdującej się w centrum placu – Fontannie Orła Białego, na cokole fontanny bowiem znajduje się posąg Orła Białego. Trochę bardziej na południe znajduje się także posąg rzymskiej bogini urodzaju Flory. Niedługo powinna rozpocząć się rewitalizacja placu dzięki czemu samochody zostaną wywalone stamtąd na zbity pysk, a plac stanie się miejscem spotkań i występów artystów ulicy.Roßmarkt 1911-1935© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
Plac Orła Białego - kamienice z północnej strony© sargath7
Roßmarkt 1892-1897© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
z kolekcji Piotra Hamrola
Plac Orła Białego - kamienice z zachodu© sargath7
Dystans to praca i popołudniowy trening z Axisem i Yetusem.
Więcej z serii Szczecin przed 1945r. i dziś
.
Kategoria Praca, Szczecin dawniej i dziś, Trening mtb
Dane wyjazdu:
25.73 km
0.00 km teren
Pomnik Carla Loewe’go – Szczecin przed 1945r. i dziś
Środa, 11 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 2
Carl Loewe – Niemiec urodzony w 1796 r. osiedlił się w Szczecinie w wieku 24 lat. Był wybitnym kompozytorem i jedynym mieszkańcem Szczecina który zyskał rozgłos poza granicami państwa niemieckiego, niestety dopiero po śmierci, za życia był niedoceniany jak większość mu podobnych artystów. Pracował jako organista i kantor w katedrze św. Jakuba gdzie miał okazję gry na 80 głosowych organach, znajdujących się pierwotnie w kościele. Wniósł wiele do życia kulturalnego Szczecina. Tworzył muzykę m.in. do utworów Mickiewicza i Goethe’go. W 1866r. przeniósł się do Kolonii gdzie w 1869r. zmarł na zawał.30 listopada 1897 r. 28 lat po śmierci kompozytora odsłonięto pomnik, wg projektu Hansa Weddo von Glümer’a, przy wieży katedry, a jego serce wmurowano w górną część południowego filaru obok barokowych organów. Posąg stał na blisko dwu metrowym cokole z czerwonego granitu do 1945r. Po wojnie nie udało się ustalić czy został zniszczony czy ukryty. Nieoficjalne źródła mówią o wywiezieniu go w głąb Niemiec lub ukryciu w jednym z okolicznych budynków które do dnia dzisiejszego mają nie odkryte przejścia i korytarze. Pod pomnikiem umieszczono brązowe figury putt (amorów), a wszystko otoczono metalowym ogrodzeniem. W 1992r. na cokole postawiono figurę Matki Boskiej skierowaną w stronę katedry (pierwotny pomnik Loewego stała plecami do kościoła). W katedrze znajdują się tablice pamiątkowe poświęcone Loewemu.
Loewe Denkmal© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
Obecny pomnik Matki Boskiej© sargath7
Loewe Denkmal© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
Pomnik Matki Boskiej na starym cokole© sargath7
Więcej z serii Szczecin przed 1945r. i dziś
Kategoria Szczecin dawniej i dziś, Praca
Dane wyjazdu:
69.19 km
35.00 km teren
Trening PNR
Wtorek, 10 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 4
Po pracy udałem się na umówione spotkanie przed Arkonką gdzie od teraz co wtorek prawdopodobnie będę śmigał z ekipą „Polska na rowery”. Na trening z BS zjawili się m.in. Paweł, Bartek, Piotrek, Marcin, Robert. Przebieg treningu to interwały 8/2. Trochę za spokojnie, ale może w przyszłości będzie mocniej, Zaczynaliśmy w około 15 osób, a do końca zostało już tylko 8. Traska obejmowała głównie czerwony szlak.Przy okazji poniżej moja nowa koszulka grupowa.
Nowa koszulka© sargath7
Kategoria Trening mtb, Praca
Dane wyjazdu:
40.44 km
30.00 km teren
Dolny Śląsk – Urlop Maj 2011 – podsumowanie
Poniedziałek, 9 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 7
Po dziewięciu dniach kręcenia w górach i nie tylko, zatęskniłem za terenowymi ścieżkami puszczy Wkrzańskiej, więc gdy tylko w poniedziałek dotarłem do Szczecina postanowiłem zaliczyć kilka znajomych ścieżek. Dodatkowym problemem urlopowego pedałowania była jazda solowa, która preferuję, ale tylko od czasu do czasu, a tak świetne tereny jak górki na Śląsku o wiele lepiej było by odkrywać w grupie. Dlatego też dzisiejsze po urlopowe kręcenie w towarzystwie Pawła i Bartka.Zrobiliśmy m.in. traskę Family Cup które odbyło się podczas mojej nieobecności w puszczy Wkrzańskiej. Potem Qustorp, czerwony, niebieski, czyli standardzik na odświeżenie.
Przy okazji dodaję małe podsumowanie urlopu majowego i zmontowany filmik.
8 dni jazdy
682,63 km przejechanych
31,53 h całkowity czas jazdy
22,08 km/h średnia prędkość całkowita
72,3 km/h prędkość maksymalna
0 przebitych dętek
1 spalony hamulec
0 skoszonych pieszych
61 przejechanych miast i wsi
3 główne szczyty zdobyte
21 litrów wypitych płynów (liczba zawiera tylko napoje bezalkoholowe)
33 szt. batonów zjedzonych
4 pory roku zaliczone w ciągu całego wypadu (zaczęło się wiosennie, następnie jesień z postępującą zimą, do lata w ostatnich dniach)
...i nieskończona ilość pieknych widoków
Kategoria Wycieczka, Dolny Śląsk - Urlop Maj 2011
Dane wyjazdu:
207.11 km
15.00 km teren
Przełęcz Rędzińska i Zamek Książ - dzień ósmy (30.04 – 8.05)
Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 7
Wczorajsza krótka przebieżka po mieście dała mi do myślenia i odświeżyła chęć kręcenia korbą. Na dzisiaj miałem przygotowany plan. Zamierzałem zaliczyć Przełęcz Rędzińską czyli najtrudniejszy podjazd Rudaw Janowickich gdzie spadki dochodzą do 17%. Miał to być taki ostatni skok w stronę gór, bo jakoś to wszystko szybko się kończyło.Wstałem trochę po 6:00 i zaczynałem się pakować i zgodnie z planem ruszyć około 8:00. Za oknem kolejny motywator, czyli piękna pogoda, czyste niebo które nie mogło sprawić, aby jakakolwiek kropla deszczu mogła dotknąć ziemi. Takie myślenie to jednak można między bajki włożyć, bo po 7:00 mniej więcej na niebie dosłownie teleportowały się stada chmur i zapewniły mi maksimum wkurwienia zakrywając ostatni pozytywny kawałek nieba. Ewidentnie zanosiło się na deszcz, mój wyjazd stanął pod znakiem zapytania, bo jednak odcinek dość długi, a na starcie się przemoczyć to mi się nie uśmiechało. Zacząłem zwlekać ile się dało, a nawet momentami szukać alternatywy w postaci fotela przed telewizorem. Życiowe rozterki trwały do 10:00 kiedy uznałem „walić to” jadę!
