......... 100 km <, strona 4 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

100 km <

Dystans całkowity:7196.40 km (w terenie 614.00 km; 8.53%)
Czas w ruchu:290:17
Średnia prędkość:23.58 km/h
Liczba aktywności:55
Średnio na aktywność:130.84 km i 5h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
129.56 km 0.00 km teren
05:22 h 24.14 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka - Javornik - dzień 3

Środa, 20 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 10

Na trzeci dzień, z racji oddalających się opadów, zaplanowałem Stare Mesto pod Śnieżnikiem z opcją dalej na południe jeśli pogoda będzie łaskawa i noga będzie podawać. Skoro więc wypad do Czech to waluta obowiązkowo, na szczęście trochę tego zostało z wypadu majowego. Dobrze że nie sprzedawałem wtedy, bo korony podskoczyły do góry, nieznacznie bo nieznacznie, ale zawsze jest to niepożądana informacja.
Wyjazd w okolicach 10, miałem się przebić nową ścieżką do Kletna, podobno skrótem. Do Siennej standardowo podjazdem jak na Czarną Górę, dalej odbiłem w lewo na nieoznaczony asfalt i stromym, bardzo stromym podjazdem na Janową Górę. Po drodze w zaroślach zauważyłem stary i zaniedbany kościół.

Stary kościół w okolicach Siennej © sargath7


Gdy już wdrapałem się na najwyższy punkt odcinka to myślałem że padnę, coś mnie odcięło, noga przestała podawać, fakt że było stromo, ale krótko, za mną dopiero kilka kilometrów, a tu taki zgon. Wiedziałem że na cokolwiek jest już za późno, ale szybko machnąłem tabliczkę białej czekolady i po zerknięciu na mapę zastanawiałem się nad rewizją planów. Uznałem, że nie ma co się ładować do Czech, bo do samego Starego Mesta jest najpierw podjazd, potem mega zjazd i jeszcze trzeba wrócić. Sama w sobie jazda tam i z powrotem była by do wykonania, ale planowałem na powrocie większy balast na plecach :)... więc, aby urlop był nadal przyjemnością ułożyłem sobie płaski odcinek regeneracyjny. Zamiast skręcić na południe na Przełęcz Staromorawską to zjechałem koło kopalni Uranu do Kletna, a dalej powrót do Stroni. Po drodze jeszcze w Starej Morawie zdjęcie Galerii Wapiennik, poprzednio jak tu jechałem, front był przysłonięty przez autokar z suchymi Niemcami.

Galeria Wapiennik © sargath7


Skoro miało być płasko to tylko do Lądka, więc jak pomyślałem to tak pojechałem, tylko jeszcze w pttk’u zakupiłem kolejną porcję map. W miarę sprawnie się przemieściłem, ale nie dziwota, bo to raptem 7 km. Na ryneczku rozłożyłem się na ławce i zabrałem się za pochłanianie lodów zakupionych w pobliskiej kawiarence. Następnie wodząc palcem po mapie w głowie rodziły się kolejne kierunki tras, a w tym akurat momencie moje zainteresowanie wzbudził Javornik oddalony o jakieś 17 km. Tymczasem jednak zabrałem się za objechanie terenów miejskich Lądka.

Ratusz na rynku w Lądku Zdrój © sargath7

Kolumna św. Trójcy © sargath7

Trójca Święta © sargath7

Kamieniczki na rynku © sargath7

Makro z rabaty kwiatowej na moście św. Jana © sargath7

Ruiny kościoła © sargath7

Kościół Narodzenia NMP © sargath7

Sanktuarium © sargath7

Dom uzdrowiskowy Wojciech © sargath7


Po objechaniu w miarę dokładnie istotnych miejsc Lądka, podjąłem decyzję o wydłużeniu traski z racji znacznej poprawy i wzroście sił. Nie wiem może śniadanie było za słabe, albo to dzięki solidnej porcji węglowodanów przyjmowanych w trakcie objazdu po mieście, bo nogi zaczęły lepiej podawać.
Na południe nie ma co się pchać, za późno już, ale Javornik kusił, więc kierunek wschód :)
Do Javornika z Lądka trzeba się przebić przez Przełęcz Lądecką, która chyba pierwotnie pełniła tylko funkcję przejścia pieszego, bo na mapach googla nie ma w tym miejscu drogi. Obecnie prowadzi tam dość dobra asfaltowa droga która jednak może być niekiedy nie przejezdna ze względu na odstrzały w działającej Kopalni Bazaltu na zboczu Czarnego Urwiska, akurat jak jechałem wszystko było otwarte i na przełęcz wdrapałem się powoli, ale bez zbędnych przestojów.

W drodze na przełęcz Lądecką © sargath7

Na Przełęczy Lądeckiej 665 m n.p.m. © sargath7


Z przełęczy do Javornika już tylko zjazd. Nie wiem czy wspominałem, ale na każdym prawie zjeździe obowiązkowo narzucałem wiatrówkę, bo temperatura nie była zbyt wysoka, a to co się człowiek rozgrzeje to na szybkim zjeździe jest się momentalnie wychładzanym, a przy prędkości ponad 50 km/h odczuwalna temperatura jest bardzo niska, a szkoda hamować :)

Widok od strony czeskiej pod przełęczą Lądecką © sargath7

Kościół w Travnej © sargath7


Po minięciu Travnej dojechałem do przedmieść Javornika i napotkałem na swej drodze takie coś jak poniżej, a nie mam pojęcia do czego to służyło. Tabliczka była, ale po czesku (u nas jak tabliczki stawiają to po czesku też są opisy, a tu dupa), więc nie kumałem. Wygląda to na wieżyczkę strażniczą, ale tylko z zewnątrz, w niszach od dołu oprócz dzikiej toalety dla mijających to miejsce „turystów” , znajdują się otwory do szybu biegnącego do góry na wylot. Coś jak komin. Na górze był tylko taras i przeszklone przekrycie wspomnianego wcześniej komina. Stawiam dwie możliwości ze swojej strony, że jest to – dziwny piec, albo bardzo stary i zaawansowany, jak na czasy w których powstał, element większego i nieistniejącego systemu kanalizacji/melioracji.

Niezidentyfikowany obiekt © sargath7


Jak ktoś wie co to jest to śmiało, bo ciekawość mnie zżera :)
Po krótkich oględzinach dotarłem do Javornika, miasteczko małe ale czyste i zadbane. Posiadające kilka ciekawych zabytków, np. Zamek Jansky Vrch – czyli jak wyczytałem Wzgórze Jana. Zamek jednak zostawiłem sobie na koniec i zacząłem od rynku gdzie dorwałem sklepik z możliwością degustacji piwka. Zwykle ograniczam się tylko do zakupu, ale ... . W Czechach jest zgodnie z prawem nie wolno mieć ani grama alkoholu we krwi, ale zgodnie z prawem obowiązują mnie przepisy Polskie, a piwo próbowane przeze mnie jest bardzo słabe około 3,8% w dodatku szklanka 0,3 l, bo „z pipy” :) więc mam nadzieję że zostanie mi wybaczone :)
Co do piwka to zakupiłem na spróbowanie Krusovice oczywiście jasne – Svetle, strzał w dziesiątkę bardzo bogaty smak i chciało by się jeszcze, ale nie można przeginać, kupiłem kilka butelek 0,5 skusiłem się na nie po rozmowie ze sprzedawcą który po Polsku w miarę dobrze gadał. Wspomniane piwko waży się już od XVI wieku w okolicach Pragi więc raczej lipy nie powinno być i nie było.
Czas pozostał na objazd po mieście. Mogłem jednak najpierw wjechać na zamek, a potem obciążać plecak :), ale trzeba było myśleć zawczasu. Ograniczyłem się tylko do objechania małego dziedzińca na zamku i zerknięcia na panoramę miasta z jednego z tarasów widokowych. Co ciekawe gość ze sklepu z piwkiem powiedział mi jeszcze co nieco o zamku, a mianowicie wewnątrz podobno (nie wiem nie sprawdzałem) jest wystawa fajek ręcznie skrobanych przez mnichów, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że drzeworyty przedstawiają gołe panienki. Mnisi to jednak kiedyś była wesoła społeczność :)

Ratusz w Javorniku © sargath7

Zamek Jansky Vrch © sargath7

Kościół w Javorniku © sargath7

Panorama z tarasów zamku © sargath7


Zwiedzanie zwiedzaniem, ale czas jechać dalej, heh miałem wracać, ale nie chciałem tą sama droga, a jedyna najkrótsza inna od tej co tu dotarłem biegła przez Paczków i Złoty Stok więc mega na około. No nic czas jeszcze w granicach błędu pozostał więc pojechałem, a do Paczkowa o dziwo wiatr w plecy miałem i jechało się bardzo przyjemnie. Oficjalnie nie miałem zwiedzać i objechać miasto obwodnicą, ale stojący przed miastem wielki znak „Zabytki Paczków” szybko zmienił moje zamiary :)

Miasto jest bardzo bogate w zabytki, ale niestety bardzo zaniedbane i co mnie bardzo uderzyło to w centrum nie brakuje w żadnej bramie menela. Wielu ciekawym zabytkom przydał by się gruntowny remont. Co ciekawe zachowały się prawie w całości średniowieczne mury obronne okalające centrum oraz wiele innych budynków w stanie nienaruszonym.

Ratusz w Paczkowie © sargath7

Kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy © sargath7

Kościół pw. św. Jana Ewangelisty © sargath7

Wieża i brama Wrocławska © sargath7

Wieża i brama Kłodzka © sargath7

Jedna z baszt średniowiecznych murów miejskich © sargath7


Z Paczkowa zamiast drogą główną do Złotego Stoku, objechałem boczną praktycznie nieuczęszczaną przez Kamienicę. Tam też zaczął padać deszcz i wiać cholerny wiatr w twarz. Po około 10 minutach, byłem przemoczony, na szczęście temperatura była na przyzwoitym poziomie.

Kościół w Kamienicy © sargath7


Do Złotego Stoku dojechałem falbankami w towarzystwie Tirów i innych wyprzedzających na żyletkę.

