Sargath
Ten dziennik rowerowy prowadzi sargath z miasta Szczecin. Mam nakręcone 27671.67 kilometrów w tym 3202.19 w terenie. Śmigam z prędkością średnią 22.46 km/h i tyle wystarczy. Jeżdżę od dziecka, mój pierwszy rower to "czterokołowiec" Smyk. W pierszym dniu nauki złamało się kółko wspierające i okazało się że drugie nie jest potrzebne. Potem były inne i trafiła się dłuuuga przerwa,aż do momentu, kiedy zrozumiałem że poświęcenie dla własnej pasji i podążanie za ideą jest ważniejsze niż dla kogoś kto nie jest go wart. Pasja ukazuje jakie decyzje podejmujemy i w jakim kierunku zmierzamy ..., a Bikestats'a odkryłem w wakacje '10 :) .Archiwum
Kategorie bloga
Unibike
Statystyka roczna
Zajrzało tu od października 2010
Dane wyjazdu:
64.40 km
0.00 km teren
Masa Wrześniowa – Elegancka
Piątek, 30 września 2011 · dodano: 15.10.2011 | Komentarze 10
Jadąc na zakupy pampersa ściągam z dupy© sargath7
Po zakupy może nie jeżdżę rowerem, ale na masę wrześniową przyjechałem bez pampersa, nie było lekko, jednak nie chciałem się wyłamywać. Wielu znajomych ciężko było rozpoznać bez tradycyjnych rowerowych strojów. Przed wyruszeniem na ulice Szczecina uczciliśmy pamięć dwóch rowerzystów zamordowanych pod Pyrzycami, minutą ciszy. Trasa długa i zgrzałem się momentalnie, a na koniec to pływałem w marynarce.
Końcówka masy dla jednej uczestniczek zakończona w niemiły sposób. Okazało się że buchnęli jej rower. Sprawcą był podobno łysy typ w krótkich spodenkach, który podszedł do niej, wyrwał rower i pozostawił na miejscu zdarzenia psa. Tak zostawił psa. Babka zamiast krzyczeć tylko złapała psa i po chwili podeszła do naszej grupy zrozpaczona. Na pytanie jaki rower jej ukradli, odpowiedziała, że szary, to było coś już wiedzieliśmy czego mamy szukać :D:D:D, czas kradzieży bliżej nie ustalony – kobieta musiała być w niezłym szoku. Mimo to w kilku ruszyliśmy w różnych kierunkach jednak oczywistym było, że na marne. Wezwana policja rozkładała ręce, jak to zwykle bywa. bo w końcu jak ich kradziony rower nie potrąci to go nie znajdą. Koniec końców późnym wieczorem udało się sprzęt odzyskać, bo złodziej był na tyle głupi, że po fakcie przyszedł na plac szukać psa, policja rozstawiła wcześniej tajniaków i po krótkim przesłuchaniu debil się przyznał. Powinien zagrać w reklamie Media Markt z serii nie dla idiotów :D:D:D
Masa Wrześniowa© sargath7
Masa Wrześniowa© sargath7
Masa Wrześniowa© sargath7
Masa Wrześniowa© sargath7
Masa Wrześniowa© sargath7
Masa Wrześniowa© sargath7
W dystansie jest też praca.
Kategoria Akcje rowerowe, Praca
Dane wyjazdu:
48.32 km
0.00 km teren
Kolizja z pieszym - epilog
Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 13.10.2011 | Komentarze 5
Jakiś czas temu, a dokładnie w kwietniu, opisywałem swoją kolizję z pieszym:
http://sargath.bikestats.pl/467065,Sargath-vs-Pieszy-10.html
Może nie była to pierwsza tego typu sytuacja, ale jedyna zakończona interwencją policji.
Na dzień dzisiejszy sprawa na szczęście dobiegła końca i wszystkie poniesione przeze mnie straty zostały pokryte z dużą nawiązką.