Niby zanosiło się na deszcz, ale nie padało. Z Legnicy skierowałem się na Jawor krajową 3, z racji weekendu ruch był mniejszy, więc mniejsza ilość śmierdzieli w puszkach mogła zdołować mój nastrój, który nie pamiętał już super ekstra motywacji z godziny 6:00. Kilka kilometrów przed Jaworem miałem kryzysowy moment gdy zaczęło padać. Zacisnąłem jednak zęby i po przejechaniu Jaworu dotarłem do Bolkowa, a stamtąd do Marciszowa. Przed miasteczkiem jeszcze był piękny zjazd sponsorowany literką P i cyferką 7. Cyferką 7, bo nachylenie było tak duże, a wiaterek korzystny, że po asfaltowej nawierzchni rowerek leciał i z łatwością na liczniku zagościła prędkość poprzedzona cyfrą siedem właśnie, natomiast literka P jak Pojeb który wyprzedzał mnie na tym pięknym zjedzie na żyletkę.
Po dotarciu do Marciszowa udałem się w stronę mostu, gdzie miała się rozpocząć Rędzińska górka. Może i się zaczęła, ale bez problemów to obejść się nie mogło. Przed wyjazdem zrobiłem sobie miejsce mapki i przebiegu trasy, ale zdjęcia mi wcięło jak na złość. Dobrze że coś w głowie zostało, bo chyba bym wyszedł z siebie. Z opisu zapamiętałem, że start jest na moście nad Bobrem, a zbaczając z głównej drogi patrzę jest most i jest rzeka :) Wyciągam aparacik co by cyknąć początek do przyszłej relacji. Nie wiem jednak czy coś podświadomie było nie tak, ale uznałem, że lepiej jeszcze się upewnić, czy w dobrym kierunku jadę. Rozglądnąłem się i tylko zauważyłem jakiegoś przedszkolaka na rowerku, no nic co mi szkodzi, może się orientuje w okolicy. Pytam jak dojechać na Wieściszowice, a on odpowiada mi że muszę się wrócić i w centrum będzie zjazd. Myślę chyba jednak nie orientuje się, ale wpadłem na pomysł, że zapytam o Kolorowe Jeziorka, które pamiętam były zaznaczone na planie. Dzieciak podał mi znowu ten sam kierunek. Mówię nie ma bata trzeba się jeszcze kogoś spytać bo małolat mnie w maliny wpuści. Udało mi się dorwać jeszcze z 3 osoby które chyba same nie wiedziały skąd są, bo jak się zapytałem w sumie wszystkich czterech to tak cztery strony świata otrzymałem, pamiętam że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale chyba nie na moja skromną przełęcz. Co się okazało, po analizie wybrałem kierunek i trasę którą opisał mały rowerzysta, bo uznałem że kto jak kto, ale tylko dziecko zna poprawną trasę do Kolorowych Jeziorek :) Strzał okazał się w dziesiątkę i ku mojemu zdziwieniu odkryłem przyczynę mojego problemu, a mianowicie nikt nie wspominał, że w tej wioseczce są dwa mosty nad Bobrem :)
Widok z mostu nad rzeką Bóbr© sargath7
Nachylenie na tym etapie to bułka z masłem więc szybko dotarłem do Wieściszowic, pierwsze trudniejsze odcinki zaczęły się gdy odbiłem we wsi na Kolorowe Jeziorka. Kolorowe bo jest to pozostałość po kopalniach pirytu które były w tym rejonie. Natomiast barwy wynikają z duże zawartości minerałów w wodzie i duże go zakwaszenia od wpływu siarki.
Opłacało się pomęczyć zbaczając z trasy, bo tereny wokół jeziorek zadowolą większą grupę maniaków mtb. W dodatku miedzy nimi prowadzi szlak rowerowy. Także wszystko na legalu Misiacz :)
Jeziorko Zielone© sargath7
Skały siarki© sargath7
"Siarą| było by się tędy nie przejechać :)© sargath7
Jeziorko Purpurowe© sargath7
Motocykliści wyhaczyli teren na akrobacje© sargath7
W tym samym czasie nad stawy wpadła grupa amatorów krosu motocyklowego, ale szybko się znudzili i przestali rozjeżdżać szlaki i zbędnie informować o braku tłumików w swoich maszynach.
Jeziorko Zielone i Purpurowe leżą koło siebie, a do Błękitnego trzeba się trochę namęczyć, bo leży znacznie wyżej niż poprzednie, a prowadzi do niego dość stromy podjazd terenowy.
Jeziorko Błękitne© sargath7
Laguna© sargath7
Tereny wokół były mocno zawilgocone, a w połączeniu z tamtejszą glebą stworzyło papkę która szybko polubiła się z moim rowerem, że gdy zjeżdżałem z powrotem do Wieściszowic to elementy ramy wyglądały jak odlewy z gipsu.