Kościół w Złotym Stoku © sargath7


Za Złotym Stokiem czekał mnie podjazd dziurawym asfaltem, do tego dość długi, w nogach już sporo kilometrów, a do domu jeszcze około 30 i do tego z 10 km podjazdu :(
Deszcz padał coraz mocniej, plecak ciążył masakrycznie, po drodze cholernie nie miła sytuacja, gdy już wdrapałem się na szczyt, zaczął się zjazd to na jednej z długich prostych zaczął mnie wyprzedzać z duża prędkością kretyn w Audi mimo iż z naprzeciwka dość blisko zbliżał się inny osobowy samochód, nie pamiętam marki. Co do samego wyprzedania mnie to spoko, jak najbardziej prawidłowo, bo z drugiego pasa, ale gość nie obliczył chyba że ten z naprzeciwka też nie jedzie spacerowo i zaraz po minięciu mnie kierowca Audi zjechał na prawo ze zbyt dużym zamachem i przy mokrej nawierzchni zarzuciło mu tyłem i przerysował bokiem o drzewo które jak wiele innych rosło na samym skraju jezdni. Otarcie się o drzewo odrzuciło go z powrotem na lewy już pusty pas, a hamowanie zakończył jednym przednim kołem przewieszonym przez skarpę. Chciałem baranowi zdjęcie zrobić, ale tak ciął deszcz, że wolałem nie zamoczyć sprzętu. Teraz cieć się nauczy, że rower nie jedzie tylko 10 km/h. Na zegarze miałem akurat ponad 50, bo było z górki i pewnie tego nie wziął po uwagę.

Ostro zmoczony wjechałem do Stronia, a tam tablica która wywołała spory uśmiech u mnie.

Chata Cyborga © sargath7


Już wiem gdzie przyjeżdżają cyborgi ze Szczecina na trening górski :)))))

Dane wyjazdu:
148.72 km 20.00 km teren
05:46 h 25.79 km/h:
Rower:Ekspert

Miedwie Circuit...

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 13

…czyli turystyczny objazd jeziora Miedwie zorganizowany przez STC Stargard w ramach zapoznania potencjalnych uczestników z aktualną trasą sierpniowego maratonu.
Na miejsce dojechałem w dość kombinowany sposób, najpierw z grupką z Mostu Długiego, następnie na Słonecznym odbiłem na Dąbie ze znajomym odłączając się od ekipy, aby w Dąbiu dołączyć do kolejnej. Z Dąbia do Płoni po kolejne osoby i dwupasmówką na Miedwie.
Co do organizacji to jeśli tak będzie wyglądać koordynacja na samym maratonie to jestem dobrej myśli. Traska wstępnie dobrze oznaczona, do tego dobry bufet, chociaż na samym wyścigu raczej nie przydatny.
Tym razem nastawienie na filmowanie, poniżej zmontowany krótki filmik z traski.



Jezioro Miedwie © sargath7


Śmigłowiec z kamerką © sargath7


Dane wyjazdu:
125.72 km 0.00 km teren
05:05 h 24.73 km/h:
Rower:Ekspert

Pasewalk – „...to Polacy, szukają Poloneza...”

Sobota, 11 czerwca 2011 · dodano: 20.06.2011 | Komentarze 9

Na sobotę był zaplanowany zalew, ale Rammzes przełożył na 18.06. więc trzeba było wykręcić jakąś szybką setkę. Wybór padł na Pasewalk, miało być konkretnie i szybko, a wyszedł totalnie wyluzowany sobotni wypadzik w kameralnym gronie z przypadkowym nalotem (lub naskokiem) na niemieckie czereśnie.

Jako że miała to być szybka traska to spotkaliśmy się jak tradycja nakazuje, na Moście Długim i tu oprócz fotki tradycje się skończyły.
Most Długi © sargath7

Rammzes traktował tą szybką traskę jako pobudkę, bo jak widać na focie jeszcze śpi :)
Pogoda była wyśmienita, ani za ciepło, ani za zimno, po prostu bomba, aż żałowaliśmy, że jednak nie skoczyliśmy dookoła zalewu. Na początek w ramach odstępstw od tradycji ruszyliśmy na zachód, zamiast na wschód. Szybkie tempo na początek pod górkę tak na rozgrzewkę, aby po trzystu metrach zrobić pierwszy postój... przy sklepie. Z Gryfem musieliśmy załadować plecak niezbędnymi węglowodanami, a potem przed sklepem jeszcze krótka pogawędka i w drogę.
Już właściwie na przedłużonym starcie mogło by się okazać, że wycieczkę prawe byli byśmy zmuszeni kontynuować we dwóch lub dwóch i pół, bo Piotrek chciał sobie skrócić drogę pod rusztowaniem i gdyby nie refleks to został by „jeźdźcem bez głowy”, a tak został prawie bez plecaka.
Dalej już bez niespodzianek zrobiliśmy mega długi odcinek do granicy w Lubieszynie :), i z Linken do Bismarku już nową zajebiaszczą droga rowerową.
Przed Locknitz pierwszy dłuuuższy popas, bo wypatrzyliśmy czereśnie, w końcu to wyjazd turystyczny nie :P. Właściwie to wypad się tu zakończył, aby znowu się zacząć gdzieś po 40 minutach, bo tyle nam zeszło :)))

Czereśnie © sargath7

Chaber w polu © sargath7


Nie wiem czym opryskane były te czereśnie bo humory spotęgowały nam się znacznie i do Pasewalku wjechaliśmy bardziej z myślą o zimnym piwku, trawce i ławeczce w cieniu pod drzewem niż kręceniu korbą. Ławka się znalazła szybko i na dość długo przykleiła się nam do spodenek rowerowych, brakło tylko zimnego piwka :)

K.... gdzie my jesteśmy © sargath7


Im dłużej siedzieliśmy na ławce tym mniej chciało nam się z niej podnosić. Szacuję że prawie z godzinę tam zabawiliśmy, ale niech nikt nie pomyśli że żałuję, ot godzinka w doborowym towarzystwie.
Po przekątnej placu siedziała grupka chyba lokalnych mieszkańców, w stylu młodszych amatorów winka w polskiej wsi. Jako że mieliśmy sjestę wykorzystałem okazję na fotografię i pokręciłem się trochę po rynku. Co prawda Pasewalk już miałem kilkakrotnie w swoich zbiorach fotograficznych, ale fakt nigdy nie byłem tu przy tak pięknej pogodzie. Podczas gdy w zainteresowanie mojego obiektywu weszła fontanna w centralnym miejscu placu to tym samym ja stałem się obiektem zainteresowania wspomnianych wcześniej typków, okazało się że fontanna robiła za chłodziarkę. Szybko jednak właściciele ów trunków się po nie zgłosili wyjmując „kiepskie mocne full’e” sądząc po kolorze puszek i powrócili na pierwotne miejsce w celu konsumpcji :)


Fontanna na tle koscioła .... © sargath7

... i widok na rynek z pod akrad © sargath7

Dzwonki przed ratuszem © sargath7

Zabytkowa kamieniczka na rynku © sargath7

Szybowiec © sargath7

Zegar © sargath7

Panorama na rynku w Pasewalku © sargath7


Ludzi w niemieckim mieście jak na lekarstwo, ale jednak trochę się ich kręciło, pewna grupka niczym wycieczka zainteresowała się fontanną (ma powodzenie :)), mieliśmy zagwostkę czy to Polacy czy Niemcy, ale Adrian rozwalił mnie tekstem „...to Polacy, szukają Poloneza...”, te czereśnie naprawdę były czymś spryskane :). Nie da się tego opisać w słowach :)
Jako że dzionek długi, a atmosfera świetna więc uznaliśmy że wracamy traską inną niż przyjechaliśmy wybierając kierunek na Penkun. Obliczyliśmy czas i luzik kupa czasu!, Penkun blisko więc jedziemy, nie wiem ile przejechaliśmy, może z pięć kilosów? a tu znak „Schloss Brollin”, nie musze pisać jaki był kierunek?

Widok na Schloss Brollin © sargath7


Wyglądało to bardziej na farmę niż zamek, ale spoko klimacik zachowany jak z przed wojny z zewnątrz, tylko co poniektóre obiekty wzbudzały zainteresowanie, albo fotografie na niektórych budynkach w stylu surrealistycznym. Wszystkie budynki odremontowane z zachowaniem pierwowzoru, trzon stanowiły większe hale podobne do polskich pgr’ów z wstawionymi oknami z PCV i niezłymi wnętrzami, z mojego punktu widzenia świetne połączenie. W centralnym miejscu spalarnia z zabytkowym, zachowanym kominem i wielkim piecem, człowiek by się zmieścił więc rola okresu wojennego pieca została odkryta. Bardziej w głębi był chyba przedmiotowy zamek, ba! miał nawet wieżyczkę.
W między czasie zwiedzania, wyhaczyła nas jakaś Niemka prawdopodobnie zajmująca się opieką nad zamkiem, chciała nas oprowadzić po terenie z opcją historyczną, ale niestety my "Ich verstehe nicht" więc tylko zostaliśmy zaproszeni na piąty międzynarodowy Dance Exchange który będzie w sierpniu na terenie zamku.

Schloss Brollin © sargath7

Komin spalarni - Heizhaus © sargath7

Krzewy na terenie zabudowań Brollin © sargath7

Pierwotny teleport © sargath7


Po kolejnej dłuższej przerwie kontynuowaliśmy pierwotną trasę na Penkun, zatrzymując się tylko na chwilę przed Fahrenwalde co by strzelić fotę remontowanemu wiatrakowi. Miał być popas, ale obyło się bez :)

Wiatrak w Fahrenwalde © sargath7


Dalej jednak było Brussow i tamtejsze jezioro, też nam zeszło bo ławeczka na jeziorkiem była w cieniu więc nam zeszło :), ale trochę, tak z 25 minut :)))) Były nawet opcje kąpieli, ale zaniechaliśmy tego, bo jazda z mokrą wkładką w kroku jakoś mi nie podeszła :)

Jezioro Brussower see © sargath7


Gdy byliśmy już na dobrej drodze i cel był na wyciągnięcie ręki, na drodze stanęły nam znowu czereśnie, albo raczej my zboczyliśmy na ich drogę :)
Tym razem to już chyba rekordzik postojów tego dnia, ale tym razem zrobiliśmy zapasy do plecaków więc usprawiedliwione.

Zdobycze zagraniczne © sargath7

Pole maku © sargath7


Do Penkun wjechaliśmy ze sporym opóźnieniem , właściwie to mieliśmy tam być jak byliśmy w Brollin :). Standardowo zajechać trzeba było pod zamek, dalej jednak Adrian zaproponował drogę alternatywną...

Zamek w Penkun z innej perspektywy © sargath7



...i pomknęliśmy od wschodniej strony miasta do Storkow.