Nie będę powielał opisu zajścia, bo wszystko opisałem w linku powyżej, natomiast dalej jedyną perspektywą wydawało się dochodzenie odszkodowania poprzez sąd cywilny. Po otrzymaniu notatki policji z miejsca zdarzenia, wynikało ewidentnie, że pieszy jest winny co potwierdził w ostateczności sam pieszy przyjmując mandat w wysokości 250 zł za spowodowanie kolizji. Chciałem się dogadać na miejscu, proponowałem w ramach satysfakcji 200zł i każdy idzie w swoją stronę, ale wolał czekać na patrol to jego sprawa. Jak wspominałem pozostała walka w sądzie cywilnym, jednak, aby sformułować pozew trzeba udowodnić, że chciało się załatwić sprawę w sposób polubowny, co oznacza, że należy pisemnie powiadomić przynajmniej dwoma pismami sprawcę szkody lub dłużnika o możliwościach rozwiązania sprawy pozasądowo. Napisałem więc pismo z wezwaniem do zapłaty, a straty wyceniłem na 421 zł. W odpowiedzi dostałem pismo z kancelarii adwokackiej wynajętej przez sprawcę – pieszego, że wykazuje chęć zażegnania sporu po za sądem. Ustalone zostało w tym celu spotkanie na którym okazało się, że oczywiście będą próbować przeciągać sprawę w nieskończoność. Pełnomocnik sprawcy próbował mi wmówić, że mimo iż jechałem ścieżką to i tak muszę ustąpić pieszemu, że jechałem za szybko, że muszę udowodnić iż nie przyczyniłem się bezpośrednio do kolizji i jeszcze sporo dodatkowego bełkotu prawniczego i rzucanie paragrafami, ustępami itd. Wszystkie argumenty podważyłem, a w końcu to sprawca wykazał chęć załatwienia sprawy polubownie. Dałem więc termin dwóch tygodni na ustosunkowanie się do mojego stanowiska, a jak nie to wznawiam procedury złożenia pozwu sądowego. Reakcja była natychmiastowa i ku mojemu zdziwieniu zaproponowano mi 350 zł zadośćuczynienia, co przyjąłem z lekkim śmiechem, ale tak po prawdzie w rzeczywistości zniszczenia nie przekraczały nawet 50 zł, wycenę oparłem po prostu na nowych częściach, stąd kwota 421 zł, dlatego zacząłem rozważać opcję, że wezmę co dają, bo szkoda czasu. Jednak zadałem sobie pytanie, dlaczego ja mam ustępować, niech się frajer nauczy chodzić, a jak nie to niech płaci. Zażądałem bezdyskusyjnie całej kwoty odszkodowania, zaczęło się znowu zwlekanie i przeciąganie, ale o dziwo po kilku dniach wymyślili że chyba są ubezpieczeni na OC w życiu prywatnym, więc mogę sobie ściągnąć pieniądze z ich polisy. Na początku wydało mi się to dziwne, ale poczytałem trochę i okazało się, że procedury wyglądają podobnie jak w przypadku likwidacji szkód w samochodach, w tej sprawie uszkodzenia były podciągnięte pod mienie prywatne. Zgodziłem się więc na takie rozwiązanie z zastrzeżeniem, że w przypadku gdy ubezpieczyciel nie usatysfakcjonuje mnie kwotą odszkodowania, wtedy wznowię sprawę w celu wyrównania zobowiązań. Ubezpieczycielem okazała się Warta i od teraz poszło jak z płatka. Wniosek ze zgłoszeniem szkody, notatka policji rachunki za części (te uszkodzone, ale i tak wszystkich nie miałem) i zdjęcia z policji. Po chyba tygodniu przychodzi pismo, że przyznają mi całą kwotę odszkodowania. Kasę dostałem i sprawa zamknięta. Myślę że i tak miałem dużo szczęścia i udało się to dobrze rozegrać, ale w sądzie podejrzewam, że też sprawa szybko by została zakończona z pozytywem dla mnie, mimo to lepiej że wyszło jak wyszło, bo szybciej i już z głowy. Z mojej strony dla tych co mieli podobną sytuację to że należy pamiętać, żeby nie ustępować, pieszy na ścieżce rowerowej to zło które trzeba tępić.
--------------
dystans to praca i kilka spraw na mieście
Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
28.81 km
0.00 km teren
Praca + RS
Środa, 28 września 2011 · dodano: 13.10.2011 | Komentarze 5
Po pracy do siedziby RS na spotkanie ws strojów, ogólnie lipa, bo mają być zielone :(Powrót do domu w towarzystwie Baśki, Yogiego i Montera.
Pluma
Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
26.17 km
0.00 km teren
Budynek PZU – miejsce narodzin Katarzyny II - Szczecin przed 1945r. i dziś
Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 12.10.2011 | Komentarze 3
Z budynkiem przy ulicy Farnej oznaczonym numerem 1 wiąże się jedno ważne wydarzenie, a mianowicie w nim przyszła na świat 2 maja 1729 r. Zofia Fryderyka Augusta von Anhalt-Zerbst, córka Chrystiana Augusta von Anhalt-Zerbst i jego żony Joanny dowódcy ósmego pułku, nieistniejącej już niestety, twierdzy Szczecin.W budynku na ulicy Farnej mieszkała z rodziną , aż do czternastego roku życia, następnie wyjechała do Petersburga, gdzie w wieku szesnastu lat wyszła za mąż za księcia Karola Piotra Ulryka, późniejszego cara Rosji Piotra III, wcześniej przyjmując prawosławną religię oraz imię Katarzyna Augusta.
Pierwszym dzieckiem Katarzyny był Paweł Piotrowicz późniejszy car Paweł I, którego ojcem nie był z pewnością Piotr III, natomiast drugim dzieckiem byłą dziewczynka Anna Piotrowna której ojcem był późniejszy król Polski Stanisław August Poniatowski.
Car Piotr III długo władzy nie utrzymał, bo już po pół roku został obalony przez własną żonę która zasiadła na tronie Rosji jako Katarzyna II Wielka.
Okazując znak pamięci o swoim rodzinnym mieście Szczecinie, ofiarowała mu między innymi zbiór 23 pamiątkowych medali, które umieszczone zostały w Ratuszu Miejskim.