Kościół we Wieściszowicach© sargath7
Zaraz za wsią zaczęło się to na co miałem ochote od dłuższego czasu, czyli mega podjazd i do tego z nowym dywanikiem asfaltowym. Pod takie cacko jeszcze nie wdrapywałem się rowerem, a Miodowa w Szczecinie to płaska ścieżka z zakrętami. Zaraz po opuszczeniu stawów niebo się przetarło i wyszło piękne słońce. Trochę nie w porę, bo myślałem że na podjeździe się rozgrzeję i tak się stało z nawiązką, nie narzekam jednak bo nagroda w postaci widoczków rekompensuje wysiłek. Jak sobie pomyślę, że teraz bym siedział w domu i zobaczył takie niebo to pluł bym w brodę, że zrezygnowałem przez kilka chmurek na niebie.
Początek najtrudniejszego odcineka trzykilometrowego - średnio około 11% nachylenia do max 17%© sargath7
Asfalt jednak przed szczytem się kończy i zaczynają się wertepy, ale już na wypłaczonym odcinku drogi.
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Krzyż Milenijny© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
Widoki po zdobyciu przełęczy© sargath7
A więc udało się, plan zaliczony. Pogoda piękna czasu jeszcze dużo, rzut okiem na mapę Polski, oczywiście nie ma opcji abym wracał tą samą drogą. Plan był na maksimum 150 km, no cóż plany lubią też nie wychodzić w pozytywny sposób. Podobnie jak z zamkiem Czocha, nie mogłem odpuścić zamkowi w Książu więc kierunek na Wałbrzych. Najpierw jednak trzeba zjechać z tej górki oczywiście z drugiej strony.
Tak w ramach wyjaśnienia, zjazdy nie były mile widziane, bo byłem strasznie leniwy i nie zrobiłem tylnego hamulca, zdemontowałem tylko zacisk w domu :)
Zjazd ograniczał się do hamowania pulsacyjno – asekuracyjnego, co nie przeszkadzało w rozpędzeniu się do 50-60km bez napędzania. Hamować za bardzo nie mogłem bo całkowita utrata hamulców nie była w planie. i akurat ten plan został zrealizowany.
Kościół w Rędzinach© sargath7
Kościół w Pisarzowicach© sargath7
Przed Kamienną Górą© sargath7
Do samej Kamiennej Góry był zjazd więc udało się zregenerować. W Kamiennej nie zatrzymywałem się bo czas gonił ze względu na chęć zwiedzania zamku w Książu, a kasy zamkowe otwarte do 18:00. Zatrzymałem się na stacji i zachciało mi się Sprite’a . Mimo doświadczeń wlałem go do bidonu, a po paru set metrach gdy zapragnąłem łyka to miałem go już na całym kokpicie i ramie, co zaowocowało w późniejszym czasie w połączeniu z błotem do mozolnego mycia sprzętu.
Zamiast cisnąć na Wałbrzych ściąłem sobie drogę przez Szczawno Zdrój i około 17 byłem przed zamkiem. Przed twierdzą był umiejscowiony parking strzeżony więc wpadłem na pomysł zostawienia go pod czujnym okiem strażnika. Jak się okazało za popilnowanie sprzętu nie musiałem nic płacić, bo rowerzyści nie płacą :)
Lew strzegący zamku© sargath7
Zamek Książ© sargath7
Już na luzie udałem się do kasy gdzie bez problemu udało się nabyć bilet studencki. Zły jednak byłem bo nie udało się załapać na zwiedzanie z przewodnikiem (tylko do 17:00) i najciekawsze podziemia z tajemnicami II w. ś. zostały poza moim zasięgiem. Zamieszczam fotki tylko z zewnątrz, bo publikowanie środka jest zabronione mimo wykupienia pozwolenia na fotografowanie za 8zł, ale tylko do własnych zbiorów.
Rzeźby roślinne na tarsach zamku© sargath7
W ogrodach zamku© sargath7
Jedna z wież zamku Książ© sargath7
Ściana południowa zamku© sargath7
Herb rodowy na południowej ścianie© sargath7
Frontowe wejscie do zamku z zejścia do tarasów© sargath7
Obskoczenie wszystkiego zajęło mi ponad godzinę, albo lepiej (dobrze że nikt na mnie nie czekał :D:D:D), a po zwiedzaniu posilałem się w pobliskim barze, gdzie zadzwonił do mnie Jurek, jeszcze wtedy rowerowy, teraz niestety już nie, bo praca go pochłonęła :)
Następnie na koniec skoczyłem na punkt widokowy, niestety taka pora że wszystko pod słońce, czyli kaszanka z fotek wyszła.
Zamek Książ z punktu widokowego© sargath7
Zamek Książ© sargath7
Gdy zamierzałem odwiedzić zamek w Książu uznałem, że wrócę pociągiem z Wałbrzycha, jednak na dworcu okazało się, że nie ma bezpośredniego połączenia Wałbrzycha z Legnicą i trzeba się przesiadać w Jaworzynie Śląskiej. Jako że słoneczko jeszcze dobrze dawało, było koło 19:00, więc uznałem że bujnę się do Jaworzyny, bo szkoda czasu na przesiadki, a taka opcja pociągiem to jakieś cztery godzinki w plecy, ze względu na przesiadki. Gdy doczłapałem się do Jaworzyny to się wkurzyłem, że od razu nie skręciłem na Legnicę i nie olałem pociągu. Pociąg bowiem dopiero za 1,5 godziny. Czułem się jednak na siłach i nie chciało mi się czekać , pogoda świetna, a w końcu to już naprawdę ostatni dzień na Śląsku. Uznałem że wracam rowerem do Legnicy. Na liczniku ponad 120 km więc luzik. Nie wiem co mi się we łbie ubzdurało, że muszę jechać przez Bloków i w Strzegomiu zamiast na Jawor machnąłem się na Bolków, przez co do woreczka kilometrów w tym dniu dołożyłem kolejną dwudziestkę. Na szczęście wiatr był moim sprzymierzeńcem i ani specjalnie nie przeszkadzał, a wielokrotnie wręcz pomagał, licznik wskazywał 35 – 40 km/h. Nie wiem jak mi to wyszło, ale w domu byłem po 22:00 więc szybciej niż zaplanowałem :)
Kategoria Dolny Śląsk - Urlop Maj 2011, Górskie wypady, Wycieczka, 200 km <
Dane wyjazdu:
36.24 km
0.00 km teren
Legnica - dzień ósmy (30.04 – 8.05)
Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 5
Ósmego dnia rowerowania po dolnym Śląsku dopadła mnie masakryczna delirka rowerowa. Plany były, ale chęci na wykończeniu. Nie było to na pewno zmęczenie, bo w sumie nie było po czym, a pogoda za oknem chyba najlepsza jaką miałem przez wszystkie dni urlopu, mimo to robiłem wszystko, żeby się nie wybrać. Miałem dzisiaj wykręcić coś dłuższego po płaskim, ale darowałem sobie tę opcję, po za tym tak się grzebałem, że na siodełku siedziałem dopiero około 12 godziny.Temperatura upalna wręcz dołożyła do pieca mojej apatycznej jazdy, a ograniczyłem się do przebieżki po mieście i nic po za tym. Tak chyba nieraz jest niestety, że się odechciewa nawet jazdy na rowerze. Ogólnie dzionek minął bez specjalnych wydarzeń, po za jakimś amatorem porannych procentów, który chyba tego dnia jeszcze nie nawalił się przed dziesiątą z rana. Stałem sobie na deptaku w centrum i rozmawiałem z nowo poznanym rowerzystą, kiedy wspomniany wcześniej typ wybrał sobie tor chodu akurat w miejscu w którym stałem. Jak zaczął się wytrząsać i użalać nad tym jak to rowerzyści są popier***, to myślałem, że mu z ryja zrobię stojak rowerowy.