Sztuczne jezioro po kopalni piasku i ... © sargath7


... farma wiatrowa © sargath7


Po drodze było jeszcze sporo drzew na których unosiły się w powiewach lekkiego wiaterku dorodne, dojrzałe i soczyste owoce czereśni, kuszące swoim bordowym kolorem oblanym w promieniach zachodzącego słońca... za wredne stalowe chmury które wytrąciły mnie z lirycznego nastroju i wyleczyły z chęci sprowokowania kolejnego postoju.

Stalowe chmury pokonują jasność © sargath7


Trzeba było podkręcić tempo i tak w mgnieniu oka znaleźliśmy się w na skrzyżowaniu Tantow – Gartz, gdzie Adrian pomknął do siebie do Gryfina, oczywiście po obowiązkowym 20 minutowym postoju :)))
Ja z Piotrkiem natomiast skierowaliśmy się na Rosówek. W Szczecinie oczywiście deszcz nas nie złapał, w sumie to nie wiem czy oczywiście, ale dopiero jak dojechałem do domu pokropiło trochę i tyle było deszczu z wielkiej chmury.

Podsumowując - dzięki panowie za wypad, było zajefajnie!!!

Dane wyjazdu:
138.31 km 50.00 km teren
05:24 h 25.61 km/h:
Rower:Ekspert

Wolgast - Uznamu ciąg dalszy

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 17

Poniedziałek, zamiast pracy, jeden dzień urlopu, który miał pełnić rolę regeneracyjnego po niedoszłej wycieczce do Berlina. Wycieczki nie było, odpoczynek niepotrzebny, więc do rozważenia miałem kierunek północ lub południe. Na północy nie w pełni zjechany Uznam lub na południu Frankfurt, bardziej się skłaniałem do Frankfurtu, ale pociąg do Kostrzynia był za wcześnie więc padło na Uznam. Z resztą pogoda sprzyjała wypadom nad morze, a że był poniedziałek to pojechałem sam.
Za bilet na rower wyszło poza weekendem 4,5 zł. Przyjechałem specjalnie wcześniej na dworzec, żeby zająć sobie miejsce, bo jak wiadomo przedział rowerowy w pociągu zbytnio go nie przypomina, a w korzystnych warunkach stoją tam tylko dwa rowery. Jednak PKP sprawiło mi niespodziankę i podstawili skład z wieszakami, do tego przedział pusty, bo przecież to poniedziałek, też parodia w weekendy kiedy jest największe obłożenie rowerzystów to dają wagony niedostosowane i niesprzyjające przewozowi rowerów.

W przedziale rowerowym © sargath7


Przez całą drogę nie dosiadł się nikt z rowerem, natomiast przez większość drogi siedział w przedziale kierownik pociągu, ale wystarczyło że go opuszczał, a momentalnie przylatywał jakiś nałogowy palacz chcąc skorzystać z okazji puszczenia szybkiego dymku. Praktycznie same tumany robiące zdziwione miny gdy oznajmiałem, że sobie nie ulżą.
Standardowo w pół do dziesiątej wjechałem na prom w Świnoujściu i po przeprawie skierowałem się ku granicy. Tym razem wziąłem ze sobą wałówę w postaci kanapek więc darowałem sobie bar w którym stołujemy się zwykle z Axisem jak robimy rundkę po Uznamie i od razu śmignąłem od granicy na Ahlbeck.

Kościół w Ahlbeck © sargath7

Molo w Ahlbeck © sargath7


Za cel obrałem Wolgast, czyli górną bramę na Uznam. Mając doświadczenia z poprzednich wypadów i czasu który upływa w mgnieniu oka podczas pobytu tutaj, uznałem że pojadę bezpośrednio, bez zbędnych postojów, do Zinnowitz.
Do południa było bardzo ciepło, ale też bardzo przyjemnie, bo jadąc wzdłuż wybrzeża wiatr od morza sprezentował błogi wiaterek który dawał trochę ochłody. Tym razem nie zatrzymywałem się na każdym kroku aby strzelić fotkę więc mogłem się skupić na chłonięciu tego co wokół mnie. Turystów było mało, albo w ogóle, tak do Bansin, a już za pustki ze względu na dzień powszedni. Jadąc przez las który dawał cień można było naprawdę odpocząć, momentami powiewy chłodniejszego powietrza dodawały chęci na wiele, wiele więcej. Dźwięk szumiących górnych konarów drzew i akompaniament schowanych w nich ptaków powodował wrażenie jakby gdzieś w oddali odbywał się koncert. Zapach który momentami przypominał woń zdartej kory z sosny i wypływającej żywicy, czy też zapach ściółki leśnej przeplatany z aromatem konwalii oraz świeżo zerwanych igieł z pobliskiego iglaka. To wszystko połączone z szelestem rozgniatanego piasku, wydobywającym się z pod opon obracających się po leśnym dukcie zabrało mnie z daleka od codzienności, dając maksimum odprężenia i poczucie wolności.

Kiedy las się skończył i trzeba było powrócić do rzeczywistości przyspieszyłem znacznie aby minąć szybko spokojne i zadbane miasteczka o charakterze typowo nadmorskim, które już widziałem i zwiedzałem na poprzednich wycieczkach w te strony.

Okolice Uckeritz © sargath7


Jestem jednak na bakier w planowaniu czasowym i w Zinnowitz znalazłem się znacznie wcześniej niż planowałem. Temperatura wzrosła odczuwalnie i robiło się coraz bardziej uciążliwie. Pokręciłem się chwilę po miasteczku i ruszyłem już nowym szlakiem bezpośrednio do Wolgast.

Kościół w Zinnowitz © sargath7


Do Wolgast dojechałem wzdłuż głównej drogi drogą rowerową przez odkryty teren, na którym jednak wiatr nie był zbyt uciążliwy, a momentami nawet pomagał. W okolicy chyba był jakiś zlot garbusów, bo na szosie było ich od zatrzęsienia. Do Wolgast wjechałem od frontu przez główny most zwodzony na Pianą. Wyszło mi, że na objazdówkę mam około czterech godzin, a koniec końców Wolgast okazał się tak mały o zwartej budowie i dużym skupieniu akcyjnych miejsc, że po godzinie zastanawiałem się co robić dalej.

Heisse Dune © sargath7

Most zwodzony nad Pianą © sargath7

Marina w Wolgast © sargath7

Fragment starego mostu zwodzonego © sargath7

Kolejowy Statek Parowy w Wolgast © sargath7

Stary spichlerz © sargath7

Zabytkowe uliczki w Wolgast © sargath7

Ratusz w Wolgast © sargath7

Plac ratuszowy © sargath7

Fontanna przed ratuszem © sargath7

Sygnaturka ratusza © sargath7

Fontanna koło ratusza © sargath7

Uliczka w Wolgast, w tle kościół św. Piotra © sargath7

Kosćiół św. Piotra © sargath7

Zabudowa starego miasta © sargath7

Zabytkowy budynek poczty, obecnie na sprzedaż © sargath7


Jako że czas chyba ze względu na upał płynął wyjątkowo wolno postanowiłem spróbować zachwalanych przez Misiacza kanapek rybnych Fischbrotchen w sklepiku koło portu i sercu Wolgastu.
Nie wiem czy zbyt dużo oczekiwałem od kanapki za 3 euro, ale powiem szczerze, że nie ma się czym podniecać, zwykła bułka, do tego rybka (w moim przypadku makrela), sałata i cebula, bez kiełków z Chin :), ale taki zestaw to w domu jadam lepszy, a za trzy eurasie to kilka. Spoko przy okazji spróbuję innych zestawów.

Fischbrotchen © sargath7


Po szamanku uznałem, że nie ma co przedłużać i pokręcę się jednak po wyspie i żeby nie jechać tą samą drogą po przejechaniu ponownie przez most zwodzony nad Pianą odbiłem na zachód. Nie dało się jednak uciec przed żarem jaki lał się z nieba, bo od Wolgastu do Bałtyku znajdują się tereny w 100% wolne od lasów. Po drodze poczułem mocny spadek energii więc po znalezieniu pseudo cienia pod osamotnionym drzewem uznałem, że czas na czekoladę którą targam od Szczecina.
Okazało się po otwarciu plecaka, że czekolada ze stałego stanu skupienia zmieniła się w ciekły tworząc mi niezłe bajorko i zalała mi portfel, telefon na szczęście był bardziej z boku więc nie ucierpiał, ale czekoladowe dziesięć euro spowodowało rozdarcie wewnętrzne, bo z jednej strony nieźle to wyglądało, ale z drugiej to wszystko miałem upitolone i suma sumarum nie było mi do śmiechu, teraz żałuję że fotki nie strzeliłem. Tak to jest jak się w taki upał wozi napoczętą czekoladę. Druga tabliczka była nie rozerwana, więc wyglądała jak żel w foliowym opakowaniu. Nie miałem więcej słodyczy energetycznych więc zrobiłem małą otwór w opakowaniu i wypiłem, wyssałem i wylizałem to co dnia poprzedniego kupowałem w sklepie i nazywało się czekolada. Po ‘najedzeniu lub napiciu jak kto woli, ruszyłem dalej.

Ze względu na nadmiar czasu chciałem skoczyć do Peenemunde, ale upał i kończące mi się zapasy wody zadecydowały, że w Karlshagen odbijam z powrotem w kierunku Świnoujścia. W drodze powrotnej co jakiś czas zajeżdżałem na plaże jak pozwalał na to podjazd, bo w piachu nie chciało mi się babrać. Na jednej ze strzeżonych plaż ratowniczka aktualizowała temperatury na tablicy pod wieżą – 35* w cieniu, 20* woda – nie niestety nie wskoczyłem do wody i potem żałowałem. W czarnym plecaku który miałem na plecach musiało być ponad 50* więc nie dziwie się czekoladzie i jej zmiennym stanom skupienia.

Mewa śmieszka © sargath7

Falochron koło Koserow © sargath7


Jadąc wzdłuż wyspy na dłużej zatrzymałem się tylko w rezerwacie między Uckeritz, a Bansin. W poprzednią stroną na tym odcinku urzekł mnie las, a teraz na powrocie okoliczne mokradła. Wokoło było dużo cienia, na liczniku dopiero nie cała seta, a ja się czuje jak po dwóch albo i więcej.

W jednym z rezerwatów Uznamu © sargath7

Mokradła w rezerwacie © sargath7

W rezerwacie © sargath7

Rzeźby natury © sargath7

Fraza "Nasi tu byli" nabiera innego znaczenia... © sargath7

Górki w okolicach Bansin © sargath7

Aleja hoteli w Bansin © sargath7


Żeby niepotrzebnie nie tracić czasu przyspieszyłem, bo uznałem że załapie się na wcześniejszy pociąg, a przy okazji odwiedzę znajomego w Świnoujściu.
Czasu miałem jak na złość z nadmiarem, a jak ostatnio robiłem Uznam z innego końca to 70 kilosów robiłem cały dzień, a potem zasuwałem do Szczecina na złamanie karku, no ale chęć dokumentowania fotograficznego wycieczki robi swoje :)
Po wjeździe do polski znaki przypomniały mi dlaczego mamy tak beznadziejne rowerowe statystyki w Polsce.