Na ścianie rodzinnego domu Katarzyny II, w 1889 r. umieszczono granitową płytę z napisem:
IN DIESEM HAUSE HAT AM 2 MAI (21 APRIL) 1729 DIE KAISERIN KATHERINE DIE GROSSE VON RUSSLAND DAS LICHT DER WELT ERBLICK
,a w 1949 r. została zdemontowana przez ówczesne władze polskie i umieszczona w piwnicach Muzeum Narodowego w Szczecinie.
Obecnie budynek jest w posiadaniu PZU, niestety po dewastacji nazwanej remontem, ktoś zapomniał o odtworzeniu cennych zdobień na fasadzie budynku.
Landratsamt des Kreis Randow, Große Domstraße 1 - 1925© sargath7
żródło zdjęcia portal - www.sedina.pl
ul. Farna 1 - budynek pzu© sargath7
Więcej z serii Szczecin przed 1945r. i dziś
.
Kategoria Praca, Szczecin dawniej i dziś
Dane wyjazdu:
189.03 km
0.00 km teren
Schloss Boitzenburg & Kröchlendorff
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 8
Poprzedni dzień spędzony na Żuławach i utrzymująca się przepiękna pogoda nastrajały do wykorzystania rowerowo niedzieli, więc wraz z Adrianem postanowiliśmy zrobić tradycyjny kurs na szosach, tym razem, albo znowu do rzeszy. Jako że większość tras jest już obcykana to pomysł na kierunek i cel nie przyszedł do głowy od razu.Głównym założeniem miała być krótka trasa, bo Adrian jeszcze męczy remont w domu. Wszystko w promieniu 50 km już zjechane i nic nowatorskiego nie mogłem wynaleźć, więc trzeba było porzucić chęć krótkiej traski co oczywiście przypadło nam do gustu :D:D:D
Przesuwający się kursor po mapie googla zatrzymał się na miejscowości Boitzenburg i od razu przypomniała mi się wycieczka Misiacza w tamte rejony z bardzo atrakcyjnym architektonicznie zamkiem.
Zgodnie z mapą mieliśmy do wykręcenia tylko 160 km, pogoda już z rana zaskoczyła wysoką temperaturą i umówiliśmy się na 9 w Tantow, więc wszystko sugerowało, że zdążymy jeszcze na obiad :)
Wyjechałem z domu tak o 7:40, bo do miejsca zbiórki ponad 30 km + zakupy i jeszcze naszła mnie chęć niespóźnienia się tym razem :P
W Kołbaskowie miałem świetny czas, więc zatrzymałem się przy sklepie, bo był to już ostatni dzwonek na zakupy w złotówkach. Oczywiście do sklepu wparowałem z rowerem na co ekspedientka z wrażenia rozlała kawę wychodząc z zaplecza, zanim coś kupiłem wywiązała się niemała konwersacja począwszy od granicy dobrego smaku wprowadzaniem roweru do sklepu, a kończąc na odsetkach utraty rowerów przez właścicieli w promieniu kilku metrów w obrębie jej sklepu. Gdy stwierdziłem, że nie będę jej rujnował statystyk i po prostu udam się do bardziej liberalnego sklepu, to momentalnie odezwała się w niej kapitalistyczna natura z lekką nutką komunistycznego podejścia do klienta.
W Tantow byłem dwadzieścia minut przed czasem, a gdy dochodziła 9 okazało się że mam nieodebrane połączenia od Adriana, który złapał kapcia jadąc przez most w Mescherin, stąd zaliczamy pierwszą małą obsuwę, ale okazuje się, że nie mamy już ograniczeń czasowych więc na lajcie jedziemy do Penkun i dalej do Prenzlau
Kopalnie w okolicach Penkun© sargath7
Panorama nad Prenzlau© sargath7
Messerschmitt'y atakują© sargath7
Nie wiem co się stało niemieckim kierowcom, ale tego dnia czułem się jakby był dzień ignorowania rowerzysty na szosie, bowiem na odcinku Penkun – Prenzlau miałem z 5 przypadków wyprzedzania na żyletę przez samochody na niemieckich blachach, nie liczę frajerów na polskich (przy drodze nie było ścieżki).
W samym Prenzlau mieliśmy bliższy kontakt z radiowozem z którego za pomocą megafonu zostaliśmy zmuszeni do zjechania na ścieżkę z kostki betonowej, w ogóle dzisiaj sporo policji na trasie w tym dwa punkty z pomiarem prędkości, więc może dlatego kierowcy tacy podenerwowani :D
Tak praktycznie cała nasza trasa do Boitzenburga przebiegała „Szlakiem Epoki Lodowcowej”, ale nie wiele jest na ten temat informacji w Internecie. W każdym bądź razie z Prenzlau do celu zostało już tylko ponad 20 km więc darowaliśmy sobie zakupy w markecie co później okazało się błędem.