No ale jak wspomniałem wcześniej zaczepił mnie Legniczanin na rowerze, myślałem na początku, że jest z BS, ale nie. Akurat wybierał się do lasku na jakiś terenik, dostałem nawet zaproszenie, ale nie skorzystałem z lenistwa, potem jednak żałowałem, bo jazda po mieście szybko mnie znużyła, a nie nakręciłem nawet czterech dyszek kiedy postanowiłem się zmyć do domu.
Na samo wspomnienie o zniechęceniu tamtego dnia dzisiejszy wpis również w nastroju apatii co równe jest z brakiem weny twórczej, czyli brakiem relacji… ale fotki będą :)
Katedra św. Piotra i Pawła© sargath7
Ratusz na rynku© sargath7
Kaczka© sargath7
Wieże katedry© sargath7
Wieża ratusza© sargath7
Wiosna w parku© sargath7
Fontanna przed katedrą© sargath7
Budynek Poczty© sargath7
Zabudowania kościelne przy ul. Partyzantów© sargath7
Kaczki nad Wenecją© sargath7
Konstal N - zabytkowy wagon tramwaju stojący przed dawną zajezednią, obecnie po Legnicy nie poruszają się już tramwaje© sargath7
Kościół św. Jana Chrzciciela© sargath7
Liceum nr 1© sargath7
Cyranka© sargath7
Kościół św. Jana Chrzciciela od strony ul. Partyzantów© sargath7
Fontanna przed urzędem miejskim© sargath7
Muzeum Miedzi© sargath7
Zamek Piastowski© sargath7
Kamienica pod "Przepiórczym Koszem"© sargath7
Kościół św. Jacka© sargath7
Budynek MOPS© sargath7
Neobarokowy most na Kaczawie© sargath7
Gaj Muz© sargath7
Wenecja© sargath7
Nowy gadżet na kask dla Kaczystów-Cyklistów© sargath7
Kategoria Dolny Śląsk - Urlop Maj 2011, Wycieczka
Dane wyjazdu:
101.91 km
45.00 km teren
Stóg Izerski 1107 m n.p.m. i Sępia Góra 828 m n.p.m. - dzień siódmy (30.04 – 8.05)
Piątek, 6 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 7
Trzeci dzień po wielkim majówkowym śniegu jest ostatnim w górach, ale czy aby na pewno?Z pewnością tego dnia zamierzałem zrobić traskę pożegnalną, bo na weekend już na 100% uderzę do Legnicy, a tak na dobrą sprawę to czułem lekki niedosyt. Śnieg mimo że zapewnił masę atrakcji mi i sprzętowi w wersji letniej to jednak pokrzyżował moje plany które zakładały przynajmniej 80% na szlaku. Nie wiem na tą chwilę ile faktycznie wyszło, bo podsumowanie napiszę jak dodam wszystkie zaległe relacje z gór. W każdym bądź razie dzisiaj miało być terenowo, bez względu na to czy będzie śnieg na ścieżkach, czy nie.
Cel nr 1, jeden z tych zaplanowanych przed wyjazdem na urlop, czyli Stóg Izerski nad Świeradowem Zdrój. Miało być grzecznie, podjazd, zjazd i z powrotem, bo wieczorem żegnam się z górami i przesuwam się bardziej na północ.
No więc około 9:00 wyjechałem ze Szklarskiej już obcykaną traską do Świeradowa, niestety asfaltem. Po drodze za Zakrętem Śmierci spojrzałem tylko na prawo, prowadził tam szlak rowerowy, typowo terenowy i niestety utrzymywała się tam z 10 cm warstwa śniegu. Jakoś mnie to nie obeszło, cel jest nie do odwołania, a ta śnieżyca złośliwie zostawiła najwięcej śniegu tylko w Szklarskiej :)
Temperatura była już znacznie podwyższona w stosunku do dni poprzednich, więc jak jechałem asfaltem, to po bokach utworzyło się dużo strumieni topniejącego śniegu spływającego z wyższych partii gór dość obficie i tworząc przy tym efektowny szum przypominający jadący samochód. Efekt był taki, że jadąc miałem wrażenie, że co chwilę ktoś ma zamiar mnie wyprzedzić , ale czai się przy tym co jest bardzo wkurwiające, jakie było moje zdziwienie na początku kiedy, kilkakrotnie odwracałem się żeby zobaczyć co za cienias nie potrafi wyprzedzić rowerzysty, a wtedy okazywało się że nikogo za mną nie ma. Cóż natura nieraz też potrafi wkurzać, po takich trzech razach udało się do tego przyzwyczaić.