I wszystko jasne - "Rzeczpospolita nierowerowa" © sargath7


Ciekawostka jest opłata za rower w pociągu, jadąc do Świnoujścia zapłaciłem za rower 4,5 , natomiast do Szczecina kasjerka naliczyła mi 5,5. Wiadomo to tylko złotówka, ale nie lubię takich sytuacji niejasnych. Pytam się więc czy z powrotem jest drożej, musiałem nawet pokazać stary bilet . Okazało się że bilet był wykupiony na przewóz psa :). Mimo tego kasjerka powiedziała, że nie ma problemu i taki bilet też teraz dostałem. Konduktor też nie robił problemów, nawet słowem nic nie wspomniał.
Więc pamiętajcie w dni powszednie przewozicie psa :))))

Dane wyjazdu:
149.49 km 0.00 km teren
06:00 h 24.92 km/h:
Rower:Ekspert

Torgelow i osada Wkrzan - Ukranenland

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 6

Misiacz, winowajca całego zamieszania, pewnego majowego dzionka zaproponował wspólny wypad do Torgelow i tamtejszej wioski Wkrzan. Wypad miał być absolutnie turystyczny, wiem że to abstrakcja, tak się nie da, ale zawsze można próbować. Co dziwne tym razem się udało, tak myślę przynajmniej na początku… hmm właściwie to bardziej po środku.

Jako że wypad turystyczny to i z założenia nie spodziewaliśmy się dzikich tłumów zwłaszcza, że Misiacz zaproponował godzinę startu ocierającą się o blady świt, czyli 7:00, jak na sobotę to wcześnie, nawet zgredy sąsiedzi jeszcze śpią, ale okazało się że pod koniec tygodnia mamy sporą grupkę która połknęła haczyk turystycznego wypadu. Łącznie dyszka z czego osiem osób na starcie i fotce poniżej.

Ekipa na starcie © sargath7


Sargath, Ismail, Odysseus, Athena, Monter, Gryf, Rammzes, Misiacz

Boss wyprawy miał mało czasu na turystykę, trzeba było się spieszyć powoli, więc w spacerowym tempie dociągnęliśmy się do Dobrej gdzie zgarnęliśmy resztę ekipy - Exit’a i Michała.

Następnie obiecanym Gryfowi asfaltem, gładkim jak stół, dojechaliśmy do granicy w Buku, skąd bocznymi i bardzo ruchliwymi dróżkami minęliśmy Rothenklempenow, aby przemknąć koło cudownego i jak zwykle śmierdzącego Breitenstein, by w końcu osiągnąć cel pośredni przedmiotowej wycieczki, a mianowicie Koblentz.

Jezioro Kleinersee w Koblentz © sargath7


W Koblentz są dwa jeziora o przeciwważnych wielkościach, na mniejszym wszyscy postanowili wgramolić się na mini pomost wędkarski, który mimo solidnej konstrukcji zachowywał się bardzo elastycznie, powiem szczerze że cieszę się iż pomost wytrzymał test wytrzymałościowy, bo mimo maja temperatura powietrza nie była rewelacyjna, nie wspominając już o temperaturze wody.

Natomiast większe jezioro jest zwykle pomijane przez turystów ze względu na nie oznakowany i dość mylący dojazd który biegnie teoretycznie przez teren prywatny, a brzegi jeziora są niespecjalnie dostępne ze względu na trawiasto leśny charakter. Dociekliwi szukacze z pewnością znajdą w chaszczach wieżę obserwacyjną z widokiem na całe jezioro Grosser Koblentzersee.

Jezioro Grosser Koblentzersee © sargath7

Ekipa w krzaczorach © sargath7

Nad jeziorem w Koblentz © sargath7

Żółty Irys © sargath7


Po krótkim odcinku offroad’owym podjechaliśmy na stary cmentarz z zachowanym mauzoleum rodziny von Eickstedt. Tam też ekipa zgłodniała, trochę dziwne miejsce na posiłki, ale spoko mnie też zaczęło ssać, a że byłem przygotowany na jakiegoś niemieckiego fast food’a humor mi się poprawił, szybko jednak zostałem wyleczony z optymistycznego nastroju przez Athenę, która przypomniała mi o szalonej epidemii panującej w Niemczech którą zgotowali wredni i nie dobrzy farmerzy Hiszpańscy zsyłając dobrze wyszkolony oddział Ogórków Zabójców, coś jak z filmu Attack of the Killer Tomatos! Tylko że tam grały pomidory, ale i tak się potem okazało że atakowały nie tylko wściekłe ogórki, ale cała włoszczyzna z ogródka nie zidentyfikowanej seniority z pod Barcelony. Sprawa utknęła w martwym polu, ale myślę że i tak niedługo dojdą, że łapy maczał w tym TUSK (Turecki Usmażony Super Kebab).

Jak wspomniałem wcześniej byłem nastawiony na jakiegoś tuska z warzywami, ale musiałem się obejść smakiem, a pod nosem Gryf kusił smakowitym makaronem z indykiem, albo Ismail świeżym jajem, od kury rzecz jasna.

No nic trzeba będzie coś upolować u Wkrzan. Ruszylismy więc w dalszą drogę aby po chwili znaleźć się w Krugsdorf i nad tamtejszym jeziorem Kiessee.

Jezioro Kiessee © sargath7

Pałac w Kurgsdorf © sargath7


Po wyjeździe na drogę Pasewalk – Ueckermunde dostaliśmy wiatru w plecy więc na liczniku wreszcie zaczęły pojawiać się prawidłowe wskazania co zaowocowało szybszym dotarciem do celu. Na początek zaliczyliśmy Castrum Turglowe które znajdowało się centrum miasta, niestety zaliczanie trwało szybko, bo wspomniane centrum średniowieczne, było po prostu zamknięte. W środku można było dostrzec tylko jednego tubylca który łupał jedną dechą o drugą, po głębszych oględzinach wyglądało to jednak jakby coś budował za pomocą dostępnych narzędzi, a właściwie bez narzędzi. W sumie zobaczyć takiego pra, pra Słowianina z flexem w reku, albo wiertarką to był by dziwny widok. Tak swoją drogą to ciekawe co się stało z resztą tubylców... stawiam browa, że zjedli za dużo tusków popijając colą :D:D:D

Castrum Turglowe © sargath7

Willa stowarzyszenia centrum średniowiecznego © sargath7

Monter i Ismail zmieniają środek lokomocji © sargath7

Rzeka Uecker © sargath7

Nad rzeką w Torgelow © sargath7


Jadąc wzdłuż rzeki Uecker jakieś dwa kilometry od centrum dotarliśmy do kluczowego celu wypadu czyli Ukranenlandu, średniowiecznej wioski naszych przodków Słowian, a właściwie Wkrzan. Trochę się naczytałem za dużo podkoloryzowanych opisów w wikipedii, a w rzeczywistości inaczej trochę to wyglądało.
Do osady udało się wejść ze zniżką, dzięki Athenie, na bilecie grupowym, więc wkrzaniliśmy się do środka omijając miejscowego tubylca.

Wkrzański osadnik © sargath7

Osada Wkrzan w Torgelow © sargath7


Widać jakie było zaangażowanie naszych przodków do piłki nożnej sądząc po nie skoszonym boisku na pierwszym planie. Wioska ogólnie wymarła, no tak ale nie ma co się dziwić, w zadaszonej szaszłykarni na skraju wioski w menu uwzględniono colę...

Na konkurs przeciągania liny, czy strzelania z łuku nie było chętnych, a zresztą nawet jak by byli to i tak nie było obsługi. Ekipa się rozpierzchła po rozległych połaciach osady, więc uderzyłem do średniowiecznego portu słowiańskiego.

Koga Svantevit © sargath7


W słowiańskiej marinie stały zaparkowane tylko dwie łódki. Misiacz jedną nawet próbował podwędzić, ale chyba zrezygnował ze względu na potężnego u-locka którym była przymocowana do brzegu.

Przycisk do papieru :) © sargath7

"Palmy" w osadzie © sargath7

Wkrzańskie chaty © sargath7

Wnetrze jednej z chat © sargath7


Wreszcie po dotarciu do centrum wioski :), wydobyłem z tłumu towarzyszy kilku rdzennych mieszkańców którzy podobno w sezonie mieszkają tu na stałe, jednak wnętrza chat na to nie wskazują, a kalesony na sznurach pełnią w większości chat funkcję ozdobną lub będące świadectwem zamożności właściciela chaty, bo w jednych było mniej, a w drugich więcej portek i luźnych koszul na sznurach.
Mieszkańcy osady nie byli zbytnio zainteresowani przybyciem delegacji z Polski i nie chcieli pozować do zdjęć, ani opowiadać ciekawych historii po polsku.

Pokerowy kącik w osadzie © sargath7

"Wodo-ciąg" w osadzie © sargath7


Po dogłębnym przeczesaniu wioski udaliśmy się na krótki popas w okolicach wejścia do wioski, gdzie Gryf kolejny raz kusił swoim makaronem. Po szybkim szamanku tego co kto miał ruszyliśmy na poszukiwanie zdrowej żywności dla mnie, niestety weekend w Niemczech nie sprzyja takim operacjom.

Popas po zwiedzaniu © sargath7


Po objechaniu miasteczka zostało tylko zaliczenie Lidla, gdzie wybór był cholernie ciężki, ale na szczęście Misiacz wyraził chęć towarzyszenia w zwiedzaniu tej ciekawej osady żywnościowej. Udało się wyrwać tradycyjną krakowską i jakiegoś sandwich’a. Jako że wszyscy odpoczęli w oczekiwaniu pod sklepem (kolejka była długa :) ) więc ruszyliśmy żwawym tempem do domu reperując średnią do zadowalającego poziomu :))), ja wiem że miało być turystycznie, ale Misiacz powiedział że jak na 16 nie będzie w domu to jego browarek zostanie rozdysponowany więc trzeba było nakręcić tempo co by kolegę poratować ;)

Ziemia niczyja © sargath7





Dane wyjazdu:
193.73 km 80.00 km teren
09:02 h 21.45 km/h:
Rower:Ekspert

Świnoujście Szczecin – bliżej natury na wyspie Uznam

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 31.05.2011 | Komentarze 16

Po ostatnim rajdzie po Uznamie, ochota na kolejną dawkę wrażeń przyszła dość szybko, ale dopiero po miesiącu znalazł się czas. Co ważne pogoda dopisała, bo po doświadczeniach z poprzedniego wypadu miałem mieszane uczucia kiedy porównywałem pogodę nad morzem i w Szczecinie, a Szczecin nie leży nad morzem !!! – takie info dla tych z południa. Tak mi się przypomniało jak byłem w górach ilu to błyskotliwych geografów spotkałem, jeden dał by sobie rękę uciąć, że rok wcześniej pływał w czymś co było „morzem” w jego mniemaniu, a w moim co najwyżej J. Dąbskim, bo chyba nie był aż tak spalony, że dał się nabrać na zalesione klify na Głębokim.

