......... Niemcy, strona 4 | sargath.bikestats.pl

Sargath

avatar Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .
button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

2010

button stats bikestats.pl

Kumple od kółka

Statystyka roczna

Wykres roczny blog rowerowy sargath.bikestats.pl

Zajrzało tu od października 2010

free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:6402.04 km (w terenie 263.00 km; 4.11%)
Czas w ruchu:263:11
Średnia prędkość:23.35 km/h
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:120.79 km i 5h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
138.31 km 50.00 km teren
05:24 h 25.61 km/h:
Rower:Ekspert

Wolgast - Uznamu ciąg dalszy

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 17

Poniedziałek, zamiast pracy, jeden dzień urlopu, który miał pełnić rolę regeneracyjnego po niedoszłej wycieczce do Berlina. Wycieczki nie było, odpoczynek niepotrzebny, więc do rozważenia miałem kierunek północ lub południe. Na północy nie w pełni zjechany Uznam lub na południu Frankfurt, bardziej się skłaniałem do Frankfurtu, ale pociąg do Kostrzynia był za wcześnie więc padło na Uznam. Z resztą pogoda sprzyjała wypadom nad morze, a że był poniedziałek to pojechałem sam.
Za bilet na rower wyszło poza weekendem 4,5 zł. Przyjechałem specjalnie wcześniej na dworzec, żeby zająć sobie miejsce, bo jak wiadomo przedział rowerowy w pociągu zbytnio go nie przypomina, a w korzystnych warunkach stoją tam tylko dwa rowery. Jednak PKP sprawiło mi niespodziankę i podstawili skład z wieszakami, do tego przedział pusty, bo przecież to poniedziałek, też parodia w weekendy kiedy jest największe obłożenie rowerzystów to dają wagony niedostosowane i niesprzyjające przewozowi rowerów.

W przedziale rowerowym © sargath7


Przez całą drogę nie dosiadł się nikt z rowerem, natomiast przez większość drogi siedział w przedziale kierownik pociągu, ale wystarczyło że go opuszczał, a momentalnie przylatywał jakiś nałogowy palacz chcąc skorzystać z okazji puszczenia szybkiego dymku. Praktycznie same tumany robiące zdziwione miny gdy oznajmiałem, że sobie nie ulżą.
Standardowo w pół do dziesiątej wjechałem na prom w Świnoujściu i po przeprawie skierowałem się ku granicy. Tym razem wziąłem ze sobą wałówę w postaci kanapek więc darowałem sobie bar w którym stołujemy się zwykle z Axisem jak robimy rundkę po Uznamie i od razu śmignąłem od granicy na Ahlbeck.

Kościół w Ahlbeck © sargath7

Molo w Ahlbeck © sargath7


Za cel obrałem Wolgast, czyli górną bramę na Uznam. Mając doświadczenia z poprzednich wypadów i czasu który upływa w mgnieniu oka podczas pobytu tutaj, uznałem że pojadę bezpośrednio, bez zbędnych postojów, do Zinnowitz.
Do południa było bardzo ciepło, ale też bardzo przyjemnie, bo jadąc wzdłuż wybrzeża wiatr od morza sprezentował błogi wiaterek który dawał trochę ochłody. Tym razem nie zatrzymywałem się na każdym kroku aby strzelić fotkę więc mogłem się skupić na chłonięciu tego co wokół mnie. Turystów było mało, albo w ogóle, tak do Bansin, a już za pustki ze względu na dzień powszedni. Jadąc przez las który dawał cień można było naprawdę odpocząć, momentami powiewy chłodniejszego powietrza dodawały chęci na wiele, wiele więcej. Dźwięk szumiących górnych konarów drzew i akompaniament schowanych w nich ptaków powodował wrażenie jakby gdzieś w oddali odbywał się koncert. Zapach który momentami przypominał woń zdartej kory z sosny i wypływającej żywicy, czy też zapach ściółki leśnej przeplatany z aromatem konwalii oraz świeżo zerwanych igieł z pobliskiego iglaka. To wszystko połączone z szelestem rozgniatanego piasku, wydobywającym się z pod opon obracających się po leśnym dukcie zabrało mnie z daleka od codzienności, dając maksimum odprężenia i poczucie wolności.

Kiedy las się skończył i trzeba było powrócić do rzeczywistości przyspieszyłem znacznie aby minąć szybko spokojne i zadbane miasteczka o charakterze typowo nadmorskim, które już widziałem i zwiedzałem na poprzednich wycieczkach w te strony.

Okolice Uckeritz © sargath7


Jestem jednak na bakier w planowaniu czasowym i w Zinnowitz znalazłem się znacznie wcześniej niż planowałem. Temperatura wzrosła odczuwalnie i robiło się coraz bardziej uciążliwie. Pokręciłem się chwilę po miasteczku i ruszyłem już nowym szlakiem bezpośrednio do Wolgast.

Kościół w Zinnowitz © sargath7


Do Wolgast dojechałem wzdłuż głównej drogi drogą rowerową przez odkryty teren, na którym jednak wiatr nie był zbyt uciążliwy, a momentami nawet pomagał. W okolicy chyba był jakiś zlot garbusów, bo na szosie było ich od zatrzęsienia. Do Wolgast wjechałem od frontu przez główny most zwodzony na Pianą. Wyszło mi, że na objazdówkę mam około czterech godzin, a koniec końców Wolgast okazał się tak mały o zwartej budowie i dużym skupieniu akcyjnych miejsc, że po godzinie zastanawiałem się co robić dalej.

Heisse Dune © sargath7

Most zwodzony nad Pianą © sargath7

Marina w Wolgast © sargath7

Fragment starego mostu zwodzonego © sargath7

Kolejowy Statek Parowy w Wolgast © sargath7

Stary spichlerz © sargath7

Zabytkowe uliczki w Wolgast © sargath7

Ratusz w Wolgast © sargath7

Plac ratuszowy © sargath7

Fontanna przed ratuszem © sargath7

Sygnaturka ratusza © sargath7

Fontanna koło ratusza © sargath7

Uliczka w Wolgast, w tle kościół św. Piotra © sargath7

Kosćiół św. Piotra © sargath7

Zabudowa starego miasta © sargath7

Zabytkowy budynek poczty, obecnie na sprzedaż © sargath7


Jako że czas chyba ze względu na upał płynął wyjątkowo wolno postanowiłem spróbować zachwalanych przez Misiacza kanapek rybnych Fischbrotchen w sklepiku koło portu i sercu Wolgastu.
Nie wiem czy zbyt dużo oczekiwałem od kanapki za 3 euro, ale powiem szczerze, że nie ma się czym podniecać, zwykła bułka, do tego rybka (w moim przypadku makrela), sałata i cebula, bez kiełków z Chin :), ale taki zestaw to w domu jadam lepszy, a za trzy eurasie to kilka. Spoko przy okazji spróbuję innych zestawów.

Fischbrotchen © sargath7


Po szamanku uznałem, że nie ma co przedłużać i pokręcę się jednak po wyspie i żeby nie jechać tą samą drogą po przejechaniu ponownie przez most zwodzony nad Pianą odbiłem na zachód. Nie dało się jednak uciec przed żarem jaki lał się z nieba, bo od Wolgastu do Bałtyku znajdują się tereny w 100% wolne od lasów. Po drodze poczułem mocny spadek energii więc po znalezieniu pseudo cienia pod osamotnionym drzewem uznałem, że czas na czekoladę którą targam od Szczecina.
Okazało się po otwarciu plecaka, że czekolada ze stałego stanu skupienia zmieniła się w ciekły tworząc mi niezłe bajorko i zalała mi portfel, telefon na szczęście był bardziej z boku więc nie ucierpiał, ale czekoladowe dziesięć euro spowodowało rozdarcie wewnętrzne, bo z jednej strony nieźle to wyglądało, ale z drugiej to wszystko miałem upitolone i suma sumarum nie było mi do śmiechu, teraz żałuję że fotki nie strzeliłem. Tak to jest jak się w taki upał wozi napoczętą czekoladę. Druga tabliczka była nie rozerwana, więc wyglądała jak żel w foliowym opakowaniu. Nie miałem więcej słodyczy energetycznych więc zrobiłem małą otwór w opakowaniu i wypiłem, wyssałem i wylizałem to co dnia poprzedniego kupowałem w sklepie i nazywało się czekolada. Po ‘najedzeniu lub napiciu jak kto woli, ruszyłem dalej.

Ze względu na nadmiar czasu chciałem skoczyć do Peenemunde, ale upał i kończące mi się zapasy wody zadecydowały, że w Karlshagen odbijam z powrotem w kierunku Świnoujścia. W drodze powrotnej co jakiś czas zajeżdżałem na plaże jak pozwalał na to podjazd, bo w piachu nie chciało mi się babrać. Na jednej ze strzeżonych plaż ratowniczka aktualizowała temperatury na tablicy pod wieżą – 35* w cieniu, 20* woda – nie niestety nie wskoczyłem do wody i potem żałowałem. W czarnym plecaku który miałem na plecach musiało być ponad 50* więc nie dziwie się czekoladzie i jej zmiennym stanom skupienia.

