......... 100 km <, strona 3 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

100 km <

Dystans całkowity:7196.40 km (w terenie 614.00 km; 8.53%)
Czas w ruchu:290:17
Średnia prędkość:23.58 km/h
Liczba aktywności:55
Średnio na aktywność:130.84 km i 5h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
189.03 km 0.00 km teren
07:24 h 25.54 km/h:
Rower:Onix

Schloss Boitzenburg & Kröchlendorff

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 8

Poprzedni dzień spędzony na Żuławach i utrzymująca się przepiękna pogoda nastrajały do wykorzystania rowerowo niedzieli, więc wraz z Adrianem postanowiliśmy zrobić tradycyjny kurs na szosach, tym razem, albo znowu do rzeszy. Jako że większość tras jest już obcykana to pomysł na kierunek i cel nie przyszedł do głowy od razu.

Głównym założeniem miała być krótka trasa, bo Adrian jeszcze męczy remont w domu. Wszystko w promieniu 50 km już zjechane i nic nowatorskiego nie mogłem wynaleźć, więc trzeba było porzucić chęć krótkiej traski co oczywiście przypadło nam do gustu :D:D:D

Przesuwający się kursor po mapie googla zatrzymał się na miejscowości Boitzenburg i od razu przypomniała mi się wycieczka Misiacza w tamte rejony z bardzo atrakcyjnym architektonicznie zamkiem.

Zgodnie z mapą mieliśmy do wykręcenia tylko 160 km, pogoda już z rana zaskoczyła wysoką temperaturą i umówiliśmy się na 9 w Tantow, więc wszystko sugerowało, że zdążymy jeszcze na obiad :)

Wyjechałem z domu tak o 7:40, bo do miejsca zbiórki ponad 30 km + zakupy i jeszcze naszła mnie chęć niespóźnienia się tym razem :P

W Kołbaskowie miałem świetny czas, więc zatrzymałem się przy sklepie, bo był to już ostatni dzwonek na zakupy w złotówkach. Oczywiście do sklepu wparowałem z rowerem na co ekspedientka z wrażenia rozlała kawę wychodząc z zaplecza, zanim coś kupiłem wywiązała się niemała konwersacja począwszy od granicy dobrego smaku wprowadzaniem roweru do sklepu, a kończąc na odsetkach utraty rowerów przez właścicieli w promieniu kilku metrów w obrębie jej sklepu. Gdy stwierdziłem, że nie będę jej rujnował statystyk i po prostu udam się do bardziej liberalnego sklepu, to momentalnie odezwała się w niej kapitalistyczna natura z lekką nutką komunistycznego podejścia do klienta.

W Tantow byłem dwadzieścia minut przed czasem, a gdy dochodziła 9 okazało się że mam nieodebrane połączenia od Adriana, który złapał kapcia jadąc przez most w Mescherin, stąd zaliczamy pierwszą małą obsuwę, ale okazuje się, że nie mamy już ograniczeń czasowych więc na lajcie jedziemy do Penkun i dalej do Prenzlau

Kopalnie w okolicach Penkun © sargath7

Panorama nad Prenzlau © sargath7

Messerschmitt'y atakują © sargath7


Nie wiem co się stało niemieckim kierowcom, ale tego dnia czułem się jakby był dzień ignorowania rowerzysty na szosie, bowiem na odcinku Penkun – Prenzlau miałem z 5 przypadków wyprzedzania na żyletę przez samochody na niemieckich blachach, nie liczę frajerów na polskich (przy drodze nie było ścieżki).

W samym Prenzlau mieliśmy bliższy kontakt z radiowozem z którego za pomocą megafonu zostaliśmy zmuszeni do zjechania na ścieżkę z kostki betonowej, w ogóle dzisiaj sporo policji na trasie w tym dwa punkty z pomiarem prędkości, więc może dlatego kierowcy tacy podenerwowani :D

Tak praktycznie cała nasza trasa do Boitzenburga przebiegała „Szlakiem Epoki Lodowcowej”, ale nie wiele jest na ten temat informacji w Internecie. W każdym bądź razie z Prenzlau do celu zostało już tylko ponad 20 km więc darowaliśmy sobie zakupy w markecie co później okazało się błędem.

Do Boitzenburga docieramy drogą wylotową 109, a potem L15 przez Gollmitz od tego momentu możemy się cieszyć świetnymi widokami prawdopodobnie pomorenowymi, a w środkowym odcinku wspaniałym tunelem ukształtowanym z konarów drzew rosnących przy drodze.

Już w Boitzenburgu dostrzegamy skręt do ruin dawnego klasztoru sióstr Cystersek i młyna wodnego z XVII w. którego koniec końców zapomniałem sfotografować, chciałem na końcu, a potem jakoś z pośpiechu z głowy wypadło, ehhh :(
Ale nie szkodzi nadrobi się w następnym roku na wiosnę :D

Ruiny klasztoru Cysterskiego © sargath7

Ruiny klasztoru Cysterskiego © sargath7

Ruiny klasztoru Cysterskiego © sargath7

Ruiny klasztoru Cysterskiego © sargath7


Opuszczając tereny poklasztorne pech chciał, że Adrian łapie drugiego kapcia w tym samym kole, chcieliśmy przemieścić się jak najdalej, a najlepiej jak najbliżej zamku, problem był tylko taki, że nie wiedzieliśmy gdzie jest dokładnie, a perspektywa rozszarpanej opony przez obręcz nie była warta tych kilku minut na zmianę dętki. Od klasztoru na flaku doczłapaliśmy się do pomnika przed kościołem gdzie rozłożyliśmy punkt serwisowy, Adrian bawił się z dętką, a ja miałem czas na focenie wszystkiego wokoło, powiem szczerze, że miasteczko jest bardzo ładne i jak na swoją wielkość, bardzo jest bogate w zabytki. Z pewnością nie tylko ja to zauważyłem, bo główne skrzyżowanie jest dość ruchliwe. Z obserwacji wynikało, że było wielu turystów w tych rejonach sądząc po rejestracjach różnych landów oraz zagęszczeniu ruchu motocyklowego.

Samo główne skrzyżowanie jest usytuowane w ciekawym położeniu pod względem ukształtowania terenu, bo na sporej skarpie, a właściwie wzgórzu i odchodzące od niego trzy główne ulice momentalnie opadają w dół. Na maksymalnym wyniesieniu znajduje się kościół z którego południowej strony stając na brzegu stromej skarpy, można zobaczyć dachy zamku Boitzenburg.

Zmarłym ku czci - Żywym ku przestrodze © sargath7

Kamieniczki w Boitzenburg'u © sargath7

Kościół w Boitzenburg'u © sargath7

Kamieniczki w Boitzenburg'u © sargath7

Kamieniczki w Boitzenburg'u © sargath7



Na serwisie koła trochę zeszło, bo Adrian koniecznie chciał kleić dętkę i kiedy kolejna łatka nie wytrzymała ciśnienia, postanowił skorzystać pod przymusem z oferty wymiany dętki na nową. Po chwili mogliśmy ruszać dalej, a już wystarczyło tylko zjechać ze sporej górki i przekroczyć bramę zamkową jednego z największych pałaców renesansowych w północnych Niemczech.


Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Smok zamku Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7

Zamek Boitzenburg © sargath7


Chyba za dużo robiłem fotek, bo po chwili pojawiła się podejrzana ekipa wpatrująca się we mnie zamrażającymi spojrzeniami i z osiłkiem na tylnym siedzeniu. Strach się bać...

Szpiedzy Stasi, a najstraszniejszy agent na tylnym siedzeniu © sargath7



Zamek jest naprawdę spory i tak po prawdzie jeszcze wieje nowością i niedawnym remontem. Obok jest ciekawy park, ale nie skorzystaliśmy ze spaceru we dwoje tylko ruszyliśmy dalej, bo dowiedziałem się, będąc w recepcji zamku, że kilka kilometrów Boitzenburga w stronę Prenzlau jest jeszcze jeden zamek, a właściwie pałac Kröchlendorff.

Domki dawnych rzemieślników na podzamczu © sargath7


Aby dotrzeć do Kröchlendorff musieliśmy wrócić się ta samą drogą do Gollmitz, gdzie był drogowskaz na Kröchlendorff.

Młyn wodny w Gollmitz © sargath7

Staw w Gollmitz © sargath7


Kierunkowskaz mówił o celu za 3 kilometry, jednak patrząc po liczniku było coś około 6, ale naprawdę mimo upływającego czasu warto było odbić z trasy te kilka kilometrów. Zamek z pewnością nie jest tak imponujący jak ten w Boitzenburgu, ale i tak bardzo ciekawie się prezentuje.

Zamek Kröchlendorff © sargath7

Na włościach Kröchlendorff © sargath7


Jak wspomniałem wcześniej warto było zjechać z trasy, bowiem nie tylko jedną perełkę można w tej niepozornej i małej miejscowości podziwiać. Pałac jest piękny to fakt, ale kościół obok ...coś wspaniałego !!! Idealnie zachowany, zabezpieczony, odrestaurowany i... nieużywany, wrota zamknięte na cztery spusty. Ten neorenesansowy kościół jest dziełem Ferdinanda von Arnim którego polem popisu było wiele obecnych zabytków Berlina i Poczdamu !!!

Neogotycki kościół w Kröchlendorff © sargath7

Neogotycki kościół w Kröchlendorff © sargath7

Neogotycki kościół w Kröchlendorff © sargath7


Tereny wokół bardzo piękne, a co ciekawe jeszcze dalej za Boitzenburgiem jest kilka miejscowości wartych zobaczenia, jednak ze względu na odległość raczej dopiero na wiosnę, bo już dzień za krótki :)
Z tego dnia jestem bardzo zadowolony, bo jechałem zobaczyć jeden zabytek, a udało się złowić cztery, trasa koniecznie do powtórki :)

Gdy już uznaliśmy że czasowo grunt ucieka nam spod opon postanowiliśmy wracać szybszym tempem, po za tym woda i prowiant były na wykończeniu, dosłownym wykończeniu. Jechaliśmy więc zdecydowanie, ale tak żeby za dużo nie spalić, w końcu w Prenzlau jest sporo sklepów, taaa nawet tak duża miejscowość jak Prenzlau ma wszystko pozamykane na cztery spusty... oprócz stacji benzynowych. Niestety trzeba się było wrócić z jednego końca miasta na drugi, po drodze i tak nic nie będzie otwarte, więc jak mus to mus.

Na stacji kupiliśmy po browarku, napoje i batony. Świetną rzeczą jaka była na stacji to maszyna do liczenia bilonu którego mieliśmy sporo. Ekspedientka nawet nie dotyka pieniędzy wszystko robi maszyna, nawet wydaje resztę i... rozpoznaje polskie złote... niestety je wypluwa, wrzuca się tylko garść monet, maszyna zlicza tyle ile jest potrzebna, a resztę oddaje, naprawdę świetna sprawa.