No więc wracając do relacji to pierwsze co musiałem to zmusić Pawła – Axisa do zwleczenia się o bladym świcie i stawienia się o niebywale wczesnej porze, czyli 7:10 na Głównym w Szczecinie. Do pociągu zdążyliśmy w samą porę, mówiłem żeby się wcześniej spotkać, ale dobra grunt że się nie spóźniliśmy. Babka w kasie chyba jeszcze nie wstała, albo szukała jelenia który będzie sponsorował te wygodne, pojemne i przyjazne rowerzystom składy PKP (polska kraść pozwala) . Nie skasowała kwoty z poprzedniego rachunku i gdy wytknąłem jej że jest o około 50 zł za dużo to spojrzała na mnie jak na debila. Zacząłem się zastanawiać, że pogoń do standardów zachodnich jest pożądana, ale powinni najpierw poprawić stan składów, a dopiero potem podnosić ceny. Babka ruszyła chyba jakimś semaforem w głowie, przeliczyła wszystko ponownie i wali do mnie tekstem „rzeczywiście :O, dobrze że pan zauważył”

Wsiedliśmy do pociągu do komfortowego, idealnie przystosowanego , pozbawionego wszelkich zbędnych i niepotrzebnych urządzeń przedziału, bo po co komu wieszaki na rowery.

W przedziale siedział jakiś „czerwony” dziadek - rowerzysta. Czerwony, jak jego czerwone poglądy. Gryzłem się w język, że zagaiłem rozmowę, bo przez 1,5 godziny musieliśmy z Pawłem wysłuchiwać o tym, że za komuny Polacy byli gorsi od ruskich, pomijając historyjkę o polskim „dygnitarzu” który go potrącił.
Po drodze dosiadło się około 6 – 7 rowerzystów czego oczywiście nie pomieścił wielce pojemny przedział polskiego TGV, musieli się zadowolić przedsionkiem.
Po emocjonującej podróży, przeprawiliśmy się promem i zrobiliśmy zakupy. Następnie czerwonym szlakiem okrążyliśmy wyspę od wschodniej strony, gdzie po omacku wjechaliśmy na niebieski szlak.

Wiatrak na plaży w Świnoujściu © sargath7

Ropucha © sargath7


Granicę przekroczyliśmy najbardziej wysuniętym na południe pieszym przejściu granicznym. Jak zwykle wrażenie jakbyśmy byli daleko od polski, zaraz po zejściu z tego raptem dwudziesto metrowego mostku.

Na granicy © sargath7

Rekiny na granicy © sargath7


Następnie musiałem być dość przekonywujący w kwestii namówienia Pawła na trasę mocno alternatywną w drodze do Szczecina, bo chciałem zobaczyć jak najwięcej, a on zaplanował sobie powrót koło 16 co było z lekka nie wykonalne :)
Na szczęście jako że wie jak to jest ze mną na wypadach rowerowych i pewnie nie tylko on, to prawdopodobnie miał w to wszystko wkalkulowane ze dwie, trzy godzinki zapasu, szkoda tylko że tego zapasu nie pomnożył, razy dwa lub trzy :P, ale o tym później.

Szybko zboczyliśmy z kursu Szczecin i po chwili dojechaliśmy do Kamminke, gdzie odbiliśmy, po rundce po marinie, stromym podjazdem w stronę Garz, po drodze zatrzymując się jeszcze na punkcie widokowym.

Falochrony w Kamminke © sargath7

Punkt widokowy w Kamminke © sargath7

Na punkcie widokowym w Kamminke © sargath7


Następnie kolejno Kutzow i Zirchow ściśle trzymając się wyznaczonej trasy, czyli zygzakiem po wyspie.
Za Zirchow z powrotem na Świnoujście, tak tak wszystko zgodnie z planem :)
Po dwóch kilometrach odbijamy drogą leśną w stronę Ahlbeck, cały czas trzymamy się niebieskiego szlaku rowerowego wyspy Uznam. Kilometry lecą bardzo powoli, ze względu na ogrom miejsc w których muszę się zatrzymać.

Pierwsze dłuższe zatrzymanie nad pięknym i czystym jeziorkiem Krebssee.

Jezioro Krebssee © sargath7

Nad jeziorem © sargath7

Wąż - szybka gadzina, ledwo go złapałem w kadr © sargath7

Żuk Gnojownik © sargath7


Jezioro otoczone lasem, można by tam wrosnąć na dłużej, ale komary zapewniały szybką rotacje turystów w tych rejonach więc zbyt długo nie było dane nam tam posiedzieć, po uzupełnieniu węglowodanów dojechaliśmy do głównej drogi i ponownie zmieniliśmy kierunek o 180 stopni, tym razem na południe do Ulrichshorst, tutaj też przeskoczyliśmy z niebieskiego na czerwony szlak.

Stadnina w Ulrichshorst © sargath7


Dalej poruszaliśmy się szosą przez centralną część rezerwatu Gothensee.

Tereny rezerwatu Gothensee © sargath7

Po drodze do Labomitz © sargath7

W stronę Labomitz © sargath7

Przed Katschow © sargath7


Cały czas czerwonym szlakiem mijamy po kolei Reetzow, Labomitz, Katschow gdzie po drodze zastanawiamy się czy nie przesiąść się na sprzęt zapewniający szybszą eksplorację wyspy.

Nie ma pilota, kluczyki w stacyjce, a gogle na wolancie © sargath7


Żar z nieba, bo zrobiło się bardzo ciepło, zaczął dość mocno doskwierać co zaowocowało nabyciem szybkiej opalenizny kolarskiej której nie mogę się pozbyć do dnia dzisiejszego :)

W okolicach Mellenthin oczywiście moją uwagę przykuł Zamek na wodzie, jednak po bliższych oględzinach, słowo zamek jest trochę zbyt na wyrost, ot taki hotelik Bończa w Dąbiu, dodatkowo nie wziąłem euro, a cierpliwości Axisa i tak nie należało nadwyrężać, wstęp dla zainteresowanych dwie monety.

Do Usedom poszło już znacznie szybciej, przejechaliśmy Morgenitz, Krienke i tam odbiliśmy ponownie na południe w stronę Usedom, mijając po drodze Suckow.

Przed Suckow © sargath7


Jeśli by się skusić jazdą na północ z pewnością było by ciekawiej, ale czas jakoś biegł przeciw proporcjonalnie do pokonywanych kilometrów, więc sprężyliśmy się i główną drogą dotarliśmy do Usedom, dalej jednak czerwonym szlakiem.
Uliczka w Usedom © sargath7

Plac ratuszowy i kościół Mariacki © sargath7

Anklamer Tor © sargath7


Za Usedom nawet ja zacząłem się niepokoić zapasem czasu którego nie było, a w ręcz go brakowało. Z mapy wynikało, że w miejscowości Karnin jest przeprawa promowa, więc zaproponowałem, aby skrócić drogę, zaoszczędzilibyśmy wtedy grubo ponad 30 kilometrów, omijając tym samym Anklam.

Most kolejowy linii Ducherow - Świnoujście w Karnin © sargath7


Po dojechaniu do Karnina dość fatalną drogę, coś w stylu Nowe Warpno – Dobieszczyn, okazało się że promu nima, ale jest stary most, tylko że tak właściwie to ostało się jedynie jego środkowe przęsło. Był to stary stalowy most linii Ducherow - Świnoujście, a zachowane środkowe przęsło było zwodzone i równolegle unoszone w razie potrzeby. Na licznikach ponad 70 km, a przed nami jeszcze cos koło 130 więc lampy z pewnością nie będą bezrobotne dzisiejszego dnia.

Po uzupełnieniu węglowodanów zebraliśmy się i trzeba było dalej trzymać się pierwotnego planu, po opuszczeniu Uznamu, mocno ograniczyliśmy postoje których właściwie nie było, aż do Anklam.

W Anklam trochę się pokręciliśmy, co tam goniący nas czas dla turysty rowerowego :)

Nad rzeką w Anklam © sargath7

Krzywy dom na jednej z uliczek w Anklam © sargath7

Plac ratuszowy z fontanną i kościołem św. Mikołaja © sargath7

Brama Kamienna © sargath7

Kamieniczka przy głównej ulicy w Anklam © sargath7

Kościół NMP © sargath7

Baszta murów obronnych © sargath7

Z miasta zamiast kierować się w stronę Pasewalku na wprost szosą, urozmaiciliśmy sobie trasę jadąc drogą rowerową do Ueckermunde. To był błąd, bo nadłożyliśmy drogi znacznie, a stan nawierzchni wpłynął na prędkość jazdy diametralnie. Natomiast widoki rekompensowały w 100% straty czasowe. Jadąc po wale, mając po obu stronach wodę, a w około nieskazitelną naturę skąpaną w majowym słońcu, można się zapomnieć i zostać na dłużej. Przekładały się to na notoryczne krótkie postoje. Jeden taki szybki postój okupiony szybką glebą w moim wykonaniu, zaciął mi się blok w crankach i walnąłem bezwładnie na bok chroniąc podobnie jak przed miesiącem aparat i rozwalając sobie łokieć w tym samym miejscu i odświeżając rany na kolanie :)

Na trasie rowerowej w stronę Ueckermunde © sargath7

Gęsia rodzinka © sargath7

Martwy las w pobliżu Kamp © sargath7


Do Ueckermunde wpadliśmy około 19. Jedzenie i woda już na wykończeniu. Jadąc koło zaznajomionego Tureckiego Kebabu weszliśmy do środka w celu zasięgnięcia informacji o jakimś pobliskim kantorze, ale można to podciągnąć pod pytanie retoryczne. Już mieliśmy się zbierać kiedy turas mówi że „można płacić w zloty”... hehehe szybko zamówiliśmy mega porcje, które zostały policzone po zajebistym kursie, a mianowicie 3,70, kiedy to w Szczecinie najtaniej było za 3,90. Może nie było zbyt dużej różnicy, ale spodziewałem się sporego narzutu z powodu takiego udogodnienia.
W porcie Ueckermunde © sargath7

Port w Ueckermunde © sargath7


W między czasie popatrzyliśmy sobie na festyn w wykonaniu jakiegoś German Bandu udającego szkocki zespół, dający popis gry na dudach.