Mewa śmieszka © sargath7

Falochron koło Koserow © sargath7


Jadąc wzdłuż wyspy na dłużej zatrzymałem się tylko w rezerwacie między Uckeritz, a Bansin. W poprzednią stroną na tym odcinku urzekł mnie las, a teraz na powrocie okoliczne mokradła. Wokoło było dużo cienia, na liczniku dopiero nie cała seta, a ja się czuje jak po dwóch albo i więcej.

W jednym z rezerwatów Uznamu © sargath7

Mokradła w rezerwacie © sargath7

W rezerwacie © sargath7

Rzeźby natury © sargath7

Fraza "Nasi tu byli" nabiera innego znaczenia... © sargath7

Górki w okolicach Bansin © sargath7

Aleja hoteli w Bansin © sargath7


Żeby niepotrzebnie nie tracić czasu przyspieszyłem, bo uznałem że załapie się na wcześniejszy pociąg, a przy okazji odwiedzę znajomego w Świnoujściu.
Czasu miałem jak na złość z nadmiarem, a jak ostatnio robiłem Uznam z innego końca to 70 kilosów robiłem cały dzień, a potem zasuwałem do Szczecina na złamanie karku, no ale chęć dokumentowania fotograficznego wycieczki robi swoje :)
Po wjeździe do polski znaki przypomniały mi dlaczego mamy tak beznadziejne rowerowe statystyki w Polsce.

I wszystko jasne - "Rzeczpospolita nierowerowa" © sargath7


Ciekawostka jest opłata za rower w pociągu, jadąc do Świnoujścia zapłaciłem za rower 4,5 , natomiast do Szczecina kasjerka naliczyła mi 5,5. Wiadomo to tylko złotówka, ale nie lubię takich sytuacji niejasnych. Pytam się więc czy z powrotem jest drożej, musiałem nawet pokazać stary bilet . Okazało się że bilet był wykupiony na przewóz psa :). Mimo tego kasjerka powiedziała, że nie ma problemu i taki bilet też teraz dostałem. Konduktor też nie robił problemów, nawet słowem nic nie wspomniał.
Więc pamiętajcie w dni powszednie przewozicie psa :))))

Dane wyjazdu:
149.49 km 0.00 km teren
06:00 h 24.92 km/h:
Rower:Ekspert

Torgelow i osada Wkrzan - Ukranenland

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 6

Misiacz, winowajca całego zamieszania, pewnego majowego dzionka zaproponował wspólny wypad do Torgelow i tamtejszej wioski Wkrzan. Wypad miał być absolutnie turystyczny, wiem że to abstrakcja, tak się nie da, ale zawsze można próbować. Co dziwne tym razem się udało, tak myślę przynajmniej na początku… hmm właściwie to bardziej po środku.

Jako że wypad turystyczny to i z założenia nie spodziewaliśmy się dzikich tłumów zwłaszcza, że Misiacz zaproponował godzinę startu ocierającą się o blady świt, czyli 7:00, jak na sobotę to wcześnie, nawet zgredy sąsiedzi jeszcze śpią, ale okazało się że pod koniec tygodnia mamy sporą grupkę która połknęła haczyk turystycznego wypadu. Łącznie dyszka z czego osiem osób na starcie i fotce poniżej.

Ekipa na starcie © sargath7


Sargath, Ismail, Odysseus, Athena, Monter, Gryf, Rammzes, Misiacz

Boss wyprawy miał mało czasu na turystykę, trzeba było się spieszyć powoli, więc w spacerowym tempie dociągnęliśmy się do Dobrej gdzie zgarnęliśmy resztę ekipy - Exit’a i Michała.

Następnie obiecanym Gryfowi asfaltem, gładkim jak stół, dojechaliśmy do granicy w Buku, skąd bocznymi i bardzo ruchliwymi dróżkami minęliśmy Rothenklempenow, aby przemknąć koło cudownego i jak zwykle śmierdzącego Breitenstein, by w końcu osiągnąć cel pośredni przedmiotowej wycieczki, a mianowicie Koblentz.

Jezioro Kleinersee w Koblentz © sargath7


W Koblentz są dwa jeziora o przeciwważnych wielkościach, na mniejszym wszyscy postanowili wgramolić się na mini pomost wędkarski, który mimo solidnej konstrukcji zachowywał się bardzo elastycznie, powiem szczerze że cieszę się iż pomost wytrzymał test wytrzymałościowy, bo mimo maja temperatura powietrza nie była rewelacyjna, nie wspominając już o temperaturze wody.

Natomiast większe jezioro jest zwykle pomijane przez turystów ze względu na nie oznakowany i dość mylący dojazd który biegnie teoretycznie przez teren prywatny, a brzegi jeziora są niespecjalnie dostępne ze względu na trawiasto leśny charakter. Dociekliwi szukacze z pewnością znajdą w chaszczach wieżę obserwacyjną z widokiem na całe jezioro Grosser Koblentzersee.

Jezioro Grosser Koblentzersee © sargath7

Ekipa w krzaczorach © sargath7

Nad jeziorem w Koblentz © sargath7

Żółty Irys © sargath7


Po krótkim odcinku offroad’owym podjechaliśmy na stary cmentarz z zachowanym mauzoleum rodziny von Eickstedt. Tam też ekipa zgłodniała, trochę dziwne miejsce na posiłki, ale spoko mnie też zaczęło ssać, a że byłem przygotowany na jakiegoś niemieckiego fast food’a humor mi się poprawił, szybko jednak zostałem wyleczony z optymistycznego nastroju przez Athenę, która przypomniała mi o szalonej epidemii panującej w Niemczech którą zgotowali wredni i nie dobrzy farmerzy Hiszpańscy zsyłając dobrze wyszkolony oddział Ogórków Zabójców, coś jak z filmu Attack of the Killer Tomatos! Tylko że tam grały pomidory, ale i tak się potem okazało że atakowały nie tylko wściekłe ogórki, ale cała włoszczyzna z ogródka nie zidentyfikowanej seniority z pod Barcelony. Sprawa utknęła w martwym polu, ale myślę że i tak niedługo dojdą, że łapy maczał w tym TUSK (Turecki Usmażony Super Kebab).

Jak wspomniałem wcześniej byłem nastawiony na jakiegoś tuska z warzywami, ale musiałem się obejść smakiem, a pod nosem Gryf kusił smakowitym makaronem z indykiem, albo Ismail świeżym jajem, od kury rzecz jasna.

No nic trzeba będzie coś upolować u Wkrzan. Ruszylismy więc w dalszą drogę aby po chwili znaleźć się w Krugsdorf i nad tamtejszym jeziorem Kiessee.

Jezioro Kiessee © sargath7

Pałac w Kurgsdorf © sargath7


Po wyjeździe na drogę Pasewalk – Ueckermunde dostaliśmy wiatru w plecy więc na liczniku wreszcie zaczęły pojawiać się prawidłowe wskazania co zaowocowało szybszym dotarciem do celu. Na początek zaliczyliśmy Castrum Turglowe które znajdowało się centrum miasta, niestety zaliczanie trwało szybko, bo wspomniane centrum średniowieczne, było po prostu zamknięte. W środku można było dostrzec tylko jednego tubylca który łupał jedną dechą o drugą, po głębszych oględzinach wyglądało to jednak jakby coś budował za pomocą dostępnych narzędzi, a właściwie bez narzędzi. W sumie zobaczyć takiego pra, pra Słowianina z flexem w reku, albo wiertarką to był by dziwny widok. Tak swoją drogą to ciekawe co się stało z resztą tubylców... stawiam browa, że zjedli za dużo tusków popijając colą :D:D:D

Castrum Turglowe © sargath7

Willa stowarzyszenia centrum średniowiecznego © sargath7

Monter i Ismail zmieniają środek lokomocji © sargath7

Rzeka Uecker © sargath7

Nad rzeką w Torgelow © sargath7


Jadąc wzdłuż rzeki Uecker jakieś dwa kilometry od centrum dotarliśmy do kluczowego celu wypadu czyli Ukranenlandu, średniowiecznej wioski naszych przodków Słowian, a właściwie Wkrzan. Trochę się naczytałem za dużo podkoloryzowanych opisów w wikipedii, a w rzeczywistości inaczej trochę to wyglądało.
Do osady udało się wejść ze zniżką, dzięki Athenie, na bilecie grupowym, więc wkrzaniliśmy się do środka omijając miejscowego tubylca.

Wkrzański osadnik © sargath7

Osada Wkrzan w Torgelow © sargath7


Widać jakie było zaangażowanie naszych przodków do piłki nożnej sądząc po nie skoszonym boisku na pierwszym planie. Wioska ogólnie wymarła, no tak ale nie ma co się dziwić, w zadaszonej szaszłykarni na skraju wioski w menu uwzględniono colę...

Na konkurs przeciągania liny, czy strzelania z łuku nie było chętnych, a zresztą nawet jak by byli to i tak nie było obsługi. Ekipa się rozpierzchła po rozległych połaciach osady, więc uderzyłem do średniowiecznego portu słowiańskiego.