Dzisiaj miałem zamiar pobić przedwczorajszy rekord 72 km/h , ale niestety nie udało się bo wiał dość mocny przedni wiatr, który zapewniał podczas zjazdu z góry efekt jazdy po prostym. Po paru minutach wjechałem do Świeradowa i teoretycznie od skrętu pod górę do centrum, można traktować ten etap jako podjazd po Stóg Izerski co wychodzi jakieś 600 m podjazdu, do tego legalnego, bo prowadzi tam szlak rowerowy i nie tylko, ale o tym później. Po drodze fotka parku gdzie już nie ma ani grama śniegu.
Park w Świeradowie© sargath7
I jeszcze jedna z centrum.
Mój cel Stóg Izerski© sargath7
Przejechałem koło stacji kolejki gondolowej, która jest tak naprawdę bardzo ciekawą kolejką i służy nie tylko narciarzom.
Podjazd zaliczałem od północno zachodniej strony zielonym szlakiem i było momentami naprawdę wymagająco mimo tego, że był to asfalt, z ubytkami, bo z ubytkami, ale zawsze asfalt, do tego droga rowerowa.
Jeszcze trochę pod górę, a potem szykuje się ciekawy zjazd.© sargath7
Stromy podjazd, ale zaraz szczyt© sargath7
Wreszcie około 11 byłem na szczycie, a pogoda i widoki zadbały o to że zbyt szybko nie miałem zamiaru stąd się zbierać. Pierwsze co to poleciałem do schroniska po pieczątkę na kartce pocztowej n pamiątkę, a potem przekąsiłem zupkę. W takiej scenerii, gdzie ławeczki w większości wolne ustawione są na punkcie widokowym powoduje efekt totalnego zapomnienia. Szkoda że ze Szrenicy nie było nic widać, bo skoro tutaj widoczki pierwsza klasa to stamtąd klasa Vip.
Na Stogu Izerskim w maju :)© sargath7
Widoczek ze Stogu Izerskiego wschód© sargath7
i w kierunku Świeradowa© sargath7
Schronisko na Stogu Izerskim© sargath7
W schronisku dowiedziałem się bardzo ciekawej informacji, a mianowicie, kolejka gondolowa która wjeżdża na szczyt Stogu, zabiera bez problemu rowery. Zastanawiałem się czy nie zjechać kolejką na dół, bo i tak długo mi zeszło na szczycie, ale jak powiedziałem na początku na dzisiaj miała być wypas wycieczka więc namówiłem siebie, że wyjechać ze Szklarskiej i tak zdążę, a kolejką trzeba się przejechać.
A tym ciekawym wagonikiem zaraz będę jechał do góry :)© sargath7
Wymyśliłem, że zjadę na dół i wjadę do góry, więc będę miał dwa zjazdy :D:D:D
Zjazd z góry był dość mocny, a pięćdziesiątka utrzymywała się na liczniku z zaciśniętymi, asekuracyjnie i lekko, klamkami. Udało się zjechać bezpośrednio do stacji, mimo hu*** na Maksa oznaczeń, ale przy 50-60 km/h za wiele w sumie się nie widzi. Szybko kupiłem bilecik i zapłaciłem 19 zł , a więc na górę!!!
Zapakowałem się do wagonu, akurat z czasem dobrze wycyrklowałem, bo odjazdy co 30 minut. Wszystko super glanc pomada, podobno rowerki dwa wchodzą do wagonu, ale jak dla mnie to chyba bez właścicieli, albo stłoczeni jak sardynki w puszce. Wkomponowałem rower w narożnik i rozwaliłem się na ławeczce co by się dziadek z babcią nie zamierzali dosiąść. Babcia pewnie słabe serce ma i jeszcze w wagonie by wykorkowała i miał bym dzień z głowy :D Zapewniłem dziadka, że w nastepnym będzie mu wygodniej :D:D:D. Dobra wreszcie odjazd i jadę do góry, normalnie dzień Świstaka.
Widok z wagonu w stronę Świeradowa© sargath7
Sprzęcik w wagonie, prawda że mało miejsca?© sargath7
Gdy dojechałem na górę nacieszyłem się jeszcze widokami, a potem powtórka z rozrywki, szybki zjazd do Świeradowa, ta jasne szybki, nagle się turystom zebrało na chodzenie po górach, ehh musiałem mocniej hamować co by jakiegoś nie skosić, a kusiło, kusiło :)
Jako, że hamulce miałem już na wykończeniu to na zapas miałem ze sobą nowe klocki do tarczówek, ale zabierałem się do wymiany i zabierałem, aż się nie zabrałem i się to zemściło. Jechałem chyba podobną traską co wcześniej, ale coś mi się chyba poplątało i skręciłem nie w tym momencie co trzeba, zatrzymałem się więc z dość mocnym piskiem tylnego hamulca, ale to się nieraz zdarza więc patrzę tylko na mapę i coś mi śmierdzi spalenizną. Z lasu dochodziły odgłosy wycinki więc myślę sobie drwale ognicho palą, ale nie patrzę na tylnego hama, a tam tarcza i klocki dymią, dymią czy parują nie istotne, pierwszy raz moje oczy takie cudo widziały, schodzę roweru nachylam się, niucham, myślę sobie drwale niewinni byli :).
Niestety spaliłem hamulce, a to dopiero połowa zjazdu, myslę sobie poczekam, wystygną to pojadę, żeby tylko tarcza się nie pofalowała lub pękła, stygło to dobre 5 – 10 minut, normalnie jak bym miał jaka kurze to bym jajecznice sobie walnął, „Jajecznica z tarczy a’la Sargath” :)
Dobra trzeba jechać, górka jeszcze spora, przedni jeszcze hamuje, ale za sobą ma już ponad 10 000 km, a ten z tyłu 4 tysiące dopiero wytrzymał, no ale o połowę tańszy :)
Spadek zrobił się większy i musiałem przycisnąć bardziej tylny, jak mną szarpnęło po chwili i się metalu posypało, gównie opiłków, ale kawałki musnęły mi nawet brodę, myślę sobie tarcza pękła, oby tylko zacisk był cały. Nachylam nie a tam wyrwało blaszkę rozpierającą klocki w zacisku, a okładzina klocka to w sumie nie istniała. Po wyjęciu były całe skopcone, na fotce poniżej widać, że są czarne, a tak naprawdę dzisiaj z rana były jeszcze czerwone model Jagwire’a – nie polecam krótko żyją, a i życia mogą pozbawić :D
To co zostało z klocków i balszki po zjeździe ze Stogu Izerskiego :)© sargath7
Wymontowałem blaszkę i zostawiłem klocki na miejscu w razie jak bym z przyzwyczajenia pociągnął za klamkę, tak asekuracyjnie, bo mogły by tłoczki wyskoczyć wtedy na zewnątrz. Rozepchałem tak, że nie obcierało :) Okazało się że dojechałem od dupy strony do Czerniawy. Pytam się robotnika z budowy jak najszybciej do Świeradowa, a on, że tam skąd jadę, to mu mówię że odpada, została więc trochę dłuższa droga, ale tylko trochę.
