......... Niemcy, strona 2 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:6402.04 km (w terenie 263.00 km; 4.11%)
Czas w ruchu:263:11
Średnia prędkość:23.35 km/h
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:120.79 km i 5h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
146.62 km 0.00 km teren
05:45 h 25.50 km/h:
Rower:Onix

Ueckermunde i regionalne przysmaki ;)

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 4

Ostatnimi czasy pogoda typowo wiosenna, więc nie ma mowy by nie wykorzystać tej okazji i przy sobocie nie skoczyć gdzieś w plener. Kilka dni przed weekendem umówiłem się z Axisem, a że po głowie chodził nam kebab to kierunek był oczywisty – Ueckermunde. Standardowo całego dnia nie miałem więc albo wyjazd wcześniej, albo szybko w trakcie. Udało mi się przekabacić Pawła co byśmy wystartowali o 8:00 i o dziwo się zgodził, potem chciałem zmienić na 7:00 ale już na to nie poszedł :D:D:D

Jak od siebie z domu wyjeżdżałem to była taka mgła, że na wyciągnięcie ręki nie było nic widać, do tego zimno jak cholera, w miarę jednak jazdy pod górę na Osowo mgła rzedła i u celu nie było po niej śladu, słonko zaczęło fajnie przygrzewać, zastanawiałem się czy nie przebrać ciuchów na letnie, bo miałem na zapas w plecaku, ale dobrze że tego nie zrobiłem. Koniec końców startujemy z pod chaty Pawła o 8:40. Po zjeździe na Głębokie zastanawiałem się czy sobie jaj nie odmroziłem, z powrotem jechałem w gęstej mgle, a zimno zaczęło tak doskwierać, że odechciało mi się jechać. Mijamy Pilchowo.

Na "chodniku" rowerowym za Pilchowem © sargath7


Dłużej tego zimna zdzierżyć nie mogę, za Tanowem zakładam dodatkową warstwę ciuchów + jedną parę skarpetek, nie wiem zwykle nie biorę teraz jakoś tak instynktownie zapakowałem. Jedziemy dalej i w okolicach Dobieszczyna kiedy mgła trochę wrzuciła na luz i widoczność nieco wzrosła, kilkadziesiąt metrów przed nami dostrzegam samotne czerwone plecy – a kto ma czerwone plecy? No kto? Jak nie Misiacz :)

Jak wydedukowałem to tak było, okazało się że zabrał się z jakąś Samąramą i jechali dwie godziny z Głebokiego 0_o, sądząc po niezadowolonej minie było to stanowczo za wolno jak dla takiego koksa jak Misiacz. Już z Axisem wiedzieliśmy, że raczej się nie podłączymy, po za tym mieli topić marzanę i jakoś zabawa w przedszkole nam nie podeszła. Misiacz jechał na końcu i tylko bata mu brakowało, zwłaszcza że na końcu wlokła się żywa marzanna…

Marzanna O_o © sargath7

Zdjęcie zapożyczone z kolekcji Misiacza :P

Cała grupa była rozciągnięta na odcinku 500 m, a mijając kolejnych maruderów udało mi się wyłuskać Krzyśka, Baśkę (Ruda), Piotrka (Bronik) i Pawła

Sama rama © sargath7

Kurcze sorki to nie ta fota…


o teraz może... :P
Stowarzyszenie Samarama © sargath7


Jak napisałem wcześniej nie dołączyliśmy do grupy powolnej śmierci :P i kontynuowaliśmy nasz pierwotny plan do Ueckermunde. Nawet szybko poszło.

Chaty tubylcze w Gegensee © sargath7

Struś w Ahlbeck © sargath7

Ahlbeck © sargath7

Po drodze do Luckow © sargath7


W Ueckermunde zasłużona wyżerka, walnąłem pizze turecką za 3,5 ojro. Według tego co planowałem dnia poprzedniego, pętla miała z Ueckermunde przebiegać przez Strasburg, ale Axis marudził więc zmniejszyłem do nawrotu w Pasewalku. Na wylocie z Ueckermunde dostawczy VW zepchnął mnie z ulicy, jako że środkowy palec działa prawidłowo to nie musiałem się wysilać, żeby dorwać dziada – sam się zatrzymał i wyleciał z samochodu, podleciał wymachując łapami w kierunku chodnika i bełkocząc pseudoaryjsko na tym kończąc, gorszy nie byłem i się typem powymieniałem uprzejmościami, zawinął się w końcu do puszki i odjechał. Nawet w Niemczech można znaleźć kretynów co jeździć nie potrafią.

Droga na Ferdinandshof © sargath7

Leśne dukty do zbadania... kiedyś... © sargath7

Równa ściana lasu © sargath7

Axis nie może zerwać z jazdą w terenie © sargath7

Autostrada rowerowa do Pasewalku © sargath7

W drodze do Pasewalku © sargath7

W drodze do Pasewalku © sargath7


Jako że Axis wymusił krótszą trasę to namówiłem go na browara które to browarki zakupiliśmy w netto na rynku w Pasewalku i udaliśmy się w poszukiwaniu dobrego miejsca na celebrację zacnych trunków.

Coraz więcej wiosny w około © sargath7


W drodze z Pasewalku w kierunku Lubieszyna odbliśmy w lewo na Krugsdorf i tamtejsze jezioro :)
Temperatura w maksymalnej postaci, jeziorko, trawka i mógłbym się już z tego miejsca nie ruszać, niestety trzeba wracać :)

Jezioro Kiessee w Krugsdorf © sargath7

Nad jeziorem © sargath7

Żyć nie umierać © sargath7

Mewegen - Blankensee © sargath7


Ostatecznie powrót z małym poślizgiem, ale bardzo udany.

Dane wyjazdu:
133.10 km 0.00 km teren
05:32 h 24.05 km/h:
Rower:Onix

Altwarp

Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 05.04.2012 | Komentarze 7

Na weekend zapowiadała się świetna pogoda, a do tego udało mi się wreszcie po raz pierwszy w tym roku wyciągnąć Adriana na wspólną traskę. W tabelach pogodowych jak zwykle ranek zimny, a okolice popołudnia to ostry skok temperatury, więc uznałem że godzina 10 na start będzie optymalna. Rano jednak chciałem trochę zmodyfikować plany i załatwić przy okazji jedną sprawę więc dryndnąłem do Adriana i okazało się że i on będzie miał mały poślizg. Po drodze zagapiłem się na fajną dziewczynę i przy nawrocie w celu zagadania wyrżnąłem szlifa i wygiąłem sobie prawą klamkę w szosie :P Koniec końców na moście długim byłem o 11 :D Adrian czekał na mnie jakieś pół godziny, ale jakoś mi się upiekło.