Koga Svantevit © sargath7


W słowiańskiej marinie stały zaparkowane tylko dwie łódki. Misiacz jedną nawet próbował podwędzić, ale chyba zrezygnował ze względu na potężnego u-locka którym była przymocowana do brzegu.

Przycisk do papieru :) © sargath7

"Palmy" w osadzie © sargath7

Wkrzańskie chaty © sargath7

Wnetrze jednej z chat © sargath7


Wreszcie po dotarciu do centrum wioski :), wydobyłem z tłumu towarzyszy kilku rdzennych mieszkańców którzy podobno w sezonie mieszkają tu na stałe, jednak wnętrza chat na to nie wskazują, a kalesony na sznurach pełnią w większości chat funkcję ozdobną lub będące świadectwem zamożności właściciela chaty, bo w jednych było mniej, a w drugich więcej portek i luźnych koszul na sznurach.
Mieszkańcy osady nie byli zbytnio zainteresowani przybyciem delegacji z Polski i nie chcieli pozować do zdjęć, ani opowiadać ciekawych historii po polsku.

Pokerowy kącik w osadzie © sargath7

"Wodo-ciąg" w osadzie © sargath7


Po dogłębnym przeczesaniu wioski udaliśmy się na krótki popas w okolicach wejścia do wioski, gdzie Gryf kolejny raz kusił swoim makaronem. Po szybkim szamanku tego co kto miał ruszyliśmy na poszukiwanie zdrowej żywności dla mnie, niestety weekend w Niemczech nie sprzyja takim operacjom.

Popas po zwiedzaniu © sargath7


Po objechaniu miasteczka zostało tylko zaliczenie Lidla, gdzie wybór był cholernie ciężki, ale na szczęście Misiacz wyraził chęć towarzyszenia w zwiedzaniu tej ciekawej osady żywnościowej. Udało się wyrwać tradycyjną krakowską i jakiegoś sandwich’a. Jako że wszyscy odpoczęli w oczekiwaniu pod sklepem (kolejka była długa :) ) więc ruszyliśmy żwawym tempem do domu reperując średnią do zadowalającego poziomu :))), ja wiem że miało być turystycznie, ale Misiacz powiedział że jak na 16 nie będzie w domu to jego browarek zostanie rozdysponowany więc trzeba było nakręcić tempo co by kolegę poratować ;)

Ziemia niczyja © sargath7





Dane wyjazdu:
193.73 km 80.00 km teren
09:02 h 21.45 km/h:
Rower:Ekspert

Świnoujście Szczecin – bliżej natury na wyspie Uznam

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 31.05.2011 | Komentarze 16

Po ostatnim rajdzie po Uznamie, ochota na kolejną dawkę wrażeń przyszła dość szybko, ale dopiero po miesiącu znalazł się czas. Co ważne pogoda dopisała, bo po doświadczeniach z poprzedniego wypadu miałem mieszane uczucia kiedy porównywałem pogodę nad morzem i w Szczecinie, a Szczecin nie leży nad morzem !!! – takie info dla tych z południa. Tak mi się przypomniało jak byłem w górach ilu to błyskotliwych geografów spotkałem, jeden dał by sobie rękę uciąć, że rok wcześniej pływał w czymś co było „morzem” w jego mniemaniu, a w moim co najwyżej J. Dąbskim, bo chyba nie był aż tak spalony, że dał się nabrać na zalesione klify na Głębokim.

No więc wracając do relacji to pierwsze co musiałem to zmusić Pawła – Axisa do zwleczenia się o bladym świcie i stawienia się o niebywale wczesnej porze, czyli 7:10 na Głównym w Szczecinie. Do pociągu zdążyliśmy w samą porę, mówiłem żeby się wcześniej spotkać, ale dobra grunt że się nie spóźniliśmy. Babka w kasie chyba jeszcze nie wstała, albo szukała jelenia który będzie sponsorował te wygodne, pojemne i przyjazne rowerzystom składy PKP (polska kraść pozwala) . Nie skasowała kwoty z poprzedniego rachunku i gdy wytknąłem jej że jest o około 50 zł za dużo to spojrzała na mnie jak na debila. Zacząłem się zastanawiać, że pogoń do standardów zachodnich jest pożądana, ale powinni najpierw poprawić stan składów, a dopiero potem podnosić ceny. Babka ruszyła chyba jakimś semaforem w głowie, przeliczyła wszystko ponownie i wali do mnie tekstem „rzeczywiście :O, dobrze że pan zauważył”

Wsiedliśmy do pociągu do komfortowego, idealnie przystosowanego , pozbawionego wszelkich zbędnych i niepotrzebnych urządzeń przedziału, bo po co komu wieszaki na rowery.

W przedziale siedział jakiś „czerwony” dziadek - rowerzysta. Czerwony, jak jego czerwone poglądy. Gryzłem się w język, że zagaiłem rozmowę, bo przez 1,5 godziny musieliśmy z Pawłem wysłuchiwać o tym, że za komuny Polacy byli gorsi od ruskich, pomijając historyjkę o polskim „dygnitarzu” który go potrącił.
Po drodze dosiadło się około 6 – 7 rowerzystów czego oczywiście nie pomieścił wielce pojemny przedział polskiego TGV, musieli się zadowolić przedsionkiem.
Po emocjonującej podróży, przeprawiliśmy się promem i zrobiliśmy zakupy. Następnie czerwonym szlakiem okrążyliśmy wyspę od wschodniej strony, gdzie po omacku wjechaliśmy na niebieski szlak.

Wiatrak na plaży w Świnoujściu © sargath7

Ropucha © sargath7


Granicę przekroczyliśmy najbardziej wysuniętym na południe pieszym przejściu granicznym. Jak zwykle wrażenie jakbyśmy byli daleko od polski, zaraz po zejściu z tego raptem dwudziesto metrowego mostku.

Na granicy © sargath7

Rekiny na granicy © sargath7


Następnie musiałem być dość przekonywujący w kwestii namówienia Pawła na trasę mocno alternatywną w drodze do Szczecina, bo chciałem zobaczyć jak najwięcej, a on zaplanował sobie powrót koło 16 co było z lekka nie wykonalne :)
Na szczęście jako że wie jak to jest ze mną na wypadach rowerowych i pewnie nie tylko on, to prawdopodobnie miał w to wszystko wkalkulowane ze dwie, trzy godzinki zapasu, szkoda tylko że tego zapasu nie pomnożył, razy dwa lub trzy :P, ale o tym później.

Szybko zboczyliśmy z kursu Szczecin i po chwili dojechaliśmy do Kamminke, gdzie odbiliśmy, po rundce po marinie, stromym podjazdem w stronę Garz, po drodze zatrzymując się jeszcze na punkcie widokowym.

Falochrony w Kamminke © sargath7

Punkt widokowy w Kamminke © sargath7

Na punkcie widokowym w Kamminke © sargath7


Następnie kolejno Kutzow i Zirchow ściśle trzymając się wyznaczonej trasy, czyli zygzakiem po wyspie.
Za Zirchow z powrotem na Świnoujście, tak tak wszystko zgodnie z planem :)
Po dwóch kilometrach odbijamy drogą leśną w stronę Ahlbeck, cały czas trzymamy się niebieskiego szlaku rowerowego wyspy Uznam. Kilometry lecą bardzo powoli, ze względu na ogrom miejsc w których muszę się zatrzymać.

Pierwsze dłuższe zatrzymanie nad pięknym i czystym jeziorkiem Krebssee.

Jezioro Krebssee © sargath7

Nad jeziorem © sargath7

Wąż - szybka gadzina, ledwo go złapałem w kadr © sargath7

Żuk Gnojownik © sargath7


Jezioro otoczone lasem, można by tam wrosnąć na dłużej, ale komary zapewniały szybką rotacje turystów w tych rejonach więc zbyt długo nie było dane nam tam posiedzieć, po uzupełnieniu węglowodanów dojechaliśmy do głównej drogi i ponownie zmieniliśmy kierunek o 180 stopni, tym razem na południe do Ulrichshorst, tutaj też przeskoczyliśmy z niebieskiego na czerwony szlak.

Stadnina w Ulrichshorst © sargath7


Dalej poruszaliśmy się szosą przez centralną część rezerwatu Gothensee.

Tereny rezerwatu Gothensee © sargath7

Po drodze do Labomitz © sargath7

W stronę Labomitz © sargath7

Przed Katschow © sargath7


Cały czas czerwonym szlakiem mijamy po kolei Reetzow, Labomitz, Katschow gdzie po drodze zastanawiamy się czy nie przesiąść się na sprzęt zapewniający szybszą eksplorację wyspy.

Nie ma pilota, kluczyki w stacyjce, a gogle na wolancie © sargath7


Żar z nieba, bo zrobiło się bardzo ciepło, zaczął dość mocno doskwierać co zaowocowało nabyciem szybkiej opalenizny kolarskiej której nie mogę się pozbyć do dnia dzisiejszego :)

W okolicach Mellenthin oczywiście moją uwagę przykuł Zamek na wodzie, jednak po bliższych oględzinach, słowo zamek jest trochę zbyt na wyrost, ot taki hotelik Bończa w Dąbiu, dodatkowo nie wziąłem euro, a cierpliwości Axisa i tak nie należało nadwyrężać, wstęp dla zainteresowanych dwie monety.