Piwko walnęliśmy na okolicznej górce koło mostku, gdzie trochę posiedzieliśmy i przez takie przerwy trochę się tych przestojów uzbierało, co spowodowało, że Prenzlau opuszczamy już przy zapadającym zmroku. Dzień był naprawdę ciepły, jak wspomniałem wcześniej nawet z rana, a że nie planowaliśmy tak długiej wycieczki, ja nie zabrałem ciepłych ciuchów, a Adrian lampek, tak po prawdzie to ja też miałem ich nie zabierać, ale coś mnie tknęło i mówię co tam parę gram mnie nie zbawi ;)

Na początku było spoko jechaliśmy tą samą drogą do Penkun, ale gdy zrobiło się już całkowicie ciemno, zrobiło się także przeraźliwie zimno, mgły na polach zaczęły się podnosić co dawał do zrozumienia, że temperatura leci na łeb na szynę w dół.

Wiatr był coraz zimniejszy, i dłużej jechaliśmy robiło się coraz bardziej zimno, nawet wysoka kadencja nie pomagała, bo każdy zjazd powodował że czułem się jak bym zamieniał się sopel lodu. Teren był pofałdowany i w niższych partiach terenu zbierało się bardzo zimne powietrze, ulga przychodziła natomiast na przewyższeniach gdzie zalegały te cieplejsze masy powietrza i tak dojechaliśmy do Penkun, gdzie nie wytrzymałem i uznałem że trzeba dzwonić po transport, szkoda zdrowia. Jednak koniec końców dojechałem z Adrianem do skrzyżowania za Tantow gdzie się rozdzieliliśmy i pognałem do Kołbaskowa, skąd dopiero zabrałem się samochodem. Wyszło jak wyszło, ale i tak wycieczkę zaliczam na duży plus :)

Dane wyjazdu:
101.01 km 0.00 km teren
03:24 h 29.71 km/h:
Rower:Onix

Road Training #2

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 4

Ostatnio jakiś leniwy jestem na jazdę, chłopaki ostro trenują, a ja uzupełniam niedobory chipsów i piwa – znaczy się gromadzę tłuszcz na zimę :) Poniedziałek sobie odpuściłem co by trochę odpocząć, a właściwie odespać, bo przychodząc w poniedziałek do pracy na 7:00 po weekendzie, który teoretycznie jest po to, aby odpoczywać, miałem za sobą 48 h z czego tylko 2 x po 4h snu więc chodziłem lekko nieobecny. We wtorek już było inaczej, więc zgłosiłem Adamowi chęć na jakieś kręconko i okazało się, że planuje interwały, może nie było to adekwatne do większej mobilizacji w rowerowaniu, ale w towarzystwie zawsze raźniej więc teraz tylko musiałem się doczłapać na 17:00 w okolice Głębokiego, co nie było łatwe, ale się jednak udało i kilka minut po byłem na miejscu. Jak się okazało na trening wpadł też Romek, więc z turystyki nici. Uspokoił mnie jednak, że dzisiaj w tlenie jedzie, ale jego tlen to mój sprint :/ – kurcze zaczynam gadać jak Misiacz, tyle że ja mówię prawdę :P

Na Głębokim zjawili się jeszcze Mastersi, mieliśmy ich dorwać co mnie cieszyło, bo była by okazja powożenia się na kole :P, ale niestety się nie udało i przeszliśmy do pierwotnego planu, czyli interwałów Adama :)))

Romek strzelił spory wykład związany z tematem, ale chyba będę musiał zgłosić się na korki, bo energia która ze mnie ulatywała skutecznie blokowała proces myślowy, za to Adam świetnie brał górki z dużego blatu.

Muszę usystematyzować sobie treningi i zrobić jakiś konkretny plan, bo taka mocniejsza jazda raz na jakiś czas nic dobrego u mnie nie wniesie. Jednak na razie z motywacją krucho, a wewnętrznie rozgrywa się bitwa między rowerzystą turystą, a dążeniem do rowerowania z większym zabarwieniem koksiarskim.

Z Łobza już mentalnie zrezygnowałem, a moje niezdecydowanie doprowadziło do sytuacji, że Łobez zrezygnował ze mnie, zamykając zapisy kiedy jeszcze szala rozważań była fifty-fifty. Teraz jednak nie żałuję, bo chyba jednak lepiej jak będę zły że nie pojechałem i motywacja na następny raz wzrośnie, niż pojechać i dać ciała co mogło by dać różny efekt .

Dzięki panowie za kolejny trening i do następnego, mam nadzieję jeszcze w tym sezonie :)



Dane wyjazdu:
114.11 km 0.00 km teren
05:11 h 22.01 km/h:
Rower:Onix

Bad Freienwalde i uroki PKP w pełnej krasie

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 5

Budząc się około 6:30 tego dnia naprawdę nie myślałem, że to będzie, aż tak długi dzień. Absolutnie nie twierdzę, że był to źle spędzony dzień, wręcz przeciwnie :)

No więc odpowiadając na zaproszenie Krzyśka (Monter) musiałem dotrzeć na dworzec główny na godzinę przed 8:12 o której to miał odjechać pociąg do Mieszkowic, czyli miejscowości startowej przedmiotowej wycieczki. Wiedziałem, że na pewno będę ja i Krzysiek oraz Tomek (Yogi) z RS – niestety nie dotarł.

Na dworzec dojechałem bez problemów ze sporym zapasem czasu, przy okazji spotykając starego znajomego, a w międzyczasie zjawiła się Baśka vel Rudzielec, więc poszliśmy kupić bilety. Babka w kasie oczywiście miała jak zwykle problemy, tym razem z wpisaniem numeru biletu na rower, ale to szczegół, bo godzina odjazdu zbliżyła się znacznie, a reszty ekipy ani widu, ani słychu… nagle! do poczekalni wpada Krzysiek, jadąc rowerem przelatuje koło nas wyraźnie zdenerwowany, a po tym co udało mi się usłyszeć z jego ust, były to delikatnie mówiąc „pretensje” w stronę PKP. Jak się za chwilę okazało słuszne, bowiem trafił na kolejną nierozgarniętą kasjerkę Podkurwiającego Krzyśka Przedsiębiorstwa.

Po chwili jednak pakowaliśmy się do pociągu i już w dobrych humorach zmierzaliśmy do Mieszkowic i o dziwo bez problemów się w nich znaleźliśmy. W planach była inna trasa więc Mieszkowice zwiedzone pobieżnie, ale właściwie to co najważniejsze zostało zaliczone.

Komin koło dworca w Mieszkowicach © sargath7

Wieża też koło dworca © sargath7

Mury obronne z XIII wieku © sargath7

Szachulcowa zabudowa © sargath7

Gotycki kościół pw. Przeienienia Pańskiego © sargath7

Zabytkowa kamieniczka © sargath7


Będąc na rynku w Mieszkowicach, Krzysiek wypatrzył starego Flaminga (czerwonego składaka), Baśka robiła za modelkę i jak widać na zdjęciu, tak się nieumiejętnie oparła, że wygięła sztycę ;) :P

Baśka i Flaming © sargath7


Na stacji benzynowej jeszcze małe pompowanko i spokojnym tempem kręciliśmy do Gozdowic, gdzie podobno miał czekać na nas prom. W Gozdowicach jeszcze zatrzymaliśmy się przy pomniku sapera znajdujący się przy okolicznym muzeum, do którego nie wchodziliśmy, ale wstęp w przystępnej cenie, bo z tego co pamiętam to około 2/4 zł.
http://gozdowice.pl/prom.htm

Przy pomniku sapera w Gozdowicach © sargath7


Do promu był już rzut moherowym beretem, czasowo się wstrzeliliśmy idealnie i do transferu zostało nam jakieś 15 minut więc był czas na kilka fotek. Koszt przekroczenia Odry suchym butem SPD to 3 zł więc nie ma tragedii, ale mogli by zrobić jakieś fajniejsze bilety (które zbieram), a nie tylko zwykły paragon fiskalny :(

Nasz prom "Bez Granic" © sargath7

Tak patriotycznie przy polskim słupku :D © sargath7

Polski brzeg Odry © sargath7

Baśka i jej nowe hobby © sargath7

Odra jak Wisła szeroka © sargath7

Wspomnienia są kotwicą czasu... © sargath7


Nawału chętnych przekraczających Odrę nie było, raptem jeden samochód i kilku rowerzystów z rzeszy. Sam transfer to rzecz niespełna 5 minut, a od granicy na początek pojechaliśmy do Neulewin z krótkim zatrzymaniem przy informacji turystycznej znajdującej się w tym miejscu na trasie Odra-Nysa. Chcieliśmy się dostać na trasę starej kolejki wąskotorowej o której wspomniał Tomek, ale okazało się że nawierzchnia jest szutrowa z wieloma ubytkami czego nie mogła strawić moja szosa, dlatego odpuściliśmy temat i przemieszczaliśmy się równymi asfaltami.

Zabytkowy dom, zabytkowy motor... i zabytkowi niemcy © sargath7

I znów wiatr w oczy... © sargath7


Z Neulewin zgodnie z planem mieliśmy dojechać do Wriezen, ale trochę nam zeszło, bo Baśka chciała jechać bardziej turystycznie niż to możliwe. Jako że tempo było spacerowe to po drodze wyhaczyłem zajebiste jabłka rosnące przy drodze, więc się zatrzymałem na degustację, nie miałem jednak jogurtu do popicia, ale jabłka były zajebiste :P

Baba z wozu koniom lżej © sargath7


Już w Wriezen chwilę się pokręciliśmy zahaczając oczywiście o ryneczek. Miasto standardowo wymarłe, gdzieniegdzie tylko jakiś Goebbels się przewinął, czyli standard. Na ryneczku który ogólnie nie zachwycał znajdowały się ruiny kościoła, a obok zgrupowanie szkaradnych rzeźb z brązu, m.in. na szczycie betonowej fałdy siedział pseudo Lucyfer, któremu nie zapomniano odlać nawet fallusa.

Odnowiona wieża ruin kościoła w Wriezen © sargath7

Cegielnia w Wriezen © sargath7

Stary browar w Wriezen © sargath7

Lucyferek © sargath7


Pogoda jak widać po zdjęciach była wyborna, ale jak opuszczaliśmy ryneczek to temperatura zaczynała już doskwierać, w sensie za ciepło się robiło, ale nie narzekam, bo piękna jesień tego lata nam towarzyszy.

Kościół na wylocie z Wriezen © sargath7


Tak ogólnie kilometrów niewiele nawinęliśmy na koła, a czas jakoś miał to gdzieś i uciekał jakby go kto gonił, więc w Wriezen wszystkiego niestety nie pofocilismy.