Po drodze musieliśmy zaliczyć sklep spożywczy i aptekę. Potem przypomniało mi się o kantorze co by mieć ojro na fisz buły, więc po drodze na głębokie myślałem gdzie są kantory, ostatecznie udało się dorwać kantor na osiedlu Zawadzkiego, potem jeszcze jeden sklep spożywczy i możemy kontynuować jazdę. Na głębokim byliśmy koło 12 i tu kolejny, chwilowy tym razem, postój, bo wypatrzyłem Gosię i Adama którzy jechali do Rieth, w sumie ten sam kierunek co ja i Adrian, ale Adam powiedział, że jadą spacerowym tempem więc od razu przypomniało mi się spacerowe tempo z ekipą RS :))

No nic pożegnaliśmy się i kierujemy się sami na Dobieszczyn. W Tanowie kolejni znajomi, tym razem Jarek (Gadzik), tylko mu odmachnęliśmy bo pruł wracając z porannej setki. Ledwo minęliśmy Tanowo, gdy z naprzeciwka co chwilę mijali nas szosowcy do samego Dobieszczyna, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to że naliczyłem ich z 50 sztuków. Większość oczywiście szlachta ręki nie podniesie jak się ich pozdrawia, a z jednego mieliśmy ubaw, jechał w koszulce na ramiączkach ostro przypakowany już solarium w tym roku zaliczone, jak mu machnąłem pozdrowienie to spojrzał na mnie jak bym mu pokazał środkowy palec, chyba za dużo koksu wciągał i mózg mu się też przypadkiem skoksował.

Jako że śniadania dzisiaj nie zjadłem to mi o tym żołądek przypomniał i miałem ostre ssanie. Na szczęście dojechaliśmy już do granicy gdzie zrobiliśmy sobie popas. Po 10 może minutach patrzymy, a tu Adam z Gosią jadą, sobie pomyślałem od razu że spacerowym tempem to na pewno nie jechali. Połączyliśmy więc siły, bo w kupie raźniej :)

Popas w Dobieszczynie na granicy © sargath7
foto Adama

Rusałka © sargath7

słabo mi wyszła, ale fociłem na maksymalnym zoomie (24), bo strasznie płochliwe te motyle w tym roku :(

Na wspólnych rozmowach szybko czas minął i zanim się obejrzeliśmy, byliśmy w Rieth. Dłuższa chwila postoju głównie foto i jakoś się rozleniwiłem. Czas też za szybko uciekał, a niestety nie miałem całego dnia i powoli zakradała mi się do głowy chęć darowania sobie jazdy do Altwarp. Kusząca była alternatywa wracania w większej grupie, bo Gosia i Adam właśnie zawracali na Szczecin. Szybka walka z myślami i jednak dłuższa traska wygrała. Coś mnie tego dnia ciągnęło do Altwarp, może to ta niedoszła fisz buła obiecana przez Misiacza na poprzednim wypadzie :P

Na przystani w Rieth © sargath7

Przystań w Rieth © sargath7

W Rieth © sargath7

W Rieth © sargath7



Ostatnim razem jak odbiłem z Rieth na Altwarp jechałem na mtb teraz na szosie i jakoś z głowy mi wypadło, że trasa przez las podchodzi pod przełaj, a nie jak to mi się ubzdurało wygodnym asfaltem przez las. Na szczęście odcinek krótki, potem jednak bruki się zaczęły masakryczne, a w Warsin rozbierali chodnik który był jednym zbawieniem przed wybitymi zębami :P

Mały przełaj na trasie © sargath7

Adrian foci © sargath7

Przełajowy odcinek © sargath7


Jak dotarliśmy do Altwarp to się pokręciliśmy, pofociliśmy i pojedliśmy. Tak jeden jedyny lokal był otwarty gdzie sprzedawali fisz buły a’la Bismarck za 2 ojro. Kupiliśmy i zjedliśmy, buły dobre, ale zdzierstwo straszne, lepiej na browary kasę przeznaczyć. Piwo w Niemczech, a żarcie w Polsce :D:D:D


W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W Altwarp © sargath7

W porcie Altwarp © sargath7


Czas niestety nieubłagany więc nie było mowy o opierniczaniu się. Zresztą temperatura nad wodą nieciekawa. Słońce powoli chowało się za mleczną poświatą przez co promienie słońca nie dochodziły tak ciepłe na ziemię.

Krokusy koło Altwarp © sargath7


Powrót już bez przełaju przez Luckow, niestety z brukiem, a bardziej znaczący postój z racji czasowych dopiero w Tanowie pod delikatesami. Wypad z Adrianem jak zawsze udany. Pozdrowienia dla Gosi i Adama za miłe dotrzymanie towarzystwa na części trasy :)

Dane wyjazdu:
104.45 km 0.00 km teren
03:30 h 29.84 km/h:
Rower:Onix

Trening z Mastersami

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 04.04.2012 | Komentarze 2

Pogoda na początku marca zaczęła sprzyjać weekendowym wypadom szosowym. Początkowo miałem wyskoczyć na jakąś traskę z Adrianem, ale leczył kaca więc wybrałem się na Głębokie gdzie czekali Adam, Grzesiek i Romek. Wstępnie mieliśmy kręcić sami, ale podłączyliśmy się do Mastersów i tak już zostało do końca. Tempo nie było złe, ale dawno nie robiłem dłuższych jazd na szosce i tyłek odpadał mi od twardej dechy pod dupą :P

Wracając z treningu postanowiłem się bujnąć przez budowę na Arkońskiej co okazało się błędem bo złapałem kapcia z przodu, już miałem zmieniać dętkę jak sobie przypomniałem że nie mam pompki. Do chaty jeszcze ze 3 km, a nie chciało mi się iść z buta więc na flaku dojechałem do domu i w pakiecie rozpieprzyłem oponę która popękała po bokach :P

Filmik zmontowany przez Grześka:



.

Dane wyjazdu:
134.10 km 0.00 km teren
05:52 h 22.86 km/h:
Rower:Onix

Schwedt (Krajnik)

Sobota, 25 lutego 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 4

Ostatnio pogoda była łaskawa i po śniegach nie było już dawno śladu, jezdnie coraz suchsze, znaczy się z czystym sumieniem coraz częściej będzie można wyciągnąć szoskę. Umówiłem się więc już kilka dni wcześniej z Pawłem - Axisem na ten weekend, bo ostatnimi czasy słabo mi idzie kręcenie, ale nie narzekam. Na masie jeszcze zwerbowałem Krzyśka (krzysiej) i w sobotę można było ruszyć z pl. Lotników około 10:00.

Mimo słońca i w miarę przyjemnej temperatury jak na luty, wiał strasznie silny wiatr o czym się przekonałem jadąc Piastów na wysokości akademika, otrzymałem nagle takiego strzała powietrznego, że wyniosło mnie na lewą stronę pasa ruchu tworząc cholernie niebezpieczną sytuację gdyby coś za mną jechało, ale miałem szczęście i poza koniecznością chwilowego zatrzymania nie było dodatkowych konsekwencji.