Do Boitzenburga docieramy drogą wylotową 109, a potem L15 przez Gollmitz od tego momentu możemy się cieszyć świetnymi widokami prawdopodobnie pomorenowymi, a w środkowym odcinku wspaniałym tunelem ukształtowanym z konarów drzew rosnących przy drodze.
Już w Boitzenburgu dostrzegamy skręt do ruin dawnego klasztoru sióstr Cystersek i młyna wodnego z XVII w. którego koniec końców zapomniałem sfotografować, chciałem na końcu, a potem jakoś z pośpiechu z głowy wypadło, ehhh :(
Ale nie szkodzi nadrobi się w następnym roku na wiosnę :D
Ruiny klasztoru Cysterskiego© sargath7
Ruiny klasztoru Cysterskiego© sargath7
Ruiny klasztoru Cysterskiego© sargath7
Ruiny klasztoru Cysterskiego© sargath7
Opuszczając tereny poklasztorne pech chciał, że Adrian łapie drugiego kapcia w tym samym kole, chcieliśmy przemieścić się jak najdalej, a najlepiej jak najbliżej zamku, problem był tylko taki, że nie wiedzieliśmy gdzie jest dokładnie, a perspektywa rozszarpanej opony przez obręcz nie była warta tych kilku minut na zmianę dętki. Od klasztoru na flaku doczłapaliśmy się do pomnika przed kościołem gdzie rozłożyliśmy punkt serwisowy, Adrian bawił się z dętką, a ja miałem czas na focenie wszystkiego wokoło, powiem szczerze, że miasteczko jest bardzo ładne i jak na swoją wielkość, bardzo jest bogate w zabytki. Z pewnością nie tylko ja to zauważyłem, bo główne skrzyżowanie jest dość ruchliwe. Z obserwacji wynikało, że było wielu turystów w tych rejonach sądząc po rejestracjach różnych landów oraz zagęszczeniu ruchu motocyklowego.
Samo główne skrzyżowanie jest usytuowane w ciekawym położeniu pod względem ukształtowania terenu, bo na sporej skarpie, a właściwie wzgórzu i odchodzące od niego trzy główne ulice momentalnie opadają w dół. Na maksymalnym wyniesieniu znajduje się kościół z którego południowej strony stając na brzegu stromej skarpy, można zobaczyć dachy zamku Boitzenburg.
Zmarłym ku czci - Żywym ku przestrodze© sargath7
Kamieniczki w Boitzenburg'u© sargath7
Kościół w Boitzenburg'u© sargath7
Kamieniczki w Boitzenburg'u© sargath7
Kamieniczki w Boitzenburg'u© sargath7
Na serwisie koła trochę zeszło, bo Adrian koniecznie chciał kleić dętkę i kiedy kolejna łatka nie wytrzymała ciśnienia, postanowił skorzystać pod przymusem z oferty wymiany dętki na nową. Po chwili mogliśmy ruszać dalej, a już wystarczyło tylko zjechać ze sporej górki i przekroczyć bramę zamkową jednego z największych pałaców renesansowych w północnych Niemczech.
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Smok zamku Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Zamek Boitzenburg© sargath7
Chyba za dużo robiłem fotek, bo po chwili pojawiła się podejrzana ekipa wpatrująca się we mnie zamrażającymi spojrzeniami i z osiłkiem na tylnym siedzeniu. Strach się bać...
Szpiedzy Stasi, a najstraszniejszy agent na tylnym siedzeniu© sargath7
Zamek jest naprawdę spory i tak po prawdzie jeszcze wieje nowością i niedawnym remontem. Obok jest ciekawy park, ale nie skorzystaliśmy ze spaceru we dwoje tylko ruszyliśmy dalej, bo dowiedziałem się, będąc w recepcji zamku, że kilka kilometrów Boitzenburga w stronę Prenzlau jest jeszcze jeden zamek, a właściwie pałac Kröchlendorff.
Domki dawnych rzemieślników na podzamczu© sargath7
Aby dotrzeć do Kröchlendorff musieliśmy wrócić się ta samą drogą do Gollmitz, gdzie był drogowskaz na Kröchlendorff.
Młyn wodny w Gollmitz© sargath7
Staw w Gollmitz© sargath7
Kierunkowskaz mówił o celu za 3 kilometry, jednak patrząc po liczniku było coś około 6, ale naprawdę mimo upływającego czasu warto było odbić z trasy te kilka kilometrów. Zamek z pewnością nie jest tak imponujący jak ten w Boitzenburgu, ale i tak bardzo ciekawie się prezentuje.
Zamek Kröchlendorff© sargath7
Na włościach Kröchlendorff© sargath7
Jak wspomniałem wcześniej warto było zjechać z trasy, bowiem nie tylko jedną perełkę można w tej niepozornej i małej miejscowości podziwiać. Pałac jest piękny to fakt, ale kościół obok ...coś wspaniałego !!! Idealnie zachowany, zabezpieczony, odrestaurowany i... nieużywany, wrota zamknięte na cztery spusty. Ten neorenesansowy kościół jest dziełem Ferdinanda von Arnim którego polem popisu było wiele obecnych zabytków Berlina i Poczdamu !!!