Piece do wypału cegły w Rathsdorf © sargath7


Następnie kierunek na Bad Freienwalde. Nazwa co najmniej dwuznaczna, oczywiście zależy jak kto tłumaczy, bo „darmowy las”, albo „darmowo w lesie” to… no, ale pewnie się nie znam.
Tak na poważnie już, to miasto jest świetne i trzeba mu poświęcić troszkę więcej czasu, nie wszystko jest idealne, ale standardowo jak to w miastach rzeszy jest czysto i spokojnie, na pewno nie jest to wymarłe miasto, ale jak na tej wielkości kurort, bo jest to kurort ze względu na odkryte tutaj pokłady borowinowe, to jest tu naprawdę spokojnie. Jest wiele zabytków, podobno ktoś policzył, że ponad setka, niezliczona ilość kamienic wiele pamiątek także pozostawili Rosjanie, niestety jest też wiele opuszczonych i popadających w ruinę budynków, ale to chyba tylko dodaje smaczku temu miejscu.
W sercu miasta ulokowany jest piękny, XIII wieczny kościół gotycki p.w. św. Mikołaja, otoczony piękną starówką i zachowanymi w świetnym stanie, obecnie odrestaurowanymi kamienicami. Największą atrakcją jednak są cztery wieże w mieście: Bismarckturm, Aussichtsturm, Schanzenturm, Eulenturm.
Jak ktoś lubi zabawę w zaliczanie zabytków tak jak ja to odwiedzając każdą z wież dostaje się pieczęć do specjalnej broszury, którą za free otrzymuje się w jednej dowolnej wieży, a za zebranie wszystkich otrzymuje się dyplom. Tak tak wiem zabawa dla dzieci :P. Niestety ze względu na późną porę udało mi się zaliczyć tylko dwie wieże – do 17 każda. Dlatego w planie jest kolejne podejście z dokładnym przeczesaniem miasta. Koszt wdrapania się na wieżę to 1/2 euro.

Kościół św. Mikołaja © sargath7

Ambona w kościele św. Mikołaja © sargath7

Wieża kościoła św. Mikołaja © sargath7

Zabudowa starówki © sargath7

Hala koncertowa św. Jerzego © sargath7

Kamienica koło dworca © sargath7

Kamienica Policji © sargath7

Kamieniczka na rogu Konig- i Karl-Marx-strasse © sargath7

Budynek z 1925 r. © sargath7

Wieża Aussichtsturm © sargath7

Żuk gnojownik © sargath7

Widok z wieży Aussichtsturm © sargath7

Wieża Bismarckturm © sargath7

Herb na wieży Bismarka © sargath7

Niejeden pająk zwali gruchę, nim zdąży spuścić się na muchę © sargath7

Widok z wiezy Bismarka © sargath7

Widok w stronę centrum Bad Freienwalde © sargath7






Niestety to miasto miało być tylko etapem przejściowym, a okazało się jednak najdalej wysuniętym punktem naszej wycieczki. Z drugiej wieży zszedłem przed 17:00, a pociąg z Chojny, gdzie zgodnie z planem mieliśmy się udać do Szczecina, odjeżdżał o 18:50 musieliśmy więc zagęścić ruchy co nie było łatwe, bo Baśka kręciła dalej turystycznie :P

Na wahadłach między Cedynią, a Chojną o mało nie doszło do uroczystego pogrzebu sprasowanej wiewiórki, nie wiedział bym że ten rudo-czerwony placek na asfalcie przypominający rzadką sraczkę mógł być kiedyś sympatycznym stworzeniem wpierdalającym żołędzie, gdybym nie został oświecony przez Baśkę :P

Za poganianie, popędzanie i zmuszanie do szybszej jazdy, Baśka zemściła się na mnie i na Krzyśku uroczyście nas opierdalając na peronie dworca, za rzekome spóźnienie się na pociąg, który wg rozkładu miał być 18:37,a nie jak mówił Krzysiek o 18:50, ale jak się okazało tymczasowo rozkład został zmieniony o czym zostaliśmy poinformowani przy okienku, więc jednak się nie spóźniliśmy, ba! pociąg jest spóźniony około 30 minut, w końcu to PKP :)

Dobrze, że zatrzymaliśmy się po piwko i napoje w pobliskim sklepie, bo mimo, iż zbliżała się godzina 19 to w sumie jeszcze długi dzień przed nami miał nastać, albo długi wieczór choć jeszcze o tym nie wiedziałem stojąc na dworcu i przy okazji spotykając kolejnego starego znajomego, więc zapowiadała się spoko atmosfera w pociągu, świat jest jednak mały :)

Pociąg wpada na peron i wsiadamy, k… mówiłem żeby jechać na kołach do Szczecina, cały pociąg zawalony jak w Indiach, na szczęście na rowery znalazło się miejsce, ludzi tyle że atmosfera się zagęściła i temperatura wzrosła, plus taki, że browarek był zimny :)

Ogólnie w pociągu była masa młodych ludzi i było bardzo wesoło, o dziwo nie znalazł się żaden amator pykania dymka z partyzanta, co dodatkowo pozytywnie nastrajało. Jechaliśmy sobie starannie wyselekcjonowanym składem PKP już kilkanaście dobrych minut, średnia nie była zbyt wysoka, bo PKP wychodzi z założenia, że turystyka przed wszystkim. Nagle! coś szarpnęło, ale co tam, ten kto jechał kiedyś PKP to wie że nie ma się czym przejmować. Po szarpnięciu nastąpiło zatrzymanie, no to pewnie stoimy pod sygnalizatorem namiętnie informującym kolorem czerwonym, normalka nie?

Po jakiś 15? może 20? minutach szarpnęło i jedziemy, nadal nikt nic nie podejrzewa, w składzie śmiechy i luźna atmosfera, czego nie można powiedzieć o temperaturze, tylko niektóre okna się otwierają. Po chwili znowu stop, co jest?!, aaa to stacja Widuchowa, tylko po co staliśmy przed nią wcześniej będąc w oddaleniu jakieś 300-400 metrów ?, nadal nikt nic nie podejrzewa, pełen luzik :)

Gwizd! i jedziemy he he, srrrru… szarpnięcie i stoimy znowu… zaraz za stacją, co jest k….
Teraz każdy coś zaczął podejrzewać, ale stoimy nadal luzik, stoimy i stoimy… i stoimy … tak z 30 minut. Wtem słychać jakieś zamieszanie, poszły teksty że kogoś lokomotywa smyrnęła :))) Baśka ostatnio miała do tego szczęście :D:D:D Zamieszanie spowodowane przeciskaniem się konduktora w naszą stronę, odważny typ powiem szczerze, sam jeden przyszedł powiedzieć jak gdyby nigdy nic, że silniki postanowiły odpocząć, znaczy się spierdoliły się…

….ale spoko opcje są dwie, (tyle opcji, że pogubić się idzie :) ), opcja pierwsza to może na ratunek nam pośpieszy w żółwim tempie skład nazwany „ratunkowym” z Gryfina, opcja numer dwa to, że poczekamy na skład który planowo, fajne słowo „planowo”, jedzie „zaraz” po naszym czyli „planowo” wyjeżdżający z Chojny o 20:40.

No kurcze jesteśmy rowerami to proponuję ucieczkę z tej krainy nieskończonej ilości „ratunkowych opcji”, propozycja zostaje przyjęta z mieszanymi uczuciami, nie dość że zasięgu brak w fonie to jeszcze zaczyna padać, moja propozycja zostaje zmiażdżona niczym aluminiowa puszka po piwie.

Deszcz przeradza się w ulewę z piorunami. Część ludzi ucieka z tonącego statku lub jak kto woli stojącego składu PKP. My siedzimy dalej, ale są plusy tej sytuacji, nie wyłączyli nam światła :)

Mija kolejne 30, może 40 minut, postanawiam iść do konduktora, okazało się, że „skład ratunkowy”, czyli opcja numer jeden wyparowała, zniknęła, zdematerializowała się. Wracam do ekipy i zarządzam abordaż, zrywam plombę na awaryjnym otwieraniu drzwi i już w deszczu idziemy na peron oddalony o jakieś 50! metrów. W końcu lepiej jak zajmiemy jakieś lepsze miejsca podczas szturmu nowego składu.

Opcji numer dwa, czyli pociągu z Chojny, ani widu, ani słychu, deszcz jeszcze mocniej naparza, więc proponuje schronienie się gdzieś w budynku kolejowym, gdzie dostrzegam coś w stylu poczekalni. Z zewnątrz widać że jest zapchana na full, ale oceniając ilość ludzi, miłośników moknięcia na peronie jakieś miejsce się jeszcze znajdzie. Oczywiście kilku patafianów zaczęło sapać, gdzie się pcham z rowerem, że nie ma miejsca, zdjąłem więc lampę z roweru i okazało się że każdy oblega wejście gotowy do startu, a na tyłach jest kupa miejsc. Wchodzę więc z rowerem na tył, niestety się rozdzielam z ekipą. Stoję w ciemnej poczekalni, bo nie było tam lamp. Oczywiście jak ja się wcisnąłem do tej poczekalni to jeszcze za mną pół peronu. Weszło tyle osób, że poczułem się jak sardyna w puszce, jak wychodziłem z pociągu to narzuciłem przeciw deszczówkę i teraz w sumie na łeb mi deszcz nie padał, ale za to pociłem się jak mops, bo nie szło jej zdjąć w takim ścisku.

Stoimy już z 15 minut, nuda totalna, więc zaczęła się publiczna prezentacja smartfonów w większości kto ma mocniejszą latarkę lub jaśniejszy wyświetlacz. Wtem!!! Na zewnątrz zrobiło się jaśniej jakby od reflektorów nadjeżdżającego pociągu, długo na reakcję nie trzeba było czekać, fala ruszyła do drzwi, kompresja totalna, jeszcze chwila i jeden drugiego by zaczął tratować. Po chwili słychać zażenowanie… to samochód przyjechał po kogoś :D:D:D

Sardynki zaczęły wracać do puszki, nastąpiło przetasowanie, w końcu każdy chce stać pod drzwiami. Kilka minut mija i znowu smartfony w dłoń i mamy amatorski mapping, gra świateł do woli każdy teraz ma swoje 5 minut, albo i więcej. Na zewnątrz zaczęło tak lać, że oddalona o może 30 metrów latarnia widziana przez uchylone drzwi poczekalni, jakby przygasła. Burza była chyba już nad nami, bo pioruny tak zapierniczały, że w uszach dzwoniło. Jak nie pierdzielnie, jak nie jebnie, srrru wszystkie światła na peronie pogasły….

Chwila do namysłu, rozlegają się brawa, pomyślałem sobie, że nasza sytuacja dopóki nie wysiedliśmy z pociągu nie była taka zła :(

Po kolejnej chwili poszedł szmer że pociąg jedzie, już nie było fali na drzwi, wszyscy z dystansem potraktowali rzekomą plotkę, co niektórzy odważni poszli to sprawdzić, ciemno jak w dupie, więc kolejni też poszli, skoro nie wracali to ruszyła fala i wyszliśmy na peron, faktycznie w oddaleniu około 500 metrów widać reflektory pociągu. Wszyscy ustawili się na peronie gotowi do ataku na drzwi, gdy … reflektory zgasły i tyle go widzieliśmy – normalnie pociąg widmo.
Znaczy się nocujemy w Widuchowej, zajebiście, większość postanawia wracać na stare śmieci, czyli do naszego pociągu, jak się wszyscy zapakowali to oczywiście też do przedziału rowerowego, trzeba było trochę hołoty wyprosić.