Do Schwedt tradycyjnie wałem nad Odrą gdzie wiało w ryj przez większość trasy do tego stopnia, że Axis rejestrował momentami na swoim liczniku prędkości poniżej 20 km/h. Za Gartz zastanawialiśmy się czy nie zawrócić i gdzieś w Gryfinie walnąć kebaba i rzucić to wszystko w cholerę, ale wiadomo zacisnęło się zęby i jakoś doczłapaliśmy się do Schwedt, skąd odbiliśmy na wcześniej ustalone jedzonko w knajpce koło mostu w Krajniku. Po drodze zastanawiałem się co zrobimy z rowerami z racji tego że jedzenie na dworze w taką wichurę mi się nie uśmiechało. Uznałem że po oparciu o szybę będą na widoku w miarę bezpieczne, ale jak się okazało po dojechaniu, restauracji ani widu, ani słychu, zamiast niej sklep tekstylny :((

Okazało się, że knajpa została sprowadzona do poziomu piwnicy i to tak ciasnej, że już zacząłem przyzwyczajać się do faktu jedzenia na dworze, ale obsługa o dziwo nie miała nic przeciwko abyśmy z bunkrowali się z rowerami i tak też zrobiliśmy, zamawiając po zupie i dwóch 30 cm pieczonych kiełbasach i dodatkowo zamówionym przeze mnie Żywcem (bo ustaliliśmy, że powrót też przez Niemcy) :)

Po jedzonku pokręciliśmy się trochę po Krajniku w poszukiwaniu dopalaczy w postaci mleczka w tubce, napojów i oczywiście sklepu który jest na tyle cywilizowany i ma terminal do płacenia kartą.

Droga powrotna to raczej boczny wiatr, momentami w plecy też wiało, ale za dobrze to być nie może niestety. Kilka kilometrów przed Gartz, Axis łapie kapcia, ale całość wycieczki utrzymywała nas w dobrych humorach więc nawet przy wrednym wietrze i kilku drobnych niedogodnościach panowała atmosfera niewybrednego humoru.

Dane wyjazdu:
71.78 km 0.00 km teren
02:46 h 25.94 km/h:
Rower:Onix

Road Training in NRD

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 09.02.2012 | Komentarze 6

Przed weekendem dostałem od Adama propozycję, żeby pokręcić szoską na zachód. Dawno nie siedziałem na przecinaku i jak już napisałem w poprzednim wpisie trochę się za tą jazdą stęskniłem. Po prze serwisowaniu sprzętu i przetestowaniu na masie, co się okazało słuszne (rower musiał się oswoić z policją) mogłem pokręcić bez obaw.

Umówiliśmy się na 10 na Głębokim, oprócz Adama, na start stwił się też Eryk i Grzesiek.

Traska pierwotnie miała być dłuższa, ale trochę zawiewało mrozem więc pojechaliśmy wersją krótszą. Tak po prawdzie to było coś koło (-7*C), ale był lekki wiatr, prędkości nie powalające (25-30 km/h), ale i tak potęgowały uczucie zimna. Śmieszne jest to że myślałem, że zimniej niż wtedy być nie może :)

Asfaltami przez Tanowo i Dobieszczyn zaraz za granicą skręt w lewo do Glashutte, Pampow i przez granicę w Blankensee, następnie Dobra i Głębokie.
Postoje krótkie, bo zimno szybko wychładzało organizm, po drodze czas upływał przy ciekawych tematach, więc pętla zaliczona w mgnieniu oka i na Głębokim trzeba było się pożegnać. Byle do wiosny :)

Ekipa w Pampow © sargath7
Kategoria Niemcy, Trening szosa


Dane wyjazdu:
130.11 km 0.00 km teren
06:17 h 20.71 km/h:
Rower:Ekspert

Altwarp

Sobota, 14 stycznia 2012 · dodano: 03.02.2012 | Komentarze 4

Po tygodniu bimbania czyli odpoczynku po traumatycznych wspomnieniach wycieczki z przed tygodnia postanowiłem dołączyć do ekipy którą rekrutował Jarek – Gadzik. Uznałem że z nim nie zmarznę i tempo będzie przyzwoite. Udałem się więc na Błonia gdzie był umówiony punkt zbiórki. Na miejscu był już Jarek i Pandi. Po chwili rozmowy i uzyskaniu informacji o potencjalnych uczestnikach, postanowiłem ubrać dodatkową warstwę ubrań - mam nadzieję że napisałem to wyjątkowo delikatnie i nikt z potencjalnych odbiorców nie zejdzie na zawał czytając ten wpis.

Bardzo pozytywną informacją okazała się obecność Misiacza z którym dawno nie zrobiłem żadnego kilometra. Po za tym jego obecność gwarantowała mocniejsze tempo, bo nie od dzisiaj wiadomo, że to koks i cyborg, do tego z dużym doświadczeniem. Gdzie mi do niego, na świecie mnie nie było jak kupował klucze jako balast do swych sakw :P:P:P

Kiedy zebrała się cała ekipa mogliśmy jechać zahaczając o Głębokie gdzie dołączył Misiacz. W sumie było nas dość sporo, a temperatura w okolicach lekko powyżej zera (dla zdziwionych to wpis z 14.01.2012). W sumie to co mogę wymienić z obecnych był Jarek - Gadzik, Paweł - Misiacz, Robert - Lewy, Krzysiek – Monter, Siwobrody – palacz numer 1 (dołączył w Pilchowie), Grom, Tomek, Jaszek i nieznany mi palacz numer 2.

Ekipa na Głębokim © sargath7


Pierwotnie ustalone było, że wszyscy jedziemy do Rieth i z powrotem terenem wschodnich rubieży puszczy Wkrzańskiej. Po drodze w Pilchowie zgarnęliśmy Siwobrodego. Nie będę ukrywał, że pomyślałem sobie, że teraz to do tego Rieth za szybko nie zajedziemy, a kolejnych ubrań już nie miałem. Jednak w miarę miło się zaskoczyłem, bo do Dobieszczyna przez większość czasu widziałem na liczniku dwójkę z przodu. Dopiero później dane mi było zrozumieć przyczynę takiego skoku formy Siwobrodego, a mianowicie jego magicznego soku z gumijagód który popijał dyskretnie wyciągając z za pazuchy niepozorną piersióweczkę.
Sam jednak trzymałem się z tyłu razem z Misiaczem i tak czas leciał na pogaduchach o sprawach ważnych i tych mniej ważnych. Po drodze było kilka postojów, m.in. w Ludwigschof.

Gadzik © sargath7

- koniec zabawy, czas na dopalacze!


Misiacz © sargath7

- nie ja dziękuje, już koksiłem przed wyjazdem!


Siwobrody i jego sok z gumijagód © sargath7

- sok z gumijagód czyni cuda…


Lewy © sargath7

- cholera, chyba teraz będzie mocniej, czas na ostatnie poprawki…


Pandi © sargath7

- fakt sok z gumijagód od Siwobrodego to przednia mikstura…


Tomek © sargath7

- no to teraz się zacznie…


Grom © sargath7

- marsz! marsz! z ziemi szwabskiej do Polski!!!


Jaszek © sargath7

- spokojnie chłopaki, miało być tempo umiarkowane…


Kolega Montera © sargath7

- eee tam dopalacze, nie lepiej ziołem się sztachnąć???