Do Usedom poszło już znacznie szybciej, przejechaliśmy Morgenitz, Krienke i tam odbiliśmy ponownie na południe w stronę Usedom, mijając po drodze Suckow.

Przed Suckow © sargath7


Jeśli by się skusić jazdą na północ z pewnością było by ciekawiej, ale czas jakoś biegł przeciw proporcjonalnie do pokonywanych kilometrów, więc sprężyliśmy się i główną drogą dotarliśmy do Usedom, dalej jednak czerwonym szlakiem.
Uliczka w Usedom © sargath7

Plac ratuszowy i kościół Mariacki © sargath7

Anklamer Tor © sargath7


Za Usedom nawet ja zacząłem się niepokoić zapasem czasu którego nie było, a w ręcz go brakowało. Z mapy wynikało, że w miejscowości Karnin jest przeprawa promowa, więc zaproponowałem, aby skrócić drogę, zaoszczędzilibyśmy wtedy grubo ponad 30 kilometrów, omijając tym samym Anklam.

Most kolejowy linii Ducherow - Świnoujście w Karnin © sargath7


Po dojechaniu do Karnina dość fatalną drogę, coś w stylu Nowe Warpno – Dobieszczyn, okazało się że promu nima, ale jest stary most, tylko że tak właściwie to ostało się jedynie jego środkowe przęsło. Był to stary stalowy most linii Ducherow - Świnoujście, a zachowane środkowe przęsło było zwodzone i równolegle unoszone w razie potrzeby. Na licznikach ponad 70 km, a przed nami jeszcze cos koło 130 więc lampy z pewnością nie będą bezrobotne dzisiejszego dnia.

Po uzupełnieniu węglowodanów zebraliśmy się i trzeba było dalej trzymać się pierwotnego planu, po opuszczeniu Uznamu, mocno ograniczyliśmy postoje których właściwie nie było, aż do Anklam.

W Anklam trochę się pokręciliśmy, co tam goniący nas czas dla turysty rowerowego :)

Nad rzeką w Anklam © sargath7

Krzywy dom na jednej z uliczek w Anklam © sargath7

Plac ratuszowy z fontanną i kościołem św. Mikołaja © sargath7

Brama Kamienna © sargath7

Kamieniczka przy głównej ulicy w Anklam © sargath7

Kościół NMP © sargath7

Baszta murów obronnych © sargath7

Z miasta zamiast kierować się w stronę Pasewalku na wprost szosą, urozmaiciliśmy sobie trasę jadąc drogą rowerową do Ueckermunde. To był błąd, bo nadłożyliśmy drogi znacznie, a stan nawierzchni wpłynął na prędkość jazdy diametralnie. Natomiast widoki rekompensowały w 100% straty czasowe. Jadąc po wale, mając po obu stronach wodę, a w około nieskazitelną naturę skąpaną w majowym słońcu, można się zapomnieć i zostać na dłużej. Przekładały się to na notoryczne krótkie postoje. Jeden taki szybki postój okupiony szybką glebą w moim wykonaniu, zaciął mi się blok w crankach i walnąłem bezwładnie na bok chroniąc podobnie jak przed miesiącem aparat i rozwalając sobie łokieć w tym samym miejscu i odświeżając rany na kolanie :)

Na trasie rowerowej w stronę Ueckermunde © sargath7

Gęsia rodzinka © sargath7

Martwy las w pobliżu Kamp © sargath7


Do Ueckermunde wpadliśmy około 19. Jedzenie i woda już na wykończeniu. Jadąc koło zaznajomionego Tureckiego Kebabu weszliśmy do środka w celu zasięgnięcia informacji o jakimś pobliskim kantorze, ale można to podciągnąć pod pytanie retoryczne. Już mieliśmy się zbierać kiedy turas mówi że „można płacić w zloty”... hehehe szybko zamówiliśmy mega porcje, które zostały policzone po zajebistym kursie, a mianowicie 3,70, kiedy to w Szczecinie najtaniej było za 3,90. Może nie było zbyt dużej różnicy, ale spodziewałem się sporego narzutu z powodu takiego udogodnienia.
W porcie Ueckermunde © sargath7

Port w Ueckermunde © sargath7


W między czasie popatrzyliśmy sobie na festyn w wykonaniu jakiegoś German Bandu udającego szkocki zespół, dający popis gry na dudach.

German Band © sargath7

Nad Jeziorem Nowowarpieńskim © sargath7


Skoro już byliśmy zadowoleni i z pełnymi brzuchami kontynuowaliśmy traskę dalej droga rowerową przez Rieth i Hintersee.
Za Dobieszczynem już się ściemniło, więc jeszcze szybka fota szerokiego grona uczestników.

Obok leśniczówki Podbrzezie © sargath7


W domu byłem około 22:00. Było zajefajnie. Podziękowania dla Pawła za cierpliwość :)




Dane wyjazdu:
232.73 km 10.00 km teren
09:21 h 24.89 km/h:
Rower:Ekspert

Niederfinow Chorin - kryptonim T.E.S.C.O.

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 16

Czyli tajna akcja inwigilacyjna Szczecińskiego BS na Landkreis Barnim która nastąpiła w pewien sobotni majowy dzionek. Prowokacji dopuścił się Jarek pseudonim Gadbagienny, który uznawany jest za zaginionego, zdemaskowany jednak i obecnie tajny agent BS, który po wybadaniu możliwości rekrutów uznał, że więcej daje praca pod przykrywką, a opisując swoje zimowe akcje podjazdowe na terytorium wroga zdradzał swoją taktykę.

Do swoich celów wykorzystał oddanych sprawie cyklorebeliantów, których zwerbował sprytnie za pomocą ogólno polskiego serwisu RS, tworząc tym samym silny oddział uderzeniowy. Pisząc szyfrem zrozumiałym dla zainteresowanych ustalił czas i miejsce desantu z którego dalej ruszyliśmy opancerzonymi, zubożonym uranem, wozami bojowymi klasy Rover.

Miejscem startu miał być niepozorny parking, a znakiem rozpoznawczym logo na jednej z pobliski hal czyli T.E.S.C.O. (Tajna Ekspedycja Sekty Cyborgów - Overlord) . Godzina zero operacji mieściła się w przedziale 8:00 – 8:20 na którą stawili się oprócz mnie i wspomnianego wcześniej prowodyra, Paweł vel Misiacz, Adrian vel Gryf (dołączył w Gartz), Krzysiek vel Monter, Robert vel Lewy, Marcin vel Rake.
Ekipa na starcie :) © sargath7


Na początek ruszyliśmy spokojnym nie odznaczającym się tempem do granicy w Rosówku gdzie odebrałem od podstawionego człowieka w kantorze środki do zakupu ekwipunku na tyłach wroga.Następnie jechaliśmy wzdłuż granicy gdzie po minięciu Mescherin dotarliśmy do Gartz skąd zgarnęliśmy kolejnego tajniaka Gryfa.
Mescherin © sargath7


Dla upamiętnienia akcji zrobiliśmy sobie fotkę pod łukiem który zaburzał skanery radarów, dzięki czemu mieliśmy schronienie przed zdemaskowaniem. Z Gartz poruszaliśmy się trasą Odra Nysa, tempo narzucał Jarek, a w trosce aby nikt nie przysnął w czasie drogi to tak 28-30 km/h przyciskał, ekhm znaczy się w jego przypadku smyrał korbę.
Komplet w porcie Gartz © sargath7


Gdzieś między Gartz, a Schwedt przyczailiśmy się na skraju lasu gdzie trzeba było omówić dalszą taktykę, tam też dowódca tłumaczył nam na wojskowej mapie, strategiczne punkty w których możemy spodziewać się dużego zagęszczenia i oporu wroga.
Wykład taktyczny © sargath7

Łabędzie przed Schwedt © sargath7

Po wyjechaniu z lasu jechaliśmy otwartym terenem do samej twierdzy Schwedt, po drodze odpierając ataki wrogo nastawionych niemców. Po instrukcjach naszego drużynowego poligloty Misiacza wiedzieliśmy że najlepszą taktyką zwalczania wroga, jest łyknięcie niemieckiej wiagry, która idzie w rękę i krzyknięcie „Zig Haj” co się do pewnego czasu sprawdzało, bo w miarę szybko przedostaliśmy się na obrzeża miasta, tam jednak nie było już tak łatwo , wrogowie byli bardziej podejrzliwi i dalsza droga była istnym slalomem, a nad głową pamiętam jak świszczały mi zwroty „Sznela”, obyło się jednak bez ran . Niestety opór był tak duży, że musieliśmy się wycofać do schronu w pobliskim Krajniku, tam też uzupełniliśmy ekwipunek. Jarek pokazał pieprzony granat solowy, którym miał zamiar poczęstować jakiegoś prusaka oraz pokrowiec na mikrofilm przypominający kanapkę którą w razie kompromitacji można skonsumować.
Przegrupowanie w Krajniku © sargath7

Ekwipunek Jarka 007 © sargath7



Po chwili ponawialiśmy atak próbując objechać zaognione punkty, gdzie po drodze mijaliśmy jakiś nieznany odział rebeliantów, prawdopodobnie z pobliskich przyczółków. Dalsza droga jednak nie mogła przebiegać założoną trasą, ze względu na zaminowanie jej przez pobliski odział zmechanizowany, cynk otrzymał dowódca od stojącego przy drodze, chudego jak tyka o pociągłej strzałkowej twarzy, konfidenta. Dobrze że trenowałem ostatnio na poligonie Wkrzańskim akcje terenowe, bo teraz wyszło mi to na dobre ze względu na stan i ukształtowanie okolicznych terenów.