Neogotycki kościół w Kröchlendorff© sargath7
Neogotycki kościół w Kröchlendorff© sargath7
Neogotycki kościół w Kröchlendorff© sargath7
Tereny wokół bardzo piękne, a co ciekawe jeszcze dalej za Boitzenburgiem jest kilka miejscowości wartych zobaczenia, jednak ze względu na odległość raczej dopiero na wiosnę, bo już dzień za krótki :)
Z tego dnia jestem bardzo zadowolony, bo jechałem zobaczyć jeden zabytek, a udało się złowić cztery, trasa koniecznie do powtórki :)
Gdy już uznaliśmy że czasowo grunt ucieka nam spod opon postanowiliśmy wracać szybszym tempem, po za tym woda i prowiant były na wykończeniu, dosłownym wykończeniu. Jechaliśmy więc zdecydowanie, ale tak żeby za dużo nie spalić, w końcu w Prenzlau jest sporo sklepów, taaa nawet tak duża miejscowość jak Prenzlau ma wszystko pozamykane na cztery spusty... oprócz stacji benzynowych. Niestety trzeba się było wrócić z jednego końca miasta na drugi, po drodze i tak nic nie będzie otwarte, więc jak mus to mus.
Na stacji kupiliśmy po browarku, napoje i batony. Świetną rzeczą jaka była na stacji to maszyna do liczenia bilonu którego mieliśmy sporo. Ekspedientka nawet nie dotyka pieniędzy wszystko robi maszyna, nawet wydaje resztę i... rozpoznaje polskie złote... niestety je wypluwa, wrzuca się tylko garść monet, maszyna zlicza tyle ile jest potrzebna, a resztę oddaje, naprawdę świetna sprawa.
Piwko walnęliśmy na okolicznej górce koło mostku, gdzie trochę posiedzieliśmy i przez takie przerwy trochę się tych przestojów uzbierało, co spowodowało, że Prenzlau opuszczamy już przy zapadającym zmroku. Dzień był naprawdę ciepły, jak wspomniałem wcześniej nawet z rana, a że nie planowaliśmy tak długiej wycieczki, ja nie zabrałem ciepłych ciuchów, a Adrian lampek, tak po prawdzie to ja też miałem ich nie zabierać, ale coś mnie tknęło i mówię co tam parę gram mnie nie zbawi ;)
Na początku było spoko jechaliśmy tą samą drogą do Penkun, ale gdy zrobiło się już całkowicie ciemno, zrobiło się także przeraźliwie zimno, mgły na polach zaczęły się podnosić co dawał do zrozumienia, że temperatura leci na łeb na szynę w dół.
Wiatr był coraz zimniejszy, i dłużej jechaliśmy robiło się coraz bardziej zimno, nawet wysoka kadencja nie pomagała, bo każdy zjazd powodował że czułem się jak bym zamieniał się sopel lodu. Teren był pofałdowany i w niższych partiach terenu zbierało się bardzo zimne powietrze, ulga przychodziła natomiast na przewyższeniach gdzie zalegały te cieplejsze masy powietrza i tak dojechaliśmy do Penkun, gdzie nie wytrzymałem i uznałem że trzeba dzwonić po transport, szkoda zdrowia. Jednak koniec końców dojechałem z Adrianem do skrzyżowania za Tantow gdzie się rozdzieliliśmy i pognałem do Kołbaskowa, skąd dopiero zabrałem się samochodem. Wyszło jak wyszło, ale i tak wycieczkę zaliczam na duży plus :)
Dane wyjazdu:
92.20 km
0.00 km teren
Żuławy Wokoło 2011- maraton Tczew
Sobota, 24 września 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 9
Żuławy?....wyszło zupełnie spontanicznie, bo tak pierwotnie to miał być debiut na szosowych maratonach z okazji przesiadki z mtb. Nie będę się powtarzał jeśli chodzi o powody, bo jest to w jednym z poprzednich wpisów. Natomiast Żuławy? A no zdając sobie sprawę że na weekend nie mam nic konkretnego należało to szybko zmienić, a przypomniałem sobie o propozycji Leszka na forum RS, pamiętałem, że były jeszcze dwa wolne miejsca więc szybko poinformowałem o swej woli dołączenia do ekipy, udało się w sumie załapać w ostatniej chwili.Po dokładnym doinformowaniu wiedziałem, że w maratonie nie ma klasyfikacji więc czysta turystyka. Maraton był organizowany przez STOWARZYSZENIE KF SPORT PROMOTION-AG
Trzeba było „tylko” ze Szczecina stawić się na start w Tczewie tak przed 9 co oznaczało wczesną pobudkę, bardzo wczesną, właściwie pobudka zazębiała się z porą o której zwykle dopiero kładę się spać, więc zastanawiałem się czy jest sens w ogóle iść spać :D
Z domu wyszedłem przed 3, wszystkich po kolei zabierał Leszek i ostatecznie wyjeżdżając ze Szczecina mieliśmy uformowany skład – Jewti, Rowerzystka, Zbyszek, Łuki, o i ja. Czasowo mieliśmy mały poślizg, pięć osób w różnych miejscach miasta pochłania sporą ilość cennych minut, więc wkradła się drobna niepewność czy zdążymy na start. Po drodze mieliśmy tylko krótki postój na lekkie śniadanko i kawę.