Po jakimś czasie jadę drogą, patrzę, a tam znak „Zamek Czocha 16 km”, myślę, nieee czasu mało hamulec tylny padł innym razem, ale palnąłem się w łeb i mówię kiedy??? teraz jest okazja. Koło drogi była chałupa i chłopek roztropek no to pytam go jaka droga do zamku? a on że z górki, to ja się pytam czy jest jakaś pod górkę, patrzy na mnie dziwnie to mu mówię, że hamulce mi cienko pierdzą, ale okazało się że spadki małe więc przedni za bardzo się nie napracuje.
Po drodze przypomniało mi się że kasę zostawiłem w spodniach na krześle w domu, z kolejką gondolową nie było problemu bo kartą płaciłem, a w planach nic więcej nie miałem. Nie wiedziałem czy opyla się jechać, bo tylko, żeby z zewnątrz popatrzeć to lipa, ale! patrzę w portfelu mam jeszcze tysia koron, myślę może za to wejdę, ale potem wpadłem na pomysł żeby kantor dorwać, tylko mapy nie miałem okolic więc nie wiedziałem gdzie jakaś większa miejscowość po drodze.
Jeśli jednak mówimy o atrakcjach po drodze, to przy samej drodze był stary zamek z XIV w. , a właściwie ruiny zamku w Świeciu.
Ruiny Zamku w Świeciu© sargath7
Wchodzę przez łuk do środka, a z za pleców słyszę, że wstęp płatny, myślę ku**** kasy nie mam i myślę ruinki fajne, szkoda by było nie zobaczyć z bliska. Pytam ile, a on że minimum złotówkę. Podejrzeń nabrałem bo gość jak robol ubrany, złotówkę chce to menel pewnie jakiś na wino podstępem zbiera, ale nie okazało się, że gość chce to miejsce odbudować razem z żoną i jest to własność prywatna. Pogrzebałem w portfelu i ze 4,30 wyszperałem, bo koron nie chciał kupić. Dał bym więcej bo kurcze pożyteczny cel, od razu przypomniała mi się wieża Bismarcka w Szczecinie, też własność prywatna, a właściciel ma to w dupie i się wszystko sypie, a tu taki gość ma pomysł i pewnie mu wyjdzie.
Rower w ruinach© sargath7
Dawna podstawa wieży, obecnie punkt widokowy© sargath7
Pozostałości dawnej karczmy i wiezy więziennej© sargath7
Wreszcie dojechałem do Leśnej, a tam chłop z twarzą od brony oderwaną pokierował mnie do kantoru i do zamku. W Leśnej wymieniłem kaskę i heja do Zamku, po drodze na stacji jeszcze mapę kupiłem, wchodzę przez bramę, podchodzę do kasy, chcę kupić bilet, a facet do mnie że zamek za free. To ja się męczę żeby kasę zdobyć, dopuszczałem opcje wyżebrania po wioskach, a tu zamek za darmochę, dobra tylko się płaci za zwiedzanie w środku, ale nie maiłem zapięcia, a i tak na tą chwilę co byłem nie był dostępny przewodnik.
Zamek Czocha z górnego tarasu© sargath7
Jezioro Leśniańskie z dziedzińca zamku Czocha© sargath7
Wieża z placyku ze studnią© sargath7
Zamek Czocha© sargath7
Obleciałem cały zameczek, lochy i inne co było do zobaczenia, a następnie z zamku ułożyłem sobie trasę przez Mirsk do Świeradowa, ale było po płaskim więc hamulce nie będą jęczeć. Po drodze ktoś sobie swój prywatny zamek wybudował, a właściwe basztę.
Baszta przy drodze© sargath7
Po kluczyłem trochę po wioskach, po drodze mijał mnie jakiś rowerzysta jak fociłem, wyprzedziłem go i został w tyle, ale potem już w Świeradowie znowu się spotkaliśmy, za dużo fotek robię :))
Dojechałem wreszcie do Mirska, wioseczka widać, że taka zamknieta w sobie, cały lud na ryneczku siedzi i lukają, pewnie każdy każdego zna, więc patrzyli na mnie dość dziwnie, trochę mi się spieszyło więc zbyt długo tam nie zabawiłem. Na stacji za miastem uzupełniłem kalorie hot dogami, a następnie kierunek już Świeradów.
Ruiny kościoła poewangelickiego z XVIII wieku który spłonął w 56r. XXw.© sargath7
Wieża zegarowa na rynku© sargath7
Uliczki w Mirsku© sargath7
Gdy już doczłapałem się do Świeradowa to tak szukałem alternatywy do tego podjazdu do Szklarskiej i wykombinowałem sobie drogę rowerową, terenową więc dobrze, ale zamiast sobie ułatwić to zafundowałem sobie podjazd razy dwa niż ten do Szklarskiej szosą. Nie ma co narzekać, po to tu przyjechałem. Droga się zaczynała przy szosie 404 i pięła się stromo do góry, jeden zakręt, drugi, trzeci i tak na 700 metrów, na rozstaju patrzę na mapę, a tam jakieś 120 m do góry jest kusząca atrakcja w postaci Sępiej Góry. Waham się, waham, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie zostać jednak znowu jeden dzień dłużej. Po kolejnej chwili namysłu i uzupełnieniu płynów, podjąłem decyzję która była i tak pewnie oczywista, czyli wdrapuję się na górę, to tylko sto parę metrów, ale z jakim nachyleniem, no chyba że ja już byłem wykończony tego dnia, nie wiem, ale jak podjeżdżałem już do czubka to po drodze schodziła para, a koleś do mnie „dawaj dawaj już meta”, a ledwo już ciągnąłem to trochę żwawiej mi się kręciło i rzeczywiście po chwili byłem na szczycie.