Krążą legendy że jechał z nami Sierżant Monter, ale niestety był tak szybki, że nie udało mi się go dorwać w objęcia migawki.
Koksy się rozkręciły i po chwili byliśmy w Rieth, ja i Misiacz oderwaliśmy się trochę od grupy co by być tam szybciej. Misiacz nie mógł zdzierżyć tempa wycieczki, mimo że podobno żarty się skończyły. Wrzuciliśmy trójkę z przodu i chwilę poczekaliśmy w centrum tej „wielkiej” metropolii. Jak reszta w tumanach kurzu do nas dołączyła to mogliśmy się wywietrzyć nad jeziorem Nowowarpieńskim.

Marina w Rieth © sargath7

Widok na Nowe Warpno © sargath7

Środek zimy wita wiosnę © sargath7


Nad wodą wiał przeszywający wiatr, więc postój zapowiadał się krótki.
Kiedy czas było się zbierać, Misiacz zaproponował ucieczkę ekipie i skok do Altwarp. Jak to zasugerował… szkoda żeby się poranny koks zmarnował na wycieczkę, która nie zrobi dzisiaj setki :P
Przystałem ochoczo na propozycję, zwłaszcza że obiecał bułę rybną na miejscu :)

W brzozowym lasku w drodze do Altwarp © sargath7


Do Altwarp jechaliśmy >asfaltową< ścieżką przez las, Niemcy jednak nie mają poszanowania dla natury :P
Po drodze tematy o pechu, wiatr też w sumie pechowo wiał w ryj, ale na ostatnim odcinku przed Altwarp otrzymaliśmy trochę szczęścia od losu i powiało trochę w plecy.
Jak się okazało nie byłem nigdy w Altwarp więc tym bardziej byłem zadowolony z podjętej decyzji. Misiacz nakręcał tempo więc szybko znaleźliśmy się na miejscu, gdzie zwiedzanie zacząłem od wioski smefów – tak powiedział przewodnik Misiacz…

Chatka papy smerfa © sargath7


…następnie do portu…
Będąc w porcie poczułem się oszukany, z obiecanej buły rybnej nici, lokal zamknięty na cztery spusty. W tym momencie jeszcze bardziej zgłodniałem, a niestety nie zabrałem jedzenia, bo jak już wspominałem miała to być szybka akcja, a nie zapuszczanie się na tyły wroga.

W porcie Altwarp © sargath7

W porcie Altwarp © sargath7

W porcie Altwarp © sargath7

W porcie Altwarp © sargath7


Misiacz podobno jak zwykle niewinny, więc walnąłem focha i oddaliłem się w kierunku nabrzeża, nad zatokę Nowowarpieńską, żeby pobyć w samotności :P:P:P

Nad zatoką Nowowarpieńską © sargath7

Czapla Siwa © sargath7

Nad zatoką Nowowarpieńską © sargath7

Nad zatoką Nowowarpieńską © sargath7


Potem na chwilę do miasta…

W Altwarp przy Seestrasse 55 © sargath7


… I na punkt widokowy

Widok na Uznam © sargath7


Wracając z Altwarp liczyliśmy na wiatr w plecy, no ale jak się umie liczyć to trzeba liczyć na siebie. Na dodatek pierwszeństwo prawie wymusiły nam trzy łosie, które nie miały chęci na pozowanie do zdjęć, więc foty nie będzie :P:P:P
Powiem szczerze, że miałem spore odcięcie mocy, nie wiem czy to przez tygodniowy brak ruchu, czy przez brak jedzenia, ale lekko nie było, zwłaszcza pod wiatr. W okolicach jednostki wojskowej Misiacz okazał mi miłosierdzie i podzielił się swoją ostatnią bułką :D
Siły wróciły momentalnie, nie wiem czym była posmarowana buła, ale dała mi mocnego kopa.
Szybko minęliśmy Dobieszczyn, a zbliżając się do Tanowa natknęliśmy się na ekipę dzików.


Alf w lesie © sargath7


Do Tanowa wpadliśmy z gotowym planem nalotu na lokalne delikatesy, machnęliśmy po kiełbasie z bułą, ja dodatkowo zapiłem czarnym frugo. No to frugo.

W domu byłem około 16 starego czasu :P


.

Dane wyjazdu:
143.71 km 0.00 km teren
05:47 h 24.85 km/h:
Rower:Onix

Ueckermunde – kebab o zachodzie słońca

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 17.12.2011 | Komentarze 3

Jak w tytule, po co się pierniczyć z opisem :P

Nie no nie będę taki jak Adrian i jakiś opis wyrzeźbię, mimo iż od wypadu minął ponad miesiąc i w sumie ledwo co pamiętam to się poświęcę.
No więc po Święcie Niepodległości nastał drugi dzień dłuższego weekendu, a że jakiś wypad mieliśmy zaplanowany już w poprzednim tygodniu to pozostało tylko nakreślenie trasy i oczywiście jak zwykle osobą która to musiała zrobić byłem ja. Pierwsza myśl, dawno nie jadłem kebaba i dawno nie byłem w Ueckermunde. Kebab o zachodzie słońca nad zalewem :P

Start z Mostu Długiego nie pamiętam o której, ale z rana jakoś. Piękne słońce zwisało nad horyzontem i byłem przed czasem, ha! Tak nie spóźniłem się. Po chwili doczłapał się Adrian z Gryfina i mogliśmy toczyć się ku granicy RFN’u. Nie powiem że było ciepło, jak na złość pizgało. Prawie cały listopad upały jak w lipcu tego roku, a tego dnia akurat okolice zera, w nocy to w ogóle mróz trzaskał.

Bądź niczym trawa, gdy wieje wiatr. Słabość jest siłą, co chroni twój świat. © sargath7

Ostatni na polu bitwy © sargath7

Słowa są skrzydłami umysłu © sargath7


Do Tanowa jakoś zeszło w mgnieniu oka i za szkółką leśną zrobiliśmy stopa co by Adrian mógł pogadać przez fona. Gadał tyle, że udało mi się mocno zmarznąć, a ponowne rozkręcenie się produkowało myśli o powrocie do domu. Daleko nie ujechaliśmy gdy wypatrzyłem w Dobieszczynie niemieckie oddziały zmechanizowane, jak się po chwili okazało były to nie tylko odziały niemieckie, a sojusz polsko-niemiecko-rosyjski, wg mojej historii najnowszej :P

Pojazdy wojskowe w Dobieszczynie © sargath7


Przyczajeni na pobliskiej skarpie mogliśmy obserwować ruchy wroga na perymetrze. Wg wstępnego raportu natknęliśmy się na miejsce przegrupowania i tymczasowy obóz z dobrze ulokowanymi okopami. Nasz kamuflaż jednak się nie sprawdził przez co zostaliśmy momentalnie wykryci, wróg jednak okazał się sprzymierzeńcem, a dla niektórych towarzyszem broni…

Adrian dołączył do odziału :) © sargath7


Historycznych pojazdów i przebranych ludzi była dość spora ekipa, pogadali my, ba! my się pobawiliśmy ich zabawkami, a oni naszymi :D
Z zaproszenia na grochówkę nie skorzystaliśmy, a szkoda w sumie, bo co mi się udało rozgrzać od Tanowa to dawno już zapomniałem, właściwie wtedy chyba jednak nie zmarzłem, bo teraz czułem się jak sopel lodu. Tak to jest jak się gada pół godziny o karabinach i formacjach, chłopaki jechali na wspomaganiu z piersiówek, my niestety jeszcze nie dojechaliśmy do granicy niemieckiej więc musieliśmy być bezalkoholowi :)
Po przegrupowaniu żołnierze ruszyli na Nowe Warpno, a my wróciliśmy do planu pierwotnego i skierowaliśmy się ku granicy NRD’owa ;) Rozgrzewkowo zarzuciliśmy tempo ekspresowe do Gegensee, gdzie zrobiliśmy chwilowy postój na uzupełnienie kalorii, a dalsza droga, nie obfitując w zdarzenia warte odnotowania, doprowadziła nas do Ueckermunde.