Do Tczewa wjeżdżamy witani pięknym słońcem i dość mocnym wiatrem. Temperatura jak na wczesną porę na dość wysokim poziomie co dodatkowo pozytywnie nastraja. Jeśli chodzi o czas to można powiedzieć, że byliśmy w samą porę. Szybko wskoczyliśmy w obcisłe i udaliśmy się do biura zawodów oddalonego o około 500 m. Już jadąc wzdłuż Bulwaru Wiślanego zaczęła cieszyć mi się micha, bo widoczki zapowiadały się przednie, Wisła w swoim korycie prezentowała się świetnie, a smaku dodawały dwa mosty z XIX w. – jeden kolejowy, a drugi drogowy przerzucone przez rzekę.
Most kolejowo - drogowy z XIX w.© sargath7
Wisła w Tczewie© sargath7
W biurze zawodów okazało się, że mamy jeszcze dodatkowo pół godziny zapasu, bo nasza grupa startuje dopiero przed dziesiątą.
Poranne słońce zaszczyca ciepłymi promieniami© sargath7
Na starcie poznaliśmy czasowca 11 który dość obszernie zrelacjonował na filmie przebieg maratonu, nasza ekipa załapała się na wywiad od 12 min i 40 sek. :D:D:D
http://www.youtube.com/user/czasowiec11#p/a/u/1/Jv2qJmMIMh8
Tak jak na filmiku słychać było, padł temat jedzenia, pewnie nie było widać, ale byłem strasznie głodny, a nie miałem nawet batona, masakra nie miałem kiedy kupić, ale wyczytałem że mają być 3 na trasie bufety więc jak trasa ma 90 kaemów to zaraz bufecik pewnie będzie ;)
Wystartowaliśmy więc, jeśli można nazwać to startem, bo po prostu ruszyliśmy i nie spiesząc się zmierzaliśmy w nieznanym mi kierunku, minęliśmy linię kolejową wiaduktem i … zaraz za nim małe zamieszanie, ludzie zaczęli się wracać, … okazało, że ktoś źle pojechał, a reszta jak to zwykle bywa za nim :)))
Oznaczenia były trochę za małe w postaci seledynowych strzałek na asfalcie wielkości 15-20 cm, ale jak już wiedzieliśmy co mamy wypatrywać to można było zająć się wyglądaniem bufetów i ciekawych obiektów lub widoków do sfocenia na trasie.
Początek spoko, jechaliśmy wzdłuż wału wysokiego na 4-5 metrów skutecznie osłaniającego nas od wiatru więc jechało się bardzo komfortowo, dopiero po minięciu pierwszej miejscowości wyjechaliśmy na otwarty teren gdzie można było odczuć pierwsze podmuchy, nie było jednak tak źle jak zapowiadał organizator, faktycznie momentami od bocznych podmuchów musiałem korygować tor jazdy, ale ogólnie dobrze się jechało. Nasza ekipa się rozproszyła, więc podkręciłem sobie tempo co by mieć więcej czasu na ewentualne „fotostopy” :)
Ruiny kościoła w Stablewie© sargath7
Kościół w Giemlicach© sargath7
Co do ukształtowani terenu to nigdy nie jeździłem po takich płaszczyznach, na 90 km wytyczonej trasy nie spotkałem ani jednego podjazdu, ani zjazdu, płasko jak na stole :)
Płasko, płasko...© sargath7
Tak po prawdzie to mimo iż orientowałem się co do kierunków w których zmierzaliśmy to jednak miejscowości i inne punkty charakterystyczne były zagadką, więc tworząc ten wpis i tytułując zdjęcia opierałem się na rzetelnym wg mnie śladzie gps – KLIK
Drzewa jak życie wznoszą się ku niebu dając cień zmęczeniu© sargath7
Architektura drewniana Żuław Wislanych© sargath7
Pierwszy postój około 45 kilometra, jadąc niespiesznym tempem, nie załapałem się na prom przez Wisłę w Świbnie i trzeba było czekać na następny, obok jednak było to na co czekał mój żołądek, czyli bufet :)))
Okazało się, że nie tylko spóźniłem się na prom, ale też na pierogi. Na szczęście serwowali akurat naleśniki – zajebiste naleśniki (albo byłem po prostu bardzo głodny) więc wziąłem się za konsumpcję, a że prom długo nie przypływał to wszamałem siedem sztuk, zaspokajając pierwszy głód, do tego herbatka i można jechać dalej. Zawczasu dowiedziałem się, że następne żarełko jest za około 22 km :))))
Brzeg Wisły© sargath7
Prom odpływa, a my opuszczamy Gdańsk© sargath7
Jesienne promienie skazane są na przepaść w ciemności© sargath7
Holownik "Kleń"© sargath7
Rara avis ?© sargath7
Rozglądanie się na boki nie zbliży nas do celu który jest przed nami...© sargath7
Przeprawa promowa była tak ślamazarna, że spędziłem tam ponad 30 minut. Od promu kierunek na Mikoszewo gdzie rozpoczyna się szlak budownictwa drewnianego, po drodze można było się natknąć na wiele domów podcieniowych, które w większości starałem się uwieczniać na zdjęciach.