German Band © sargath7

Nad Jeziorem Nowowarpieńskim © sargath7


Skoro już byliśmy zadowoleni i z pełnymi brzuchami kontynuowaliśmy traskę dalej droga rowerową przez Rieth i Hintersee.
Za Dobieszczynem już się ściemniło, więc jeszcze szybka fota szerokiego grona uczestników.

Obok leśniczówki Podbrzezie © sargath7


W domu byłem około 22:00. Było zajefajnie. Podziękowania dla Pawła za cierpliwość :)




Dane wyjazdu:
101.91 km 45.00 km teren
04:37 h 22.07 km/h:
Rower:Ekspert

Stóg Izerski 1107 m n.p.m. i Sępia Góra 828 m n.p.m. - dzień siódmy (30.04 – 8.05)

Piątek, 6 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 7

Trzeci dzień po wielkim majówkowym śniegu jest ostatnim w górach, ale czy aby na pewno?

Z pewnością tego dnia zamierzałem zrobić traskę pożegnalną, bo na weekend już na 100% uderzę do Legnicy, a tak na dobrą sprawę to czułem lekki niedosyt. Śnieg mimo że zapewnił masę atrakcji mi i sprzętowi w wersji letniej to jednak pokrzyżował moje plany które zakładały przynajmniej 80% na szlaku. Nie wiem na tą chwilę ile faktycznie wyszło, bo podsumowanie napiszę jak dodam wszystkie zaległe relacje z gór. W każdym bądź razie dzisiaj miało być terenowo, bez względu na to czy będzie śnieg na ścieżkach, czy nie.

Cel nr 1, jeden z tych zaplanowanych przed wyjazdem na urlop, czyli Stóg Izerski nad Świeradowem Zdrój. Miało być grzecznie, podjazd, zjazd i z powrotem, bo wieczorem żegnam się z górami i przesuwam się bardziej na północ.

No więc około 9:00 wyjechałem ze Szklarskiej już obcykaną traską do Świeradowa, niestety asfaltem. Po drodze za Zakrętem Śmierci spojrzałem tylko na prawo, prowadził tam szlak rowerowy, typowo terenowy i niestety utrzymywała się tam z 10 cm warstwa śniegu. Jakoś mnie to nie obeszło, cel jest nie do odwołania, a ta śnieżyca złośliwie zostawiła najwięcej śniegu tylko w Szklarskiej :)

Temperatura była już znacznie podwyższona w stosunku do dni poprzednich, więc jak jechałem asfaltem, to po bokach utworzyło się dużo strumieni topniejącego śniegu spływającego z wyższych partii gór dość obficie i tworząc przy tym efektowny szum przypominający jadący samochód. Efekt był taki, że jadąc miałem wrażenie, że co chwilę ktoś ma zamiar mnie wyprzedzić , ale czai się przy tym co jest bardzo wkurwiające, jakie było moje zdziwienie na początku kiedy, kilkakrotnie odwracałem się żeby zobaczyć co za cienias nie potrafi wyprzedzić rowerzysty, a wtedy okazywało się że nikogo za mną nie ma. Cóż natura nieraz też potrafi wkurzać, po takich trzech razach udało się do tego przyzwyczaić.

Dzisiaj miałem zamiar pobić przedwczorajszy rekord 72 km/h , ale niestety nie udało się bo wiał dość mocny przedni wiatr, który zapewniał podczas zjazdu z góry efekt jazdy po prostym. Po paru minutach wjechałem do Świeradowa i teoretycznie od skrętu pod górę do centrum, można traktować ten etap jako podjazd po Stóg Izerski co wychodzi jakieś 600 m podjazdu, do tego legalnego, bo prowadzi tam szlak rowerowy i nie tylko, ale o tym później. Po drodze fotka parku gdzie już nie ma ani grama śniegu.

Park w Świeradowie © sargath7


I jeszcze jedna z centrum.

Mój cel Stóg Izerski © sargath7


Przejechałem koło stacji kolejki gondolowej, która jest tak naprawdę bardzo ciekawą kolejką i służy nie tylko narciarzom.
Podjazd zaliczałem od północno zachodniej strony zielonym szlakiem i było momentami naprawdę wymagająco mimo tego, że był to asfalt, z ubytkami, bo z ubytkami, ale zawsze asfalt, do tego droga rowerowa.
Jeszcze trochę pod górę, a potem szykuje się ciekawy zjazd. © sargath7

Stromy podjazd, ale zaraz szczyt © sargath7


Wreszcie około 11 byłem na szczycie, a pogoda i widoki zadbały o to że zbyt szybko nie miałem zamiaru stąd się zbierać. Pierwsze co to poleciałem do schroniska po pieczątkę na kartce pocztowej n pamiątkę, a potem przekąsiłem zupkę. W takiej scenerii, gdzie ławeczki w większości wolne ustawione są na punkcie widokowym powoduje efekt totalnego zapomnienia. Szkoda że ze Szrenicy nie było nic widać, bo skoro tutaj widoczki pierwsza klasa to stamtąd klasa Vip.

Na Stogu Izerskim w maju :) © sargath7

Widoczek ze Stogu Izerskiego wschód © sargath7

i w kierunku Świeradowa © sargath7

Schronisko na Stogu Izerskim © sargath7


W schronisku dowiedziałem się bardzo ciekawej informacji, a mianowicie, kolejka gondolowa która wjeżdża na szczyt Stogu, zabiera bez problemu rowery. Zastanawiałem się czy nie zjechać kolejką na dół, bo i tak długo mi zeszło na szczycie, ale jak powiedziałem na początku na dzisiaj miała być wypas wycieczka więc namówiłem siebie, że wyjechać ze Szklarskiej i tak zdążę, a kolejką trzeba się przejechać.

A tym ciekawym wagonikiem zaraz będę jechał do góry :) © sargath7


Wymyśliłem, że zjadę na dół i wjadę do góry, więc będę miał dwa zjazdy :D:D:D
Zjazd z góry był dość mocny, a pięćdziesiątka utrzymywała się na liczniku z zaciśniętymi, asekuracyjnie i lekko, klamkami. Udało się zjechać bezpośrednio do stacji, mimo hu*** na Maksa oznaczeń, ale przy 50-60 km/h za wiele w sumie się nie widzi. Szybko kupiłem bilecik i zapłaciłem 19 zł , a więc na górę!!!
Zapakowałem się do wagonu, akurat z czasem dobrze wycyrklowałem, bo odjazdy co 30 minut. Wszystko super glanc pomada, podobno rowerki dwa wchodzą do wagonu, ale jak dla mnie to chyba bez właścicieli, albo stłoczeni jak sardynki w puszce. Wkomponowałem rower w narożnik i rozwaliłem się na ławeczce co by się dziadek z babcią nie zamierzali dosiąść. Babcia pewnie słabe serce ma i jeszcze w wagonie by wykorkowała i miał bym dzień z głowy :D Zapewniłem dziadka, że w nastepnym będzie mu wygodniej :D:D:D. Dobra wreszcie odjazd i jadę do góry, normalnie dzień Świstaka.
Widok z wagonu w stronę Świeradowa © sargath7

Sprzęcik w wagonie, prawda że mało miejsca? © sargath7

Gdy dojechałem na górę nacieszyłem się jeszcze widokami, a potem powtórka z rozrywki, szybki zjazd do Świeradowa, ta jasne szybki, nagle się turystom zebrało na chodzenie po górach, ehh musiałem mocniej hamować co by jakiegoś nie skosić, a kusiło, kusiło :)
Jako, że hamulce miałem już na wykończeniu to na zapas miałem ze sobą nowe klocki do tarczówek, ale zabierałem się do wymiany i zabierałem, aż się nie zabrałem i się to zemściło. Jechałem chyba podobną traską co wcześniej, ale coś mi się chyba poplątało i skręciłem nie w tym momencie co trzeba, zatrzymałem się więc z dość mocnym piskiem tylnego hamulca, ale to się nieraz zdarza więc patrzę tylko na mapę i coś mi śmierdzi spalenizną. Z lasu dochodziły odgłosy wycinki więc myślę sobie drwale ognicho palą, ale nie patrzę na tylnego hama, a tam tarcza i klocki dymią, dymią czy parują nie istotne, pierwszy raz moje oczy takie cudo widziały, schodzę roweru nachylam się, niucham, myślę sobie drwale niewinni byli :).
Niestety spaliłem hamulce, a to dopiero połowa zjazdu, myslę sobie poczekam, wystygną to pojadę, żeby tylko tarcza się nie pofalowała lub pękła, stygło to dobre 5 – 10 minut, normalnie jak bym miał jaka kurze to bym jajecznice sobie walnął, „Jajecznica z tarczy a’la Sargath” :)
Dobra trzeba jechać, górka jeszcze spora, przedni jeszcze hamuje, ale za sobą ma już ponad 10 000 km, a ten z tyłu 4 tysiące dopiero wytrzymał, no ale o połowę tańszy :)
Spadek zrobił się większy i musiałem przycisnąć bardziej tylny, jak mną szarpnęło po chwili i się metalu posypało, gównie opiłków, ale kawałki musnęły mi nawet brodę, myślę sobie tarcza pękła, oby tylko zacisk był cały. Nachylam nie a tam wyrwało blaszkę rozpierającą klocki w zacisku, a okładzina klocka to w sumie nie istniała. Po wyjęciu były całe skopcone, na fotce poniżej widać, że są czarne, a tak naprawdę dzisiaj z rana były jeszcze czerwone model Jagwire’a – nie polecam krótko żyją, a i życia mogą pozbawić :D