[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,182773,w-drodze-do-criwen.html]
W drodze do Criwen © sargath7

W drodze Criwen © sargath7

Z mocnym opóźnieniem dotarliśmy do Criwen. W miarę bezpieczną drogą udało się dotrzeć do Hochensaaten gdzie był pierwszy punkt sabotażowy, razem z Misiaczem wzbogaciliśmy pobliski zbiornik wodny śmiertelnymi toksynami domowej produkcji. Szybko przemieściliśmy się do Oderbergu gdzie ocenialiśmy możliwości taktyczne koryta tamtejszej rzeki.
Oderberg © sargath7

Aby nie rzucać się w oczy po szybkim przegrupowaniu w Oderbergu, zaczęliśmy napierać na kluczowy punkt misji, a mianowicie Niederfinow i tamtejszy teleport osiowy dla podwodnych statków atomowych. Na miejscu ja Monter i Rake zostaliśmy wyznaczeni do zbadania planów i wyniesienia schematów konstrukcji. W tym celu musieliśmy zdobyć przepustki na teren obiektu. Możliwe to było dzięki wcześniejszym staraniom Gada. Przepustki zostały już wcześniej przygotowane i należało je tylko wyjąć z pobliskiej skrytki płacąc paserowi 2 euro. Następnie z duszą na ramieniu przeszliśmy przez ścisłą kontrolę i pokierowaliśmy się ku przeznaczeniu.
Podnośnia statków w Niederfinow © sargath7

Podnośnia statków w Niederfinow © sargath7

Podnośnia statków w Niederfinow © sargath7

Treidellok na podnośni © sargath7

Udało się ustalić dane techniczne obiektu, oraz ten zaawansowany XX wieczny system, a także że wróg potajemnie buduję jeszcze lepszy technologicznie podobny obiekt w pobliżu. Ze względu na już standardowy brak czasu czym prędzej opuściliśmy strefę „0” i odmeldowaliśmy się u Gada gdzie poza pochwałami i obiecanym wnioskiem do odznaczenia, dostaliśmy pozwolenie na szaber w pobliskich barach, gdzie ja z Rake’m pałaszowaliśmy Wursta. Po chwili odpoczynku trzeba było ruszać, bo zgodnie z wyliczeniami mieliśmy duże opóźnienie misji.

Od ostatniego celu mieliśmy tylko kilka kilometrów, ale ze względu na problemy pod Schwedt tutejszy oddział pruski dowiedziały się o naszej obecności. Dlatego przebijaliśmy się przez las. Nie była to jednak w 100% bezpieczna droga, bo jak wiadomo grasowały tam oddziały Werwolfu. Droga okazała się zaminowana, na co psioczył dość mocno Misiacz, ale udało się jednak przejechać bez strat. Naszym oczom ukazała się potężna twierdza, która jak donosiło dowództwo prowadziła badania na schwytanych rodakach. Trzeba było to sprawdzić. Przyczailiśmy się koło jednego z murów i ustaliliśmy taktykę. Do środka mogła wejść tylko jedna osoba, więc początkowo zgłosiłem się na ochotnika, ale potem zacząłem się wahać i już z rozkazu dowódcy udałem się do twierdzy będącej pod przykrywką klasztoru, pozornie rzeczywiście wyglądało to jak klasztor. Udając pruskiego studenta udało mi się nawet zmniejszyć budżet wyprawy płacąc jednynie 2,5 euro łapówki dla Gertrudy stojącej na warcie. Nie wzbudzającym podejrzeń tempem przebiłem się przez błonia mijając stada rozsypującego się personelu laboratoryjnego i przebiegłem wzdłuż łukowych korytarzy wychodzących na dziedziniec. Podczas fotografowania obiektu na potrzeby artyleryjskie mało nie zostałem zdemaskowany, przez jedną Helgę. Robiłem zdjęcie gdy w kadr weszło mi jakieś próchno pruskie, przez co wypowiedziałem głośno najpopularniejszy i niewinny spójnik polskich zdań, szybko ugryzłem się w język i czmychnąłem do pobliskiej komnaty która prowadziła do piwnic. Nie wiem czy cynk o praktykach jakie miałem tu zastać okazał się fałszywy, czy po prostu coś pominąłem, bowiem lochy były puste z wszechogarniającym chłodem i wilgocią. Jednak po dokładniejszej eksploracji znalazłem ślady różnych nieznanych medykamentów, oznaczało że wszystko niedawno zostało przeniesione. Operacja była tajna w 100% co oznaczało, że mamy w ekipie kreta !

Dało mi to dużo do myślenia, a miałem już swoje podejrzenia.
Klasztor Chorin © sargath7

Klasztor Chorin © sargath7

Klasztor Chorin © sargath7

Klasztor Chorin © sargath7

Klasztor Chorin © sargath7

Bez w klasztorze, składnik trucizn wyskokowych :) © sargath7

W lochach klasztoru © sargath7

Klasztor Chorin © sargath7

Cała akcja zajęła mi tylko kilka minut, ale dla towarzyszy czekających w ukryciu była to niemal wieczność, prawdopodobnie z powodu ciągłych patroli wokół twierdzy. Wszyscy odetchnęli z wielką ulgą gdy wróciłem cały i zdrowy. Mogliśmy ruszać. Kierowaliśmy się z powrotem na Schwedt. Traska przebiegała bez większych problemów poza niezidentyfikowanymi pojazdami patrolującymi pobliskie drogi. Machiny te były napędzane siłą niemieckich zwiędłych mięśni przez co były dość wolne, ale z dużym śmiercionośnym potencjałem.

Ze względu na nieznane walki po drugiej stronie rzeki udało się nam bez problemów okrążyć Schwedt i dotrzeć do miejsca przegrupowania w okolicach śluzy. Tam Misiacz popełnił nie wybaczalny błąd, naruszając ciszę radiową łącząc się z Jurkiem który w zemście za nie możliwość dołączenia do ekipy okazał się wtyczką wroga.
Dowód w sprawie przeciwko Misiaczowi :) © sargath7

Teraz wszystko zrozumiałem, w dodatku mam na wszystko dowody. Podczas pobytu w Niederfinow Misiacz już wtedy meldował do nieznanego odbiorcy nasze poczynania, wróg miał przez to czas, aby przenieść laboratoria z twierdzy Chorin. Jednak to nie wszystko co nas czekało. Jurek rozwścieczony, że jesteśmy cali i zdrowi, co gorsza suszy, postanowił przetestować nową broń biologiczną i nagle piękne słońce schowało się za grubymi stalowymi chmurami.
Cisza przed... Zemstą Jurka © sargath7


Misiacz wykorzystał chwilę naszego zdziwienia takimi niespotykanymi zawirowaniami pogodowymi i dał dyla. Większość ruszyła za nim jednak ja zostałem z Gryfem który został rany od bardzo toksycznych kropli lecących z nieba. Nałożyło się to po osłabieniu na treningu z poprzedniego tygodnia kiedy to musiał pokazać możliwości swojej głowy w jak najlepszym procentowym świetle. Zdrajcę udało się złapać na odcinku między Schwedt a Gartz. Tam też dołączył do nas Bartek, który uczestniczył w walkach o wyzwolenie Coca Coli pod Schwedt i wracając dostał się w wir Zemsty Jurka. Toksyczne krople stopiły mu oponę w jego odrzutowym Cyklonie.

Dalej jechaliśmy już mocno zmoczeni i napromieniowani przez co Misacz wykorzystał okazję do ucieczki, a cała drużyna została rozproszona.

Mission Complete

A tak już na poważnie to dzięki panowie za wycieczkę. Poniżej filmik z akcji T.E.S.C.O. :D:D:D



Dane wyjazdu:
123.33 km 40.00 km teren
07:05 h 17.41 km/h:
Rower:Ekspert

Usedom

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 25.04.2011 | Komentarze 17

Zwiedzanie wyspy Uznam doszło do skutku, a właściwie ewoluowało z pierwotnej trasy jaką zaproponował Paweł. Umówiliśmy się, że skoczymy chwilę po wyspie, a potem zawiniemy się po niemieckiej stronie do Szczecina. Szczerze powiedziawszy bardziej zależało mi na dokładnym spenetrowaniu wyspy i przeliczyłem się, bo wbrew pozorom wielkość wyspy jest przeciwnie proporcjonalna do tego co oferuje i to w pozytywnym tego zdania znaczeniu.