...i schodzimy z promu© sargath7
Drewniana wieża strażacka© sargath7
Staw w Żuławkach© sargath7
Dom podcieniowy Żuław Wiślanych© sargath7
W Ostaszewie był drugi bufet i z okazji odbywających się właśnie dożynek, cała wieś wyległa na ulice, a panie z koła gospodyń wiejskich, przebrane w stroje regionalne serwowały zajebiste krokiety z barszczem, do tego jabłka z sadu i kompot. Jako że mój żołądek nie pamiętał już tych naleśników to krokiety postanowiły godnie je zastąpić, a że rozdawali po dwa na tacce to się ustawiałem trzy razy w kolejce :P
Powiem szczerze, że po tym żarełku moja prędkość przelotowa nieznacznie zmalała i NIE była to przyczyna wiatru ustawiającego się coraz bardzie frontowo :D:D:D
Kościół w Ostaszewie© sargath7
Pola za Ostaszewem© sargath7
Leszek i Łukasz na bufecie© sargath7
Stary budynek poczty w Nowym Stawie© sargath7
Zanim zdążyłem się porządnie rozpędzić wpadłem do Nowego Stawu, gdzie był... tak! kolejny bufet :)
Zastanawiałem się czy jak go zaliczę to czy dojadę do mety, ale tutaj jak się okazało była popitka w postaci zupki, by najmniej nie chińskiej, a Żuławskiej i do tego wybornej, no tak wybornej, że udało się zmieścić dwie dokładki. Wszystko fajnie, ale teraz został najgorszy odcinek z ustawieniem centralnie pod wiatr.
Drzewo nie smagane wichrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe© sargath7
Wiatr rozprawia się nawet z wielkimi© sargath7
Mimo silnego wiatru jechało się świetnie głównie z powodu towarzystwa nowo poznanej rowerzystki z Trójmiasta, która odłączyła się od swojej ekipy. Po drodze złapał nas szybki deszcz, na szczęście nie był zbyt mocny i generalnie na sucho dojechaliśmy do mety :))
Widok na Tczew© sargath7
Most nad Wisłą z XiX© sargath7
I na koniec jeszcze dwie wieże z bliska :)© sargath7
Na mecie czekał na nas masaż – to najważniejsze oraz posiłek i pamiątkowy medal. Na masaże oczywiście była kolejka, masowały dwie dziewczyny i dwóch gości więc trzeba było przepuszczać ludzi co by utrafić na jedną z nich, bo naturalnie większe wzięcie miały dziewczyny. Po gwoździu programu przyszedł czas na jedzonko i tu klops – klops w przenośni, bo co jak co na trasie kuchnia była wyborna, ale na koniec to pojechali po całości. Posiłkiem okazał się makaron z sosem .... hmm z jakimś sosem do tego podane na zimno, a objętość na dwie łyżki, natomiast obiecywany kufel piwa okazał się połową plastikowego kubka.
Ta drobna łyżka dziegciu na tle całego dnia nie popsuła nastrojów i zadowoleni mogliśmy wracać do Szczecina.
Dzień zaliczony bardzo pozytywnie, poznane ciekawe miejsca, dobra kuchnia, wspaniała atmosfera, na trasie poznałem wielu pozytywnie zakręconych rowerzystów głównie z Gdańska, Gdyni i okolic Tczewa co jest naturalnie zrozumiałe, oczywiście nasza ekipa Szczecińska była najlepsza ma się rozumieć i tutaj podziękowania dla Leszka za organizację i zabezpieczenie logistyczne, oraz za towarzystwo całej załodze :)
Ekipa w komplecie na mecie :)© sargath7
Dane wyjazdu:
26.90 km
0.00 km teren
Szczecin nocą #2
Piątek, 23 września 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 5
Wały Chrobrego© sargath7
Kategoria Praca, Szczecin nocą
Dane wyjazdu:
70.60 km
0.00 km teren
Locknitz - wolnooo...
Środa, 21 września 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 0
Po pracy wyskoczyłem z Pawłem do niemiec, przez Blankensee, Book, a z powrotem... no właśnie z powrotem to miało być szybko, bo się ściemmniało, a tu Axis łapie kapcia i pół godziny z głowy :PPowrót przez Plowen.