Tak więc stoimy w punkcie wyjścia. Po kilku minutach idzie konduktor, oznajmić nam, że trakcja się zerwała i zrobiła sobie urlop na torach. Bałem się zapytać jakie mamy opcje, ale ktoś inny zapytał, …już nie ściemniał prawdopodobnie kilka godzin lub nawet noc w pociągu….

Po oczekiwaniu przez blisko godzinę dostaliśmy propozycję od Tomka, że może po nas przyjechać i zabrać z rowerami do samochodu, normalnie szacun dla człowieka, że chciało mu się w taki zasrany wieczór jechać na jakieś zadupie po nas. Mimo iż po chwili jak mieliśmy skorzystać z zaoferowanej pomocy, pociąg ruszył, nie wiem jakim cudem, ale ruszył, to oficjalnie tutaj wielkie dzięki dla Tomka za pomoc. Dziękuje!!!.

Przed godziną 0:00 jesteśmy na Głównym, oczywiście deszcz napiernicza, bo jak mogło by być inaczej. W domu jestem koło 0:30.

Dzięki dla Baśki i Krzyśka za wycieczkę oraz Tomkowi (Yogi) za pomoc.
Tak jak napisałem na początku i tak było zajebiście, chociaż będzie co wspominać :)

Niewolnicy PKP © sargath7


fotka z rana :)

Dane wyjazdu:
126.10 km 0.00 km teren
04:24 h 28.66 km/h:
Rower:Onix

Schwedt spacerowo

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 16.09.2011 | Komentarze 7

Szykował się kolejny ładny weekend który planowałem w rejonach Kołobrzegu, ale ze względu na zadeklarowane plany w sobotę wieczór musiałem zorganizować czas na coś w okolicach Szczecina. Pogoda miała dopisać, więc na pewno szosowo, tylko pytanie gdzie i z kim. Pomyślałem sobie, że dawno nie jechałem z Bartkiem (IsmailDelivere), ale pisząc do niego sms’a nie przypuszczałem, że akurat niedawno wrócił do Szczecina i ma ochotę pokręcić, traska też się szybko znalazła i padło na Schwedt, czyli na spokojnie. Jako że mieliśmy jechać wałem to na pewno przez Mescherin, jak tamtędy się jedzie to się myśli o Adrianie (Gryf) :)) . Niestety wiedziałem że jest w trakcie remontu i na pewno nie pojedzie, ale dryndnąłem do niego i nawet nie musiałem namawiać, już byliśmy ustawieni :))))
Dzwoniłem jeszcze do Pawła Misiacza, ale stwierdził, że wycieczkowe tempo go nie interesuje ;P
No więc jak nastała sobota i wstałem z wyra to się grubo zdziwiłem, za oknem mokre chodniki, jedno co mnie tylko uspokoiło, że nikt nie odwoła wycieczki, bo jadę z ekipą która nie płacze z powodu paru kropel z nieba, mi też to w sumie nie przeszkadzało, ale nastawiłem się na słońce i lekki ubiór.
Dobra o 9:00 spotkaliśmy się z Bartkiem na rondzie na Gumieńcach, skąd ruszyliśmy spokojnie w kierunku Mescherin. Nie wiem czy o tym pisałem, ale zawsze jak zaplanuję wycieczkę z przekroczeniem granicy w Kołbaskowie to pada deszcz, masakra!
Na 10:00 byliśmy ustawieni z Adrianem, czasu było sporo, ale chciałem jeszcze kupić ojro na niedzielę po drodze więc zatrzymaliśmy się w Kołbaskowie, na początek szok, bo dawno waluty nie kupowałem i 4,38 zł za jednostkę to mnie trochę zdziwiło, po drugie gość nie miał wydać ze 100 zł i rozmieniał chyba ze 20 minut. Jak już minęliśmy wreszcie granicę to wiedziałem, że się spóźnimy. Tak też się stało i jeszcze przed miejscem docelowym spotkaliśmy Adriana, który wyjechał nam naprzeciw w celach rozgrzewkowych. Jak się tylko spotkaliśmy wyszło obiecane słońce, jest dobrze, trochę obeschniemy :)

Już w trzech cisnęliśmy do Gartz, jednak kilka kilometrów przed, Adrian przypomniał sobie, że dawno nie zmieniał dętki i wjechał w wyrwę która śmiała się znaleźć w niemieckiej ścieżce wykonanej z kostki betonowej :) Bartek oblekał dętkę i oczywiście obręcz rozcięła dętkę w dwóch miejscach.

W dobrych humorach kibicujemy Adrianowi w zmianie gumy :) © sargath7

Fachowiec to i szybko poszło © sargath7


Po zniwelowaniu usterki, minęliśmy Gartz bokiem i dalej już wałem mknęliśmy do Schwedt. Niestety było pod wiatr, więc spokojnym tempem i urządziliśmy sobie pogawędki. Na odcinku leśnym poszedł mały sprint do mostu, gdzie mimo mojej dużej przewagi Adrian mnie doszedł, nie wiem co on jadł na śniadanie, ale poważnie mnie to zmartwiło :)

Most nad Odrą © sargath7

Barka płynie do Wrocławia © sargath7


Dalej już nie było opierniczania i meldujemy się w Schwedt, zatrzymujemy przy moście Krajnik-Schwedt i zastanawiamy czy lecimy z powrotem czy do Krajnika na zupę. Przypomniałem sobie, że dzisiaj śniadania nie jadłem, nie licząc marsa w czasie jazdy więc skoro nie było sprzeciwów zaproponowałem Krajnik. Tak też zrobiliśmy i za chwilę cieszyliśmy się dobrą zupką. Ze względu na nieograniczający nas czas walnęliśmy jeszcze po piwku. W miedzy czasie zrobiło się strasznie gorąco, więc po posiłku uzupełniliśmy jeszcze bidony i powrót już z wiatrem do samego Gartz.

Dobre humory w Gartz © sargath7

Na nabrzeżu w Gartz © sargath7


W porcie posiedzieliśmy dłuższą chwilę, dobre humory nas nie opuszczały, pogoda była piękna więc nie chciało nam się zbytnio ruszać, ale trzeba było wracać niestety. Będąc na powrocie w Mescherin wdrapałem się z Bartkiem na punkt widokowy.

Punkt widokowy w Mescherin © sargath7


Adrian śmignął do Gryfina, a ja Bartkiem z powrotem do Szczecina. W Rosówku, dorwaliśmy pole kukurydzy i miał być z tego obiad, ale chyba dorwaliśmy pastewną, bo nie mogłem jej za chiny rozgotować :(

Dzięki panowie za wycieczkę, było jak zawsze zajebiście :)

Dane wyjazdu:
121.99 km 0.00 km teren
h km/h:
Rower:Onix

Pierwsze testy nowego sprzętu

Czwartek, 1 września 2011 · dodano: 09.09.2011 | Komentarze 15

A więc stało się, ta wielko pomna chwila zostaje zapisana na kartach BS. Jak to nazywają niektórzy moi znajomi - wyszedłem z dżungli, wygrzebałem się z błota, porzuciłem teren, przeszedłem na jasną stronę mocy, dojrzałem, pojebało mnie itp. Tak po prawdzie to coś z każdego :)

Jako zwolennik terenu trochę śmiesznie wyglądałem w statach mając tylko jedną piątą przejechaną w terenie, ale o szosce myślałem już od dawna, a od kwietnia zacząłem poważnie dążyć do realizacji celów. Jednak po prawdzie sam nie wiedziałem co tak naprawdę chcę, w sensie jaka marka i materiał.
Na początek myślałem o jakimś składaczku na alu ramie, zbudowany na 105 lub Ultegrze.

Nie potrzebowałem sprzętu na gwałt, ale jak już ustaliłem z Romkiem, wszystko się przyspieszyło diametralnie pod wywieraną przez niego na mnie psychiczną presją :D:D:D

I tak oto stałem się szczęśliwym posiadaczem takiego oto przecinaka. Sprzęt wyhaczony na allegro dzięki czujności Pawła, który jak tylko wyhaczył jakąś ciekawą okazję to mi podsyłał za co stokrotne dzięki, bo co tu dużo pisać okazja mi się trafiła zajebista!

Z góry proszę o powstrzymanie się z pytaniami ile dałem, bo nie odpowiem :)

Pokrótce skład produktu:

Rama i widelec - Orbea Onix Carbon
Koła - Mavic Cosmic
Napęd i hamulce - 105
Klamki - Ultegra
Kokpit - Ritchey
Sztyca - Carbon
Siodło - Stelle Italia
Pancerze i linki - Jagwire
Opony - Contiego
Pedały - oryginalnie Look, chwilowo Cranki

Ważyć to to będę dokładnie stopniowo, na razie zważony w całości +- 100g wychodzi około 8,4 kg

Orbea Onix - awers © sargath7

Orbea Onix - rewers © sargath7



Po zakupie prze serwisowany gruntownie, wymieniłem wszystkie linki i pancerze oraz zmieniłem owijkę na białą żelową.

W niedalekiej przyszłości siodło zamienię na białe oraz korbę na czarną.

Dystans to kręcenie się w okolicach Głębokiego tym razem po szosie :) ( Dobra, Wołoczkow, Pilchowo i kilka razy Miodowa) oraz pętla z Axisem do Polic, bo dołączył dość późno. Niestety same kilosy, bo licznik mi jeszcze wtedy nie działał i uruchomiłem endomondo, a to gówno nie stopuje czasu jak się zatrzymuję :(

Dane wyjazdu:
137.35 km 0.00 km teren
06:03 h 22.70 km/h:
Rower:Ekspert

Nowe Warpno z lekką nutką dekadencji

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 13

Ostatnio dużo odpoczynku od roweru udaje się zażyć, tym razem odpoczynek wymuszony, bo Spec ociąga się z reklamacją butów. Pogoda dopisuje jak na złość, udaje mi się wygrać z chęcią pokręcenia tylko w niedzielę bycząc się na rybach, ale poniedziałek wolny więc tak nie może być. Wieczorkiem telefon do Adriana i już mamy traskę ustaloną. Mieliśmy się podłączyć do ekipy co napierała jak zwykle na Niemcy, ale szczerze powiedziawszy to myślałem o jakimś kameralnym wypadzie co by spokojnie pokręcić i pogadać, ot turystyka.

Ustawiliśmy się na moście długim gdzie Adrian przyjechał z Gryfina i około 11 ruszyliśmy. Naszym luźnym, od niczego niezależnym celem było Nowe Warpno, po prostu dawno tam nie byłem. Zwykle do Trzebież jadę terenem, ale Adrian przyjechał szosówką więc nie chciałem go ciągnąć na błota :) Zaproponowałem alternatywną trasę przez po systemowe portowe dzielnice Szczecina w których czas się zatrzymał już dawno. Dla miłośników tamtego okresu jest tu jakieś 10 km materiału wizualnego - istne muzeum. Mijający nas kierowcy zachowywali się też w muzealny sposób widząc dwa rowery obok siebie…

Po minięciu Polic dotarliśmy do Trzebieży gdzie namierzyliśmy lokal w który ustaliliśmy że się posilimy w drodze powrotnej. Zastanawialiśmy się czy cokolwiek w święto będzie otwarte, ale jak się okazało praktycznie wszystko było otwarte, ludzi też było nie mało.