W porcie Ueckermunde © sargath7

Stary mechanizm mostu zwodzonego © sargath7

Priwall V © sargath7

Pod wieżą kościoła Mariackiego © sargath7

Z wiekiem cierpliwość jest bardziej znośna © sargath7

grunt to nie wdepnąć... © sargath7

Coffe Farm © sargath7

Kunszt ludzkich rąk © sargath7

Nie mając własnego zdania, pozwalamy innym na zbyt wiele © sargath7

Kiedyś w końcu trzeba przybić do brzegu... © sargath7


Mimo, iż nie dojechaliśmy zbyt późno to jedzenie i smęcenie po mieście z obowiązkowym zaliczeniem promenady zajęło nam wystarczająco dużo czasu, że miasteczko opuszczaliśmy w pierwszej fazie zmroku.
Na wylocie z Ueckermunde znajduje się tor motocrossowy, a że właśnie kilku motocyklistów kręciło na nim, a my pogodziliśmy się z faktem, że znowu wracamy po ciemku to postanowiliśmy niespiesznie popatrzeć jak im idzie.

Na torze motocrossowym © sargath7


Tor opuszczamy już z koniecznością odpalenia lampek. Początkowo jazda nie sprawiała jakichkolwiek problemów do póki nie zerwał się wiatr, który momentami przeszkadzał nawet na zalesionych odcinkach drogi. Mimo zimna, wiatru i zmroku, żeby tego było mało jakoś przed Ahlbeck poczułem charakterystyczne pływanie w tylnym kole. Bardziej niedogodnego momentu na złapanie flaka chyba nie mogło być, no dobra na szczęście nie padało. Zatrzymaliśmy się na poboczu i nie było wyjścia jak tylko zmieniać gumę, jedno wiem na pewno, że nie cierpię pompować szosy ręczną pompką. No nic zdjąłem oponkę i szukam przyczyny, a tu się okazuje, że dziury ani widu, ani słychu... hmm... pomyślałem, że to przypadek i pewnie powietrze zeszło przez źle dokręcony zawór, postanawiam złożyć wszystko z powrotem do kupy. W międzyczasie Adrian zabezpieczał tyły ostrzegawczo świecąc lampą Niemcom po gałach co zaowocowało sporym zainteresowaniem przejeżdżających samochodów, które zwalniały, a jeden gość nawet się zatrzymał z ofertą pomocy. Po chwili miałem wszystko złożone do kupy, a ręczną pompką udało mi się wtłoczyć ledwo 7 atmosfer więc o komforcie nie można było mówić, ale lepszy rydz niż nic :)
Udało mi się ujechać może z pięć kilometrów i z tyłu czuję znowu „miękki znos”, zacząłem sobie pluć w brodę, że jednak nie zainstalowałem świeżej gumy. Wszystkiego rozgrzebywać mi się nie chciało, więc co jakiś czas zatrzymywaliśmy i pompowałem, ale stopy robiły się coraz częściej więc miarka się przebrała. W tak urozmaiconej jeździe udało nam się doczłapać do Hintersee gdzie oświecony promieniami światła latarni przystąpiłem do serwisu, wszystko jako tako szło dopóki nie skończyłem pompować koła stwierdzając pod koniec, że skrzywiłem zawór, myślę spoko mam jeszcze jedną dętkę do domu około 40 km, ale nie chciało mi się znowu wszystkiego rozbierać, a po oględzinach mimo usterki powietrze nie uchodziło z zaworu, nie ma to jak prowizorka :)

Z ciągłym wrażeniem, że jadę na flaku udało się jednak dojechać bez przeszkód do Szczecina, gdzie na Bramie Portowej odbiłem w swoją stronę, a Adrian do Gryfina.

...otwiera się droga nowa tam gdzie księżyc sie chowa... © sargath7


Dane wyjazdu:
89.18 km 0.00 km teren
03:19 h 26.89 km/h:
Rower:Onix

Lajtowo przez NRD

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 3

Z okazji kolejnego pięknego, listopadowego, sobotniego dnia wyskoczyłem z Axisem na niemieckie asfalty. Traska przebiegała mniej więcej przez Dobrą, Blankensee, Mewegen, Rothenklempenow, Borken, Koblentz, ponownie Rothenklempenow i do Dobrej. Spokojna jazda z pogaduchami o rzeczach wzniosłych i tych mniej wzniosłych, aż do Rothenklempenow gdzie łapie kapcia :(

Nad jeziorem Kleiner w Koblentz © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka


Dane wyjazdu:
121.14 km 0.00 km teren
04:12 h 28.84 km/h:
Rower:Onix

Schwedt w poszukiwaniu jesieni

Poniedziałek, 31 października 2011 · dodano: 18.11.2011 | Komentarze 6

31 październik to oczywiście dla mnie jeden z dni długiego weekendu, okazało się jednak że większość znajomych pracuje, nie pytałem oczywiście każdego, bo uznałem że jest okazja na wypad solo, nie pamiętam już kiedy ostatnio słyszałem tylko własne myśli podczas wycieczki i teraz nadarzyła się sposobność, aby sobie przypomnieć :)

Pytanie odwieczne gdzie jechać? Dzień krótki, a jakoś nie specjalnie chciałem wracać po nocy, zwłaszcza, że zebrałem się dość późno z wyra. Sobota i niedziela pod znakiem mtb bardzo mnie rozkręciła i samopoczucie było na dość wysokim, pozytywnym, poziomie. Ze względu na brak deszczu od kilku dni, wyciągnąłem szoskę która wskazała mi kierunek do Schwedt. Mimo utrzymującej się ostatnio pięknej pogody nie miałem złudzeń kiedy obudziłem się, a za oknem zamiast słońca i niebieskiego nieba, widoczna była tylko mgła niczym szklanka mleka. Z domu wyszedłem dopiero po 11, czyli w sumie w połowie dnia :) do tej pory po mgle nie było śladu zostały tylko szare chmury, ale grunt że grunt suchy, czyli brak deszczu.