O 7:25 pociągiem dotarliśmy do Świnoujścia i na miejscu odwiedziliśmy centrum informacji turystycznej, gdzie nabyłem mapy. Następnie szybki posiłek (hot-dog) i około godziny 11:00 przekroczyliśmy granicę na wyspie Uznam. Okazało się że cała wysepka posiada wokoło coś blisko 200km tras rowerowych. Udało mi się przekonać Pawła, że czasu starczy tylko na wyspę i wracamy do Szczecina pociągiem :D

Klimat wyspy jest nie do opisania, coś wspaniałego. U nas nadmorskie miejscowości kojarzą się głównie z promenadą obstawioną straganami gdzie można kupić wszelakiego rodzaju nikomu nie potrzebne śmieci, plaże zaśmiecone, a pobliskie zarośla pełniące rolę szaletów w(m)iejskich.

Natomiast na wyspie Uznam wszystko zostało pomyślane z głową, z resztą jak większość turystycznych miasteczek w Niemczech. Handel nie rzuca się w oczy, wszędzie są wydzielone miejsca dla jednośladów i pieszych. Sieć dróg jest tak rozplanowana w taki sposób, że praktycznie w ogóle nie odczuwa się obecności samochodów. Czyste toalety można spotkać na każdym kroku, z ciepłą wodą mydłem i pełnym dystrybutorem papieru, co w znacznym stopniu zmniejsza robienie wiochy w pobliskich zaroślach.

Większość trasy rowerowej biegnie wzdłuż brzegu morza, a wydmy zamieniające się w wysokie klify zapewniają niesamowite wrażenia. Ku naszemu zadowoleniu duży procent trasy można było pokonać w wersji terenowej. Ogólnie traska dla rowerów miejskich przebiega utwardzonymi ścieżkami po wyznaczonym szlaku, ale jest wiele miejsc gdzie można odbić na naprawde ciekawe odcinki „korzenne” :)

Pogoda była dość różna o tej w Szczecinie, ze względu na silny wiatr wiejący od morza, a co najgorsze bardzo lodowaty. Ubraliśmy się bardzo cienko więc odczuliśmy aurę bardzo mocno, temperatura na poziomie 13* spowodowana silnym wiatrem dawała o sobie zapomnieć tylko na okrytych odcinkach leśnych.

Cała wyspa tętniła pełnią życia, taką ilości rowerów jak tam można porównać do Berlina. Jest tylko jeden problem ... piesi łażą po ścieżkach nagminnie, przez co zaliczyłem dość poważną glebę (zarejestrowała się na filmiku). Co prawda gdy zauważą rowerzystę to schodzą sami, a nie tak jak u nas jeszcze próbują dyskutować, ale jednak jest to problem, którego nie zauważałem np. w Berlinie.

Trasa jaką zrobiliśmy to Świnoujście – Ahlbeck – Heringsdorf – Bansin – Loddin – Koserow – Zempin – Zinnowitz – Trassenheide – Karlshagen – Pennmunde
i z powrotem.

Jestem pewny że będzie to do powtórki w najbliższym czasie, bo jest jeszcze sporo do zobaczenia mimo małych rozmiarów wyspy, czasu mieliśmy mało, bo ze Świnoujścia pociąg odjeżdżał o 20 z minutami więc byliśmy ograniczeni czasowo dość mocno, osiem godzin na wyspie to bardzo mało. W Szczecinie po 22 zawinęliśmy się z dworca, najgorszy był powrót bo w wyniku upadku straciłem przednią lampę, a tylnej nie miałem :(

Podsumowując wypad oceniam na duży plus, nie powiem że bardzo duży ze względu na upadek, akurat kręciłem jadąc filmik, gdy Niemka będąca na ścieżce postanowiła mi ustąpić, zawahała się i skończyło się to na bardzo mocnym obiciu łokcia i otarciu kolana. Coś ostatnio mam za dużo wypadków :(
Poniżej trochę fotek :)

Domki Ahlbeck © sargath7

Promenada w Ahlbeck © sargath7

Muzeum w Heringsdorf © sargath7

Buydnki koło molo w Heringsdorf © sargath7

Hotel w Bansin © sargath7

Widok z mola w Bansin © sargath7

Widok na Bansin © sargath7

Samolot :) © sargath7

Terenowe traski na klifach © sargath7

Tutaj wiatr nie był tak odczuwalny © sargath7

Klify między Loddin, a Bansin © sargath7

Dorzuciliśmy się do zbiórki w Loddin :) © sargath7

Automaty z detkami w Loddin © sargath7

Leśne trasy między miasteczkami © sargath7

Jezioro Kolpinsee © sargath7

Widok na prawo Kolpinsee © sargath7

Kaczka © sargath7

Jeszcze jedna © sargath7

Punkt widkowy przed Koserow © sargath7

Inne ujęcie © sargath7

Plaża w Loddin © sargath7

Koserow © sargath7

Chwila odpoczynku w spelunce :) © sargath7

Wygiac po dwa palce po bokach i Szwedzi się obrażą :)) © sargath7

Zinnowitz © sargath7

Ruiny przed Pennmunde © sargath7

Port w Pennmunde z konwencjonalną łodzią podwodną :) © sargath7

Na wprost Kroslin © sargath7

Piękny odcinek leśny na powrocie z Pannmunde © sargath7

Kościół w lesie koło Bansin © sargath7

Kamieniczka w Bansin © sargath7

Widok z molo w Heringzdorf © sargath7


I na koniec filmik jeśli ktoś dotrwał :D:D:D, sorki ale nie mogłem się powstrzymać przed dodaniem tylu fotek :D



Dane wyjazdu:
191.13 km 0.00 km teren
07:38 h 25.04 km/h:
Rower:Ekspert

Prenzlau - klucząc między niemieckimi wioskami

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 12.03.2011 | Komentarze 9

Kolejna sobota i kolejny rajd. Nasze Szczecińskie wypady stały się już tak popularne, że na punkty zborne stawiają się już nie tylko Szczecinianie. Teoretycznie przydało by się zmienić nazwę „Rajd Szczecińskiego BS” na coś bardziej trafionego „Rajd Zachodniopomorskiego BS” .
W sumie to śmigaja z nami nie tylko posiadacze konta na BS tak dla uściślenia 
Wracając do dzisiejszego wypadu zaplanowałem wycieczkę do Prenzlau „i z powrotem” :)
Spotkaliśmy się koło ronda Giedroycia, czyli ja Jurek , Jarek (już bez konta na bs), Bartek (spóźnił się na fotę), Kris, Paweł, Arek i Piotrek.

Ekipa koło stawu Słonecznego na Gumieńcach © sargath7


Granicę przekroczyliśmy w Lubieszynie, potem na Locknitz i skręt na Brussow. W Brussow krótki postój nad jeziorem .

Jezioro Brussowersee © sargath7


Następnie bez zbędnych ceregieli dotarliśmy do Prenzlau. Tutaj dość długo nam zeszło, bo wymusiłem zwiedzanie, na forum było napisane wyraźnie „zwiedzanie Prenzlau” :D:D:D

Zaczęliśmy od murów obronnych i jednego z wielu kościołów w Prenzlau.

Jedna z Baszt w Prenzlau © sargath7


Koło baszty był przyczajony szwabski polizei który wychylał się z za winkla i przez krótkofalówkę dawał cynk kolegom ustawionym kilkanaście metrów dalej :)

Jeden z wielu kościołów w Prenzlau © sargath7

Mury obronne Prenzlau © sargath7

Zabytki Prenzlau © sargath7


Aaaa zapomniał bym że po raz pierwszy na spotkanie nie stawił się Misiacz z nie wiadomych mi powodów. Jednak w parku w Prenzlau udało mi się spotkać jego kolegów :D:D:D

Kolega Misiacza :) © sargath7

i kolejna baszta © sargath7


Po przejechaniu wzdłuż murów obronnych niestety nie w całości skierowaliśmy się do ścisłego centrum. Duże wrażenie robi kościół NMP.