Z Trzebieży szybko do Nowego Warpna gdzie na początek terenem ku uciesze Adriana :P skoczyliśmy do Podgrodzia na rzut okiem na Zalew. Musieliśmy się jednak szybko zwijać bo komary siekały niemiłosiernie tutaj jak i po drodze. Nowe Warpno leży na cyplu otoczone z północy Zalewem Szczecińskim, od zachodu Zatoką Nowo Warpieńską, a od południa Jeziorem Nowo Warpieńskim. Dawniej miasto posiadało przejście graniczne do „rzeszy” i odwiedzane było tłumnie przez amatorów zakupów wolnocłowych :)
Obecnie ze względu na lokalizację ten kto tu przyjedzie może pomyśleć, że jest na końcu świata, albo ciemnej dupie. Fakt że coś się zaczyna dziać, ale rangę turystycznej miejscowości dawno straciło.

Po medytacji w marinie tłumnie obleganej przez aryjskich turystów, udaliśmy się z powrotem do Trzebieży gdzie wszamaliśmy Dorsza z fytami i surówką popitych małym browarkiem, bo rybka lubi pływać :)

Po jedzonku trzeba było wracać, ale po jedzonku tak ciężko było się ruszyć i do tego jakoś chłodniej się zrobił, że postanowiliśmy wyrównać temperaturę lodami w pobliskim sklepiku.
Powrotna traska prawie tak samo, po za odbiciem na Tanowo w Jasienicy.



Motyle wymyślają cudowne bajki, by je podszeptywać kwiatom © sargath7

Skorupka na bezkresnej tafli oceanu © sargath7

Czas wypłynąć na szerokie wody © sargath7

Ten kto podgląda przyszłość nie pozna nigdy smaku zaskoczenia © sargath7

Sieci na grube ryby... © sargath7

Nic nie czynić jest to niejako przestać żyć na świecie © sargath7

Żagiel, zdając się być posłusznym wiatrom, pokonuje je © sargath7



Zachęta przed sklepem w Szczecinie, świe”rz”ość widać z daleka.

Wyrok śmierci podpisany przez analfabetę liczy się podwójnie © sargath7
Kategoria 100 km <, Wycieczka


Dane wyjazdu:
144.79 km 40.00 km teren
06:42 h 21.61 km/h:
Rower:Ekspert

Łobez – czarny szlak dziedzictwa techniki i architektury – symbolicznie z XIII legionem

Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 23.08.2011 | Komentarze 10

Horyzont zwiastował nadejście świtu, a pogoda odzwierciedlała nastroje w państwie. Nad Labes (Łobez) Posejdon rozpostarł ciemne stalowe chmury które nie wróżyły pokoju na tych spokojnych terenach, a właściwie przybliżały niechybnie konflikt zbrojny ku uciesze Marsa. Wojska Galów gromadziły kolejne oddziały panosząc się po północnych rubieżach cesarstwa.

Wysoczyzna Labes dla Legata Sebastianus’a Shrink’uriusa miała ogromne strategiczne znaczenie, odpowiadał za nią przed Cezarem, posłał więc po swój XIII legion i wiernych Centurionów.

Natychmiast po przyjęciu wysłanego przez wodza speculatores z pergaminem ruszyłem ja Centurion Primus pilus Paulus Sargath’us i Centurion Optio Paulus Axis’ium wedle rozkazu na tereny Germanii do Naugardu (Nowogardu) gdzie mieliśmy otrzymać kolejne wytyczne i przegrupować się. Pędziliśmy rydwanem, nie dając wytchnienia mechanicznym koniom ani przez chwilę. Czarnym duktem pośród lasów, pól i jezior dążyliśmy do celu jakby od tego zależało nasze życie, w mgnieniu oka minęliśmy Gollnow (Goleniów), żeby za chwilę znaleźć się u celu.

Na miejscu czekała na nas już reszta XIII legionu, Trybun we własnej osobie oraz Centurion Priori Gregorius i Centurion Posteriori Victorius.

Po odszykowaniu naszych wierzchów ruszyliśmy pośpiesznie do celu czyli do Labes, po drodze Legat wyjaśnił wszystkim dokładne cele i spoczywające na każdym zadania. Ogólnie chodziło o patrole na szlakach okalających miasto, były to głównie szlaki handlowe, przy których często posiadali swe majątki Nobiliowie lub znajdowały się tam cenne walory sztuki i techniki czy też architektury.

Na nasze nieszczęście Luna sprzymierzyła się z wrogiem, co rusz można było natknąć się na jej wysłanników. W drodze do Stramehl (Strzmiele) zły urok rzucał egipski pomiot.

a gdzie wy tak zap***cie © sargath7


Po wkroczeniu do prowincji Stramehl skierowaliśmy się najsampierw do tamtejszego latyfundium, należącego do familii von Borcke, mieszczącego w sobie archiwum Imperium. Na szczęście cenne zasoby nie wpadły jeszcze w ręce wroga. Poinformowaliśmy o naszym poselstwie korzystając z nowoczesnej kołatki umieszczonej w murach obronnych.

Nowoczesna kołatka © sargath7


W międzyczasie próbowałem stworzyć ładny szkic pałacu, ale przeszkadzały mi w tym zaparkowane rydwany byle gdzie lub gdzie popadnie przed budowlą, cóż za brak kultury jak przystało na prawdziwych włościan.

Pałac rodziny von Borcke © sargath7


Zająłem się właśnie podziwianiem piękna kwiatów o szerokiej symbolice rozsianych po ogrodzie starając się umieścić je jak najlepiej w podręcznym szkicowniku RAW, gdy z pałacu wybiegła piękna niczym Wenus księżniczka rzymska, a w rękach mocno trzymała grube rzemienie które opasały gardła dwóch wielkich brytanów, potwornych stworów Hadesa. Krew we mnie zawrzała na widok tak pięknej urody i ugodzony strzałą Amora czując się niczym Apollo zapytałem księżniczkę czy zaszczyci mnie numerem seryjnym swojego gołębia pocztowego, ale chyba się zawstydziła pozostałymi legionistami i przebiegła z rumianymi policzkami starając się ukryć spojrzenie w cieniu drzewa obok którego akurat przemykała.

Makro przed pałacem © sargath7


W Labes przekroczyliśmy teoretycznie bezpieczną granicę i od tego momentu trzeba było uważać gdzie wierzch stawia kopyta, gdyż znajdowaliśmy się już na czarnym szlaku.

Początek czarnego szlaku koło Łobza © sargath7


Po drodze nasi żołnierze zabezpieczyli jedną z nowoczesnych maszyn rolniczych, taki zaawansowany sprzęt był by cenną zdobyczą w rękach wroga.

Zabytkowa maszyna rolnicza © sargath7


Podczas przemierzania zalesionego obszaru Helios roztoczył nad nami wachlarz swej nieskończoności pieszcząc nas ciepłymi promieniami, spowodowało to pewne rozluźnienie w szeregach i nawet Legat Sebastianus pozwolił sobie na chwilę nieuwagi co zaowocowało odwróceniem od niego bogini Fortuny. Jego los podzielił także Centurion Gregorius. Wojsko nabrało niepewności do swojego dowódcy, nie ma się jednak co dziwić, dowódca któremu nie sprzyjają bogowie to nie jest dobry znak.

Gleba prosto w błoto w wykonaniu Seby i Grześka © sargath7


Za prowincją Prütznow (Prusinowo) natknęliśmy się na porzucone maszyny oblężnicze wroga, nie było jednak powodu do jakiejkolwiek reakcji, gdyż takie widoki są dość często spotykane, po za tym chodzą słuchy, że wchodzenie na tego typu machiny może skończyć się całowaniem stóp Hadesa.

Ozdoby krajobrazu © sargath7


Kolejnym obiektem do inwentaryzacji był most koło którego rozbiliśmy krótki obóz, po oględzinach uznaliśmy, że jest dobrze ukryty więc nie ma potrzeby dodatkowe zabezpieczenia.

Na moście kolejowym © sargath7


W Petersfelde (Poradz) mieliśmy pierwszy kontakt z wrogiem który sprytnie ukrył się przy okolicznym wiatraku na odkrytym terenie zaparkował swój śmierdzący rydwan, bez problemu został otoczony z prawej i lewej flanki, jako że nasze siły były przeważające musiał uznać naszą wyższość i czym prędzej wycofał się za horyzont.

Wiatrak koło Poradza © sargath7


Obok budowli zauważyłem wiadomość od bogów, a mianowicie pająka będącego symbolem pomyślności, więc w lepszych humorach mogliśmy kontynuować naszą kampanię, a skacząca zielona żaba utwierdziła w nas świadomość poparcia Heliosa i Luny.

Oko Saurona © sargath7

Żaba zielona © sargath7


Powoli zaszywaliśmy się w ciemnych borach…

Na szlaku w lesie © sargath7


… aby za chwilę przemierzać bezkresne palące piaski pustyni…

Piaski pustyni © sargath7


… a martwe drzewa nie wróżyły sielanki.

Martwe drzewa © sargath7

Shrink i martwe drzewo - epicki tytuł :)) © sargath7


Jednak Demeter czuwała nad błogosławionym XIII legionem i podnosiła na duchu roztaczając piękne widoki pośród bezkresnych gorących piasków, choć nie wiem czy nie był to po prostu fatamorgana.

Fatamorgana © sargath7


Gdy dotarliśmy do Schlönwitz (Słonowice) szybkim tempem udaliśmy się do latyfundium rodziny Cezara z przylegającymi doń winnicami obradzającymi obficie co rok dzięki zasłużonym darom dla Dionizosa. Na włości Imperatora wejść nie mogliśmy z prawnego i fizycznego punktu widzenia, więc po rzetelnej ocenie bezpieczeństwa galopowaliśmy w stronę prowincji Grossenhagen (Tarnowo).

Pałac w Słonowicach © sargath7

Fontanna koło pałacu © sargath7


W Grossenhagen czas jakby się zatrzymał, spokój, cisza. Słychać tylko szum strumienia spadającego ze sztucznego progu który napędza koło młyńskie. Ludzie nie opuszczają w popłochu swoich domów, ba! Nawet szykowała się uczta weselna.

Młyn nad Regą © sargath7

Młyn nad Regą © sargath7

Stare zębatki © sargath7

Okolice młyna © sargath7


Mogła to być jednak cisza przed burzą, gdyż w pobliżu wioski natrafiliśmy na ślady wrogich wojsk, które prawdopodobnie koczowały w pobliskim bunkrze…

Bunkier koło Rynowa © sargath7

Ruina pałacu w Rynowie © sargath7


… co potwierdziło spustoszenie w prowincji Rienow (Rynowo), jedna z letnich siedzib familii von Borcke została ograbiona i kompletnie zniszczona, cóż za barbarzyństwo. Ruina teraz pewnie posłuży jako materiał budulcowy dla domów okolicznego plebsu. Ruszyliśmy więc w pościg na przełaj, po drodze kolejny pozytywny znak – symbol życia.