Nie zapomniałem oczywiście o aparacie, bo wyjazd tematyczny :P. Miało być szybko z przemyśleniem trosk dnia doczesnego i analizą otaczającej rzeczywistości oraz masą postojów na foty, gdzieś jeszcze próbowałem wcisnąć postój na żurek w Krajniku koło Schwedt :D

Gdy byłem już w centrum i skomplikowane wzory matematyczne upewniły mnie, że mam zajebisty czas i niepotrzebnie targam lampy to wyczaiłem znajomą co jej dawno nie widziałem i tak zeszło z pół godzinki. Jak już jechałem dalej nie chciało mi się zaprzątać ponownie głowy przeliczeniami i doszedłem do wniosku, że mi wszystko jedno kiedy wrócę oraz że dobrze że jednak targam te lampy. Jadąc ul. Mieszka minąłem cmentarz i dało się wyraźnie zauważyć, że jutro Wszystkich Świętych, a że zwykle mam w zwyczaju olewanie ścieżek rowerowych to jakoś piesi nie narazili mi się, tym razem, zbytnio. Oczywiście mimo szerokiego chodnika większa ilość postanowiła wybrać czerwoną nawierzchnię, tak chyba z przywiązania do poprzedniego systemu. Policja oczywiście nic nie widzi no bo w końcu sezon na rower się już skończył, na szczęście mnie też nie zauważyli że nie jadę po ścieżce i nie taranuję tych buraków, więc uznałem to za jakiś tam przejaw sprawiedliwości.

Do granicy szybko i bezpiecznie, a potem już tylko tradycyjnie asfaltową ścieżką wzdłuż wału nad Odrą. Złotą jesień było widać na każdym kroku, a że sam jechałem i nikt mnie nie poganiał to sporo czasu poświęciłem na postoje i zdjęcia. Niemcy wyludnione, bo u nich akurat wypada 31 wolny to na trasie sporadycznie mijałem jakiegoś osobnika. Do Gartz odcinek kostkowy ogólnie nie jest zły nawet jak na szosę, ale ktoś zapomniał liście i gałęzie pozbierać i był z nich istny dywan, a nie wiadomo co pod spodem. Pamiętałem że miało być szybko, ale robiłem tyle postojów, że jazda między zatrzymaniami była już zbyt szybka i mimo cienkiego ubioru trochę się zgrzałem. Gdy minąłem Gartz to o mało był nie zaliczył lądowania w rowie, bo rodzinka Helmutów postanowiła iść całą szerokością wału, gdy próbowałem ich wziąć z lewej strony to mnie zauważyli i zamiast iść dalej jak szli to na siłę próbowali ustąpić. Zakończyło się to moim odbiciem na sam brzeg asfaltu i niestety przednie koło się ześlizgnęło i zakleszczyło, tył okręcił się ze mną o 90* co zaowocowało uwolnieniem przedniego koła i już miałem się wypiąć by jak najmniej boleśnie wylądować na asfalcie, gdy poczułem że odzyskuję władzę nad sprzętem, obróciłem korbą i wyszedłem na prostą, pewnie to śmiesznie wyglądało, ale grunt że obyło się bez szlifa.

Będąc już w Schwedt darowałem sobie skok na zupę do Krajnika i od razu zawróciłem, aparat poszedł do plecaka co by mnie już nie kusił, a jazda stała się płynna i warunki do przemyśleń korzystne :D
Nie będę się rozpisywał o źdźbłach trawy tańczących do melodii wiatru na rozłożystych łąkach, o kołyszących promieniach słońca na falującej tafli wody, o śpiewie ptaków ukrytych w konarach drzew melodyjnie zwiastujących chowające się słońce za horyzontem, nie będę bo zwyczajnie tego nie było po za szumem mojej opony na asfalcie, po za wiatrem walącym mi prosto w ryj, po za melodyjnym dźwiękiem rozgniatanej skorupy ślimaka pod moją oponą, którego nie zdążyłem ominąć. Jednak nie dałem się melancholii bowiem w końcu mimo zakłamania świata i zatartym marzeniom świat jest nadal piękny, a teraz przychodzą nowe myśli nowe marzenia i prawda staje się rzeczywistością, tak to wszystko powiedziały mi endorfiny które wydzieliły mi się podczas jazdy, a potem zapadł zmrok i patrzyłem tylko żeby nie wjechać w jakąś dziurę :P


Jesiennie koło Neurochlitz © sargath7

Pory roku to najlepsi dekoratorzy wnętrza świata © sargath7

W metropolii natury © sargath7

Jesienne przysmaki © sargath7

Nasza ostatnia podróż nieraz może zakończyć się w wyjątkowym miejscu © sargath7

W tunelu przyrody © sargath7

Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły © sargath7

Skarby teściowej © sargath7

Rzeźby szuwarowych drwali © sargath7

Owoce leśne © sargath7

Robiąc to co inni często ukrywamy swoją wyjątkowość © sargath7

Hey man, what's up? © sargath7

Odra w Schwedt © sargath7


Dane wyjazdu:
55.49 km 0.00 km teren
04:10 h 13.32 km/h:
Rower:Ekspert

Festival of Dark? – Berlin

Sobota, 22 października 2011 · dodano: 10.11.2011 | Komentarze 5

Tak na dobrą sprawę to nie wiem od czego zacząć, czy od tego że był to jeden z najgorszych wypadów w jakich miałem okazję uczestniczyć, czy może że do dzisiaj pamiętam jak przemarzłem na kość, albo może w ramach równowagi, że było kupę śmiechu jadąc w grupie znajomych właściwie bez celu… dobra! szala się zbytnio nie przechyliła, było do bani… ale chyba lepiej od początku.

O imprezie odbywającej się w Berlinie dowiedziałem się z lokalnego forum rowerowego i zapowiadało się to naprawdę interesująco. Była możliwość wyjazdu busem, ale ostatecznie wybrałem opcję dojazdu własnym samochodem, zwłaszcza że chęć na ten „festiwal” nabrał też Adrian, więc mogliśmy mieszcząc się w miarę rozsądnych kosztach dołączyć niezależnie do ekipy. Jako że lubimy popstrykać fotki to uznaliśmy że po przejeździe zostaniemy w Berlinie na całą noc co by wszystko obfocić.

Ostatecznie zebrała się spora ekipa i w konwoju pięciu samochodów mogliśmy kierować się do stolicy rzeszy. Plan zgodnie z info na forum był taki że dojeżdżamy do Hohenschönhausen gdzie przejmuje nas przewodnik niemiecki, a trasa cytuję – (…)wiedzie bocznymi drogami do centrum miasta, a potem już po kolei przez wszystkie główne lokalizacje, w których coś się świeci (...). Czy to proste zdanie mogło wzbudzić podejrzenia?