Kosciół NMP w Prenzlau © sargath7

Kościół Świętego Ducha © sargath7

Wieża środkowa © sargath7


Zwiedzając zbliżaliśmy się coraz bardziej do jeziora, po drodze stała efektowana stara chata :)

Stara chata © sargath7

Rzeka Uecker © sargath7

Kamieniczki w Prenzlau © sargath7

Jezioro Unteruckersee © sargath7

Kolejny kościół w Prenzlau © sargath7


Pofociliśmy trochę z Krisem i wpadł nam do głowy pomysł żeby okrążyć jezioro dookoła :D, po krótkiej debacie z grupą udało się wszystkich przekonać, że podejmują najlepszą decyzję w życiu :D:D:D
Od razu mówię że co złego to nie ja, miało być tylko jeziorko dookoła i do domciu, ale stery przejął Jarek i popędził daleko daleko :) Tempo było spore powiem szczerze że nie wiem przez jakie wiochy się przebijaliśmy, nawet nie udało mi się porobić fotek, a było wiele miejsc wartych uwagi. Po drodze udało nam się zgubić Krisa który jednak trochę focił więc znalazła się chwila dla mnie na zdjęcie, co prawda byliśmy gdzieś w polu na rozlewisku rzeki Ucker , ale zawsze lepszy rydz niż nic :D:D:D

Na rozlewisku rzeki Ucker © sargath7


Oczywiście na zdjęciu jest tylko jakiś rów melioracyjny, bo rzeka Ucker jest znacznie większa, to tak dla informacji :D
Gdy Kris do nas dołączył, pognaliśmy dalej i Jarek cały czas prowadził, myślałem że jedzie zgodnie z planem, ale postanowił nam pokazać Gramzow :)

Ruiny kościoła klasztornego w Gramzow z 1235, a spalony w 1714 © sargath7


Po chwili odpoczynku w Gramzow chyba się nie dogadaliśmy dokąd chcemy jechać, dla mnie było oczywiste że do Szczecina, ale chyba nie wszyscy mieli taki zamiar. Bartek skierował nas „w stronę domu” :D:D:D. Coś mi nie pasowało w wietrze który powinien wiać w plecy a nie w twarz. Zatrzymaliśmy się w Passow i odpaliłem GPS’a, jak się okazało wycieczka zmieniła znacznie plan i kierowaliśmy się na Schwedt  czyli na południe zamiast na północ. Jako że większości skończył się prowiant udaliśmy się do Schwedt bo u Niemców tylko większe miasta maja otwarte sklepy. Ze Schwedt przeskoczyliśmy do Krajnika, aby zjeść za złotówki. Tym razem nie kebaba, ale kiełbaskę z grilla. Zakupiliśmy napoje i powrót do Schwedt na ścieżkę biegnącą wzdłuż doliny dolnej odry.

Widok z mostu nad rozlewiskiem Odry © sargath7

a w drugą taki © sargath7

W pobliżu Schwedt na moście obok śluzy © sargath7


Ścieżką szybko znaleźliśmy się w Mescherin, a potem Rosówek, Kołbaskowo, Przecław i Szczecin. W Szczecinie odstawiliśmy na dworzec gościa z Węgorzyna – Piotrka który maił już na liczniku grubo ponad 260 km – szacun. Ucieczka na dworzec spowodował odłączenie się Arka i Pawła.
Z dworca z Jurkiem kręciliśmy w kierunku domu, próbowałem go namówić na dokręcenie do 200, ale nie chciał :D, zatrzymaliśmy się jeszcze na fotę Trasy Zamkowej Piotra Zaremby nocą, a potem już uczciwie do domu robić wpis :D:D:D

Trasa Zamkowa w Szczecinie © sargath7


Filmik Jurka
.

Dane wyjazdu:
102.39 km 2.00 km teren
04:23 h 23.36 km/h:
Rower:Ekspert

Penkun - Krackow - mini masa krytyczna na dziko

Sobota, 5 marca 2011 · dodano: 05.03.2011 | Komentarze 15

Wszystko zaczęło się jak zwykle od hasła na forum, jako że przez cały tydzień pogoda dopisywała więc zainteresowanie wypadem było dość spore. Jednak akurat na sobotę słońce postanowiło się schować za grubą warstwą ciemnych chmur i wypiąć się na nas dodatkowo mocząc chodniki deszczem. Gdy wstałem z rana i spojrzałem za okno to pierwsza myśl - nici z wypadu wiąkszą grupą, będzie standardowa ekipa zaprawiona w bojach, ale...
Na dzisiejszy wypad zadeklarował się m.in. Seba który dojechać miał do nas z Nowogardu pociagiem. Umówił się z Jurkiem, że wpadnie do niego bo pociąg wcześniej przyjechał niż godzina spotkania. Miasta z rowerowgo punktu widzenia nie znał za bardzo, wiedział jednak że Jurek spacerkiem po mieście nie jeździ więc przyjął strategię na krechę przez miasto i puścił się wyścigowym tempem w kierunku domu Jurka. Jak na złość Jurek nie był pod telefonem dzisiejszego dnia i Seba przedobrzył z tempem i pognał na drugi koniec miasta, jako że mieszkam koło Jurka to dryndnąłem do Seby że jak coś kręca poza konkursem to się dołącze. Okazał się, że Seba potrzebuje GPS'a więc szybko się ogarnąłem i poganłem mu na spotkanie, udało się jeszcze przebrać u Jurka i punktualnie dojachac na most...
... no własnie na most...to co zobaczyłem na Moście Długim przeszło moje najśmielsze oczekiwania - razem ze mną było 10 osób Paweł, Sebastian, Jurek, Marek, Aneta, Piotrek,Robert, Arek, Krzysiek i ja.
Dziesiątka na Moście Długim © sargath7


Zgodnie z trasą granicę mieliśmy przekroczyć w Rosówku i tam też się skierowaliśmy, jadąc wzdłuż Odry i w okolicach Ustowa Misiacz postanowił zjechać na śmieszkę rowerową, próbowałem go dyskretnie od tego planu odciągnąć tłumacząc że to zbiorowisko smieci i szkieł, jednak trwał przy swoim :), na efekty długo czekać nie trzeba było i po około 300 metrach pierwszego flaka zaliczył Seba.
Wszyscy oczywiście współczuli i wyciagneli aparaty, aby zainteresowany miał pamiątkę z trasy :D:D:D

Seba zmienia dętkę © sargath7


Arek który usmiechnięty obserwował kolegę podczas serwisu koła, po około 5 minutach stwierdził że jest w podobnej sytuacji więc zabrał się do roboty :D:D:D

Arek już mniej zadowolony zmienia dętkę © sargath7


Co ciekawe jadę drugi raz w ekipie gdzie dwie osoby w tym samym momencie przebijają dętkę i co jeszcze ciekawsze drugi raz do Penkun :D
No dobra czas ruszać, ale już asfaltem, walic śmieszki :D
Do granicy dotarlismy bez wiekszych problemów, w Rosówku miał dołączyć Adrian, ale jednak wyszło że bedzie to Tantow.

Krzychu z Adrianem © sargath7


Z Tantow do Storkow podziwiać wiatrak.

Aneta i Adrian © sargath7

Wiatrak w Storkow © sargath7


Nastepnie dotarliśmy do Penkun tutaj postojów już było od groma.
Na początek kościół potem zamek i jezioro.
Kościół w Penkun © sargath7

Gang rowerowców w Penkun © sargath7


Koło kościoła w Penkun z okna przyglądał się nam jakiś szwab, wychylił siwy łeb z okna i jak przechodziłem obok to cos pod nosem mruczał o chyba "szajsie" w swoim domu :D:D:D

Zamek w Penkun © sargath7

Kot koło zamku w Penkun © sargath7


Jak już udało się wydostać z Penkun to utknelismy w Krackow :D
Udał się tym razem dostac do muzeum motoryzacji w Krackow, do środka weszlismy tylko ja z Markiem, reszta nie wykazła chęci zwiedzania.

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7

Muzeum motoryzacji w Krackow © sargath7


Z Krackow pomknelismy do Locknitz gdzie w planie były zakupy, po załadowaniu garbów skierowalismy się na Szczecin i dopiero wtedy wiatr zaczął wiać w plecy.
W Dołujach podzieliliśmy się na dwie grupy, a w Szczecinie na kolejne dwie :D
Derdowskiego w Szczecinie - podział ekipy © sargath7


Filmik Jurka



Poprzedni mój wypad do Penkun :D

.

Dane wyjazdu:
133.66 km 20.00 km teren
05:27 h 24.52 km/h:
Rower:Ekspert

Ueckermunde - Turkish Kebab

Sobota, 19 lutego 2011 · dodano: 19.02.2011 | Komentarze 13

Miało być ciepło, a wyszło jak zwykle :), miało być słońce, a było pochmurno, miał być tłum rowerzystów, a było pięcioro, miało być wycieczkowo, a tu lipa, miał być wypad dla zdrowia, a był kebab :D:D:D

Kolejna sobota i kolejny wypad z ekipa, wreszcie rutyna Mostu Długiego została przełamana i spotkalismy się na starym poczciwym Głębokim :D

Obecni Jurek, Misiacz, Gryf i Kris.

Głodna ekipa © sargath7


Po wzajemnych czułościach, zdjęciach i radości ze spotkania :D ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna gdzie zaplanowane było przekroczenie granicy. Na granicy wspólna fota (bo dawno nie było :)).

Na granicy w Dobieszczynie © sargath7


Już od początku czułem że tempo nie będzie takie jak obiecane i dla przykladu Misacz niby zawsze niewinny w Tanowie pod wiatr wrzucił 35 km/h i turystyka poszła się...

Dawno chyba nie bylismy po stronie niemieckiej i chyba się udzieliło, bo trzeba było dopasować się do otoczenia.

Maskowanie na granicy :) © sargath7


Po paru metrach był kolejny przymusowy postój, ale odkryłem ciekawostkę ukrytą w lesie, a mianowicie Krzyż Barnima II, miejsce w którym stoi jest zaraz za granicą niemiecką na lewo od drogi.

Krzyż Barnima II © sargath7

obok stał jeszcze jakiś kamyczek :) to chyba ważne :) © sargath7


Z Dobieczyna przez Alhbeck i w Luckow kolejny postój, udało mi się zrobić szybką fotę kościoła.