To co zostało z klocków i balszki po zjeździe ze Stogu Izerskiego :) © sargath7


Wymontowałem blaszkę i zostawiłem klocki na miejscu w razie jak bym z przyzwyczajenia pociągnął za klamkę, tak asekuracyjnie, bo mogły by tłoczki wyskoczyć wtedy na zewnątrz. Rozepchałem tak, że nie obcierało :) Okazało się że dojechałem od dupy strony do Czerniawy. Pytam się robotnika z budowy jak najszybciej do Świeradowa, a on, że tam skąd jadę, to mu mówię że odpada, została więc trochę dłuższa droga, ale tylko trochę.
Po jakimś czasie jadę drogą, patrzę, a tam znak „Zamek Czocha 16 km”, myślę, nieee czasu mało hamulec tylny padł innym razem, ale palnąłem się w łeb i mówię kiedy??? teraz jest okazja. Koło drogi była chałupa i chłopek roztropek no to pytam go jaka droga do zamku? a on że z górki, to ja się pytam czy jest jakaś pod górkę, patrzy na mnie dziwnie to mu mówię, że hamulce mi cienko pierdzą, ale okazało się że spadki małe więc przedni za bardzo się nie napracuje.
Po drodze przypomniało mi się że kasę zostawiłem w spodniach na krześle w domu, z kolejką gondolową nie było problemu bo kartą płaciłem, a w planach nic więcej nie miałem. Nie wiedziałem czy opyla się jechać, bo tylko, żeby z zewnątrz popatrzeć to lipa, ale! patrzę w portfelu mam jeszcze tysia koron, myślę może za to wejdę, ale potem wpadłem na pomysł żeby kantor dorwać, tylko mapy nie miałem okolic więc nie wiedziałem gdzie jakaś większa miejscowość po drodze.
Jeśli jednak mówimy o atrakcjach po drodze, to przy samej drodze był stary zamek z XIV w. , a właściwie ruiny zamku w Świeciu.
Ruiny Zamku w Świeciu © sargath7

Wchodzę przez łuk do środka, a z za pleców słyszę, że wstęp płatny, myślę ku**** kasy nie mam i myślę ruinki fajne, szkoda by było nie zobaczyć z bliska. Pytam ile, a on że minimum złotówkę. Podejrzeń nabrałem bo gość jak robol ubrany, złotówkę chce to menel pewnie jakiś na wino podstępem zbiera, ale nie okazało się, że gość chce to miejsce odbudować razem z żoną i jest to własność prywatna. Pogrzebałem w portfelu i ze 4,30 wyszperałem, bo koron nie chciał kupić. Dał bym więcej bo kurcze pożyteczny cel, od razu przypomniała mi się wieża Bismarcka w Szczecinie, też własność prywatna, a właściciel ma to w dupie i się wszystko sypie, a tu taki gość ma pomysł i pewnie mu wyjdzie.

Rower w ruinach © sargath7

Dawna podstawa wieży, obecnie punkt widokowy © sargath7

Pozostałości dawnej karczmy i wiezy więziennej © sargath7


Wreszcie dojechałem do Leśnej, a tam chłop z twarzą od brony oderwaną pokierował mnie do kantoru i do zamku. W Leśnej wymieniłem kaskę i heja do Zamku, po drodze na stacji jeszcze mapę kupiłem, wchodzę przez bramę, podchodzę do kasy, chcę kupić bilet, a facet do mnie że zamek za free. To ja się męczę żeby kasę zdobyć, dopuszczałem opcje wyżebrania po wioskach, a tu zamek za darmochę, dobra tylko się płaci za zwiedzanie w środku, ale nie maiłem zapięcia, a i tak na tą chwilę co byłem nie był dostępny przewodnik.
Zamek Czocha z górnego tarasu © sargath7

Jezioro Leśniańskie z dziedzińca zamku Czocha © sargath7

Wieża z placyku ze studnią © sargath7

Zamek Czocha © sargath7


Obleciałem cały zameczek, lochy i inne co było do zobaczenia, a następnie z zamku ułożyłem sobie trasę przez Mirsk do Świeradowa, ale było po płaskim więc hamulce nie będą jęczeć. Po drodze ktoś sobie swój prywatny zamek wybudował, a właściwe basztę.

Baszta przy drodze © sargath7


Po kluczyłem trochę po wioskach, po drodze mijał mnie jakiś rowerzysta jak fociłem, wyprzedziłem go i został w tyle, ale potem już w Świeradowie znowu się spotkaliśmy, za dużo fotek robię :))
Dojechałem wreszcie do Mirska, wioseczka widać, że taka zamknieta w sobie, cały lud na ryneczku siedzi i lukają, pewnie każdy każdego zna, więc patrzyli na mnie dość dziwnie, trochę mi się spieszyło więc zbyt długo tam nie zabawiłem. Na stacji za miastem uzupełniłem kalorie hot dogami, a następnie kierunek już Świeradów.
Ruiny kościoła poewangelickiego z XVIII wieku który spłonął w 56r. XXw. © sargath7

Wieża zegarowa na rynku © sargath7

Uliczki w Mirsku © sargath7

Gdy już doczłapałem się do Świeradowa to tak szukałem alternatywy do tego podjazdu do Szklarskiej i wykombinowałem sobie drogę rowerową, terenową więc dobrze, ale zamiast sobie ułatwić to zafundowałem sobie podjazd razy dwa niż ten do Szklarskiej szosą. Nie ma co narzekać, po to tu przyjechałem. Droga się zaczynała przy szosie 404 i pięła się stromo do góry, jeden zakręt, drugi, trzeci i tak na 700 metrów, na rozstaju patrzę na mapę, a tam jakieś 120 m do góry jest kusząca atrakcja w postaci Sępiej Góry. Waham się, waham, zacząłem się nawet zastanawiać czy nie zostać jednak znowu jeden dzień dłużej. Po kolejnej chwili namysłu i uzupełnieniu płynów, podjąłem decyzję która była i tak pewnie oczywista, czyli wdrapuję się na górę, to tylko sto parę metrów, ale z jakim nachyleniem, no chyba że ja już byłem wykończony tego dnia, nie wiem, ale jak podjeżdżałem już do czubka to po drodze schodziła para, a koleś do mnie „dawaj dawaj już meta”, a ledwo już ciągnąłem to trochę żwawiej mi się kręciło i rzeczywiście po chwili byłem na szczycie.

Widok z Sępiej Góry na Stóg Izerski © sargath7

Sępia Góra © sargath7


Po chwili odpoczynku na skałce przypomiało mi się, że trzeba zjechac teraz w dół, ale przedni hamulec spisał się bez zarzutów, z resztą nie pierwszyzna kiedy jeżdżę na jednym hamulcu :)
Dalej jechałem już rowerowym szlakiem i znowu wkurwiały mnie oznaczenia, ale trzeba było cisnąć bo zbliżała się 18:00, a w końcu tego dnia wyjazd. Po drodze miałem jeszcze głupie myśli, aby się wdrapać na kopalnie kwarcu Stanisław, ale rozsądek wziął górę tym razem :)
Wyjechałem ze szlaku na szosę właśnie pod szlakiem do kopalni, ale skierowałem się do Szklarskiej i zbawienie wiatr w plecy, przez kilka kilometrów do Zakrętu Śmierci jechałem pod górkę z wiatrem w plecy . Na zakręcie dojrzałem tym razem ścieżkę, która zaprowadziła mnie na zajebisty punkt widokowy.
Widok z punktu nad Zakrętem Śmierci © sargath7

Widoczność była tak dobra, że udało się sfotografować Śnieżkę i schronisko :) © sargath7


Teraz to już naprawdę wróciłem do domu i około 20 udało mi się wyjechać , ten dzionek zaliczam do tych najlepszych, dystans, górki, widoki, atrakcje i przygody to coś wspaniałego.

Dane wyjazdu:
123.33 km 40.00 km teren
07:05 h 17.41 km/h:
Rower:Ekspert

Usedom

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 25.04.2011 | Komentarze 17

Zwiedzanie wyspy Uznam doszło do skutku, a właściwie ewoluowało z pierwotnej trasy jaką zaproponował Paweł. Umówiliśmy się, że skoczymy chwilę po wyspie, a potem zawiniemy się po niemieckiej stronie do Szczecina. Szczerze powiedziawszy bardziej zależało mi na dokładnym spenetrowaniu wyspy i przeliczyłem się, bo wbrew pozorom wielkość wyspy jest przeciwnie proporcjonalna do tego co oferuje i to w pozytywnym tego zdania znaczeniu.

O 7:25 pociągiem dotarliśmy do Świnoujścia i na miejscu odwiedziliśmy centrum informacji turystycznej, gdzie nabyłem mapy. Następnie szybki posiłek (hot-dog) i około godziny 11:00 przekroczyliśmy granicę na wyspie Uznam. Okazało się że cała wysepka posiada wokoło coś blisko 200km tras rowerowych. Udało mi się przekonać Pawła, że czasu starczy tylko na wyspę i wracamy do Szczecina pociągiem :D

Klimat wyspy jest nie do opisania, coś wspaniałego. U nas nadmorskie miejscowości kojarzą się głównie z promenadą obstawioną straganami gdzie można kupić wszelakiego rodzaju nikomu nie potrzebne śmieci, plaże zaśmiecone, a pobliskie zarośla pełniące rolę szaletów w(m)iejskich.

Natomiast na wyspie Uznam wszystko zostało pomyślane z głową, z resztą jak większość turystycznych miasteczek w Niemczech. Handel nie rzuca się w oczy, wszędzie są wydzielone miejsca dla jednośladów i pieszych. Sieć dróg jest tak rozplanowana w taki sposób, że praktycznie w ogóle nie odczuwa się obecności samochodów. Czyste toalety można spotkać na każdym kroku, z ciepłą wodą mydłem i pełnym dystrybutorem papieru, co w znacznym stopniu zmniejsza robienie wiochy w pobliskich zaroślach.

Większość trasy rowerowej biegnie wzdłuż brzegu morza, a wydmy zamieniające się w wysokie klify zapewniają niesamowite wrażenia. Ku naszemu zadowoleniu duży procent trasy można było pokonać w wersji terenowej. Ogólnie traska dla rowerów miejskich przebiega utwardzonymi ścieżkami po wyznaczonym szlaku, ale jest wiele miejsc gdzie można odbić na naprawde ciekawe odcinki „korzenne” :)

Pogoda była dość różna o tej w Szczecinie, ze względu na silny wiatr wiejący od morza, a co najgorsze bardzo lodowaty. Ubraliśmy się bardzo cienko więc odczuliśmy aurę bardzo mocno, temperatura na poziomie 13* spowodowana silnym wiatrem dawała o sobie zapomnieć tylko na okrytych odcinkach leśnych.

Cała wyspa tętniła pełnią życia, taką ilości rowerów jak tam można porównać do Berlina. Jest tylko jeden problem ... piesi łażą po ścieżkach nagminnie, przez co zaliczyłem dość poważną glebę (zarejestrowała się na filmiku). Co prawda gdy zauważą rowerzystę to schodzą sami, a nie tak jak u nas jeszcze próbują dyskutować, ale jednak jest to problem, którego nie zauważałem np. w Berlinie.