Axis bawi się z dętką :D:D:D© sargath7
Dane wyjazdu:
26.06 km
0.00 km teren
Szczecin nocą #1
Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 5
Bazylika archikatedralna św. Jakuba© sargath7
Kategoria Praca, Szczecin nocą
Dane wyjazdu:
66.31 km
35.00 km teren
Bukowa – zabawa w błocie
Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 02.10.2011 | Komentarze 11
Ostatnimi czasy z asfaltu nie chce mi się zbytnio schodzić, a właściwie w ogóle, ale napisał do mnie Sebastian, jako że planowaliśmy od dłuższego czasu wykręcić jakieś kilometry w Bukowej to trzeba było się zmobilizować i odkurzyć mtb :)Nawiązując pięknej soboty, na dzisiaj (niedziela) pogoda spłatała figla i od rana mgły, duża wilgotność, przelotne deszcze i całkowite zachmurzenie.
Mimo to ustawiliśmy się w Zdrojach na dworcu skąd miałem odebrać delegację z Nowogardu, z Sebą zabrał się jeszcze Grzesiek, a ze mną Paweł. Przyjechaliśmy na dworzec i okazało się że zjawiliśmy się trochę za późno i chłopaki żądne wrażeń pocisnęli już do lasu. Szukać ich w lesie nie zamierzałem, bo tak można by cały dzień, więc po kilku telefonach ustaliliśmy spotkanie koło cmentarza.
Po kilku minutach z za zakrętu wpadają dwie uśmiechnięte mordy mimo szarej pogody. Nie wiem na co liczyli, ale ja myśląc o Bukowej to na widoczki się nie nastawiam mimo iż na dzisiejszy dzień zaplanowałem rozjazd po ponad ćwierć tysiączku dnia poprzedniego, a chłopaki uzbrojeni w lustrzanki trochę się wystraszyli jak stwierdziłem, że szkoda sprzętu :D:D:D
Ekipa koło Szmaragdowego© sargath7
No nic na początek pojechaliśmy wokół jeziora Szmaragdowego, zaliczając wszystkie punkty widokowe i jezioro dookoła. Mżawka towarzyszyła nam cały czas i mimo że jechaliśmy mega spokojnie to miałem uczucie całkowitego i nieprzyjemnego zawilgocenia. Ciuchy przeciw deszczowe odpadały, bo było za gorąco.
Na punkcie widokowym© sargath7
Następnie zaczęliśmy kierować się w stronę żółtego szlaku i starej drogi biegnącej wzdłuż skarpy, którą na początku tego roku odkryłem z Axisem, a potem nie mogliśmy jej odnaleźć, więc teraz była okazja. Po drodze krótki postój na uzupełnienie energii po wiaduktem co by nie moknąć w bezruchu, wcześniej jednak Axis zalicza efektowną glebę na grząskim piachu, po tej akcji humory wszystkim skoczyły o sto procent, byliśmy już sporo zmoczeni i ubłoceni przechodząc nielubiany przez mnie stan przejściowy między chęcią nie ubrudzenia się, a wejściem w fazę zajebistej satysfakcji po totalnym uwaleniu się błotem i ogólnej radości otaczającej mnie ekipy z tego powodu :)
Pod wiaduktem autostrady A6© sargath7
Na niebieskim szlaku© sargath7
Próby odnalezienia szukanego szlaku zakończone powodzeniem, więc dalej uderzamy na przełęcz Trzech Braci i do Serca Puszczy
Obok Serca Puszczy© sargath7
Na zjeździe© sargath7
Od głazu szybki zjazd na skraj puszczy w okolicach oś. Bukowego, po drodze gubimy Grześka, który zbacza, nie wiem jakim cudem, z drogi, niestety po kilku próbach odnalezienia go rezygnujemy i ruszamy dalej. Ze względu na ograniczający, Sebastiana i Grześka, pociąg powrotny do Nowogardu , kierujemy się na deserek dnia – czyli czarny szlak, biegnący po najwyższych graniach puszczy Bukowej. Na szlak wpadamy koło Głazu Grońskiego, a potem już tylko zjazd, podjazd, zjazd, podjazd :)))
Na jednym z dłuższych zjazdów cisnę pierwszy i za plecami słyszę śmiech który za chwilę zostaje stłumiony, wracam i w brecht – Axis przytula matkę ziemię, a Shrink razem z nim, okazało się że Seba śmiejąc się z pecha kolegi sam też postanawia tulić glebę.
Na czarnym szlaku© sargath7
Drąc łacha z kolegów na kolejnym podjeździe sam prawie zaliczam glebę, a na szczęście kończy się dwoma nogami na ziemi, jedynie rower wymyka mi się spod dupy :)
Oficjalnie rajd kończymy obok Szwedzkiego kamienia przed którym ostatnia najefektowniejsza gleba w wykonaniu Sebastiana :D
Na Szwedzkim kamieniu© sargath7
Po wydostaniu się z puszczy szybka akcja na mijce ciśnieniowej (to był błąd, bo mam korbę do rozbiórki z suportem, niestety się zaklinowały) i na dworzec gdzie czekał na nas Grzesiek, ostatnie foty na koniec i trzeba wracać do chaty :)
Miara zadowolenia po zabawie :)© sargath7
Dzięki panowie za dobrą zabawę, efektowne gleby, a przede wszystkim za obecność.
Do następnego !!!
Zdjęcia autorstwa Shrinka
Kategoria Wycieczka