Widok z Sępiej Góry na Stóg Izerski© sargath7
Sępia Góra© sargath7
Po chwili odpoczynku na skałce przypomiało mi się, że trzeba zjechac teraz w dół, ale przedni hamulec spisał się bez zarzutów, z resztą nie pierwszyzna kiedy jeżdżę na jednym hamulcu :)
Dalej jechałem już rowerowym szlakiem i znowu wkurwiały mnie oznaczenia, ale trzeba było cisnąć bo zbliżała się 18:00, a w końcu tego dnia wyjazd. Po drodze miałem jeszcze głupie myśli, aby się wdrapać na kopalnie kwarcu Stanisław, ale rozsądek wziął górę tym razem :)
Wyjechałem ze szlaku na szosę właśnie pod szlakiem do kopalni, ale skierowałem się do Szklarskiej i zbawienie wiatr w plecy, przez kilka kilometrów do Zakrętu Śmierci jechałem pod górkę z wiatrem w plecy . Na zakręcie dojrzałem tym razem ścieżkę, która zaprowadziła mnie na zajebisty punkt widokowy.
Widok z punktu nad Zakrętem Śmierci© sargath7
Widoczność była tak dobra, że udało się sfotografować Śnieżkę i schronisko :)© sargath7
Teraz to już naprawdę wróciłem do domu i około 20 udało mi się wyjechać , ten dzionek zaliczam do tych najlepszych, dystans, górki, widoki, atrakcje i przygody to coś wspaniałego.
Kategoria Dolny Śląsk - Urlop Maj 2011, Górskie wypady, Wycieczka, 100 km <
Dane wyjazdu:
46.07 km
0.00 km teren
Praha Česká - dzień szósty (30.04 – 8.05)
Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 7
Tak jak wspominałem w poprzedniej relacji na dzień dzisiejszy zaplanowałem sobie odskocznie od ośnieżonych szlaków w Szklarskiej i postanowiłem uderzyć do Złotego Miasta. Pomysł zrodził się podczas przejażdżki kulturo znawczego po Harrahov, bo jak by nie patrzył to pivko to element kulturalny i obowiązkowy dla każdego turysty z czym pewnie większość zgodzi się ze mną na pewno.Śmigając po wspomnianym miasteczku natrafiłem w kawiarni na ozdobną mapkę Czech na której zaznaczone były najciekawsze miejsca Moravsky Kras’u. W oczy oczywiście rzuciła mi się Praga, jako miejsce które miałem w planach, ale bardzo alternatywnych i którą odrzuciłem miesiąc temu ze względu na brak czasu, teraz przyszła pora na takie „koła ratunkowe” . Urlop w pełni więc trzeba korzystać, poczyniłem więc małe przygotowania i zdobycze informacyjne, głównie dotyczące sposobów komunikacji, dojazdu i poruszania się, czyli pełna logistyka.
Miałem nawet moment wahania czy do rajdu po Pradze korzystać z roweru ze względu na masakryczną ilość turystów nawiedzająca to piękne miasto. Podjąłem jednak decyzje słuszną i zabrałem na pakę rower, bo jak urlop rowerowy to na całego.
Wieczorkiem zachwycałem się smakiem kultury Harrahov’skiej i tego co matka natura zrodziła, a ojciec gorzelnik nie spasteryzował, więc wyjechałem dopiero o 9:00. Rowerek zapakowany, na stacji w Jakuszycach kupiłem winietę, bo Czesi jajcarze wymyślili sobie płatne autostrady. Winieta kosztowała mnie 250kc, a do autostrady trzeba było jeszcze ciągnąć się ze 40-50km za zasranym autobusem, albo dziadkiem w Samarze. Ogólnie droga spoko, ale żeby płacić za dziury w autostradzie to coś nie tak, ale u nas nie lepiej też kasują i to nieraz z góry i co 5 km.
Dobra koniec narzekania i tak jest zajebiście, pogoda dopisuje, świeci piękne słońce i jest bardzo ciepło, no właśnie mogłem zabrać krótkie galoty, a tak popierniczałem w długich.
Gdy dojechałem już na przedmieścia Pragi, około 10:30, kierowałem się na Cerny Most gdzie jest kupa centrów handlowych i można zostawić w bezpiecznym miejscu auto i co ważne za free. Na parkingu szybki przeskok w ciuchy rowerowe, zmontowanie roweru i już kieruję się w stronę centrum.
Praga to ogromne miasto więc zastanawiałem się nad przeskokiem bezpośrednio do centrum przy pomocy metra i tak też zrobiłem, bo przeliczając skalę planu wyszło mi ponad 20 km, a nie przyjechałem tu na zwiedzanie podsystemowych osiedli betonowych tylko zabytków.
Do metra wsiadłem około 11, bo Azjatka z kiosku sprzedającego bilety zrobiła sobie fajrant. Automatom na peronie nie ufałem za bardzo, bo nie podawały opcji przewozu rowerów, więc pozostało czekac pod kioskiem. Oczekiwanie umiliłem sobie zakuskiem w kawiarence nad dworcem. Mieli tam przepyszne ciastka z polewą karmelową, no i mam już pierwszy powód, aby tu wrócić.
Kiedy kupiłem wreszcie bilet to jak wspomniałem było już trochę po 11, po drodze łapy wyciągały jakieś dwie kobity z grupy szturmowej „Świadków dworcowych” i wciskały mi kolorowe gazetki ze zboczoną rodzinką na okładce co zęby suszą na zielonej trawce. Dworcowe bo zawsze w Szczecinie na dworcu takie odziały widziałem, nieraz robią naloty na mieszkania z pytaniami „dlaczego ich nikt nie kocha”. Co do gazetki myślę sobie papier toaletowy na kwaterze jeszcze mam, a z kolorowego marny pożytek , ale w dyskusje się nie wdawałem, bo aluzji i tak by nie zrozumiały. Z resztą kto by zrozumiał, jakby tak 24h na dworcu stał i ludzi w wała próbował zrobić.