Trasa jaką zrobiliśmy to Świnoujście – Ahlbeck – Heringsdorf – Bansin – Loddin – Koserow – Zempin – Zinnowitz – Trassenheide – Karlshagen – Pennmunde
i z powrotem.

Jestem pewny że będzie to do powtórki w najbliższym czasie, bo jest jeszcze sporo do zobaczenia mimo małych rozmiarów wyspy, czasu mieliśmy mało, bo ze Świnoujścia pociąg odjeżdżał o 20 z minutami więc byliśmy ograniczeni czasowo dość mocno, osiem godzin na wyspie to bardzo mało. W Szczecinie po 22 zawinęliśmy się z dworca, najgorszy był powrót bo w wyniku upadku straciłem przednią lampę, a tylnej nie miałem :(

Podsumowując wypad oceniam na duży plus, nie powiem że bardzo duży ze względu na upadek, akurat kręciłem jadąc filmik, gdy Niemka będąca na ścieżce postanowiła mi ustąpić, zawahała się i skończyło się to na bardzo mocnym obiciu łokcia i otarciu kolana. Coś ostatnio mam za dużo wypadków :(
Poniżej trochę fotek :)

Domki Ahlbeck © sargath7

Promenada w Ahlbeck © sargath7

Muzeum w Heringsdorf © sargath7

Buydnki koło molo w Heringsdorf © sargath7

Hotel w Bansin © sargath7

Widok z mola w Bansin © sargath7

Widok na Bansin © sargath7

Samolot :) © sargath7

Terenowe traski na klifach © sargath7

Tutaj wiatr nie był tak odczuwalny © sargath7

Klify między Loddin, a Bansin © sargath7

Dorzuciliśmy się do zbiórki w Loddin :) © sargath7

Automaty z detkami w Loddin © sargath7

Leśne trasy między miasteczkami © sargath7

Jezioro Kolpinsee © sargath7

Widok na prawo Kolpinsee © sargath7

Kaczka © sargath7

Jeszcze jedna © sargath7

Punkt widkowy przed Koserow © sargath7

Inne ujęcie © sargath7

Plaża w Loddin © sargath7

Koserow © sargath7

Chwila odpoczynku w spelunce :) © sargath7

Wygiac po dwa palce po bokach i Szwedzi się obrażą :)) © sargath7

Zinnowitz © sargath7

Ruiny przed Pennmunde © sargath7

Port w Pennmunde z konwencjonalną łodzią podwodną :) © sargath7

Na wprost Kroslin © sargath7

Piękny odcinek leśny na powrocie z Pannmunde © sargath7

Kościół w lesie koło Bansin © sargath7

Kamieniczka w Bansin © sargath7

Widok z molo w Heringzdorf © sargath7


I na koniec filmik jeśli ktoś dotrwał :D:D:D, sorki ale nie mogłem się powstrzymać przed dodaniem tylu fotek :D



Dane wyjazdu:
119.28 km 0.00 km teren
04:43 h 25.29 km/h:
Rower:Ekspert

Międzyzdroje

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 16.04.2011 | Komentarze 9

Wypadzik czysto spontaniczny, w piątek dryndnąłem do Jurka z informacją, że jak jedzie nad morze na rybkę to się zabieram z nim, nie minęło parę sekund I już traska była gotowa :)

O 9 jak to w zwyczaju bywa spotkaliśmy się na moście długim.

Punkt zborny - Most Długi © sargath7


Obecni - Jarek, Jurek, Adrian, Piotrek i ja. Był jeszcze Misiacz, który przyjachał tylko popatrzeć na turystów, a samemu pognał ekspresowym tempem do Schwedt po aerodynamiczną osłonę do roweru, bo jak się okazało średnia 45 km/h spadła mu do 44,8 z powodu jej braku :)

Wyruszyliśmy z małym poślizgiem, bo w ostatniej chwili zwerbowaliśmy na traskę Rammzesa.

Na początek tempo spacerowe 24 – 25, za Kliniskami doszło do 28 – 30 i tak pozostało (żeby nie było, że na złamanie karku )

Pogoda i ekipa zajebista więc do Zielonczyna zeszło szybko. Niestety Jarkowi koło omsknęło koło szlabanu pod punktem widokowym i zaliczył bliskie spotkanie kolano – szlaban, ueehh nie chcecie tego zobaczyć :))))

Punkt widokowy - Zielonczyn © sargath7


Z Zielonczyna do Wolina, a potem prosta droga do Międzyzdrojów.

Międzyzdroje - szybko poszło © sargath7


U celu oczywiście jedzonko, tym razem rybka, w końcu jak nad morze to na rybkę, a nie jak to niektórzy wymyślili kebab, zainteresowani wiedzą o kim mówię :)
Po rybce na molo i tam też pożegnaliśmy Jarka i Jurka którym jak zwykle było mało więc wrócili w droge powrotną także rowerami :)

Klif w Międzyzdrojach © sargath7

Na molo w Międzyzdrojach © sargath7

Ostatnia wspólna fotka (beze mnie) :) © sargath7


Pozostali, czyli ja, Piotrek i Adrian śmignęliśmy na pociąg do Szczecina, dzisiaj było naprawdę wyjątkowo zajebiście :)))

Dzisiaj wyjątkowo Jurek nie miał aparatu, więc mi przypadła rola kamerzysty, poniżej filmik który zmontowałem, maskara tyle czasu to trwało, Jurek! woż aparat :)))



Pierwotnie miała być inna muza, a były problemy z prawami autorskimi więc teraz jest jak jest :(

Dane wyjazdu:
99.63 km 55.00 km teren
05:18 h 18.80 km/h:
Rower:Ekspert

Bukowa i Wkrzańska - finał w deszczu

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 10

Już kolejną niedzielę z rzędu wyskoczyłem z Axis'em w teren i dzisaj powiem szczerze że było ciężko. Nie odpuszczaliśmy żadnego podjazdu, a w Bukowej terenik jest naprawdę stworzony do MTB. Po spotkaniu w okolicach 11 ruszyliśmy na prawobrzeże nad Szmaragdowe, żeby zobaczyć czy ktoś chciał dołaczyć w terenie, jednak okazało się że wszyscy wymiekli :) i pojechaliśmy sami :)

Szmaragdowe © sargath7


W okolicach Szmaragdowego był wysyp ropuch, które były dobrym celem pod nasze opony, jednak starałem się tego unikać bo nie miałem błotników, a flaki żaby na twarzy nie nalezą do przyjemnych.

Ropucha jeszcze żywa © sargath7


Potem pojechaliśmy niebieskim, mam mapę okolic zwykle przy sobie, niestety nie pokrywają sie szlaki z tymi w terenie, ale tego niebieskiego w Bukowej jest naprawdę wiele :)

Po drodze na niebieskim :) © sargath7


Dalej była okazja skoku w bok, bo niebieski już nudny więc skorzystalismy i wbiliśmy się na zajefajny żółty.

Bukowa puszcza jest świetna © sargath7

Żółty szlak © sargath7

Ja na żółtym szlaku © sargath7

Stara poniemiecka droga wzdłuż wąwozu w ciągu żółtego szlaku © sargath7

Sporo takich przeszkód obecnie w lasku © sargath7

Tak się jeżdzi jak się nie trzyma wyznaczonych szlaków © sargath7


Dzisaj było masakrycznie gorąco, żar lał się z nieba i nie obliczyliśmy zbyt dobrze zużycia wody, więc trzeba było wystawić nos z lasu i zahaczyć o okoliczny sklep. Po drodze zahaczyliśmy też o stary niemiecki cmentarz, jak to później wyczytałem. Wcześniej cmentarza nie przypominał, bo nie rzuciły mi się w oczy pomniki.

Okolice zabytkowego cmentarza © sargath7

Schody w lesie do nikąd © sargath7


Po uzupełnieniu zapasów płynów, szybko znaleźliśmy się na tej samej ścieżce czyli na niebiesko - czerwonym szlaku. Tutaj znowu skoczyliśmy w bok niebieskim, a nastepnie na czarny. Czarny szlak w puszczy bukowej to jest coś, biegnie górna granią przez kilka kilometrów z naprzemiennym zajazdem i podjazdem.

Czarny szlak © sargath7

Czarny szlak juz na dziko © sargath7

Ja na czarnym szlaku © sargath7

Axis zjeżdża © sargath7


Czarny jest naprawdę mega zajebisty. Następnie czerwonym podjechaliśmy do skrzyżowania Binowo-Kołowo-Szczecin i musiałem podregulować hamulec tylny bo tarcza strasznie ocierała i hamowała mi koło, niestety maiałem zbyt mało narzędzi przy sobie i skończyło się na demontażu hamulca i wrzuceniu go do plecaka, od tego momentu śmigałem na jednym.
Czarny sie nam tak spodobał, że wróciliśmy czerwonym i wdrapaliśmy się spowrotem na czarny, skąd dojechaliśmy do okolic starego cmentarza.
Tą samą drogą pojechaliśy w góre i dotarliśmy na Przełęcz Trzech Braci, przecięliśmy lokalną drogę i wjechaliśmy na Czajczą Przełęcz. Z przełęczy był super widok na mega górę co ja zowią Czajczą więc nie mogliśmy odpuścić i wdrapaliśmy się na nią, stromo masakrycznie.

Krótki postój przed zmianą stromizny © sargath7

Już na górze - Czajcza zaliczona © sargath7

Drzewo złamane jak zapałka © sargath7

Rower na Czajczej górze © sargath7


Zjazd z góry na jednym hamulcu to dość niepewny zjazd. Udało sie jednak bez gleby chociaż momentami czułem jak tylne koło odrywa się od gruntu. Axisowi się nie poszczęściło i zaliczył dwa efektowne frontflipy.

Axis zjeżdża w dół © sargath7


Potem dojechaliśmy do Serca Puszczy i zjechaliśmy szybkim zjazdem do Zdroi, a następnie do miasta na kebaba. Po jedzonku do Wkrzańskiej w okolicach Głębokiego miałem zamiar jeszcze pofocić, ale chmurzyska się jakies zebrały i zaczeło kropić więc zawinęlismy się pod Miodową sporo zmoczeni. Od Osowa już sam wdrapałem się na Góbałówkę i tu z deszczu zrobiła się ulewa, w ciągu kilku minut przemokłem do suchej nitki, a gdy dotarłem do domu chodniki były suche, znaczy się przegoniłem deszcz :)
Kategoria Wycieczka, 100 km <