Zagęszczenie motyli © sargath7


Po chwili w środku głuszy zauważyliśmy uciekające ścierwo na skradzionym rydwanie, już prawie go doszedłem, ale wystarczyła chwila nieuwagi i w sprytny sposób zajechał mi drogę przy okazji ochlapując błotem strzemiona w moim wierzchu. Zeźliłem się niemiłosiernie lecz ścierwo zbiegło.
Próbowaliśmy mu odciąć drogę przebijając się przez brody i bagna, ale szczęście nas opuściło.

Drewniane mosty w lesie © sargath7


Po wieli milach znoju nasze zadanie jest na ukończeniu, powoli zamykamy pętlę i inwentaryzujemy ostatni obiekt gospodarczy. Młyn jest w opłakanym stanie, a ciała strażników odpłynęły już dawno z nurtem. Mam nieodparte wrażenie, że gdybyśmy pętlę rozpoczęli w odwrotnym kierunku moglibyśmy nabić kilka czerepów na włócznie.

Młyn koło Łobza © sargath7

Zbiornik koło młyna © sargath7


Już mamy ruszać w dalszą drogę gdy niebiosa dają nam kolejny znak – symbol nieśmiertelności i odnowy. Tak! To niechybnie znak do odnowy, trzeba się słuchać bogów.

Ważka na kierownicy Shrinka © sargath7


Odnajdując drogę do kwatery głównej legionów rzymskich, mijamy po drodze piękny budynek Senatu. Senatorzy we własnych osobach ostro ciągnęli z gwinta na ganku młode wino z okolicznych winiarni, sielanka!

Piękna kamienica koło dworca w Łobzie © sargath7




CIĘCIE!!!
Koniec treningu!
Dziękuje wszystkim za udaną wycieczkę i oby do następnej :))))

Ekipa na końcu czarnego szlaku w Łobzie © sargath7


Podpisano: Centurion Primus pilus Paulus Sargath’us

P.S. Luna jednak trwała ze mną do końca.

Księżyc w pełni © sargath7


Dane wyjazdu:
132.13 km 25.00 km teren
05:59 h 22.08 km/h:
Rower:Ekspert

Ciepły letni deszcz wśród bezdroży Ińskiego Parku Krajobrazowego

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 12.08.2011 | Komentarze 19

Ważka - dziasiaj jest jej 1 ze 120 dni życia i do tego pada :/ © sargath7


„O mały włos”, a właściwie o kilka kropel deszczu i mogło do tej wyprawy nie dojść, a jak miało dojść?



A no dawno dawno temu gdy szlachetny mąż Sir Shrink nawiedził przedmieścia Stettina, kiedy świat był pokryty lodem, mróz kruszył kości, a wiatr łamał nawet najmocniejszych jeźdźców ruszyliśmy na podboje krzyżackich terenów. Podczas braterstwa walki, znoju, w zdrowiu, chorobie i chętnych dziewek, zostałem sklasyfikowany jako godny przemierzania bezkresnych terenów na wschód od Nowogrodu i okolicznych rubieży. Gdy mijały kolejne księżyce obietnice jakby przybladły niczym lico niewiasty i po trosze popadały w czeluście piekielne więc cza było upomnieć się o swą słuszność!

Czem prędzej posłałem pachoła z wekslem do pana na włościach, posłaniec przyjęty został odpowiednio i wywiązała się z tego korespondencja nie mała. Wreszcie gdy miał nadejść właściwy ranek i wczas było wstawać z łożyska to…. Kurwa!!!

….a miało być tak piknie, słuńce miało okalać nas promieniami podczas kampanii…. w rzyciach nam się niechybnie poprzewracało. Podczołgałem się do okna w ścianie i rozwarłem okiennice, deszcz łomotał o glebę jak opętany. Szybko skrobnąłem kilka słów w pergamin i przytroczyłem do odnóża gołębia, natychmiast dostałem w odzewie hasło niczym gromkie zawołanie do bitwy – JEDZIEMY!!!

Cóż więc było począć poprawiłem tylko siodło na wierzchu przytroczyłem zbroję i ruszyłem w stronę Nowogrodu.

Po krótkim przegrupowaniu na miejscu, jeśli można nazwać przegrupowaniem grupę dwóch szalonych mężów zamierzających udać się w siną dal na swych wierzchach w czasie słoty i zawieruchy totalnej.

Dwór w Kulicach © sargath7


Po kilku stajaniach dotarliśmy do dworu w Kulicach, ale aura zawistnej pogody wypłoszyła wszystkich i żywego ducha nie uraczyliśmy, pocwałowaliśmy więc dalej już kompletnie zlani tym ciepłym letnim deszczem. Słusznym tempem przemierzaliśmy osady, wioski i miasta w naszej inspektorskiej chęci.

Osada Daber (Dobra) odkryła przed nami uroki ruin dawnej warowni z XIII wieku należącej do von Dewitzów, zostaliśmy tam przez chwilę uwieczniając pozostałości dawnego bogactwa na płótnach jpg.

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Ruiny zamku von Dewitz © sargath7

Zabytkowe kamieniczki w Dobrej © sargath7


Po zawitaniu na rynek i krótkim postoju, otoczeni pięknymi kamieniczkami i kilkoma krzątającymi się w pobliżu mieszczanami pogalopowaliśmy sumiennie w stronę wsi Wangerin (Węgorzyno).Tam też mknęliśmy za jakimś szalonym wozem drabiniastym z zawrotną szybkością, z mego skromnego doświadczenia oceniłem na jakieś sześć dziesiątek stajań w ciągu jednej z dwudziestu czterech części doby.

Bociany polują parami © sargath7

Shrink po wyjściu z zakrętu © sargath7

Ścinam zakręt © sargath7


Przemierzaliśmy górki i dolinki z uśmiechem na naszych mokrych gębach podziwiając piękno otaczającego nas świata, niech no rzuci który rękawicę, a chlasnę go nią w ryj jeśli powie iż łżę prawiąc, że do dobrej wyprawy jest potrzebne coś więcej niż zuch kompan i trochę otaczającego świata, a to że po wyprawie się należy dzban przedniej okowity i chętna dziewka to inna historia.

Gdy skończyły się utwardzone dukty, zaczęły się ubłocone trakty leśne które wielbią kopyta naszych wierzchów. Wcześniej jednak zatrzymaliśmy się w zadumie obok starego i zapomnianego żalnika w równie zapomnianej osadzie Dłusko leżącej w sąsiedztwie jeziora o tej samej nazwie.

"Centrum Dłuska" © sargath7

Stary cmentarz koło ruin kościoła w Dłusku © sargath7

Shrink terenowo po bezdrożach © sargath7

W rezerwacie przyrody Głowacz © sargath7



Przebijając się prze głuszę, kamienne ścieżki i grząskie bagna znaleźliśmy się na absolutnym odludziu, napieraliśmy jednak dalej aż droga praktycznie przestała się odznaczać, a na skraju lasu dostrzegliśmy chatkę, zadbaną z uprzątniętym obejściem i uchylonymi złowieszczo drewnianymi drzwiczkami. Cisza, która odbijała w głowie jak echo w studni, została nagle przerwana przez dwa warczące i napierające w naszymi kierunku ogary. Nie zdążyłem nawet wydobyć oręża gdy były już przy strzemionach mego wierzcha. Myślałem, pogryzą, rozerwą, zabiją, ale nie!... z chaty wyszła kobieta wglądająca na wróżbitkę?, zielarkę?, a może czarownicę, która jednym machnięciem palca uciszyła zwierza. Zastanawialiśmy się czy nie skończymy jako składnik w kotle który zauważyłem za stodołą w którym bulgotała jakaś czarna maź. Do ucieczki nie było sensu się zrywać, bo bestie zaatakują zanim przesunę się o choćby piędź. Serce łomotało w piersi, palce oplatały głowicę miecza schowanego w pochwie, a nogi spięte gotowe do szarpnięcia czekały w pogotowiu. Jednak niepotrzebnie bowiem kobieta nie dość że nie okazała złych zamiarów to jeszcze wskazała nam kierunek gdzie pożądaliśmy naszych celów.

Czas zmienia wszystko © sargath7

Druty kolczaste © sargath7

W miejscowości Ścienne © sargath7

Iński Rak © sargath7


Jeszcze trochę drogi było przed nami, ale udało się tymczasem dotrzeć do centrum miasteczka Ińsko, gdzie zatrzymaliśmy się w miejscowej karczmie na jakąś dobrą strawę. Przemoczeni i ubłoceni robiliśmy wielkie dziwy wśród gospodarza i obsługujących niewiast. Zamówiliśmy jadło i siedliśmy w na drewnianych stolcach. Za chwilę podano nam orientalne danie w postaci placka ze słonecznej Italii. Z gąsiora napitek przelałem do antałka i siorbnąłem zdrowo zagryzając kawałem placka,
- Zdrowie wasze w gardła nasze! – chrypnąłem gardłowo obijającym się echem po izbie.
Tak siedzieliśmy jedząc i pijąc, aż kałduny były pełne i nie mogliśmy się ruszyć. Trzeba było jednak wracać, zmierzch się zbliżał nieubłagalnie. Ledwo wgramoliłem swoją rzyć na wierzchowca i powolnym kłusem zaczęliśmy okrążać jezioro.

W drodze do Kamiennego Mostu © sargath7

Łabędzie z młodymi © sargath7

Słonecznik... © sargath7

... i jeszcze więcej w pobliżu Dobrej © sargath7


Przemierzając w drodze powrotnej kolejne miejscowości postanowiliśmy taką wyprawę jeszcze powtórzyć pospiesznie, gdyż ubawiliśmy się setnie. Na koniec jeszcze zwiedziłem w osadadzie Daber (Dobra) intrygujące miejsce ze zgromadzonymi wehikułami z przyszłości.

Stara bocznica koleji wąskotorowej © sargath7

Stara bocznica koleji wąskotorowej © sargath7


Gdy powróciliśmy do grodu Nowogrodzkiego, Sir Shrink jak przystało na prawdziwego władcę ziemskiego uraczył mnie u siebie w zamku starawą w towarzystwie swojej zacnej małżonki, dzięki czemu do swych włości wracałem z pełnym kałdunem.



Dzięki Seba za organizację i naprawdę świetną zabawę, naprawdę było warto się zmoczyć ! :)

Więcej lepszych zdjęć u Shrinka

.