No więc w sobotę (22.10.) zebrałem się i pojechałem do Gryfina gdzie zapakowaliśmy się z Adrianem do auta, a następnie udaliśmy na miejsce zbiórki w Kołbaskowie. Jak się okazało nie dogadaliśmy się z resztą grupy wystarczająco precyzyjnie, bo stacji na granicy jest kilka i czekaliśmy na siebie na dwóch różnych. Koniec końców po spotkaniu ruszamy na autostradę już w komplecie i po ca 1,5 h jesteśmy w Berlinie i właściwym miejscu czyli Hohenschönhausen. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem rozpakowujemy sprzęt, przebieramy się, humory dopisują tylko kilka osób musi oczywiście pyknąć dymka. Nie kumam jak rowerzysta może palić, to jak ocieranie się o hipokryzję, to jak odchudzanie się w barze z fastfoodem, to jak pozdrawianie sąsiada z jednoczesnym pluciem mu na wycieraczkę, to jak… ;)

Wracając do dobrych humorów, ten dzień był pierwszym kiedy miałem wypróbować sakwy zamiast plecaka. Zapakowałem je wcześniej, a że miały od groma różnych kieszeni i schowków to znalezienie w nich czegoś graniczyło z cudem, a cudem w tym przypadku miał być komplet kluczy który potrzebowałem do złożenia sprzętu. Na szczęście z pomocą przyszedł Bronik użyczając mi swój komplet, za co serdecznie dziękuje, mój natomiast się znalazł zaraz po tym jak oddałem ten pożyczony :D:D:D

W międzyczasie zaczęli zbierać się fryce i nie powiem sporo się tego zebrało, głównie trzon społeczeństwa niemieckiego, czyli … emeryci. Nie mogło oczywiście zabraknąć głównego bohatera tego wieczoru lub jak kto woli nocy, czyli Hajo…
Radzę zapamiętać to „imię” i omijać z daleka, bo Festival of Lights w Berlinie pod przewodnictwem Hajo można porównać do imprezy w stylu – „Jak będąc w Berlinie podczas festiwalu świateł i się na niego nie natknąć”. Hajo przybył na miejsce obdarzając nas szerokim uśmiechem od ucha do ucha przypominając o wpisowym z jeszcze większym uśmiechem. Naszym tłumaczem był kolega z ekipy – Emem. Dowiedzieliśmy się kilku szczegółów dotyczących przejazdu i po uiszczeniu haraczu mogliśmy ruszać… w pole.

Z początku gdy oddalaliśmy się od cywilizacji nikt nic nie podejrzewał, do jazdy wystarczało światło okolicznych latarni, ale potem coraz częściej trzeba było ratować się własną rowerową lampką, jadąc na festiwal światła chyba coś pokręciliśmy i podłączyliśmy się do grupy festiwalu ciemności. Póki jeszcze wszyscy byli na świeżo to podczas jazdy żartów było sporo, w miarę jednak przemierzanych pól i łąk stolicy Niemiec żarty się wyostrzały z lekką nutką ironii wobec naszych wspaniałych sąsiadów ;)
Najwięcej radochy wszystkim sprawił okrzyk pola lub polo, bo każdy wołał jak chciał, gdy przed sobą zobaczył przeszkodę w postaci słupka wyrastającego ze środka ścieżki.

Po około 15 – 20 przejechanych kilometrach w nasze szeregi wkradało się lekkie zniecierpliwienie, ale w międzyczasie się dowiedziałem że w ramach tego „wpisowego” zatrzymujemy się w kawiarni po drodze. Zanim to jednak nastąpiło przypomniały mi się słowa Misiacza – cytuję (…)Włączę sobie w rowerze lampki za Dobieszczynem...albo gdziekolwiek i będę miał też "festiwal” (…) te słowa paradoksalnie stały się teraz idealnie osadzone w przestrzeni, a mnie cała sytuacja zaczęła mocno niecierpliwić.

Kiedy wreszcie dotarliśmy, z pozoru, w cywilizowane okolice, wyłaniając się nagle z krzaczorów, naszym oczom ukazała się przytulnie wyglądająca restauracja. Co do wpisowego to … była to po prostu zrzuta na wyżerę dla Hajo Team Buszujący w Ciemnościach. Niemiaszki sprytne wskoczyły szybko do środka i pozajmowały wszystkie miejsca. Po naszej ekipie padły nieśmiałe pytania związane z opuszczeniem grupy, bo jak się okazało mieliśmy tam spędzić bagatela godzinę, ale koniec końców jakoś się wszyscy upchali. Do stolika podszedł kelner, aby przyjąć zamówienia z miną nieukrywającą pogardy, przepraszam poprawka jak się później okazało to była kelnerka z naturalnym wyrazem twarzy i „aryjską” urodą. W sakwach miałem żarcie i herbatę w termosie więc nie miałem zamiaru dokładać do tego interesu więc po prostu wyciągnąłem wałówę i zacząłem konsumować, a parę osób zrobiło to samo i zrobiło się swojsko, ci co się wyłamali zamawiali głownie herbaty, jedni z rumem otrzymując wodę z rumem bez herbaty, inni z cytryną nie dostając cytryny. Nie wiem może się nie znam i tak miało być? W każdym bądź razie przy naszym wielkim weselnym stole znalazł się jeden rodzynek z bandy goebbelsów który zamówił sobie dość spore koryto, a że jadł szybciej niż przełykał to dostał jakiegoś dziwnego ataku, nagle zesztywniała mu lewa ręka, pomocy nie chciał, pytaliśmy, zdziwiłem się jednak, że nie prawa, ale może z wiekiem są przerzuty.

Skoro już wyszliśmy z lokalu, a okolica zakrawała na cywilizowaną, kontrastując do mroku przez który się przebijaliśmy wcześniej, uznałem więc że teraz może być tylko lepiej… myliłem się jadać przez chwilę w miarę rozświetloną ulicą po chwili wskoczyliśmy ponownie w krzaczory. Fakt faktem jechaliśmy przez miasto, ale nasz przewodnik wampir prowadził nas takimi trasami, że światła po za własną lampką nie uświadczysz.

Jadąc tak dalej totalnie bez celu, przynajmniej ja go nie widziałem, przemierzaliśmy kolejne ciemne ulice, już nawet darcie się pola, polo zrobiło się nudne jak flaki z olejem. Dla ożywienia atmosfery jeden z bandy Helmutów postanowił przebić oponę i zamiast zjechać na bok zatrzymał się w miejscu, przez co jedna z uczestniczek, akurat od nas, nie wyhamowała i przydzwoniła w niego. Z tego co pamiętam zakończyło się to wywrotką. Jak się Mr Szajse otrzepał i obejrzał swój rower to walnął monolog nieprzeciętny, bo gdyby wciąć z niego wszystkie Scheiße to gość by milczał. Co do sprzętu to 1:0 dla naszych, Niemiec bowiem miał zdemolowaną tylną przerzutkę, wygięła się jak ręka jego ojca podczas służby w rzeszy i nie mógł „niestety” już z nami jeździć ;))

Po kilkuset metrach cywilizacja staje się rzeczywistością, moje oczy dostrzegają pierwsze światła, może Hajo się wystraszył i odebrał tą kolizję jako ostrzeżenie, gdybym wiedział to bym go uszkodził wcześniej ;). Kilkanaście zakrętów i szok jesteśmy na Hauptbahnhof, omijamy go kierując się na most i do centrum. Krótkie zatrzymanie na moście, zacząłem się rozstawiać ze statywem i gdy wszystko było gotowe trzeba było się zwijać, wkurzyłem się, bo wreszcie kiedy jest coś do sfotografowania to nie ma na to czasu, co prawda nie było tam nic ciekawego, ale wyjeżdżając z ciemności moja ocena sytuacji mogła być lekko zniekształcona ;)