Kościół w Luckow © sargath7


Po Luckow nie było jakiś znaczących postojów, bo trwała akcja "reperacja średniej" :D i doczłapaliśmy się do Uecekrmunde. Na molo kolejna grupóweczka :)

Na wale w Ueckermunde © sargath7

Łabędzie na wale w Ueckermunde © sargath7

Magia mrozu i wody na kamieniach - wał w Ueckermunde © sargath7


Z wału portowego w Uecekrmunde pojechaliśmy w stronę posiłku, upragionego obiecanego jedzonka, po drodze było jednak pare atrakcji turystycznych...

Dwa Misiacze © sargath7


...dogadali się wyśmienicie co zaowocowało miłością do Krisa...

Kris w objęciach niedziwiedzia © sargath7

Most zwodzony drewniany © sargath7


Widok na port w Uecekrmunde zimą © sargath7


Wspólna fotka z akordeonistą © sargath7


i to ten moment ta chwila... wyżerka :D

Kebabik w Ueckermunde © sargath7


Turek w kebabie odrazu poznał, że ekipa z Polski po tym jak zobaczył, że zapinamy rowery przed barem i przywitał nas po polsku :)
Porcje były niepożałowane, a co najwazniejsze sałatka była bardzo świeża.

Po jedzeniu trzeba było to zrzucić wiec kierunek Szczecin w wycieczkowym tempie.
Trasa powrotna lekko zmodyfikowana bo zaliczylismy trasę kolejki wąskotorowej Hintersee - Rieth, opisywałem to kilka relacji wczesniej KLIK

Koło Rieth wdrapałem się na wieżę z widokiem na jezioro Nowo Wapieńskie

Widok na Jezioro Nowo WarpieńskieWidok na Jezioro Nowo © sargath7


Kolejny postój w Hintersee i kierunek na przejście graniczne Balnkensee. W Dobrej grupka się podzieliła na dwie więc obowiązkowa fota końcowa.

Rozjazd w Dobrej © sargath7


Jeszcze filmik Jurka


Na koniec zamieszczam pozdrowienia dla kierowcy autobusu nr 53 który próbował mnie zepchnąc z drogi mimo tego że jechałem około metr od krawędzi jezdni:
Żeby cię ch** strzelił !!!

Dane wyjazdu:
63.94 km 0.00 km teren
03:03 h 20.96 km/h:
Rower:Ekspert

Locknitz z zimowym team'em

Sobota, 4 grudnia 2010 · dodano: 06.12.2010 | Komentarze 7

Już można uznać za tradycję że jak co weekend wyruszyłem na podbój zimowych krajobrazów okolic Szczecina razem z team'em rowerzystów którzy nie znają podobnie jak ja słowa sezon rowerowy :)
Jako że zima napadła wreszcie Szczecin, co prawda nie tak jak w innych miastach ale zawsze, postanowiliśmy nie przesadzać z biciem rekordów i w związku z zalegającymi "opakowaniami zwrotnymi" w domu, postanowiliśmy decyzją większości wymienić je na pełne :)
Temparatura nie była specjalnie odstraszająca bo w momencie wyjazdu zarejestrowałem - 8*, a na miejscu zbornym zgodnie ze wskazaniami licznika Misiacza było -5*.
Spotkanie zaplanowane na 10:00 i jak zwykle wszyscy punktualni.
Zimowy Team :) © sargath7
(zdj. Jurek)

Nie wspomniałem na wstępie że celem było oczywiście Locknitz.
Trasa szybka bo temperatura nie wpływała dobrze na kumulowanie ciepła organizmu :)
Z Głębokiego do Buku i Blankensee, skręt na Boock i jesteśmy w Locknitz.
Trasa krótka, ale wymęczyła mnie ze względu na nowe opony które mają dość agresywny bieżnik i do tego kolce, całość wpływała odczuwalnie na ergonomię jazdy.
Punkt postojowy Netto :) celem ogrzania się oczywiście ... :)
Po zakupach :) © sargath7

Powrót w lini prostej przez Lubieszyn z postojem na herbatkę od Misiacza i Jurka, sam niestety swojej nie posiadałem.
Najgorsze w tym wszystkim to ocieplacze na nogi tochę się podarły i śnieg dostał się do butów co zaowocowało lekimi odmrożeniami palców więc niedzielny rajd sobie odpuściłem.
Kategoria Wycieczka, Niemcy, Tc Team


Dane wyjazdu:
102.56 km 10.00 km teren
05:03 h 20.31 km/h:
Rower:Ekspert

Slalomem wzdłuż rz. Randow

Niedziela, 21 listopada 2010 · dodano: 21.11.2010 | Komentarze 9

Po wczorajszym grupowym wypadzie dzisiaj solo wybrałem się do niemiec, a że pogoda była dobra to pozostał tylko wybór kierunku i tu był problem bo jak na złość nie mogłem się zdecydować. Ostatecznie aż do Blankensee, do którego dotarłem standardowo przez Dobrą, miałem dwie opcje j. Myśliborskie lub przejażdzka wzdłuż rzeki Randow. Wybór padł na niemcy i rzeczkę Randow.

Krótko o rzece:
Rzeka Randow (Rędowa) zaczyna swój bieg koło Schmölln i Grünz. Co ciekawe żródło rozchodzi się na dwie strony (pn i pd). W ciagu swojego biegu na północ staje sie dopływem rzeki Uecker w pobliżu miejscowości Eggesin. Na odcinku którym jechałem znajdują się jeziora w pobliżu przedmiotowej rzeki tj. Lockitzer see, Haussee, Koblentzer see, Kleiner see, Latzigsee, a także aż dziesięć rezerwatów przyrody. Randow po II w.ś. wstępnie miała być granicą polsko-niemiecką.

Wracając do relacji od samego rana było bardzo mglisto także na trasie.
Mgły koło Blankensee © sargath7

Z Blankensee do Locknitz przez Boock. W Locknitz pokręciłem się koło pozostałości zamku, a dokładnie jednej z wież.
Zamek w Locknitz © sargath7

... a właściwie tylko wieża z zamku w Locknitz © sargath7

Z Locknitz wróciłem się do Gorkow, ale po drodze zatrzymałem się przy prawym dopływie Randow z rozlewiska Plowensches Seebruch.
Prawy dopływ Randow koło Locknitz © sargath7

Ścieżka do Gorkow © sargath7

Do Gorkow trochę laskiem trochę asfaltem no i jestem w wiosce zabitej dechami, a jednoczesnie z poczuciem humoru.
Skrzynka na listy :) © sargath7

Cokolwiek to jest to napewno autor palił towar pierwszego sortu © sargath7

Totem szamański © sargath7

Kuźnia kowala w Gorkow © sargath7

Stary kościół w Gorkow © sargath7


Z Gorkow knieją do Dorotheewalde po drodze spotkałe dwóch intersantów chyba słabo karmionych :)
Ciekawscy koło Dorotheenwalde © sargath7


Zmierzając do Koblentz przecinam na drewnianym moście rz. Randow.
Rz. Randow między Dorotheenwalde, a Breitenstein © sargath7


Trochę się zagalopowałem i zamiast skręcić w prawo do Koblentz po wyjechaniu z śmierdzącego Breitenstein dojechałem do Krugsdorf więc musiałem zawrócić. W całej tej pomyłce duży plus bo okazało się, że jedąc tą droga wcześniej co opisałem w jednej z poprzednich relacji pomyliłem jeziora. Jezioro Koblentzer jest jak sama nazwa wskazuje obok Koblentz - nie wiem jak ja to porzednio zrobiłem, ale poprzedni wpis zostanie poprawiony, mam nadzieję że nikogo w błąd nie wprowadziłem. Koło Krugsdorf jezioro jest wynikiem kopalni piasku, a w Koblentz jest faktyczne Grosser Koblentzer i mniejsze Kleiner See.
Jezioro Kleiner see w Koblentz © sargath7

Mimo słabego zdjęcia na pomoscie nad tym jeziorkiem było naprawdę przyjemnie. Pomost jest schowany za drzewami i mimo braku lisci na drzewach i krzakach mozna go ominąć, a naprawdę polecam.
Z małego jeziora postanowiłem obowiazkowo zaliczyć to właściwe, niestety tam juz nie było tak łatwo bo jezioro lezy na ternie rezerwatu (podobnie jak Świdwie) i cięzko dostać sie brzeg bo na około rosna trzciny i teren jest podmokły.
Mi sie jednak udało po przebicu sie przez krzaki i zamoczeniu butów wdrapałem się na wieżę która zafundowała świetny widok na całe jezioro.

Jezioro Grosser Koblentzer © sargath7


W Koblentz natknąłem sie także na stary cmentarz.

Małzoleum w Koblentz © sargath7

Stary cmentarz w Koblentz © sargath7


To tyle z Koblentz czas na kierunek do Marienthal tutaj znowu przeciąłem rzeke Randow.

Rz. Randow w Marienthal © sargath7


Następnie Borken i Grunhof w stronę Pampow.

Odpoczynek w drodze do Pampow © sargath7


Z Pampow do Blankensee w którym także są akcenty poczucia humoru mieszkańców.

Poczucie humoru w Blankensee © sargath7


Reszta odcinków wzdłuż Randow jak czas pozwoli.