Dane wyjazdu:
159.76 km 20.00 km teren
05:52 h 27.23 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Widokowo po Czechach - dzień 6

Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 5

Ratusz Stare Mesto © sargath7


Ach gdybym wiedział że tego dnia będzie taka pogoda to był bym skłonny zrezygnować z dnia poprzedniego i związanych z tym wojaży. Niestety nie wiedziałem, a ICM się nie sprawdził, niespodzianka, było pięknie. Nawet jak by padało to miałem cel na Stare Mesto, które nie wypaliło poprzednio więc trzeba było ponowić atak. Jako że wszystko wskazywało na całodniowy wypad to postanowiłem, że po Starym Mescie dalszy kierunek będzie dostosowany do kierunku w jakim zachce mi się jechać. Tak też zrobiłem i dalej w zasadzie nie ma co pisać, tym razem może więcej fotek, a mnie pisania, bo się poprzednio chyba za bardzo rozpisałem :D:D:D

A więc kierunek na Bolesławów i do granicy, długi kilku kilometrowy podjazd, nachylenie miodzio tak na rozgrzewkę przed zjazdem, na górze człowiek zmęczony, a tu niespodzianka w obie strony zjazd :D:D:D, no ale wybór jest oczywisty. Dalej już tylko dłuuugi zjazd do Starego Mesta, po minięciu kilku nieistotnych wiosek.

Przygraniczne widoki na przełęczy Staromorawskiej © sargath7

Ratusz Stare Mesto © sargath7

Trójca święta - Stare Mesto © sargath7

Kościół - Stare Mesto © sargath7

Stare Mesto © sargath7


Następnie spodobała mi się droga ku Hanusovicom, praktycznie dalej zjazd więc można dobrze cisnąć. Zdarzyło się kilka odbić leśnymi ścieżkami .

Leśne szlaki za Starym Mestem © sargath7


Poniżej miało być po drodze do Hanusovic, ale nie chce mi się już zmieniać.

Po drodze do Starego Mesta © sargath7

Wiatrołomy © sargath7


Dalej dojechałem do tych nieszczęsnych Hanusovic – straszna dziura, masakra kompletnie nic tam nie ma, ale może za słabo szukałem, jakiś taki byłem zniecierpliwiony, może za wiele oczekiwałem, pokręciłem się i na mapce dostrzegłem Jindrichow – kolejna dziura, zawracam i miałem jechać na Kraliky, ale jakaś ikonka zamku przykuła moja uwagę jadąc w stronę Sumperku, tam chciałem jechać, bo wiem że konkret miasto, ale za mało czasu i tak za dużo postojów na foty, średnia spada...
...więc tak sobie pojechałem, że jak znowu nic ciekawego nie znalazłem to się wkurzyłem i źle skręciłem, nie wiem może z 5 km zabrakło mi do Sumperku, ale o tym dopiero dowiedziałem się w domu bo mapa mi tak daleko nie docierała i zawróciłem, jakąś boczną dróżką już w stronę Kraliky. Czasu mało, a tu tyle ślepych trafień. Ogólnie tereny ciekawe, tylko focić, bo praktycznie jedzie się w dole wąwozów, a właściwie tak między górami, efekt ciekawy.
Tak po prawdzie to dzisiaj strasznie słabo kręciłem, a chciałem zrobić szybki odcinek tak około setki, do Hanusovic miałem zachodni wiatr, czyli prosto w ryj. Chyba za mocno kręciłem po odezwała się stara kontuzja kolana która wybiła mnie z rytmu, sporo kilosów już za mną, przedmą jeszcze więcej. Na mapie taka krótka wycieczka się wydawał :)
Satawy koło Małej Morawy © sargath7

Widoki na masyw Śnieżnika © sargath7

Schludne pola © sargath7

W drodze do miasta Kraliky © sargath7

Ostatni podjazd i Kraliky © sargath7

W oddali klasztor Góra Matki Bożej © sargath7

Zjazd do Kraliky © sargath7

Kraliky - ratusz na rynku © sargath7

Wieża kościoła Kraliky © sargath7

Fontanna na rynku © sargath7

Kamieniczki z arkadami na rynku © sargath7


Jak już pokręciłem się po mieście, które oprócz odnowionego centrum, posiada największą atrakcję w postaci klasztoru na górze którą sobie darowałem co by nie obciążać kolana, a pod górę to ja powoli i rozważnie jeszcze nie umiem podjeżdżać, głos rozsądku wygrał i po zwiedzaniu pojechałem w stronę Międzylesia gdzie czekała mnie kolejna porcja zabytków :)

Na granicy © sargath7

Kociół w Boboszowie © sargath7

Bibloteka w Międzylesiu © sargath7

Kolumna Maryjna © sargath7

Zamek w Międzylesiu z Czarną Wieżą © sargath7

Fontanna z widokiem na kościół św. Barbary © sargath7

Przy wejściu do zamku © sargath7

Pod krużgankami zamku © sargath7

Kościół św. Barbary © sargath7


Międzylesie to bardzo piękne miasteczko i chciało by się tam zostać na dłużej, ale niestety czas wracać. Kierunek na Bystrzycę Kłodzką po raz enty.

Widoki na Góry Bystrzyckie i Orlickie © sargath7

Widoki na Góry Bystrzyckie i Orlickie © sargath7

Tak odskocznia od widoków :) © sargath7


Po drodze odbiłem na Wilkanów zamiast zawijac do Bystrzycy, zawsze to jakieś 5 km mniej, zwłaszcza że teraz na deser, a może za karę spory podjazd mielony już kilka razy więc rozpisywać się nie będę, ot taka górecka z Idzikowa do Siennej i dalej do Stroni.

Okolice Wilkanowa z widokiem na górki Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego © sargath7

i jeszcze jeden widoczek na Masyw Śnieznika © sargath7

Kolejny raz rzut obiektywem na Igliczną © sargath7


Po przyjeździe na kwaterę okazało się, że na urlop przyjechała nowa grupka osób i byli bardzo towarzyscy, sklepy już po zamykane bo jest koło dwudziestej, ale jakiś ciepły browar kiszę na górze więc ... więc gdy się skończył to był problem... ale na pomoc przyszedł zmrożony Soplica, bo właściciel pensjonatu postanowił się dołączyć... ba poczęstował nawet świetnym chorwackim piwem w małych 0,33 l buteleczkach jedno Ożujsko, a drugie Karlovacko oba dobre, ale nie ma się czym podniecać, ale trzeba brać poprawkę, że nie piłem go na czczo :) Zgon nastąpił dość wcześnie ale miałem trochę męczący dzień... ale wypad bardzo udany!

Dane wyjazdu:
143.40 km 40.00 km teren
06:04 h 23.64 km/h:
Rower:Ekspert

Kotlina Kłodzka – Eskapada Kłodzka i Nocne Bielice - dzień 5

Piątek, 22 lipca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 8

Nad wioską rozpościerały się piękne krajobrazy, ale tym razem przysłonięte szaro stalowymi chmurami pokrywającymi całe sklepienie niebieskie.

Rzęsiste krople kryształowego deszczu spadały na dachy pokrytych strzechą chat ukazując malowniczy widok, który obserwowany z daleka powodował złudzenie schludnie związanych snopków siana ułożonych na rozłożystym zboczu Janowca. Stok zazieleniony bujną wysoką trawą i gdzieniegdzie rosnącymi grupkami iglaków, tworzył osłonę dla wyłaniającego się na szczycie skalistego czuba pokrytego kwitnącymi porostami i letnimi kwiatami. Wszystko zmoczone w ciepłym letnim deszczu sprawiało wrażenie bardziej ożywionego niż zwykle.

Kapiące krople ściekające po sparciałych deskach skraju dachu uderzały jedna po drugiej o luźną blachę wystającej z pod framugi okna. Z za uchylonego płata okiennego z luźno osadzonymi i klekoczącymi małymi szkiełkami w zmurszałej ramie, dochodziły dźwięki gruchającego gołębia suszącego mokre skrzydełka pod słomianym dachem.

Wiatr przeciskał się w tylko sobie znany sposób przez szpary w drewnianej ścianie budynku tworząc dźwięki, jakby ściana była jednym dobrze dostrojonym instrumentem.

Wszystkie dźwięki połączone w całość wygrywały usypiające melodie, ale utrzymujące w płytkim śnie. Leżąc na dużym rozłożystym wyrku czułem jak bym się unosił kilka centymetrów nad nim słuchając melodii na pół śpiąc... a może to wszystko jest snem... nie wiem... nie ważne jest cudownie, nie ruszam się stąd... nagle! z oddali zaczęły napływać nuty nie pasujące do całości, burzące schemat, powodowały irytację, stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze... wtem poczułem jak by mnie coś wysysało do góry z dużą prędkością, wszystko co piękne i błogie zaczęło się oddalać i oddalać, nie mogłem nic zrobić, przed oczami widziałem tylko jasną oślepiającą biel... obudziłem się...patrzyłem na sufit, a z prawej strony na stoliku wyła komórka...

Wygramoliłem się, ogarnąłem i pożarłem śniadanie, zebrałem rzeczy i szedłem po rower, otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz, wszystko nagle zrobiło się oślepiająco białe, a ja czułem się jak zawieszony w próżni.... po chwili się ocknąłem galopując w nieznane, pędząc na miękkich ropopochodnych kopytach wierzchowca po jakimś twardym niezidentyfikowanym czarnym dukcie. Co chwilę obok mnie przemieszczały się dziwne istoty o nieregularnych buraczanych kształtach, robiące to z zawrotną prędkością i tworzące przy tym powiewy wiatru mogące zdmuchnąć krzepkiego wojownika. Po chwili gdy się oswoiłem się z myślą iż nie jestem prawdopodobnie atakowany, zauważyłem iż we wnętrzu zamknięte są istoty podobne do mnie, ale jakieś inne, miny skupione i posępne, jak by siedzące w wychodku i dumające na własnym zatwardzeniem.

Mknąłem tak w nieznane, a nade mną zawieszone wysoko ciężkie deszczowe chmury zlewały z siebie cały żal w postaci wielkich kropli deszczu. Czułem że w butach chlupocze mi woda, ale coś mnie ciągnęło cały czas do przodu i nie pozwalało zawrócić. Po drodze mijałem wsie i miasteczka, a wiatr nie był litościwy i dął co sił zawsze tam gdzie me oczy spojrzały. W pewnej małej mieścinie o dziwnym mianie Ołdrzychowice wypatrzyłem karczmę gdzie chciałem się posilić i napić. W środku jednak miło nie zostałem przyjęty, sądząc po minie słusznych rozmiarów karczmarki, być może to z powodu mojej dziwnej konieczności wejścia z wierzchowcem do środka izby. Ponad to otrzymałem tylko zwykłą wodę i dziwne pożywienie w szeleszczących opakowaniach z napisem Snickers, których za nic nie mogłem usunąć, ale się okazało że opakowania są jadalne i mimo drobnych niedogodności oraz mimo małych rozmiarów, jedzenie okazało się dobre i sycące, a nawet dodające energii.

Ruszyłem dalej, a niebo jakby jaśniało nad mą głową co dodawało odwagi i cierpliwości, oddalało uczucie zrezygnowania i chęci kapitulacji. Gdy ostatnia kropla dotknęła ziemi dotarłem do...