Najpierw przejechaliśmy koło Bramy Brandenburskiej, aby dotrzeć na plac Poczdamski gdzie, szok!, zarządzono 10 minut na foty, burżuj z tego Hajo. Ludzi masa, włażą w kadr, 10 minut to stanowczo za mało. Wracamy z powrotem do bramy Brandenburskiej, gdzie wraz z Adrianem odłączamy się od reszty, po prostu zostając z rozstawionym sprzętem, ludzi tutaj też od groma. Od tej pory włóczymy się już bez planu, starając się zobaczyć co się da, niestety temperatura spada dość znacznie i marznę coraz bardziej, herbata w termosie już praktycznie wystygła, cola w bidonie zimna jak lód, a brak w okolicy toalet zmusza często do partyzantki. Od bramy udaje się nam przemieścić w okolice Alexanderplatz, gdzie nad jednym z kanałów Szprewy jest ładny widok na oświetloną wieżę TV i katedrę. Trochę tam postaliśmy co by jeszcze wszamać trochę prowiantu, jak obierałem smaczne jajko na twardo doszedłem do wniosku iż zaczęła się zapowiadać, mimo pewnych komplikacji na początku, świetna noc. Jak już miałem wziąć pierwszego kęsa patrzyłem w stronę zmieniających się barw fasady Berliner Dom, które nagle… zgasły, a po odbudowanej nadziei już nic nie zostało. Wkurzyłem się na maxa, z początku pomyślałem, że to chwilowo, albo że tylko ta budowla nie jest już obsługiwana, bo wieża TV nadal była pięknie oświetlona, jednak okazało się że najzwyczajniej w świecie festiwal się skończył i tyle. Było może przed 1:00, mimo to nie miałem zamiaru wracać, bo wtedy chyba bym miał jedyne wspomnienie związane z jazdą po krzakach którą mógłbym sobie zafundować pod domem. Kręciliśmy się więc dalej bez celu wyszukując chociaż to co zostało podświetlone naturalnym światłem, choć było tego niewiele. W dzielnicy rządowej spotykamy dwóch rowerzystów z rowerami obwieszonymi diodami, efekt nie powiem, ciekawy. Okazało się że zgubili powietrze w kole i szukali pompki, więc Adrian pożyczył im swoją, a za czas usuwania awarii trochę pogadaliśmy, między innymi właśnie o festiwalu i tym co można jeszcze zobaczyć. Jak już zaczęły mi odpadać palce rąk i nóg zdałem sobie sprawę, że jest już mróz, mimo kilku warstw na sobie nie było to wystarczające, jednak kręciliśmy dalej, dopiero w okolicach 4:00 byłem już totalnie wypompowany, zimno wyssało ze mnie całą energię. Postanowiliśmy, że się zmywamy, do samochodu jakieś 15 km, czyli nic pomyślałem, pół godzinki i jesteśmy, tempo się podkręci i się choć trochę rozgrzeję. Nic bardziej mylnego, byłem tak wykończony, że stawy współpracowały ze mną jak nienasmarowany łańcuch. Do samochodu prowadził nas gps. Jak się teraz zastanowię to nie za wiele pamiętam z powrotu, prawo, lewo, prosto, światła sygnalizatorów nie miały znaczenia, chodniki, ścieżki, jezdnia… obojętne, byle do celu. Mimo iż miałem na sobie windstoppera czułem jak zmrożony wiatr przeszywa mnie, tak jak by zimniej było pod kurtką niż na wierzchu. Co chwilę tylko pytałem Adriana ile jeszcze kilometrów, a miałem wrażenie, że mówi mi ciągle tę samą ilość. Pokonaliśmy w sumie 55 km, a nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak wyprany.

Wreszcie udaje się dojechać do samochodu zamienionego w jeden wielki sopel. Najszybciej jak to możliwe przebraliśmy się i zapakowaliśmy rowery, w sumie po 5:00 udaj się ruszyć. Odpaliłem nawigację i kierunek Szczecin. W tym momencie popełniam niewybaczalny błąd ustawiając ogrzewanie na pełną parę. Szybko udaje się nam ogrzać, ale przez dużą różnicę temperatur czuję się totalnie sflaczały i senny. W mieście jako tako się jechało, ale po wjechaniu na nudną ciemną autostradę non stop zasypiałem, wydawało mi się że kontroluję sytuację, najgorsze jednak były momenty utraty pełnej świadomości i nagłe przebudzenia. W rzeczywistości trwało to może kilka sekund, ale wystarczyło, aby nie utrzymać się w szerokości pasa ruchu. Dużo szczęścia przy tym, że nikt nas nie wyprzedzał. Dopiero z 10 km przed granicą nie wytrzymuję i zjeżdżam na jakąś budowę i podejmujemy decyzję, że kimniemy się z godzinę, tak aby trochę odpocząć i też nie ochłodzić zupełnie samochodu. Ustawiłem się jednak równolegle do pasa autostrady i co chwilę się rozbudzałem wystraszony nadjeżdżającymi z przeciwnego pasa samochodami, by za chwilę zdać sobie sprawę, że jesteśmy po za nią w bezpiecznym miejscu, niestety sytuacja się powtarza kilkakrotnie i po 20 minutach jedziemy dalej. Te 20 minut coś jednak pomogło, bo już bez problemów doczłapaliśmy się do stacji gdzie kupiłem sobie mega kawę która dała oczekiwanego kopa. Odwiozłem Adriana do Gryfina, a potem już sam do Szczecina, gdzie jak podjechałem pod dom był już zupełnie jasny ranek. To była naprawdę długa noc.

W następnym roku na pewno się tam pojawię, ale już w ekipie która podzieli moje zainteresowania związane z tą imprezą i zajmiemy się od razu tym czego powinna dotyczyć wycieczka, a nie szlajanie się po krzakach. Berlin nocą jest ciekawym tematem, nie tylko do fotografowania, ale można zobaczyć wtedy jego totalną przemianę, z czystego i bardzo bezpiecznego miejsca, staje się miejscem ostrych libacji, bójkami przed lokalami, w większości pijanymi pieszymi. Architektura mówi o sobie w nocy zupełnie cos innego niż w dzień, w końcu można zobaczyć wiele w zupełnie innym świetle :)

Na koniec kilka fotek, niestety wyszła z tego tragiczna sieczka, bo będąc w restauracji zaparował mi obiektyw, wytarłem go bluzą i zabrudziłem przy okazji. Zauważyłem to ale uznałem, że go wytrę dopiero w centrum, nie wiem jakoś tak durnie postąpiłem i potem o tym zapomniałem, chyba zimno mocniej niż mi się wydawało wpłynęło na mój stan umysłu.


Alexanderplatz © sargath7

Aleja Unter den Linden © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Kościół Friedrichswerder © sargath7

Katedra Berlińska © sargath7

Fontanna Neptuna, kościół NMP i wieża TV © sargath7

Brama Brandenburska © sargath7

Reichstag © sargath7

Kościół NMP © sargath7

Urząd Kanclerski © sargath7

Plac Poczdamski © sargath7

Hotel Ritz © sargath7

Pomnik Fryderyka Wielkiego © sargath7
Kategoria Niemcy, Wycieczka