No ale wracając do metra to się okazało, że rower jedzie za darmo, a ja kupiłem bilet na jeden przejazd za 26kc, czyli taniocha. W tym momencie pozbyłem się wszystkich drobnych co później nie będzie zbyt dobrym posunięciem, ale o tym w swoim czasie.
Metro szybkie i często jeździ, jechałem z 15 min więc rowerem do centrum, bez znajomości miasta pewnie bym się toczył z godzinę lub dłużej. Przejazd metrem okazał się opłacalny, wysiadłem w samym środku Starego Miasta i ruszyłem powoli w stronę Hradczan. Już od początku zauważyłem, że budzę nie małe kontrowersje, ale faktycznie rowerzystów w Pradze bardzo mało. Infrastruktura rowerowa w dzielnicach Stare i Nowe Miasto, Hradczany, Mała Strana, Josefov i Smichov po prostu nie istnieje. Z drugiej strony mogłem się ubrać bardziej po cywilu, bo chyba i mój strój wzbudzał dziwne zainteresowanie.
Po drodze jadąc przez Rynek, można zauważyć taką mieszankę kulturowa jakiej w Polsce nigdzie się nie doświadczy. Ludzi faktycznie masa, jeden na drugim, ciężko było się poruszać, ale i tak cały czas fotka za fotką leciała więc nie było to zbytnim utrapieniem.
Brama Prochowa© sargath7
Hotele na starym mieście© sargath7
Kamieniczki na Rynku Staromiejskim© sargath7
Kościół Marii Panny przed Tynem, Dom pod Kamiennym dzwonem i deptak rynku na Starym Mieście© sargath7
Kościół św. Mikołaja na Starym Mieście© sargath7
Narodni galerie© sargath7
Ratusz Staromiejski© sargath7
Staromiejski zegar astronomiczny Orloj© sargath7
Wełtawa© sargath7
Rudolfinum© sargath7
Uliczka w stronę Zamku Praskiego© sargath7
Plac zamkowy na Hradczanach© sargath7
Widok z Hradczan na Małą Stranę© sargath7
Katedra św. Wita i ja :)© sargath7
No tutaj zrobiłem sobie fotę na statywie i jakąś mam na pamiątkę, pośmigałem sobie trochę po zamku, pogoniła mnie trochę gwardia – mówili że na „kole” nie wolno, bo rower po czesku to kolo i dalej już go prowadziłem co by ich bardziej nie wkurzać.
Katedra św. Wita od strony klasztoru św. Jerzego© sargath7
Kaplica klasztoru św. Jerzego© sargath7
Nadświetle wrót klasztoru św. Jerzego© sargath7
Jak wyjechałem z zamku to dość mocno mnie przycisnęło, a wc ani widu ani słychu, widziałem jeden na zamku, ale co tam pewnie w okolicy ich pełno więc nie będę się wracał, kręcę kręcę i lipa. Patrzę koło domu Havla, jest! jadę, a tam automaty, no właśnie to o czym wspominałem, a maszynki banknotów nie przyjmują, pytam się babci klozetowej czy mi 1000kc rozmieni, ale gdzie tam i pogoniła mnie z rowerem. Pokręciłem się po okolicy i już zwijam się, ale kręcę, to jak na złość ślepe zaułki, wreszcie zacząłem odbijać od centrum, trwało to trochę, zanim znalazłem krzaczory, masakra jakaś żeby normalnych wc nie było w pobliżu, Klaus się słabo stara w stolicy, w Berlinie kibel na kibelku i nie rzuca się w oczy.
Następnie zajechałem do Ogrodów Królewskich, tutaj też nie można na rowerku więc zmyłem się szybko.
Fontanna w ogrodach królewskich© sargath7
Dywany tulipadów w ogrodach królewskich© sargath7
Widok na katedrę z ogrodu przylegającego do zamku© sargath7
Następnie uderzyłem na Małą Stranę, gdzie jest tandetna replika wiezy Eiffla o wysokości 1/5 orginału – foty nie będzie bo szkoda kliszy :D. Na ogromnych połaciach terenów zielonych w tej dzielnicy można się nawet wyżyć na górkach, zjazdach i podjazdach, a w nagrodę jest piękny widok na Hradczany.
Kościół św. Mikołaja na Małej Stranie© sargath7
Kościół św. Mikołaja na Małej Stranie w widoku z pod wieży Eiffla© sargath7
Potem kierowałem się na most Karola, ale okrężną drogą i objechałem dzielnicę Smichov po drodze robiąc zdjęcia widoków z mostów lub na mosty, kierując się oczywiście w stronę mostu Karola.
Widok z mostu Palackeho na Nowe Miasto i Vysehrad© sargath7
Widok z dzielnicy Smichov na most Jiraskuv© sargath7
Kanał obok mostu Karola jak w Wenecji© sargath7
Staromiejska wieża mostowa przed mostem Karola© sargath7
Widok z Mostu Karola na Hradczany i most Manesuv© sargath7
W następnej kolejności uderzyłem na Nowe Miasto.
Kościół przy ul. Jecna na Nowym Mieście© sargath7
Tańczący dom© sargath7
Widok na most Karola i Hradczany© sargath7
Czasu zostało już bardzo mało więc kierowałem się na Stare Miasto, żeby pojeździć jeszcze po dzielinicy Josefov
Plac Wacława i muzeum narodowe© sargath7
Bajkowe domy w dawnej dzielnicy żydowskiej Józefów© sargath7
Około 18 -19 zapakowałem się do metra i przed 20 mijałem tablice „Szczecin 500 km”, ale to jeszcze za wcześnie :D Jeszcze jeden wypadzik po górkach w Szklarskiej.
Podsumowując wypad do Pragi to pierwsze zło to czas, za mało, stanowczo za mało, nie wiem czy tydzień by wystarczył, a jak bez roweru to jeszcze więcej, mimo iż Praga nie jest zbytnio nastawiona na rowerzystów. Teraz mam chęć na zwiedzanie Pragi nocą, podobno jeszcze lepsze wrażenia :)