Kłodzko - rysunek na ścianie przy wejściu do labiryntów © sargath7


Omijając wielką liczbę ustawionych jeden za drugim dziwnych istot które wcześniej mknęły w nicość z zawrotną prędkością, teraz stały w bez ruchu i wydobywały z siebie chmury śmierdzącego dymu, a uwięzieni w nich ludzie patrzyli na mnie jedni z politowaniem inni z zazdrością, a jeszcze inni kontynuowali swoją latrynową kontemplację sądząc po skwaszonych minach, tylko po co tak stać jeden za drugim, jak można jechać. Im głębiej wjeżdżałem do grodu tym więcej mijałem wolnych mieszczan, aż natrafiłem na miejsce do którego mnie tak ciągnęło...

Twierdza Kłodzka © sargath7


Chciałem zostawić wierzchowca w pobliskiej strzeżonej stajni jednak stajenny się nie zgodził, bowiem wszystkie miejsca zostały już zajęte i to głównie przez te wielkie buraczane obiekty, mało tego był zdziwiony iż chcę oddać na przechowanie takiego wierzchowca. Wdrapałem się na wzgórze, aby mieć lepszy widok na gród. Wiał tam jednak zimny wiatr więc udałem się do wielkiej bramy, przy której strażniczka pełniła wartę. Wreszcie ktoś znajomo wyglądający, po chwili konwersacji pozwolono mi zostawić wierzchowca w stróżówce i osuszyć płaszcz i część wierzchniego okrycia. Uiściłem jeszcze tylko myto przy bramie w ilości dwunastu złotych monet i znalazłem się na dziedzińcu, tam jednak nie było już tak miło. Zostałem przywitany ciężką artylerią…

Stanowiska ogniowe widziane z dziedzińca © sargath7


… nie było iskierki nadziej, ani żadnego jasnego punktu na przetrwanie, latarnie nie przywoływały blaskiem ...

Dom Courtine © sargath7


...to pułapka, nie ma gdzie uciekać. Wtem dostrzegam jedyną możliwą drogę na ocalenie własnej rzyci...

Wejście do środka twierdzy © sargath7


...nie bacząc na nic biegnę i wpadam do wilgotnych lochów, rozpaczliwie szukam wyjścia, lecz korytarze ciągną się niczym labirynt kilometrami...

Labirynty Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... niski pułap nie ułatwia biegu, czasem nawet w błocie czołgam się, a strach napędza mnie i dodaje animuszu...

Jeden z chodników o długości 200 m do pokonania na czworaka :) © sargath7


... z daleka w jednym z korytarzy widać jednak światło dzienne, biegnę tam i rozpościera się przede mną piękny widok...

Panorama z wzniesienia Twierdzy © sargath7

Wieża ratuszowa © sargath7


... muszę jednak zmierzać dalej, bo nadciągają wrogo nastawieni strażnicy...

Żołnierz pruski © sargath7


... dopadam w jednej z krypt rycinę z planem Twierdzy i już wiem dokąd zmierzam...

Rysunek Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... znowu biegnę labiryntem ...

Labirynty Twierdzy Kłodzkiej © sargath7


... mijam stróżówkę, porywam wierzchowca, narzucam suchy płaszcz i gnam na rynek miejski, ledwo uchodząc z życiem. Ochłonąwszy przemierzam ulice miejskie zachwycając się potęgą ludzkich rąk wznoszących tak piękne i monumentalne budowle...

Ratusz na rynku © sargath7

Kamienice na rynku © sargath7

Ciekawa kamienica na starym mieście © sargath7

Kościół Wniebowzięcia NMP © sargath7



...gdzieniegdzie spotykałem biednych ludzi zaklętych w kamień...


Rzeźba na piedestale © sargath7



... u źródła gasiłem pragnienie...


Fontanna koło straży pożarnej © sargath7


… spotykam kolejnych biedaków zaklętych w kamień, prawdopodobnie to kara za szaber w pobliskiej świątyni, sądząc po miejscu w którym zostali zaklęci, a było to na murach okalających kościół, pozostawiono ich z pewnością ku przestrodze…

Posągi koło kościoła WNMP © sargath7


… uciekłem więc szybko z tego przerażającego miejsca, a potem musiałem przedostać się na drugą stronę rzeki…

Stalowy most na Nysie Kłodzkiej © sargath7


... szukałem schronienia lecz wrota były zamknięte...

Boczne wejście do kościoła prz klasztorze Franciszkanów © sargath7

Klasztor Franciszkański © sargath7


… zwierzęta posiadały kamienne miny, co nie wróżyło dobrych nowin…

Klasztor Franciszkanów © sargath7


… odjechałem na bok i już przekraczałem kolejny most, oby nie jeden za daleko…

Most XV - wieczny nad Młynówką © sargath7


… po drodze spotykam kolejnych nieszczęśników, dochodzę do wniosku, że miejsce w którym się znalazłem szczyci się swoim okrucieństwem…

Jedna z sześciu rzeźb na moście © sargath7


… chcę się wydostać jak najszybciej. Gdy udaje się opuścić mury miejskie, niebo nabiera jasnego odcienia, powietrze stało się mniej wilgotne i rześkie. Przede mną rozstaj dróg, gdzie pojechać, dokąd się udać… dość wrażeń czas na jakąś strawę. Ruszam i w tym momencie wszystko wokół staje się blade i rozmyte. Blask jasności rozchodzi się na wszystkie strony kalecząc wzrok… obraz się wyostrza. Zatrzymuję się… siedzę na swoim rowerze, gdzieś w okolicach Idzikowa, przede mną spory podjazd i do tego dobrze mi znany. Zaczynam kręcić korbą i zastanawiać się dlaczego nie pamiętam ostatnich kilku godzin. Mam na sobie przemoczone ubranie, ale nogi dobrze podają, więc kręcę. Gdzieś w dole skarpy słychać szum strumienia, a w nozdrza wchodzi zapach lasu. Chmury zaczynają się rwać i momentami widać najcudowniejszy odcień błękitu. Dociskam mocniej i zanim się obejrzę już jestem koło domu, jest już dość późno, coś koło dziewiętnastej. Pochłaniam momentalnie obiad, ale coś mi nie pasuje, snuję się, jestem rozdrażniony, myślę o przedpołudniu, rozważam nad swoją egzystencją. Muszę to poczuć ponownie, zbadać nie odkryte pokłady podświadomości, ujarzmić incepcję…

Dotykam ramy, otwieram drzwi i wszystko dzieje się tak jak poprzednio… odzyskuję świadomość, stoję gdzieś na poboczu nieznanej mi czarnej drogi. Ruszam do przodu znowu na tym samym co poprzednio wierzchowcu. Droga ciągnie się na południe, z każdej strony widać szczyty pomniejszych gór, zmierzam jakimś wąwozem. Muszę się dowiedzieć gdzie się znalazłem, zastanawiają mnie ciągłe utraty świadomości. Zbaczam na polną mocno przesiąkniętą zaopatrzoną w pokładu błota drogę i wspinam się na szczyt pomniejszego wzgórza, stamtąd będzie lepszy widok na okolice, może coś uda mi się wywnioskować, dostrzec jakiś znajomy kształt.

Widok z pod Cernego Vrch'u © sargath7

Widok z pod Cernego Vrch'u © sargath7

Kościół w Starym Gierałtowie © sargath7


Już wiem gdzie się znalazłem, to osada Stary Gierałtów. Postanawiam jechać w kierunku Bielic, gdzie przez lasy przedostanę się znowu do domu. Wydaje mi się, że to nie wielki odcinek drogi, nie mam żadnej mapy. Zmierzam do Nowego Gierałtowa, mijam kościół…

Kościół w Nowym Gierałtowie © sargath7


…staram się znaleźć drogę do Przełęczy Gierałtowskiej, jednak gubię drogę i trafiam na Strzelnicy Parafialnej…

Strzelnica parafialna © sargath7


… długo tam nie zabawiam, ciągnę dalej w kierunku Bielic. Zaczyna się ściemniać, gdy docieram do Bielic zapada zmrok, a na dodatek kończy się utwardzony dukt, wjeżdżam w las. Obok szlaku płynie rwący potok, odgłosy nocy stają się coraz bardziej wyraźne, zaczynam się niepokoić, dużo ilości błota spływają z górnych partii szlaku, czuję jak wszystko mnie oblepia. Wilgotna ściółka leśna rozprowadza swój aromat otaczając dookoła. Zaczyna padać, okrywam się płaszczem, nie cofam się, nie rezygnuję. Poruszam się cały czas pod górę, tętno zaczyna się stopniowo podnosić, wzmaga się poczucie niepewności, czuję że w podświadomość wdziera się strach. Mózg co chwilę próbuje mnie oszukać, widzę i słyszę co chwilę jakieś szelesty i ruchy w leśnych zaroślach. Odwracam się nerwowo za siebie, mam wrażenie, że coś za mną jedzie lub biegnie, trzeba myśleć racjonalnie, jestem tu zupełnie sam… nagle na drogę wybiegają trzy jelenie, łomocąc kopytami o wilgotne kamienie drogi, zauważają mnie i zaczynają w popłochu uciekać w przeciwnym kierunku. Jednak nie jestem sam. Mijam zakręty za zakrętem, nie ma żadnych kierunkowskazów, trafiam co chwila na jakieś rozstaje, losowo zmieniam kierunki. Deszcz pada coraz mocniej, przez moment dostrzegam między chmurami, jakąś białą planetę która przygląda mi się ukradkiem…

Ciemna zimna i deszczowa noc © sargath7


… szlak robi się coraz bardziej stromy, światło z dziwnej latarni umieszczonej z przodu wierzchowca daje coraz słabszą poświatę, czuję że tracę kontakt ze światem zewnętrznym, wyjeżdżam z za zakrętu i przede mną długa prosta w górę, biała planeta, wyłania się z za chmury i rzuca poświatę na chowający się za zakrętem na szczycie szlak, w tym momencie pojawia się tam jakiś zwierz, podobny do psa, ale jestem za daleko, żeby dokładnie określić. Zatrzymuję się i biję z myślami, nie wiem co jeszcze przede mną, nie wiem czy jadę w dobrym kierunku, nie wiem co dalej… postanawiam zawrócić, ale to cholernie długa droga jakieś 30- 40 stajań. Chyba zbliża się północ, jedno co mnie pociesza to że jest z góry, pędzę więc w dół na pamięć, choć nie wiem czy mogę jej ufać, ostatnio ciągle mnie zawodzi. Udaje mi się jednak po sporym odcinku czasu dotrzeć do wsi, dalej już utwardzoną drogą zmierzam do domu, robi się strasznie zimno, deszcz zacina z boku. Mijam kolejne wsie, czuję się jak bym z góry jechał dłużej niż odwrotnie.
Docieram jednak bezpiecznie do domu, wszystko wskazuje że jest po pierwszej w nocy…

… budzę się rano, leże na łóżku, czy to był sen… a może śnię dalej…

:)